Zacznijmy od tego, że - aby odnosić sukcesy - trzeba się najpierw obudzić i być obecnym w swoim własnym życiu. Tak uważa psychoterapeutka Joyce Marter.
Mocne, prawda? Choć jednocześnie całkiem logiczne.
Wyobraźmy sobie, że już się obudziliśmy, meldujemy świadome przeżywanie codzienności i co dalej? Zwłaszcza, jeśli mamy ambicje, pomysł na biznes, ale jedyne pieniądze, jakie widzimy, pochodzą ze skromnej wypłaty i znikają wprost proporcjonalnie do upływu kolejnych dni miesiąca, by wreszcie strącić nas w otchłań beznadziei, gdy na koncie zobaczymy brak środków. Nie mówiąc o znajomościach, a w zasadzie - również o ich braku.
Wydawać by się mogło, że droga do sukcesu w tym wypadku będzie daleka i kręta. Malkontenci powiedzą, że w Polsce zupełnie niemożliwa.
Podejmijmy więc najpierw próbę zdefiniowania sukcesu, żeby sprawa była jasna. Według słownika PWN, to po prostu pomyślny wynik jakiegoś przedsięwzięcia, osiągnięcie zamierzonego celu lub zdobycie sławy, majątku, wysokiej pozycji.
A subiektywnie? Założenie szczęśliwej, kochającej się rodziny, a może spokojne życie w pojedynkę? Zarobienie miliona złotych, czy może choćby znalezienie pracy, która będzie dawała satysfakcję? Wejście na Rysy, przebiegnięcie ultramaratonu, napisanie książki? Odpowiedzcie sobie na to pytanie, bo ono, wbrew pozorom, nie jest proste. A sukces może być w zasięgu wzroku.
Jeśli już udało się znaleźć odpowiedź, to przed nami kolejna zagadka.
- Warto zadać sobie również pytanie: po co nam tak naprawdę sukces i co on oznacza? Sądzę, że większość z nas pragnie osiągnąć sukces, bo do pewnego stopnia utożsamia go ze szczęściem - zauważa dr Tomasz Kozłowski, socjolog kultury, wykładowca i założyciel Poznańskiego Centrum Szkoleniowo-Badawczego.
- Z mojego punktu widzenia sukces (np. zawodowy) oznacza jednak zaspokojenie zaledwie jednej składowej poczucia dobrostanu: potrzeby kontroli (i to też nie zawsze - bo sukces finansowy potrafi być bardzo kruchy i fluktuacje giełdowe z pewnością nie są źródłem stabilizacji). Jeśli pragniemy szczęścia, to psychologia sugeruje, że możemy sami dla siebie wiele zdziałać. Musimy po pierwsze dbać o zdrowie, po drugie - o dobre kontakty z tymi, na których nam zależy, oraz właśnie o wspomniane poczucie kontroli nad swoim życiem. Jeśli tych komponentów zabraknie - mamy duży problem. Sądzę, że dopiero odpowiednia równowaga w tych trzech aspektach oznacza realny sukces i realne, trwałe szczęście - dodaje.
Co jest zatem potrzebne, by skutecznie dążyć do celu i osiągnąć sukces? Według Angeliki Wielgus-Lach, autorki kanału "Kulisy Sukcesu", niezbędny jest pomysł, ciężka praca i zdobycie się na pierwszy krok, a zatem odwaga.
Skąd takie optymistyczne podejście? Ze spotkań i rozmów z ludźmi, którym się to udało, a którzy w swoim życiu przeskakiwali rzucane im pod nogi kłody, jak uczestnicy Wielkiej Pardubickiej. Bo trzeba mieć siłę, żeby spełnianie swoich marzeń o zbudowaniu potężnej marki kosmetycznej zaczynać od mieszania kremów w garnkach w budynku po piekarni.
- Dr Irena Eris rozpoczynała swój biznes w ciężkich czasach. Postawiła wszystko na jedną kartę. Zostawiła posadę w firmie państwowej, gdzie miała pewną wypłatę, bo jej marzeniem było stworzyć coś swojego - firmę związaną z kosmetykami. Kremy mieszała początkowo w garnkach. Mówiła, że była to dla niej bardzo trudna decyzja, ale, gdyby nie zaryzykowała, nie podjęła tego trudu i nie postawiła wszystkiego na jedną kartę, bo też była już wtedy mamą, to na pewno dziś nie miałaby tak dużego przedsiębiorstwa - opowiada Wielgus-Lach.
Co można uznać za błąd w myśleniu o osiągnięciu sukcesu? Przede wszystkim strach przed tym, że się nie uda.
Czyli zaczynamy za dużo i za długo myśleć, a to nas blokuje. Rozkładamy wszystko na czynniki pierwsze, myśląc, że tylko w oparciu o dogłębną analizę uda się cokolwiek zbudować. Po drodze gubimy młodzieńczy entuzjazm i gotowość do podjęcia ryzyka.
- Ja się zbyt długo zastanawiałam nad uruchomieniem kanału na YouTube. Bardzo się obawiałam opinii innych, a to jest na pewno blokada do osiągnięcia sukcesu. Jak się zacznie działać, to poznaje się osoby, które dmuchają w skrzydła i pomagają realizować marzenia. Nie miałam żadnych środków na zrealizowanie swojego pomysłu, ale się udało - mówi prowadząca dziś "Kulisy Sukcesu".
I podobnie było z pomysłem na wydanie książki "18 cudów Krakowa według młodzieży". Czworo młodych ludzi, wśród nich Angelika Wielgus-Lach, zapragnęło wydać książkę. Nakład: 5 tys. egzemplarzy. Chodzili od firmy do firmy, prosząc o wsparcie finansowe i tak udało się pozyskać 30 tys. złotych i zrealizować pomysł, nie mając grosza przy duszy.
Ile takich pomysłów porzuciliśmy po drodze, myśląc, że nas na nie nie stać? Szybki rachunek sumienia.
Gdy już brakło nam palców jednej ręki na te wszystkie porzucone przez brak środków (czy odwagi) marzenia o podboju świata, to przypomnijmy sobie wyzwanie "Przeczytam 52 książki w roku". Pamiętacie? Bo ja tak. I kilkaset tysięcy innych osób w tym kraju również.
- To było tuż po świętach Bożego Narodzenia. Wracałem sobie właśnie do domu z zimowego biegania. Padał śnieg. Pomyślałem, że fajnie byłoby w nadchodzącym nowym roku 2015 trochę więcej poczytać. A może by tak jedną książkę tygodniowo? Rok na ma na ogół 52 tygodnie. Postanowiłem uruchomić wydarzenie na Facebooku i zaprosić do zabawy kilku znajomych. Głównie po to, by wymieniać się z nimi wrażeniami na temat książek i wzajemnie się motywować. Liczyłem, że uda się zaprosić do zabawy 20, może 30 osób z mojej sieci kontaktów - opowiada pomysłodawca akcji Marcin Gnat.
Zdziwienie autora było duże, gdy następnego dnia do wydarzenia dołączyło kilka tysięcy osób. Liczba zainteresowanych rosła lawinowo. Po dwóch miesiącach przeczytanie 52 książek w roku deklarowało już ponad 100 tys. osób, a samo wyzwanie stało się najdłuższym polskim viralem, który po sześciu latach nadal świetnie radzi sobie w sieci.
- Najzabawniejsze jednak, że w tym przypadku sukces, jeśli możemy tak to nazwać, przyszedł zupełnie niespodziewanie. Jak wielu, nieraz dumam godzinami nad jakimiś planami podboju świata. Różnie bywa z efektami, ale w tym wypadku to był impuls, przebłysk, wręcz iluminacja - wspomina Gnat, który w dwa miesiące stał się "kierownikiem" wielotysięcznego zespołu czytelników, odpowiednio motywującym i zachęcającym do sięgania po książki.
Nie zawsze jednak idzie gładko. Czy jest więc coś, co można robić, by zwiększać prawdopodobieństwo osiągnięcia sukcesu?
- Nieustannie próbować i nie poddawać się. W angielskim jest na to dobra określenie - "resilience ", czyli jakby - "elastyczność", "sprężystość", a raczej - "umiejętność podnoszenia się po porażce" - mówi Gnat.
Porażki, jeśli umiejętnie będziemy z nich korzystać i wyciągać wnioski, staną się doskonałym paliwem w dość długiej drodze do sukcesu.
- Niektórzy uważają, że sukces jest efektem ciężkiej pracy i ten scenariusz najczęściej się powiela. Inni mówią, że sukces był konsekwencją podjęcia trudnej w ich życiu decyzji - zdecydowania się na jakiś krok, który po prostu okazał się strzałem w dziesiątkę. Jeszcze innym udało się dzięki pomocy bliskich - na przykład przejęli firmę od rodziców i później mogli rozwijać to przedsiębiorstwo - mówi Wielgus-Lach.
A czy może być kwestią przypadku, zbiegu różnych okoliczności? Psycholog Miłosz Brzeziński w "Kulisach Sukcesu" uważa, że tak, choć - jak podkreśla - raczej nie w sporcie.
Media społecznościowe, w których funkcjonujemy bardzo często dwutorowo - jako my (prywatnie) i jako marki (zawodowo) - dają nam właściwie nieograniczoną przestrzeń do chwalenia się sukcesami i kreowania swojego wizerunku.
Pytanie, czy potrafimy to robić umiejętnie i czy tu, w Polsce, umiemy się cieszyć z sukcesów innych osób?
- Zwykle, im bardziej sami jesteśmy zadowoleni z siebie, tym łatwiej przychodzi nam radość z sukcesów innych - uważa Marcin Gnat.
Ale, jak podkreśla, w naszym kraju, najczęściej w mniejszych ośrodkach, chwalenie się swoimi osiągnięciami, jakie by one nie były, wciąż przyjmowane jest z pewnym niesmakiem i widocznym zakłopotaniem. To chyba zaczyna się zmieniać na lepsze - dodaje.
Zdarza się i tak, że nie zauważamy swoich sukcesów, bo - jak podkreślał na antenie Czwórki Brzeziński, robimy dokładnie to samo, co dotychczas, tylko na szerszą skalę.
- Rzadko chwalimy się swoimi sukcesami, chyba, że są ogromne. Ogólnie głupio jest się ludziom chwalić, że zrealizowali jakiś projekt, bo wydaje im się, że dla innych nie będzie to nic nadzwyczajnego - mówi Wielgus-Lach.
Prowadząca kanał "Kulisy sukcesu" zaznacza, że nie wszyscy ludzie potrafią się cieszyć z sukcesów innych. Gdy sam kanał zaczął odnosić sukcesy, pojawili się ci, których zaczęło to drażnić.
- Wiele ludzi jest zazdrosnych o to, jak się innym powodzi. Zamiast kibicować i zajmować się swoim poletkiem, z zawiścią patrzą na to, że komuś się udało - dodaje. Łatwo jest - jak podkreśla - podglądać człowieka na Instagramie i być na bieżąco z podejmowanymi przez niego działaniami, ale już trudniej okazać wsparcie czy kibicować. - Tego brakuje zwłaszcza wśród kobiet - dodaje.
Budowanie własnej marki i opowiadanie o swoich sukcesach jest trudne. Trzeba to robić wiarygodnie i z wyczuciem. Model amerykański, uśmiech przyklejony do twarzy, wybielone zęby i trąbienie o samorealizacji - to niekoniecznie dobry kierunek.
- Celebryci wrzucają do mediów różne zdjęcia. Pokazują, że są bardzo zadowoleni z życia, pokazują, że coś im się udało. A później, podczas rozmów w cztery oczy, przyznają, że wcale nie jest tak, jak to wygląda na Facebooku czy Instagramie. Piszą pozytywnie, żeby innych nie zniechęcać do siebie, nie zadręczać problemami, porażkami. A ich życie nie jest takie kolorowe - zauważa Wielgus-Lach.
- Później zwykli ludzie myślą sobie: ale ja mam złe życie! Oni to mają dobrze - codziennie robią coś innego, podróżują, a ja mam monotonną pracę, codziennie wracam po południu. Dzieci, dom, obowiązki i nic się nie dzieje - dodaje.
A może ten dom czy rodzina są jednak sukcesem? Takim, którego nie zauważamy, bo do niego przywykliśmy?
Definicji sukcesu będzie wiele, bo każdy z nas stawia sobie inne wymagania. Na pewno przydadzą się wytrwałość, odwaga i umiejętność podnoszenia się po porażkach.
- Chyba najprościej mówiąc, sukces to jest życie w zgodzie z samym sobą, z wewnętrznym "ja" - uważa Gnat.
To dobry początek do osiągania kolejnych sukcesów. Pod warunkiem, że mamy paliwo na przejechanie długiego dystansu. Lub siłę, by pokonać go pieszo.