Reklama

Kieszonkowe to jeden z pierwszych sposobów, w jaki dzieci mogą nauczyć się podstaw zarządzania pieniędzmi. Stwarza okazję do nauczenia ich rozważnego wydawania i oszczędzania, dokonywania wyborów. Kieszonkowe ma pomagać odróżnić dzieciom ich pragnień od potrzeb, ma uczyć wartości pieniądza, cierpliwości w sytuacji, gdy konieczne jest zaoszczędzenie na wymarzoną rzecz. Trzeba przyznać, że pomysłowi dawania dzieciom kieszonkowego przyświecają przepiękne ideały. Ale, jak to w życiu bywa, wspaniałe założenia i w tym przypadku mijają się z rzeczywistością.

Fajnym być

Wszechobecne media i ekrany to nie tylko nowa forma komunikacji, pracy, nowe możliwości, ale też nowe potrzeby. "Nie wiesz, że czegoś potrzebujesz, dopóki tego nie zobaczysz" - mawia się. A często scrollując i klikając, widzimy dużo. Za dużo. Podobnie mają dzieci.

Reklama

Swego czasu jedynymi bodźcami, które "otumaniały" nastolatków były ich buzujące hormony. Co się w takim razie dzieje w głowie młodego człowieka, kiedy do tego dochodzą bodźce z zewnątrz i to z zewsząd? Co ma zrobić nastolatek, który otoczony jest głośnikami, ekranami, a jakby tego było mało, ma je nawet we własnej kieszeni(!)? Bez wątpienia nawyki i sposób myślenia młodych pokoleń ukształtował stały kontakt z cyfrową technologią. I jest w błędzie ten, kto uważa, że są one tożsame z nawykami i myśleniem wcześniejszych pokoleń. Media przekazują zgoła inny system wartości niż ten, który przekazywali sobie nasi przodkowie z dziada pradziada, oparty o wiarę, moralność czy morale. Media przesiąknięte reklamą stworzyły nowy zestaw wartości obudowany wokół idei "lekko, łatwo i przyjemnie". Jak pisze w książce "Dziecko w świecie mediów i konsumpcji" medioznawca i socjolog prof. Małgorzata Bogunia-Borowska:

Warto od razu nadmienić, że konsumpcja przedstawiana jest jako warunek i dowód życiowego sukcesu, bo nagle absolutnie wszystko da się przeliczyć na pieniądze.

Przez to młodzież przekłada swój wizerunek nad osobowość. Chcą bardziej mieć niż być. Chcą być fajni. Liczy się to, co mają na sobie, nie w sobie. Liczy się topowa marka, firmowe logo, modne gadżety, renomowane miejscówki. Komercyjny świat pozwala doznać nowoczesności, niezależności i ważności. A są to doznania złudne, bo na chwilę, do następnej mody. I za pieniądze.

- Moi młodsi bracia wydają hajsy na rzeczy od ludzi z YouTube'a, typu ubrania z logo Ekipy - mówi mój 18-letni kuzyn. O "lodach Ekipy" kilka tygodni temu trąbiły wszystkie internetowe media. Pokazywano filmy, na których ludzie przepychają się przy sklepowych zamrażalnikach. Popularność deseru zdobyta w ciągu kilku dni została porównywana do popularności lodów Bambino z czasów PRL-u. A tyle hałasu o sorbety cytrynowe i truskawkowe na patyku, oba w polewie z gumy balonowej z cukrem strzelającym, zamknięte w kolorowym papierku z logotypem, mającej milionowe wyświetlenia na YouTube, Ekipy.

Analogicznie u młodszych dzieci prym wśród chętnie kupowanych zabawek wiodą te z wizerunkami ulubionych postaci z bajek. Aktualnie najpopularniejsze wśród 3-,4-,5-latków to: Psi Patrol (w czołówce już od 7 lat), Świnka Peppa, LOL Surprise, Strażak Sam czy Bing. Chociaż jeśli chodzi o najmłodszych, to ważnym aspektem przy wyborze zabawki są też zainteresowania pozatelewizyjne. Jednym z najpopularniejszych wśród współczesnych kilkulatków są dinozaury. Kupują wtedy książeczki o tej tematyce, atlasy, figurki, zabawki i różne akcesoria z podobiznami ulubionych gatunków. Nie bez powodu w sieci krąży mem o tym, że współczesny 4-latek i jego rodzic wiedzą więcej o dinozaurach niż absolwent paleontologii. Drugim powszechnym zainteresowaniem wśród młodszych chłopców, szczególnie w środowisku wiejskim, jest rolnictwo. Półki w ich pokojach uginają się wtedy od modeli markowych maszyn rolniczych, pośród których nie może zabraknąć kultowego traktoru JohnDeere z Brudera. Wśród najmłodszych dziewczynek popularne są kreatywne zajęcia. Między innymi tworzenie biżuterii czy robienie... glutów.

Kiedyś plastelina, dziś gluty

- Moja córka kupuje za kieszonkowe klej w płynie z PVA. Czasami zdarzy się, że płyn do prania, a czasem piankę do golenia, barwniki spożywcze, brokat, cekiny... - wymienia Joanna, mama 8-letniej Zosi. W istocie, nie są to typowe zakupy dziewczynki z drugiej klasy. Ale w wielu domach, gdzie mieszkają rówieśniczki Zosi, to nic nowego. Wszystko przez modę na "slime" i możliwości oraz oszczędności, jakie daje małym fankom przygotowanie go samodzielnie w domu.

Slime (z ang. szlam, śluz, zawiesina) to bardzo modna od kilku lat zabawka kinetyczna dla najmłodszych. Sprzedawcy zabawek okrzyknęli ją nawet kultową zabawką kreatywną, która podbiła XXI wiek. Wielu rodziców w pełni się z tym zgadza, jako że wytrzymała masa plastyczna służąca do zabawy sensorycznej, nie tylko jest bardzo zajmująca, ale też rozwija percepcję przez dotyk.

- Piasek kinetyczny spełnia podobną rolę, też jest dostępny w różnych kolorach, ale jest czymś, co bardziej roznosi się po całym domu. Slime ma trwalszą konsystencję, dzięki temu dziecko może bawić się bardziej samodzielnie, bez nadmiernej kontroli z mojej strony - mówi Joanna. Badania pokazują, że szczególnie dziewczynki uwielbiają bawić się "superlepką cieczą", bo właśnie tak spolszczono nazwę slime. 

Jak zawsze, twórcy hitu starają się zatrzymać dobrą passę, udoskonalając produkt i oferując nowości zaskakujące młodocianych pasjonatów czy ich sponsorów - rodziców. Producenci prześcigają się w konstruowaniu coraz wymyślniejszych połączeń "gluta" z plastikiem. W tego typu zabawkach po naciśnięciu masa wydostaje się specjalnie stworzonymi otworami, dając ciekawe efekty. Oprócz tradycyjnego "gluta" twórcy zabawki proponowali już tzw. fluffy slime - puszysty, gładki i bardzo miły w dotyku, floam slime, czyli zawiesinę z kulkami styropianowymi, dzięki którym można formować różne kształty, jiggly slime, mający wygląd galaretki, butter slime, mający konsystencję masła i wiele innych. Nowością jest między innymi bąbolina, która wyglądem nieco przypomina kawior. Jest ona atrakcyjna również dla małych chłopców, gdyż nie tylko rozciąga się jak slime, ale dzięki tajemniczym kuleczkom wydaje przy tym dźwięki pstrykania i chrupania. Przy takich możliwościach tradycyjna plastelina wypada dość mizernie.


Były automaty, są gry online

O ile plasteliną jeszcze się dzieci bawią i nie została ona całkowicie wykluczona przez młodych konsumentów na rzecz slime, o tyle automaty do gier, szczególnie w dobie pandemii zostały całkowicie zastąpione smartfonami i konsolami. Analogia automatów i współczesnych gier komputerowych jest szczególnie widoczna, kiedy przyjrzymy się, jak płynnie przeszliśmy z wrzucania drobnych w kolorowe grające pudło do transakcji bezgotówkowych w grach online.

Największe w Wielkiej Brytanii regularne badania kieszonkowego przeprowadzane wśród 70 tysięcy dzieci w wieku 4-14 lat przez popularną aplikację do zarządzania oszczędnościami Rooster Money, ukazują, na co dzieci wydały najwięcej w danym roku. W 2020 pandemia COVID-19 i związany z nią lockdown spowodował, że na szczycie listy dziecięcych zakupów uplasowały się gry internetowe: Roblox i Fortnite, które zmiotły z piedestału dotychczas wiodące obciążenie dziecięcych portfeli tj. książki i czasopisma, słodycze czy Lego. W dalszym zestawieniu tuż po wydatkach na prezenty dla znajomych, najczęściej wymieniane były: Xbox i Playstation, czyli konsole do gier wideo, oraz Minecraft i Pokemon - serie gier.

Twórcy gier nie chcą, by skala tego zjawiska zmalała i usilnie pracują nad uatrakcyjnieniem zabawy. Podobnie jak producenci zabawek, stale poszerzają swoją ofertę, wciąż proponując nowe edycje lub dodatki. We wspomnianym Fortnite zaistniał ostatnio słynny piłkarz Neymar Jr. Ale na tym nie koniec atrakcji, bo niebawem w grze ma pojawić się m. in. UFO porywające graczy i ich przeciwników. A i bez tego gry online są mocno angażujące zmysły, dosłownie "odcinając" od realnego świata. Odcięcie od wszystkich zewnętrznych bodźców jest efektem wejścia w stan nazywany flow, kiedy to traci się poczucie czasu, a z minut robią się całe godziny. Skąd się to bierze? - Wiem, że gram tysiące godzin. Nawiązuję przy tym dziesiątki znajomości. Dzięki temu odpoczywam od stresu, którego doznaję w szkole - tak na zarzut trwonienia czasu i pieniędzy przez nastoletnich gamerów, na zagranicznym forum, odpisuje anonimowo jeden z nastolatków.

Gry planszowe, chociażby popularny w pokoleniu rodziców Eurobusiness, miały swój początek i koniec. Ktoś rozbił bank i wygrywał, ktoś przegrywał. W automatach, skontruowanych tak, by wrzucano doń setki drobniaków, zazwyczaj po kilku minutach pojawiał się napis "game over". Tymczasem w nowoczesnych grach online końca nie widać. Odrzucono ostatni szczebel "przejścia gry". Sensem nie jest już przejście kolejnych etapów, ale ich przechodzenie. Pełne włączenie się do świata wirtualnego wraz z innymi graczami, gdzie głównym celem jest osiągnięcie jak najlepszej pozycji w rankingu. A jest on jak z gumy - wynik zawsze może być jeszcze lepszy. Kolejna różnica to ta, że w Eurobusiness dysponujemy sztuczną gotówką, którą kupiliśmy w zestawie i na tym kończy się inwestycja. Podobnie było z grami komputerowymi pokolenia rodziców, chociażby w Simsach. W grach online coraz częściej wręcz konieczne staje się wykupowanie wirtualnej waluty za prawdziwe pieniądze, więc zaczynając grę nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ile tak naprawdę będzie ona kosztować. Niebezpieczne jest to, że bardzo często są to darmowe gry. Przynajmniej z nazwy i na początku. A później kieszonkowe juniora pochłaniają tzw. mikropłatności, nazywane mikrotransakcjami czy też mikrozakupami.

Dzięki instytucji PEGI możemy sprawdzić, czy wybierana przez nasze dziecko gra zawiera element wirtualnych zakupów. Wystarczy, że na pudełku znajdziemy poniższą ikonę. Ikona ta powinna pojawiać się również na portalach umożliwiających dostęp do gier online. Z naciskiem na "powinna".

Badanie Rooster Money 2020 wykazało nie tylko bieżące wydatki dzieci, ale również na co chcą one oszczędzać. Odpowiedzi w dużej mierze pokrywają się z tymi już wymienionymi, z tą różnicą, że w tym zestawieniu gry znalazły się "dopiero" na trzecim miejscu. Najczęściej dzieci oszczędzają na duże zestawy Lego i smartfony. Oprócz wymienionych wcześniej gier i urządzeń do sterowania nimi, tuż pod podium pojawia się przełącznik Nintendo, czyli kolejna konsola. Konkretnie konsola-tablet, która może się "przełączyć" z konsoli domowej podłączonej do telewizora na przenośną konsolę do gier, gdzie część tabletu staje się telewizorem. Dzieci wymieniały też rowery i książki, ale są one na końcu zestawienia. Mamy 21. rok XXI wieku - prym wiodą gry.

Zdigitalizowany świat i inne wirtualne wydatki

Według wiedzy historycznej nasza era trwa już 2021 lat. Dla współczesnych dzieci, które rodzą się i rozwijają w świecie cyfrowej technologii, słynne "p.n.e." zdaje się mieć jednak swój koniec nie tak dawno temu. Nie tyle przed Chrystusem, co przed Internetem.

Nie trzeba tu referować sprawy z tego, jak bardzo zmienił się świat przez ostatnie kilkanaście lat. Przyjrzyjmy się chociażby temu, czego młode pokolenie już nie kupuje. Płyt, bo wszystko mają na Spotify lub YouTube. Kupują mniej gazetek, bo zastępuje je Internet. Jeśli już kupują książki to też coraz częściej w formie e-booka. Kupują mniej długopisów, bo wiele prac domowych robią z pomocą komputera. Świnki skarbonki wypierane są na rzecz kont bankowych i aplikacji do zarządzania nimi, a plakaty nad łóżkiem zastępują tapety w smartfonach.

W skomputeryzowanym świecie dorosłych zmienia się nie mniej. Trzy miesiące temu inwestor z Singapuru kupił cyfrowe dzieło sztuki za 69 milionów dolarów! Ponieważ sztuka nie ma formy fizycznej, nie może pojawić się w muzeum czy na ścianie jego domu w tradycyjnej formie. I tu pojawia się spory potencjał nie tyle cyfrowych ramek na zdjęcia, co ram na taką digitalową sztukę. Istniejące wirtualne światy, w tym Decentraland, Cryptovoxels, Somnium Space i The Sandbox, przyniosły wraz z sobą nowe możliwości inwestowania - czy to w wirtualne działki czy obrazy właśnie. - Spacerowanie z inną osobą w przestrzeni wirtualnej i wspólne oglądanie sztuki to naprawdę miły sposób na spędzenie czasu - mówi Ben Nolan, założyciel wirtualnego świata Cryptovoxels.

Ale nowa technologia to nie tylko produkt rozrywkowy, pomagający oderwać się od szarej rzeczywistości. Sprzęt VR (Virtual Reality) staje się niezbędny w przypadku zdalnej edukacji, szkoleń, terapii, a nawet pokazów mody. Pomaga chirurgom czy pilotom. W takim ujęciu nie jest to już taka całkiem wirtualna rzeczywistość, a staje się rozszerzeniem dla naszego świata. Pandemia COVID-19 znacznie przyspieszyła progres branży, której wartość szacowano już na ponad 17 miliardów dolarów w 2020 roku. Sektor VR rośnie ze złożonym rocznym tempem wzrostu wynoszącym niesamowite 48 proc. Oczekuje się, że liczba ta wyniesie blisko 200 miliardów dolarów do połowy tej dekady.

Wzrostowi wartości VR pomagają też miliony wydawane z kieszonkowego przez dzieci. Jak już było wspomniane, dla najmłodszych jest czymś całkowicie naturalnym wydawanie prawdziwych pieniędzy na rzeczy, które mają wyłącznie w wirtualnej rzeczywistości. Jednak kryptowaluty dedykowane do gry, które traktują jako inwestycję (a nawet oszczędności, kiedy widzą ofertę "więcej za mniej") są jedynie środkiem do dalszych zakupów. Dzieci chętnie kupują wirtualne ubrania (takie jak te marki Gucci w grze PokemonGO) czy wszelkie inne "itemy" - elementy wyposażenia awatarów dostępne w tysiącach gier. Młodzież natomiast lubi inwestować w widżety i takie przedmioty, które kreują wyłącznie ich internetowy wizerunek: filtry do zdjęć czy lampy pierścieniowe ze statywem do telefonu do nagrywania filmików na TikToku lub YouTube.

Zgodnie z wynikami ankiety SellCell z 2020 r. szacuje się, że 8,2 proc. amerykańskich dzieci wydaje co miesiąc ponad 100 dolarów na zakupy w aplikacjach i grach mobilnych. Natomiast w artykule naukowym "Dlaczego nastolatki wydają prawdziwe pieniądze w wirtualnych światach?" prof. Matti Mäntymäki z Uniwersytetu w Turku i prof. Jari Salo z Uniwersytetu Helsińskiego próbują wyjaśnić jaką wartość dla nastoletnich użytkowników mają zakupy w wirtualnej rzeczywistości. Wyższy status użytkownika premium, chęć wyróżnienia się na tle innych, więcej możliwości czy większa przyjemność z gry były najczęściej wymienianymi powodami wykładania kasy z kieszonkowego w VR.

Wyobraźmy sobie, że wysypiska śmieci dotychczas wypełnione tonami plastiku niechcianych już zabawek i gadżetów, pochopnie kupionymi przez dzieci oraz młodzież, opustoszałyby. A to dzięki wirtualnym zakupom, które na zawsze już pozostaną wyłącznie w tej arealnej sferze. Byłby to dość pocieszający fakt, ale nie ma on niestety odzwierciedlenia w rzeczywistości. Z reguły dzieci, które stać na wirtualne zakupy, stać również na wiele namacalnych rzeczy. Rzeczy niepotrzebnych, takich "na 5 minut".

"Łatwo przyszło, łatwo poszło"

Nie ulega wątpliwości, że pokolenie dzisiejszych uczniów potrafi biegle korzystać z technologii. Pytanie, ilu z nich potrafi jej użyć do kreowania lepszego świata, swojej przyszłości, a jako komunikator - trwałych relacji. Wydaje się, że w większości są bezradni, bo reaktywni. Potrafią impulsywnie reagować na posty, komentarze, lajki i krótkie wiadomości, działają dzięki zewnętrznym bodźcom, pod wpływem chwili. Niczym roboty "odpalane" na chwilę. Akcja-reakcja.

- Mój młodszy brat kupuje rzeczy, które się zbiera, potem przestaje, bo wciąż znajduje nowe. Teraz kupił Bakugany, bo modne. Co raz zmieniają mu się zainteresowania, na które wydaje pieniądze - opowiada mi kuzyn. Swego czasu kieszonkowe wydawał też na karty piłkarskie. - Miał ich pełne albumy. I raczej nie kupował ich na sztuki, ale całe puszki -  dodał.

Rok 2002. Jaś był muzykalny i chciał nauczyć się gry na gitarze, ale nie było go na nią stać. Jednak marzenie o grze, chociażby przy ognisku, nie dawało za wygraną. Postanowił odkładać na gitarę z kieszonkowego, prezentów i pracy dodatkowej. Kiedy odkładał pieniądze w międzyczasie rozglądał się za odpowiednim dla siebie modelem. Rozmawiał z wujkiem, który grywał na różnych instrumentach. Wujek (nie mylić z Wujkiem Google) pokazał mu kilka ćwiczeń dłoni, pożyczył mu na początek nawet swoją starą klasyczną gitarę. Okazało się, że początki są trudniejsze niż Jaś podejrzewał. Gitarę trzeba było co chwilę stroić. Dłonie odmawiały posłuszeństwa. Ale Jaś dawał sobie czas, bo widział że robi postępy. Postanowił, że nauczy się podstawowych chwytów, dopóki nie kupi własnej gitary. Szybko okazało się, że "ma słuch" i gitarę nauczył się dostrajać właśnie ze słuchu. Kiedy po kilku miesiącach kupił nową gitarę, okazało się, że bardzo precyzyjnie przechodzi od chwytu do chwytu i niemalże potrafi grać najprostsze piosenki.

Rok 2020. Brajan lubił rock i postanowił, że będzie wymiatał na gitarze elektrycznej. Poprosił rodziców o wsparcie. Rodzice ucieszyli się, że chłopiec znalazł sobie zajęcie, kupili mu wybrany przez Brajana model i wszelkie potrzebne gadżety. Życie zweryfikowało, że Brajan nie jest samoukiem. Rodzice jednak powiedzieli już A, więc poszli w B i zatrudnili nauczyciela. Brajanowi jednak brakowało cierpliwości. Po kilku lekcjach stwierdził, że gra na perkusji to jest coś bardziej w jego stylu.

Oczywiście jak to z historyjkami bywa, to pewne uproszczenie dla zobrazowania, z czym mamy do czynienia. Dziś rodzice są w stanie zapewnić więcej swoim dzieciom niż kiedyś. Pulę pieniędzy na dziecko zasila "500 plus", półki w sklepach stacjonarnych uginają się od towarów różnej jakości, różnych marek - do wyboru do koloru. W internecie wybór jest jeszcze większy. To sprawia, że dzieci często wręcz na zawołanie mają to, czego sobie zażyczą, co nie sprzyja ich cierpliwości, konsekwencji i wytrwałości. Swoją drogą te właśnie cechy są fundamentalne, jeśli chodzi o odnoszenie sukcesów zawodowych czy wejście w trwały związek i założenie rodziny.

Kieszonkowe a BMI dzieci

Jeśli chodzi o zakupy żywieniowe, dzieci w dużej mierze polegają na swoich rodzicach. Tylko niewielka mniejszość nastolatków płaci za własne artykuły spożywcze czy jedzenie w restauracji. Nie oznacza to jednak, że jeśli to rodzice robią zakupy żywieniowe, zupełnie samodzielnie podejmują oni decyzje. Dużą rolę podczas zakupów z dziećmi gra uległość rodziców wobec zachcianek swoich pociech. - Niezależnie od tego, czy chodzi o zakup batonika, czy pokrycie kosztów cateringu weselnego, impuls do wydawania pieniędzy na uszczęśliwienie dzieci jest tu naturalną reakcją. (...) Rodzice chcą, aby ich dzieci były szczęśliwe - mówi certyfikowana finansistka z Chicago Leisy Brown Aiken.

Jednak to nie uległość rodziców, ani nawet rozpieszczanie przez dziadków i wujków, zaspakajają dziecięcą chęć na "słodkie". Kiedy dzieci dostają kieszonkowe, rodzice nie podejmują całego szeregu przekąskowych decyzji żywieniowych za swoje dzieci. A kiedy już dajemy dziecku wybór, wybiera ono przyjemność z jedzenia pełnej cukru i nosiciela smaku - tłuszczu, niezdrowej, wysoko przetworzonej żywności i produktów o wyższej wartości energetycznej. Badanie "Junior Shopper 2017", przeprowadzone przez GfK, pokazało, że w Polsce w trakcie miesiąca na tego typu wydatki najmłodsi przeznaczają do 285 mln złotych.

Oprócz tych samych powodów, dla których sięgają po słodycze i fast foody dorośli, dziecko ma trudniej, bo często nie jest świadome, co tak naprawdę wybiera i jakie może mieć to przełożenie na jego zdrowie za kilka lat. - Są bombardowani tymi wszystkimi komunikatami marketingowymi, nie mają doświadczenia, ani nie patrzą perspektywicznie. To dzieci. Długoterminowy okres dla 6-latka to 15 minut - mówi nieco humorystycznie, ale z przekonaniem Aiken.

Wydaje się, że nie jest to niczym nowym. Starsze pokolenia jako dzieci zajadały się chlebem z cukrem, a odkąd na półkach sklepowych w Polsce zaczęło pojawiać się więcej i częściej, czymś naturalnym dla dzieci było wyciąganie gromadzonego w słoiku kieszonkowego na czekoladę. Z roku na rok ilość i różnorodność słodyczy tylko wzrasta. Na przełomie tysiąclecia najpopularniejsze stały się gumy kulki, ciepłe lody, przekąski takie jak chipsy i rogaliki z nadzieniem. I tu okazuje się, że część starych klasyków po prostu nie wychodzi z mody. Chipsy i rogaliki z biegiem czasu stały się mniej "dziecinne" i nadal to najbardziej popularna przekąska międzypokoleniowa, być może dlatego, że z pewnych przyzwyczajeń się nie wyrasta.

Rożnica między kiedyś a dziś jest oczywista: zmieniła się ilość i jakość. Chleb był lepszy, czekolada miała inny skład, soczki były słodzone, dziś są wręcz przesładzane, nie było tylu rodzajów ciasteczek, batoników, cukierków, mlecznych przekąsek, chrupków ani fast-foodów. Co więcej (i smutniej), przez sycące tłuste przekąski dochodzi do marnowania jedzenia, bo dzieci często nie dojadają swojej porcji obiadu czy kolacji.

Badania naukowe w pięciu największych miastach Chin w latach 2015, 2016 oraz 2017 potwierdzają, że kieszonkowe jest jednym z czynników ryzyka otyłości u dzieci. Międzynarodowi eksperci alarmują, że to właśnie polskie dzieci tyją najszybciej w Europie. W 2016 roku nadwagę miało 20 proc. dziewcząt i 31 proc. chłopców, a 5 proc. dziewcząt i 13 proc. chłopców było otyłych. Pandemiczny czas lockdownu, zamknięte place zabaw, zdalna nauka, gry komputerowe i wyższe kieszonkowe z racji "500+" nie sprzyjają zmniejszaniu tych tendencji.

"To moje pieniądze"

Dzięki kieszonkowemu dzieci nie tylko mogą poczuć się bardziej niezależne, ale rzeczywiście takie się stają. Dzięki tej niezależności same dokonują wyborów. Nie zawsze dobrych. Wszelkie blogi i artykuły poruszające tematykę kieszonkowego podnoszą, że dziecko zazwyczaj kupuje sobie to, czego nie kupiłby mu rodzic: od niezdrowej przekąski, po wyuzdany element garderoby jak chociażby modne teraz wśród dziewczynek coraz krótsze crop topy, przypominające już bardziej biustonosze niż bluzki. Czasami dzieci część swoich pieniędzy pożyczają kolegom i koleżankom, najczęściej bezzwrotnie. W skrajnych przypadkach kieszonkowe (chodzi również o pieniądze wyciągane bezpośrednio z kieszeni rodziców, bez ich zgody) przeznaczają na narkotyki i alkohol.

Istnieją też dzieci, które mają tak silny instynkt opiekuńczy, że kupują więcej swojemu zwierzakowi, niż sobie. Ba! Kiedy kieszonkowe dostają na przekąski, potrafią się głodzić, bo wolą przekąskę kupić podopiecznemu. Jakkolwiek heroicznie to nie brzmi, na dłuższą metę takie nie jest. Zazwyczaj taka nadopiekuńczość wobec zwierzęcia wybiega dużo dalej, szczególnie, kiedy dziecko pochodzi z domu, gdzie nie brakuje pieniędzy, ale poświęcanego przez rodziców czasu. Takie dzieci nie ograniczają swoich zakupów do kolorowych obroży, bandan, ślicznych smyczy, legowisk, jedzenia z najwyższej półki, zabawek, artykułów do pielęgnacji czy też rutynowej opieki weterynaryjnej, ale organizują swoim pupilom szkolenia, fryzjera, czy wszelkie ponadprogramowe badania lekarskie. Kupują mnóstwo wymyślnych gadżetów, tj. peruki, róg jednorożca a nawet płyty z przykładowymi układami tanecznymi dla siebie i kota czy psa.

Utarła się opinia, że rodzice nie powinni ingerować w sposób wydawania kieszonkowego przez dzieci. I jest to prawda, o ile w ślad za tym idzie wychowanie i edukacja, nie tylko z podstaw przedsiębiorczości, ale też zdrowego stylu życia, czy nawet edukacji medialnej. W przeciwnym razie dziecko nie jest przygotowane na dysponowanie własnymi pieniędzmi. Tymczasem próby rozmowy bezpośrednio o kieszonkowym i komentowanie wydatków mogą zderzyć się ze zdaniem: "To moje pieniądze, mogę z nimi robić, co chcę!". Według psychologów to sygnał, by dziecku pokazać, że kieszonkowe nie tylko jest im dane, ale przede wszystkim zadane, a odpowiedź na zarzut dziecka powinna brzmieć: "Nie, kochanie, to są pieniądze, które tato i ja daliśmy ci do ćwiczeń, żebyś wiedział, jak dobrze nimi zarządzać".

Kieszonkowe ma sens tylko wtedy, kiedy dziecko co chwilę nie prosi o dodatkowe środki poza kieszonkowym, kiedy kieszonkowe daje się regularnie, np. raz na tydzień konkretnego dnia lub raz w miesiącu. I wreszcie, kiedy rodzice nie mówią dziecku, na co ma je wydać, a dziecko, mimo to, wydaje je dojrzale i rozsądnie. Tyle że w dobie, gdy dzieci i młodzież mają wszystko zapewnione przez rodziców, a dzięki dodatkowym pieniądzom obkupują się w smakołyki i wirtualne gadżety, wydaje się, że zaczyna brakować miejsca na ich dojrzałe decyzje. Podobnie jak w powszechnie stosowanym zdaniu "dzieci mają teraz za dobrze", nie ma już miejsca na żarty.