W rodzinnej Hiszpani większym kultem niż ona, otoczona jest chyba tylko św. Madonna z Montserrat. Penelope Cruz, w ojczyźnie zwana "Pe", symbol seksu i jedna z najbardziej pożądanych gwiazd kina, nie porzuciła ojczyzny dla Hollywood, choć zdążyła w nim zrobić najprawdziwszą karierę. Po ślubie ze swoim rodakiem, Javierem Bardemem, (pierwszy Hiszpanem z Oscarem!), wróciła do ukochanego Madrytu. Tu na świat przyszło dwoje ich dzieci i to tutaj nadal najchętniej kręci filmy. Zwłaszcza gdy za kamerą staje Pedro Almodovar, dla którego potrafi rzucić projekt z fabryki snów, z gigantyczną gażą.
Tak było również w przypadku "Matek równoległych", niezwykłego melodramatu o macierzyństwie, dziedziczeniu traum, i o sztuce, która może pełnić rolę nośnika pamięci. Obok znanych z filmów Almodovara wątków pojawia się jednak też całkiem nowy - polityczny. Ustami granej przez Cruz bohaterki, reżyser oskarża Hiszpanię o dekady milczenia. O nierozliczenie ze zbrodni reżimu Franco - setek tysięcy pomordowanych nierzadko skrytobójczo ofiar, pochowanych w zbiorowych grobach, w lasach czy przydrożnych rowach. Jedną z takich ofiar jest nigdy niepoznany pradziadek bohaterki.
Poważnego Almodovara, różnego od ekscentrycznych, pełnych odważnego erotyzmu najgłośniejszych jego filmów, poznaliśmy już w autobiograficznym "Bólu i blasku". Teraz poszedł jeszcze dalej, otwierając niezabliźnione rany niełatwej historii XX-wiecznej Hiszpanii. On także dojrzał, choć od początku był jedną z czołowych postaci "hiszpańskiego ruchu odnowy kultury i obyczajowości" po ustąpieniu Franco w końcu lat 70. minionego wieku.
Wraz z nim dojrzała także jego muza, młodsza o całe pokolenie Cruz.
Choć jak podkreślał reżyser, wszystkie elementy "Matek równoległych" są rodem z melodramatu, tym razem chciał się od niego oderwać. Dlatego, mimo że teraźniejsza historia nosi charakterystyczny dla niego "telenowelowy stempel", obok pojawia się drugi wątek narracyjny, sięgający do czasów reżimu Franco i jego ofiar. W pewnym momencie zaczynają się one nawzajem przenikać.
Przenikają się także historie tytułowych "Matek równoległych", matek urodzonych tego samego dnia dziewczynek. Może więc tytuł filmu winien brzmieć raczej "matki zbieżne"? Losy kobiet z jednej sali porodowej, scali niewybaczalny błąd szpitalnego personelu. W melodramat wyznaczający granicę między miłością, seksem i odwagą samotnych matek, przez przypadek wtargnie niezagojona rana wstydliwej przeszłości Hiszpanii.
Penelope Cruz gra w filmie fotografkę Janis - niezależną i spełnioną zawodowo, która gdy zachodzi w ciążę z żonatym kochankiem, niczego od niego nie chce. "Zachowam rodzinną tradycję. Moja babka, matka same wychowywały dzieci, ja też to zrobię"- mówi mu. W szpitalu ciesząca się na narodziny dziecka Janis zaprzyjaźni się z nastolatką, która matką być nie chce. Doda jej otuchy i zaszczepi wiarę w siebie.
Los sprawi, że kobiety połączy więź z gatunku tych, które przerwać nie sposób. Telenowelowy początek historii Almodóvara zmieni się jak zawsze u niego, w przejmującą sztukę. Wiara w kobiecą solidarność, zostanie wystawiona na próbę z powodu kłamstwa. Reżyser pokazuje jego konsekwencje, by w finale nauczyć bohaterki wybaczania. Z jednostkowej, ludzkiej historii, opowieści o macierzyństwie przeskakuje na terytorium pamięci zbiorowej. Gdy każe Janis-Penelope doprowadzić do otwarcia grobów z czasów hiszpańskiej wojny domowej, szuka prawdy i sprawiedliwości.
To, że w tej pełnej trudnych pytań historii, w karkołomnym skoku twórcy z intymnej opowieści do wydarzeń dotykających społeczności, nie czujemy fałszywych zgrzytów, jest zasługą Penelope . To ona uwiarygodnia obecne tu scenariuszowe potknięcia, tworzy kreację na miarę swoich wielkich poprzedniczek - Anny Magnani czy Simone Signoret, do których jej rolę porównuje krytyk z "The Guardian".
Ona także przeszła długą drogę, od czasu gdy jako młodziutka siostra Rose pojawiła się w oscarowym filmie Almodovara "Wszystko o mojej matce" i natychmiast zwróciła na siebie uwagę.
Oryginalne imię zawdzięcza piosence "Penélope" Joana Manuela Serrata, ulubionego artysty mamy. Urodzona w 1974 w małej mieścinie Alcobendas pod Madrytem, po babce ma domieszkę krwi cygańskiej, stąd jej oryginalna uroda. Matka - Encarna Sanchez, fryzjerka z zawodu, z zamiłowania piosenkarka, nim wyszła za mąż, śpiewała w klubie. Dla córek wymarzyła sobie karierę, jakiej sama zrobiła. (Pe ma młodszą o 3 lata, bardzo do niej podobną siostrę Monikę, też aktorkę). W karierze piosenkarskiej ubiegł je brat Eduardo - najmłodszy z trójki, świetnie radzący sobie na hiszpańskim rynku muzycznym.
Jako dziecko Penelope zakochana była w tańcu. Już jako 5-letnia dziewczynka chodziła na lekcje baletu do madryckiej Akademii Tańca. Pe tańczyła do 14 roku życia. Pracowała wtedy jako modelka w reklamach i zarabiała na utrzymanie. Rodzice zainwestowali w jej szkołę oszczędności życia.
- Rosłam w babskim świecie. Do mamy przychodziły czesać się kobiety w różnym wieku. Podglądałam, jak się zmieniały, jak piękniały w oczach. Chyba już wtedy podświadomie marzyłam, by przez całe życie przechodzić jak one metamorfozy" - wspomina. Gdy ojciec kupił magnetowid, 13-letnia Penelope obejrzała film Pedra Almodovara "Zwiąż mnie". Zachwyciła się nim tak bardzo, że rzuciła balet dla aktorstwa. Czy przeszło jej przez myśl, że kiedyś zostanie jego muzą, a on sam, wyzna: "Jest absolutnie niesamowita! Utalentowana i tak zmysłowa, że gdy oglądam ją na ekranie, mam wrażenie, że on wilgotnieje!".
Nim jednak usłyszała to wyznanie, musiała się sporo nauczyć.
Penelope już jako dziecko była szalenie ambitna, gotowa walczyć o swoje pazurami. Jedna z nauczycielek pamięta jak dostała 2 z francuskiego. Usłyszała, że nigdy nie będzie mówić dobrze w tym języku, bo ma fatalny akcent. Z zarobionych w reklamach pieniędzy wynajęła wówczas Francuzkę, z którą codziennie przez dwie godziny ćwiczyła wymowę. Po dwóch miesiącach wprawiła nauczycielkę francuskiego w osłupienie, zdobywając najwyższy stopień. Dziś prócz hiszpańskiego i francuskiego mówi biegle po włosku i angielsku. Z tym ostatnim zmagała się najdłużej. Nikt już nie wierzy, że po przyjeździe do Hollywood niemal nie znała angielskiego. "To balet nauczył mnie dyscypliny i ciężkiej pracy - wyznała po latach. - Krwawią ci stopy, płaczesz, ale uśmiechasz się przez łzy i dalej tańczysz".
Jako 15 - latka Pe, za którą oglądali już wszyscy mężczyźni, wzięła udział wraz z 300 dziewczynkami w castingu dla młodych talentów. Wygrała i zaczęła występować jako prezenterka w programie dla nastolatek " La Quinta Marcha". To nauczyło ją swobodnego zachowania przed kamerą i pewności siebie. Bo piękna Pe - zdobywczyni Oscara i Złotej Palmy, uchodziła za bardzo nieśmiałą. Podczas jednego z canneńskich festiwali, gdy była już znana, rozniosła się wiadomość, że nie pojawi się na czerwonym dywanie, bo do Pałacu Festiwalowego weszła...bocznym wejściem. Tylko na planie filmowym znikają bariery, a w nią wstępuje ogień.
Pierwszym, który to dostrzegł był Fernando Trueba. Dał jej rolę w oscarowym obrazie "Belle Epoque" , opowieści o Hiszpanii u progu upadku monarchii. Romansowała z głównym bohaterem, żołnierzem - dezerterem, i choć jej rola była jedną z wielu równorzędnych, została dostrzeżona. Pisząc o filmie Trueby recenzent "Variety" wypowiedział prorocze słowa: "Przyjrzyjcie się tej małej i zapamiętajcie - za parę lat będzie wielką gwiazdą".
Na spotkanie z tym, który miał ją stworzyć jako aktorkę, musiała jednak czekać do 1997 roku. W "Drżącym ciele" Almodovara zagrała epizod, ale dostała obietnicę, że Pedro o niej nie zapomni. Dwa lata później narodziła się gwiazda - Almodovar na przekór jej zmysłowości, obsadził ją w roli łagodnej zakonnicy, w najwybitniejszym ze swoich filmów "Wszystko o mojej matce". Jako ciężarna, chora na AIDS siostra , rezygnując z największych swoich atutów, pokazała, co potrafi. Film dostał Oscara dla najlepszego dzieła nieanglojęzycznego, a hiszpańską piękność zasypano propozycjami ról -niestety, jak to w przypadku pięknych aktorek bywa - głównie dekoracyjnych.
Tak naprawdę na początku głośno o niej było głównie z uwagi na romanse z partnerami z planu. Niemal wszystkimi, z jakimi grała! Jej nazwisko łączono więc m.in. z Nicolasem Cagem, z Matthew McConaugheyem, a co gorsza, każdemu z romansów towarzyszył rozpad związków filmowych partnerów! Wszystko przebił romans z Tomem Cruisem, (grała z nim w "Vanilia Sky"), który rozwiódł się wkrótce z Nicole Kidman. Gdy Penelope wprowadziła się do jego hollywoodzkiej rezydencji i zaczęto mówić o ślubie, posypały się na nią gromy. Penelope została obwołana pożeraczką męskich serc, a plotka głosi, iż małżonki jej partnerów dołączały do kontraktów z wytwórniami, żądanie: "I bez panny Cruz w obsadzie". Całe szczęście, że rzuciła Toma. Jako jedyna z jego partnerek, zrezygnowała z "dobrodziejstw" scjentologicznego kościoła, na który nawracał ją Cruise. Wróciła do Europy.
Koło ratunkowe z Hiszpani rzucił ten, na którego propozycję czekała pięć lat - Pedro Almodovar. Zostawiła wszystko by zagrać w "Volver". Wiedziała - nikt, nigdy w Hollywood nie napisze dla niej takiej roli, jak Pedro. Zagrała w tym filmie na pewno jedną z ról życia - dostała Złotą Palmę i nominację do Oscara. Wystylizowana na młodą Sophie Loren, jako samotna matka silniejsza od mężczyzn, którzy ją zawiedli, stworzyła wielką kreację, godną słynnej poprzedniczki. Po premierze pisano, że gdyby niczego już nie zagrała, tym filmem zapisała się na zawsze "jako jedna z największych bogiń ekranu".
To wtedy zobaczył ją Woody Allen i obsadził w roli, która wkrótce przyniosła jej Oscara za rolę drugoplanową. I coś, a raczej kogoś jeszcze - przyszłego męża.
Ale to dopiero w 2008 roku.
Gdy za Oceanem ochrzczono ją "pożeraczką serc", rodzinna Hiszpania stała murem za swoją "Madonną z Madrytu" - tak nazwali ją zakochani w aktorce rodacy. Większość informacji tłumaczono jako "zwykłe plotki", zaś związek z Cruisem usprawiedliwiano "miłością, której nie sposób się oprzeć". (Złośliwi żartują, że większym kultem od Pe, otoczona jest w Hiszpani tylko Św. Madonna z Montserrat.)
Najciężej docierające z Hollywood plotki znosili rodzice Penelope, ludzie głębokiej wiary, uczący córki, iż nie ma świętości nad rodzinę. Ona zaś czuła się w Ameryce samotna, a świadomość ról pod hasłem "kwiatek do męskiego kożucha", wpędzała ją w depresję. Kolejne romanse, zrywane w poczuciu niespełnienia, były erzacem miłości, jaka otaczała ją w rodzinnym Madrycie.
- Nie jestem dziewczyną z Hollywood. Nie rozumiem kultu młodości, obsesyjnej dbałości o ciało, nudnych spotkań, które mają przynieść lepsze warunki kontraktu i nic więcej - tłumaczyła po powrocie do Europy.
Nie pije, nie pali, nienawidzi narkotyków i nad balowanie do rana, przedkłada kameralne spotkania z przyjaciółmi. Kumple z LA opowiadają ze śmiechem, jak pewnego dnia zadzwoniła rano, że nie przyjdzie, bo...przehulała noc. Poszli sprawdzić, w jakim jest stanie - okazało się, że wypiła jedno piwo i...poszła na nocny seans do kina. Katolicka szkoła i wychowanie, jakie odebrała, to jej kompas.
W kontekście "cnotliwego" życia nieprawdopodobne wydają się być jej rzekome romanse. Kręcąc filmy w Hollywood, uciekła z LA i kupiła mieszkanie w Nowym Jorku. Jej niechęć do fabryki snów jest więc prawdą. Ciekawe, że obie jej najlepsze przyjaciółki - Meksykanka Salma Hayek i Afroamerykanka Halle Berry, też mówią o sobie: "obce w Hollywood". Zwłaszcza Salma, z którą przyjaźnią się od czasu "SexPistols", jest jej bliska.
- Dwie seksowne latynoski, miast rywalizować stały się przyjaciółkami. Nienormalne w Hollywood - dziwił się po zakończeniu zdjęć Luc Besson. Salma pytana o przyjaciółkę, mówiła z przekonaniem: "Pe to święta za życia, nie znam nikogo, równie dobrego jak ona". A wie o niej znacznie więcej, niż ktokolwiek. Zna historię jej wolontariatu w dalekiej Ugandzie, gdzie przez kilka miesięcy jeszcze jako nieznana aktorka, opiekowała się chorymi dziećmi. Wie też, że najwięcej spośród ludzi show-biznesu w Hiszpanii łoży na dobroczynność - np. całą gażę z popularnego w Ameryce filmu "The Hi-Lo Country" Stephena Frearsa przeznaczyła na dziecięce hospicjum im. Matki Teresy w Kalkucie. W rodzinnym Madrycie wspiera pozarządową organizację Sebra Foundation, jest współzałożycielką kliniki dla bezdomnych dziewcząt, itd.
Przydomek "Madonna z Madrytu" zdaje się brzmieć wiarygodnie.
Tak naprawdę Javiera Bardema poznała już jako siedemnastolatka, debiutując w głównej w dramacie teatralnym "Jamón, jamón" (Szynka, szynka). On był już w Hiszpanii gwiazdą, z trzeciego pokolenia słynnego aktorskiego rodu, ona debiutowała...topless, i nie miała odwagi obejrzeć filmu. Tak się wstydziła. W dodatku on ją uwodził na planie. Plotkowano, że już wtedy połączyło ich coś więcej niż praca, ale nigdy żadne nie przytaknęło.
W komedii "Vicky, Cristina, Barcelona" Woody Allen obsadził ją w roli byłej narzeczonej malarza-lowelasa (Bardem), obiektu westchnień dwóch amerykańskich turystek. Byłej, lecz wciąż w nim zakochanej. W turystki wcieliły się Scarlett Johansson i Rebeca Hall, ale były bez szans. Uroda, temperament i talent Cruz rozsadzały ekran. Rzadko kiedy oscarowy faworyt w swojej kategorii bywa tak oczywisty. W tym roku będzie trudniej - w kategorii: Najlepsza Aktorka Pierwszoplanowa, tylko kilka razy w całej historii Oscarów nie wygrała aktorka z filmu anglojęzycznego.
Allen latami marzył o Penelope w swoim filmie. Mówił, że patrząc na nią, trzeba zasłaniać oczy tak jak wtedy, gdy spogląda się w słońce. Bo oślepia urodą. Montując film, miał powiedzieć do reszty ekipy: "Tych dwoje jest sobie przeznaczonych, choć może jeszcze o tym nie wiedzą". Kilkanaście miesięcy po premierze filmu, za rolę, w którym Penelope zgarnęła Oscara, zostali małżeństwem. On, odebrał statuetkę dwa lata wcześniej za rolę w filmie braci Coen "To nie jest kraj dla starych ludzi".
Uchodzą za niezwykle szczęśliwą parę, która pilnie strzeże swojej prywatności. Oboje podkreślają, że w Hiszpanii nie ma kultu gwiazd, jaki panuje za Oceanem, i nie czują się przytłoczeni ciężarem sławy.
Penelope wystąpiła do tej pory aż w ośmiu filmach hiszpańskiego mistrza - w "Bólu i blasku" reżyser obsadził ją nawet w roli swojej ukochanej matki w czasach młodości, podkreślając tym samym, że jest dla niego aktorką wyjątkową. Największą jego muzą.
Przyszłość w jasnych barwach
Od czasu filmu Allena reżyserzy uwielbiają obsadzać ich razem, choć oni sami wolą nie łączyć pracy z życiem prywatnym. Gdy jednak propozycja przyszła od twórcy "Rozstania", nie mogli odmówić. Na nieszczęście pierwszy europejski film Asghara Farhadiego "Wszyscy wiedzą" okazał się najsłabszym, choć wciąż wartym obejrzenia. Duet Cruz-Bardem był jego największym atutem. Nie udał się już jednak zupełnie Fernando Aranoi obraz "Kochając Pabla, nienawidząc Escobara", w którym Penelope zagrała kolumbijską reporterkę Virginię Vallejo, wieloletnią kochankę bossa narkotykowego, Pablo Escobara, (Bardem). I choć chemia między parą buchała z ekranu, scenariusz nie pozwolił im rozwinąć skrzydeł.
Los odpłacił im obojgu, (choć każdemu z osobna) w tym roku. Bo obok nominacji dla Penelope za rolę w "Matkach równoległych", taka sama, za kreację pierwszoplanową w "Being the Ricardos" przypadła Javierowi. To by obie "połówki" filmowego małżeństwa nominowano jednocześnie w tym samym roku do Oscara, w dodatku za główne, pierwszoplanowe role, zdarza się niezmiernie rzadko. (W tym roku jeszcze jednej aktorskiej parze - Kirsten Dunst i Jessemu Plemonsowi udało się otrzymać nominacje za role drugoplanowe w "Psich pazurach" Jane Campion, tegorocznym oscarowym faworycie).
Jak wyliczyła Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy i Filmowej w 94-letniej historii Oscarów zdarzyło się tylko 20 razy, że dwojgu filmowcom będącym w związku, udała się ta sztuka. I jeden jedyny raz, w 1997 roku obojgu nominowanym małżonkom - Joelowi Coenowi za scenariusz filmu "Fargo" i jego żonie Frances McDormand za główną rolę kobiecą w tym filmie, udało się zdobyć złote statuetki.
Czy Penelope Cruz i Javierowi Bardemowi też może udać się ta sztuka? Jest to możliwe, choć trudno oszacować ich szanse. Ale nawet jeśli przyjdzie im zadowolić się "tylko" kolejnymi nominacjami, Penelope zapewne odpowie słowami, które lubi powtarzać w wywiadach: "Praca jest ważna, zwłaszcza gdy się ją kocha, tak ja. Ale najważniejsza jest kochająca, wspierająca się rodzina. Oddam za nią wszystkie Oscary".