"Pyfko" na schodkach?

Reklama

Warszawskie bulwary wiślane, bo o nich tu przede wszystkim mowa, to sztuczny i uregulowany lewy brzeg Wisły. Całkiem spory, bo obejmujący prawie całość długości rzeki w mieście. Zaczynają się gdzieś w okolicy Mostu Gdańskiego, ciągną pod Zamkiem Królewskim, wspomnianym Powiślu, mijają Most ks. Poniatowskiego (czyli Poniata) i kończą gdzieś przed Mostem Łazienkowskim.

Po ostatnich remontach i rewitalizacji części zabudowań to modne miejsce na spacer i kawę. Rzut beretem od centrum stolicy, w pobliżu Centrum Nauki Kopernik, Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego (tj. BUWU-u), pawilon wystawowy Muzeum Sztuki Nowoczesnej, plus kilkanaście restauracji, klubów, barów itp. To za dnia.

Reklama

Bulwary zyskują nocą, to bardzo popularne wśród młodzieży miejsce spotkań na przysłowiowe piwo. Nazywane bulwarami, ale slangowo to właśnie schodki, Wisełka, nad Wisłę, na schody i w każdym innym połączeniu wiadomo, o co chodzi. O bliżej niedookreśloną lokalizacyjnie posiadówkę z piwkiem w ręku nad Wisłą.

Największe tłumy są właśnie na Powiślu i w okolicy Mostu Poniatowskiego, gdzie znajduje się wiecznie okupowany "orlenek". No i większość knajp i barów. Całkiem sporo osób jest też "pod neonem", czyli napisem "miło cię widzieć" zawieszonym pod Mostem Gdańskim i "przy Syrence", czyli w okolicy metra Kopernika.

Do białego rana

Schodki bywają miejscem "na biforek", czyli picie alkoholu ze znajomymi przed właściwą imprezą. "Na afterek", czyli na dobicie po właściwej imprezie, jak też miejscem docelowym, albo wszystkim w jednym - uniwersalne, wszechstronne i w swej prostocie genialne.

Miejsce znane absolutnie każdemu w stolicy i poza nią, niejednokrotnie wieczorami spotkać tu można zabłąkanych turystów. Z malującym się na ich twarzach podziwem, że pić wódkę z gwintu można, do tego "na ulicy".

Imprezy zaczynają się już wczesnym popołudniem, z doświadczeń własnych autora, pierwszych piwkujących można zobaczyć już od 14 (w czasie studenckiej sesji - całodobowo), a im późniejsza godzina, tym więcej ludzi i wyższe procenty. Wchodzą konkretne alkohole, każde rodzaje wódki, whisky, wina, wermuty etc. etc. Bynajmniej nie po to, by się tymże winiaczem za 17 złoty delektować o zachodzie słońca, ale by "pomelanżować". Razem z torbami alkoholi, paczek czpisów i setek papierosów wchodzą głośniki bluetooth z głośną muzyką. Po dość szybkim czasie wszystkim udziela się biesiadowa atmosfera i każdy obcy jest przyjacielem. Stad właśnie ten niepowtarzalny klimat schodków.

- Przychodzimy tam ze swoimi znajomymi, przyjaciółmi i siedzimy sobie, w swoim gronie wiadomo, ale każdy wie przecież, że jest się częścią czegoś większego i to jest tam najfajniejsze - mówi 24-letnia Ola. Czego?

Mniej więcej tego: ktoś puści z jotbeelka owe "hej młotki" i śpiewają wszyscy, jakiś gość przytachał gitarę i po chwili kilkanaście osób nuci "Baśka miała fajny biust", ktoś poratuje, fajką, ogniem. Piękne są także rozkminy o życiu w kolejce do tojtojków pod mostem czy w kolejce po alkohol, który zaskakująco szybko się skończył. Ma to swój czar.

Ten piękny sen kończy się koło 8 rano, kiedy chwiejnym krokiem schodki opuszczają najwytrwalsi. Czy jest głośno? Czy alkohol uderza za bardzo? Owszem.

Najbardziej w piątek i sobotę, ale w sumie - latem, to zawsze. Oglądanie zachodu i wschodu słońca tej samej nocy jest doświadczeniem niezapomnianym. - Oj, często było coś w stylu "Chryste już jasno!", haha - śmieje się 24-letni Karol. Dodaje, że być na schodkach trzeba: latem to obowiązkowo, minimum raz w tygodniu.

Ale jak to tak?

Uchwała Rady miasta st. Warszawy w 2018 zalegalizowała spożywanie alkoholu na ścisłe wyznaczonym obszarze bulwarów (nie to, by wcześniej nikt tego nie robił). Było bajlando -  można była pić bez konsekwencji (przynajmniej karnych). Wolność ukróciła pandemia i zawieszenie tejże decyzji w celach sanitarnych. By się młodzi nie gromadzili.

Decyzja decyzją, schodki żyły dalej. Była większa konspira, bo niby wolno, niby nie, drink w butelce po Frugo, wódka rozcieńczona z Tymbarkiem, albo piwo pite z reklamówki, wiadomo, potrzeba matką wynalazku.

Wiosną 2022 roku prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zakaz picia nad Wisłą odwiesił. Ku srogiemu sprzeciwowi mieszkańców Powiśla, którzy decyzję zaskarżyli.

Trzaskowski z mieszkańcami swego miasta się nie zgodził i obecnie trwa sądowy bój. Czy prezydent w pełni czuje schodkowy "vibe", tego nie wiadomo, wiadomo zaś, że pewnego wieczoru to i jego one pochłonęły, ale kogo, choć raz w życiu nie...

Mieszkańcom nie podobało się jednak to, że nad Wisła było głośno przez całą noc, pijani ludzie robili burdy i awantury, o śmieceniu na potęgę nie wspominając.

- My zawsze kulturka, sprząta się po sobie, ale to prawda, różne rzeczy ja nad Wisłą widziałam, haha - uśmiecha się 25-letnia Natalia.

Dlaczego tam?

Z kilku względów. Psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS Konrad Maj zauważa, że jest to miejsce o niezobowiązującym klimacie, miejsce "na luzie". Dodatkowo dostępne za darmo, w przeciwieństwie do knajp, klubów czy restauracji

 - Na schodkach jesteśmy na swoich zasadach. - To miejsce bardziej dzikie od takich powiedziałbym komercyjnych, popularnych miejsc, które też mają to do siebie, że są dość drogie. Wszelkie wyjście do klubu, do kawiarni wiąże się z pewnymi kosztami, tu tego nie ma - wyjaśnia.

Do tego, zdaniem psychologa nie bez znaczenia jest bliskość natury - brzegu rzeki oraz swoista ucieczka od zgiełku miasta, którego centrum jest przysłowiowy rzut beretem od Wisły.

Pozostają oczywistości, takie jako to, że to względnie blisko. W zasięgu krótkiego spaceru najważniejsze punkty Warszawy. Do PKiN-u to jakieś max. 20 minut wędrówki. A także sam kształt i układ miejsca. - Mamy stopnie, schody, możemy sobie przysiąść - mówi Maj. - Jak ktoś chce posłuchać koncertu, kupić sobie np. lody, iść do kawiarni, to może wejść wyżej. Można też zejść niżej, tak, że nie widać za nami miasta i poczuć się z dala od niego. Układ schodków jest też taki, że można się schować, przejść gdzieś na niskie platformy - wyjaśnia. - Czego dusza zapragnie - zaznacza.

To wszystko razem tworzy atmosferę schodków. - Jeśli czujemy się bardziej lokalnie, jeśli jesteśmy na większym luzie, na łonie natury, tym samym pojawiają się innego rodzaju zachowania. To konsekwencja tego środowiska i tego po prostu jak to wszystko wokół nas wygląda - opisuje psycholog.

Dwie strony medalu

Varsavianista Jarosław Kaczorowski, spacerolog praski z ekipy Praska Ferajna zwraca uwagę na dwa podstawowe problemy: hałas i śmieci. Podkreśla, ze głównym generatorem hałasu nie jest młodzież, a restauratorzy.

- Stosowałbym tu techniki kija i marchewki, edukowanie ludzi, że śmiecić nie wolno, bo cofniemy zgodę na picie alkoholu, a właścicieli knajp informował, że jak nie będą ciszej puszczać muzyki, to zabierzemy im koncesje, czy zgody - ocenia, powołując się na przykład Poznania, który w ten sposób rozwiązał problem śmiecenia nad brzegami Warty.

Bulwarową atmosferę uznał za wizytówkę i jeden z symboli stolicy, acz już nie za bardzo za część studenckiej kultury. - Bardzo dużo osób neguje i krytykuje piecie na bulwarach, ale także bardzo dużo osób tam przychodzi - mówi. Jego zdaniem bywalcy schodków to tylko w części młodzież.

Kaczorowski jest przeciwny odbierania schodkom tego co wnoszą miastu, opowiada się, za uporządkowaniem tego co już jest. - Nie należy wylewać dziecka z kąpielą - zaznacza. - To bardzo popularne miejsce spotkań, bo ludzie głosują nogami - wyjaśnia. Podkreśla ten sam aspekt, co i Maj: wstęp wolny.

Zauważa też fakt, że bulwary nie są jednorodne. Jest część wyremontowana przez miasto z drogimi knajpami i obiektami za wielkie pieniądze oraz tę część zaniedbaną za pomnikiem Syrenki, za stacją metra. - Tam jest trzy, czy nawet cztery razy więcej ludzi - mówi. - Na tej części odnowionej jest na ogół nudno - kwituje.

"Obydwu brzegom"

Każdy fan Maty, a także co trzeci kierowca ciężarówki regularnie słuchający radia w samochodzie wie, że "ten love song śpiewa się obydwu brzegom". Oczywiście wiadomo nie od dziś, pijamy też na prawym brzegu.

Praska strona ma dziki brzeg - nieuregulowany ręką ludzką - to ewenement na skalę Europy. W żadnej innej stolicy rzeka nie płynie przez centrum miast samopas. (Patrz: Tyber w Rzymie, Tamiza w Londynie, Sekwana w Paryżu - wszystko szczelnie zabudowane).

Zatem dziki busz ogranicza miejsca, gdzie pić można. Ale i problem z hałasem jest mniejszy - do najbliższych zabudowań mieszkalnych na Pradze znad Wisły to już wyprawa, do monopolowego, czy czynnego sklepu z alkoholem - pielgrzymka. Niemniej na plaży "pod Poniatem", przy moście Łazienkowskim i nieopodal Stadionu Narodowego kilka głębszych wychylić można - i też legalnie.

- Plaże w miastach znów stały się modne - zauważa varsavianista, a Warszawa ma od zawsze taką plażę. - Tu znów pojawia się konflikt z Naturą 2000 i obszarami chronionymi po tej praskiej stronie i dzikim brzegu Wisły - dodaje.

Tradycja nie tylko stołeczna

Schodki nie są wynalazkiem Warszawy. Cześć miast ma też swoje miejsca, gdzie po zmroku młodzież gromadnie spożywa wysokoprocentowy alkohol.

Płock ma "Schody", czyli szlaczki schodkowanych alejek ciągnących się po wysokiej skarpie wiślanej. Nikomu jednak to nie wadzi, bo raz ze skarpą jest wysoka, dwa na jej szczycie są hotele, budynek miejskiego archiwum, kościoły, zakon i liceum.

W Krakowie za coś takiego można uznać zbocza pod Wawelem, a w Toruniu pije się na Bulwarze Filadelfijskim. Poznań chadza na trawiaste brzegi nad Wartą.

Poza Polską także są tego przykłady. Młodzi rzymianie gromadzą się wieczorami na Piazza Trilussa na Zatybrzu. Podchmielone towarzystwo okupuje schodki prowadzące do okazałej fontanny na skraju placu.