Reklama

Kilkanaście lat wcześniej zdała egzamin na kategorię B. -  Stres był koszmarny - wspomina. - Nie denerwowałam się tak ani na maturze, ani podczas egzaminu na obywatelstwo amerykańskie. Zdałam za czwartym razem i obiecałam sobie wtedy, że to był mój ostatni raz na placu manewrowym. Ale obietnicy nie dotrzymałam.

Egzamin na kategorię C zdała za dziewiątym razem, ale na E - za pierwszym. Późną jesienią 2019 roku zdobyła uprawienia i mogła prowadzić samochód ciężarowy z naczepą. Musiała tylko znaleźć kierowcę, który zabierze ją w pierwszą trasę.

Nowe życie w trasie

Reklama

Niedługo po zdaniu pierwszego egzaminu Magda wyjechała do USA. Wyszła za mąż, otrzymała obywatelstwo, skończyła grafikę na Ohlone College we Fremont, współprowadziła firmę, która zajmowała się sprzedażą parawanów plażowych. Dobrze czuła się w Stanach, ale po 12 latach postanowiła wrócić do Polski. - Było kilka powodów - mówi. - Po pierwsze, zdecydowaliśmy się z mężem na rozwód. Po drugie, chciałam być bliżej mamy, która przecież nie młodnieje. A mam tylko ją.

Po powrocie Magda zaczęła szukać pracy. Szybko okazało się, że w Tarnobrzegu, z którego pochodzi, nie jest o nią łatwo. Wtedy odezwała się do niej znajoma, która także niedawno wróciła w rodzinne strony z Anglii. - Opowiedziała mi o swoim pomyśle, czyli pracy w transporcie międzynarodowym. Znalazła już nawet kurs i zapytała, czy nie chcę do niej dołączyć, a potem razem jeździć. Spodobało mi się to. Myślałam, że sobie trochę pojeżdżę, wreszcie pozwiedzam Europę, a na dodatek zarobię przyzwoite pieniądze - śmieje się Magda.

Żeby móc jeździć samodzielnie, najpierw trzeba odbyć szkolenie pod okiem doświadczonego kierowcy. Chętnych do uczenia jest sporo. Po warunkiem, że uczniem jest mężczyzna. - Jeden gość powiedział mi wprost, że mnie do kabiny z mężczyznami nie wsadzi, bo z tego są potem tylko kłótnie w małżeństwach albo rozbite rodziny.

W końcu Magda i Kama trafiły na firmę, która zgodziła się je zatrudnić bez doświadczenia. - Ja trafiłam na porządnego faceta. Zawsze, kiedy musiałam się przebrać, zaciągał w kabinie zasłony, wychodził z kabiny i czekał na zewnątrz tak długo, aż zapukałam w szybę - mówi Magda. - Dużo się od niego nauczyłam. Kamie trafiło się gorzej. Kiedy jej partner zobaczył, że jedzie równo i nie uruchamia alarmu (alarm włącza się, kiedy samochód najedzie na linie - przyp. red.), powiedział, żeby sobie włączyła GPS i poszedł spać. Chociaż za uczenie dostawał dodatkowe pieniądze. I tak można powiedzieć, że miałyśmy nieźle - dodaje Magda. - Słyszałam o dziewczynie, która nie zgodziła się na seks ze swoim "nauczycielem". Więc wywalił jej rzeczy przez okno, a ją zostawił w środku nocy na jednym z niemieckich parkingów.  

Magda na szkoleniu wytrzymała miesiąc, Kama 10 dni. Potem zaczęły szukać pracy razem, czyli w podwójnej obsadzie. Przez półtorej roku wspólnej pracy nie spotkały innej kobiecej załogi.

- Jest jedna dziewczyna, która jeździ sama chłodnią - potwierdza Magda. - Ale widzę, że coraz popularniejsze stają się załogi złożone z żony i męża. Na ogół wygląda to tak, że ona prowadzi na autostradach, a on wykonuje manewry i rozładowuje towar paleciakiem, jeśli tego wymaga klient. Mają dwie wypłaty, spędzają ze sobą dużo czasu. Ale czy to takie dobre dla relacji? Spędzanie z kimś wielu godzin w niedużej kabinie jest męczące. Nie można się nawet pokłócić, bo tachograf nie pozwala na niezaplanowane przerwy. Można jedynie się od siebie odwrócić i pomilczeć.

Spokojnie, tylko spokojnie

Pracę znalazły szybko, z ogłoszenia. Szef wiedział, że stawiają pierwsze kroki w zawodzie, ale powiedział, że na pewno sobie poradzą. Kiedy o drugiej w nocy przyjechały do magazynu w Bolonii i okazało się, że samodzielnie muszą rozpiąć ciągnik i naczepę, udowodniły, że miał rację. - Oczywiście nikt nam wcześniej nie powiedział, jak to zrobić - mówi Magda. - Na szczęście w tym miejscu był niezły zasięg, więc obejrzałyśmy kilka filmików na YouTube i rozpięłyśmy tę naczepę. Przepracowałyśmy tam trzy miesiące, wożąc chłodnią owoce z Hiszpanii.

Od tamtej pory Magda i Kama uczyły się zawodu w trasie, zdobywając doświadczenie z każdym przejechanym kilometrem. Kolejna lekcja z Włoch? Jeśli nie ma znaku informującego o zakazie wjazdu ciężarówek to... nic nie znaczy. - Jechałyśmy akurat z Włoch do Berlina, przejeżdżałyśmy przez nieduże miasteczko - wspomina Magda. - Na rondzie GPS pokierował nas w wąską uliczkę. Od początku miałam złe przeczucia, bo tam nie minęłyby się nawet dwie osobówki. W pewnym momencie usłyszałyśmy, jak jakieś gałęzie walą o pakę. Powiedziałam wtedy Kamie, że gdyby tędy jeździły inne ciężarówki, to te gałązki byłyby dawno pourywane. Ale Google Maps pokazywał, że w polach jest jakiś mały budynek. Dojechałyśmy, a tam w oknie jakaś wielka figura Chrystusa. Okazało się, że to był lokalny cmentarz z niedużym kościółkiem.

Było już późno, nad polami zbierała się mgła, a wycofać nie było jak. Magda zadzwoniła więc do szefa po pomoc. Ten najpierw się rozłączył, potem uspokoił i oddzwonił. - Spokojnie, tylko spokojnie - powiedział. - Żebyście mi tam nigdzie nie spadły - dodał. Bo z jednej strony drogi był cmentarz, a z drugiej urwisko.

Po mistrzowsku nauczyły się także cofać. I to znowu we Włoszech, nieopodal Anagni. - Na magazynie odpięli nam naczepę i powiedzieli, żebyśmy znalazły sobie jakiś parking dla konia (koniem nazywa się ciągnik - przyp. red.). - Problem w tym, że wszystkie były nocą pozamykane. Znowu zdałyśmy się na GPS, poprowadził nas na wzniesienie, do małego miasteczka, które było wpisane na listę zabytków UNESCO. Jedziemy, jedziemy, aż nagle wyrósł przed nami łuk triumfalny. Wysiadłam, przyjrzałam się i zaczęłam krzyczeć do Kamy, żeby złożyła lusterka, to na spokojnie przejedziemy. No i tak żeśmy przejechały, że zaraz poszło boczne lusterko od strony pasażera, a z bramy wyskoczył jakiś facet i zaczął nas nagrywać telefonem. Nie było jak zawrócić, więc musiałyśmy się cofnąć. Wróciłyśmy na trasę spłakane, stwierdziłyśmy, że jak nas będą mieli okraść to okradną, i spędziłyśmy noc w pierwszym lepszym miejscu na poboczu.

Dzień, noc, dzień

Na pytanie, co o codzienności w trasie wiedziała po zdaniu egzaminu, Magda mówi: byłam kompletnie zielonym głupkiem.

Ta codzienność to dniówka trwająca 30 godzin. 21 spędza się w pracy, z czego 18 trzeba przejechać ciągiem. 4,5 godziny prowadzi jedna osoba, potem druga. Tak mija pierwsze 9 godzin. Potem zamiana i lecą kolejne. - Przez cały czas, kiedy jedziemy, obaj kierowcy powinni być na siedzeniach. Nie wiem, kto to wymyślił, bo tak się nie da. Jedna osoba prowadzi, druga idzie na łóżko i śpi. Ale kiedy jest wypadek, ta, która akurat odpoczywała, wylatuje przez szybę, bo nie jest niczym zabezpieczona. Odkąd jeżdżę, mam czasem taki sen - śni mi się, że Kama wjeżdża w mur. Budzę się, dookoła jest ciemno i przez kilka sekund nie wiem, czy umarłam, czy jednak żyję.

Kiedy tachograf pokaże, że pora na pauzę, zaczyna się dziewięć godzin "wolnego", czyli czas na to, żeby sobie ugotować, umyć się, odpocząć, przespać. Ale najpierw trzeba znaleźć miejsce na postoju. Z tym najgorzej jest w Niemczech. - Kierowcy w pojedynczych obsadach stają na rajkach (miejsce parkingowe dla samochodu ciężarowego - przyp. red.) już o 18. My możemy zjechać około 20, a wtedy jest już ciężko, nawet na dupach, czyli miejscach postojowych za rajkami. Nieraz trzeba się bardzo nakombinować, składać lusterka i na centymetry się gdzieś próbować wciskać.

Gdzie się gotuje? W samochodzie, na kuchence gazowej. 

Gdzie się myje? Tam, gdzie akurat trafi się sprawny prysznic. - W Polsce mamy jedne z najlepszych parkingów w Europie - opowiada Magda. - Najgorzej jest we Francji. W ubikacjach nie ma sedesów, bo popękały i zostały dziury w podłodze. Łazienki są w takim stanie, że nieraz robiłam zdjęcia, bo trudno byłoby uwierzyć w moje opowieści. Brudne, zagrzybione, zasikane, słuchawek do prysznicy nie ma, bo na potęgę je kradną. Dlatego wielu kierowców zabiera w trasy własne. W większych miastach można sobie poradzić, ale jeśli ktoś jeździ po dziurach, zostają mu nawilżane chusteczki albo obmywanie się w niedużych miednicach.

Problemem są także przeładunki. Wiele firm pozwala kierowcom korzystać z toalety tylko podczas rozładunku i załadunku. Jeśli ktoś przyjechał za wcześnie lub czeka w kolejce, musi radzić sobie sam.

Gdzie się śpi? Podczas krótkich pauz w samochodzie, podczas weekendowych -  w hotelach. Teoretycznie. - Jeżdżę od półtora roku i to pierwsza firma, która rzeczywiście zapewniła nam nocleg poza kabiną. Inne obchodzą ten przepis jak mogą - wyjaśnia Magda.

Co można robić podczas postoju? Na przykład dbać o nadwyrężony wielogodzinną jazdą kręgosłup i się gimnastykować. - Miałyśmy z Kamą taki zryw, że będziemy dbać o formę. Kupiłyśmy nawet skakanki. Gimnastyka nie trwała długo, bo zaraz kierowcy sobie poodsłaniali zasłonki i patrzyli na nasze skaczące biusty.

Co naprawdę robi się podczas postoju? Nudzi się. Przy niektórych parkingach są tereny zielone, więc można byłoby pójść na spacer. Problem w tym, że w większości są zagrodzone. Dlatego druga odpowiedź brzmi: pije się. Z nudów właśnie. I z tęsknoty.

Picie podczas pauz to jedno. Picie podczas jazdy - drugie. Magda i Kama omal nie zostały zepchnięte w przepaść na przełęczy Brenner. Wyprzedzał je kierowca z Litwy. Jego styl jazdy wzbudził podejrzenia Magdy, więc zaczęła go gonić. - Kiedy go wreszcie złapałyśmy, spisałyśmy protokół, bo uszkodził nam samochód. Podpisywał wszystko, nawet nie patrzył na dokumenty. Wtedy zorientowałam się, że jest pijany i siedzi cicho, żeby nie narobić sobie kłopotów. Nie wydałam go, bo słyszałam, że po takich akcjach kierowcy się wieszali, tak duże musieli płacić kary. Ale czy coś po tej sytuacji do niego dotarło? Wątpię.

Co dwie pary oczu, to nie jedna

Magda od początku jeździ w podwójnej obsadzie. Kiedy pytam, czy zdecydowałaby się jeździć sama, zaprzecza. Nie dlatego, że nie dałaby sobie rady podczas jazdy. Dlatego, że się boi.

- Akurat jesteśmy w trasie z cennym towarem. Bez poinformowania firmy nie możemy zatrzymać się nawet po to, żeby pójść do ubikacji, na pauzy zatrzymujemy się na strzeżonych parkingach, podczas kontroli policyjnej nie otwieramy samochodu bez zgody przełożonych - tłumaczy. - Mimo tych środków bezpieczeństwa niedawno we Francji złodzieje włamali się do ciężarówki, kazali się kierowcy rozebrać do naga i przez cały czas przeładunku celowali do niego z broni. I to wszystko działo się przed bramkami na autostradzie.

Kierowca, o którym mówi Magda, miał szczęście - przeżył. Niektórzy nie mają tyle szczęścia - jeśli złodziejom się spieszy albo nie chcą mieć świadków, giną.

- Jest jeszcze coś, czego boją się kierowcy - zaczyna Magda. - To gaz, który złodzieje potrafią wpuścić robiąc nieduże dziurki w uszczelkach przy drzwiach. Może być usypiający, wtedy kierowca nic nie pamięta. A może być paraliżujący. Chłopaki opowiadali mi, że jest się wtedy zupełnie świadomym, ale można ruszać tylko oczami. Nietrudno sobie wyobrazić, że złodziej, który zastałby w kabinie kobiety, nie skorzystałby z okazji. 

Zawodowym kierowcom zagrażają nie tylko złodzieje, ale też rutyna. A wypadki spowodowane przez ciężarówki zwykle kończą się tragicznie.

- Bardzo niebezpieczne jest pękniecie opony w trakcie jazdy, można w ogóle nie wyprowadzić samochodu na prostą. A jeśli się uda, zdarza się, że kierowcy nie stają na parkingach, tylko na poboczu i tam zmieniają koło. Ważne, żeby inni starali się nie jechać za blisko. W mojej pierwszej firmie pracował chłopak, który tak właśnie zginął - jadąca prawym pasem ciężarówka wciągnęła go z pobocza pod koła - mówi Magda.

Kiedy pytam, jak podsumowałaby swoje doświadczenia zdobyte za kółkiem, Magda mówi: "jest takie popularne wśród kierowców powiedzenie: albo sam przyjedziesz albo cię przywiozą. Trzeba się pilnować, żeby wrócić samemu. I trzeba mieć trochę szczęścia.