Reklama

Historie kobiet i ich lalek, opowiedziane zdjęciami, poruszyły jury World Press Photo, które w połowie kwietnia przyznało Karolinie Jonderko II nagrodę w kategorii projektów długoterminowych. 

Choć cyklem "Reborn" fotografka zajmuje się od sześciu lat, to wszystko zaczęło się dużo wcześniej...

"Poczułam, że fotografia może dotykać ludzi"

To był trudny okres dla Karoliny Jonderko. W ciągu trzech lat - między 2008 a 2011 rokiem - zmarło siedem osób z jej najbliższej rodziny. Najpierw odeszła mama. - Byłam w bardzo złym stanie psychicznym i skupiłam się na tym, jak inni ludzie radzą sobie ze stratami.

Reklama

Tak zaczął się pierwszy projekt, bardzo osobisty. - W 2012 zrobiłam "Autoportret z matką", gdzie ubieram się w ubrania po mojej zmarłej mamie. Ten cykl był dla mnie autoterapeutyczny - opowiada.

Zdjęć miał nikt nie zobaczyć. Za namową przyjaciela pokazała je jednak na łódzkiej filmówce, gdzie studiowała. Z cyklu zrobiła licencjat, a później wystawę. Rozmowa z Karoliną trafiła do jednej z gazet.

- Po opublikowaniu wywiadu dostałam masę wiadomości od ludzi, którzy w tym projekcie, w tych dziesięciu zdjęciach, znaleźli w pewien sposób ukojenie, że nie są sami ze swoimi stratami. Zaczęli mi opisywać swoje historie. Wtedy poczułam, że fotografia może dotykać ludzi, może ich zmieniać. Nawet jeśli to miałaby być jedna osoba, to warto podejmować się takich trudnych tematów - mówi.

Pierwsze spotkanie

Właśnie wtedy w telewizji zobaczyła lalki do złudzenia przypominające niemowlaki i kobiety, które się nimi opiekowały. Była wówczas u swojej siostry w Wielkiej Brytanii. - Niektóre momenty w tym dokumencie były prześmiewcze, nie do końca ktoś się wczuł w temat. Jak zobaczyłam te lalki, to pomyślałam, że to musi być niesamowite narzędzie terapeutyczne.

Fotografka postanowiła dotrzeć do kobiet z lalkami-niemowlakami. - Na początku myślałam, że są tylko w Wielkiej Brytanii. Byłam na różnych forach, obserwowałam i poznawałam ten świat. Jak tylko odzywałam się, że chciałabym zrobić materiał o nich, to byłam natychmiast wyrzucana z grup.

Ale wcale się im nie dziwi. Gdy zaczęła szukać w sieci artykułów związanych z reborningiem, wszystkie były bardzo negatywne. - Tytuły wskazywały na patologię, brytyjskie media skupiały się na skrajnych przypadkach. Mimo że pierwsze zdjęcie z mojego projektu powstało na Wyspach, to wiedziałam, że nie będę w stanie się tam przebić, bo media zniechęciły te kobiety do jakiejkolwiek współpracy.

Nie zraziła się jednak. Poszukiwania rozpoczęła w Polsce.

Tu trafiła na Basię Smolińską, która zajmuje się tworzeniem lalek-niemowlaków. Dzięki niej nawiązała kontakt z kobietami, które uwieczniła na zdjęciach w swoim projekcie. 

- Bardzo dużo z nimi rozmawiałam, bo chciałam zgłębić powody, dla których posiadają swoje lalki. Spędzałam z nimi czas, fotografując ich codzienność. Im dłużej byłam przy swoich bohaterkach, tym one czuły się bardziej swobodnie przy mnie, przestały pozować. W pewnym momencie stawałam się niewidzialna. Byłam tylko obserwatorem. Czasami w ogóle nie zrobiłam żadnego zdjęcia. Po prostu byłam z nimi. One widziały, że nie mam ciśnienia na sensację, zaufały mi.

Okazało się, że dla wielu z nich, to swego rodzaju forma terapii. Jonderko zaznacza, że bohaterki jej cyklu nie zatracają granicy i doskonale wiedzą, że mają do czynienia z przedmiotem, a nie z prawdziwym niemowlakiem.

Specjalne zadania lalek

Kasia - bohaterka cyklu - ma piątkę dzieci, ale jedną ciążę poroniła. - Powiedziała, że coś, co nosisz pod sercem, powinno być w twoich dłoniach. Kiedy wychodzisz ze szpitala, to nie tylko ból psychiczny jest ogromny, ale też ból fizyczny. Ręce wręcz rwą, że powinny coś trzymać - opowiada Jonderko.

Kobieta zaczęła więc szukać w internecie informacji o sposobach radzenia sobie ze stratą i kupiła lalkę. - Kiedy położy już spać dzieci, ma chwilę dla siebie z "niemowlakiem". To ją uspokaja - tłumaczy fotografka.

Kolejna bohaterka zdjęć wielokrotnie próbowała zajść w ciążę. W końcu się udało. Urodziła wcześniaka. Noworodek żył tylko 18 dni. Dowiedziała się też, że nie może mieć więcej dzieci. - Była w bardzo złym stanie. Nawet terapia nie pomagała. Przypadkiem trafiła na wywiad ze mną i zamówiła lalkę na podobieństwo swojego synka - opowiada Jonderko. - Kiedy robiłam jej portret, bujała ją i śpiewała kołysankę.

- Byłam też z nią na cmentarzu u jej synka. Było tam mnóstwo grobów malutkich dzieci. To mnie przytłoczyło. Nie zdawałam sobie sprawy, że aż tyle maluchów umiera - mówi.

- Niedawno napisała do mnie, że jest gotowa iść dalej. Lalkę sprzedała, a z mężem chcą adoptować dziecko.

Magda z kolei miała już dorosłego syna z poprzedniego małżeństwa, ale chciała mieć kolejne dziecko. Przez siedem lat nie mogła zajść w ciążę i bardzo źle to znosiła. Kiedy pojawiła się lalka, jej mąż powiedział, że zupełnie się zmieniła. - Dwa miesiące po tym, jak byłam u niej na zdjęciach, zaszła w ciążę. Urodziła synka, a lalka wylądowała w szafie, nie była już potrzebna - mówi Jonderko.

Basia Smolińska na lalki natknęła się przypadkiem, szukając prezentu dla córki na urodziny. Zaczęła o nich czytać, kolekcjonować "bobasy", nawiązywać kontakty z artystkami, które zajmowały się ich tworzeniem. Po roku od kupowania i drążenia tematu, postawiła wszystko na jedną kartę i otworzyła firmę. To było osiem lat temu. Teraz tworzenie lalek to jej praca. Zamówienia ma od klientek z Polski, ale też z Brazylii USA czy Kanady.

Takie specjalne zadanie "niemowlaki" mają również w życiu Basi. - Cierpię na nerwicę, a to dla mnie forma terapii. Tworzenie lalek bardzo mnie wycisza i uspokaja. Jest też teraz swego rodzaju misją, bo widzę, ilu osobom pomogłam. Czuję, że to jest to, czym powinnam się zajmować.

To wypływa z serca

Zrobienie lalki-niemowlaka zajmuje Basi Smolińskiej około dwóch tygodni. Gotowe rączki, nóżki i główki zamawia od rzeźbiarek. Później łączy je z korpusikiem i maluje. To żmudny proces, bo każdą warstwę farby trzeba wypalić w specjalnym piecu. Najtrudniejszy według niej jest pierwszy etap, kiedy maluje żyłki, potówki czy maleńkie zadrapania, żeby lalka wyglądała jak prawdziwe dziecko.

- Czasem są specjalne życzenia, np. pieprzyk na trzecim paluszku u lewej rączki. Raczej odwodzę klientki od takich pomysłów. Kiedy tworzę bobasa, to nie wiem, jak ta lala będzie wyglądała. To w trakcie malowania wypływa z serca. Zachęcam, by zdały się na mój instynkt. 

Kilka razy zdarzyło się, że Basia nie zrealizowała zamówienia. - To były osoby zaburzone psychiczne. Od razu wiedziałam, że może wyjść z tego coś nieprzyjemnego. One chyba oczekiwały ode mnie, że ja im do paczki zapakuję prawdziwego niemowlaka i wyślę pocztą.

Ale, jak mówi, to przypadki skrajne. Podkreśla, że jej klientki nie zatracają granicy i wiedzą, że ich lalki nie są prawdziwymi dziećmi.

Część kobiet obecność lalek ogranicza do czterech ścian swojego domu. Boją się reakcji otoczenia. O lalkach wiedzą tylko najbliżsi, którzy reagują na nie ze zrozumieniem. 

Ale nie brakuje też pań, które pojawiają się na zlotach organizowanych przez Basię. Tam wymieniają się lalkami, akcesoriami dla nich, a przede wszystkim swoimi doświadczeniami.

Jeden z takich zlotów wspomina Karolina Jonderko. - Kiedy dziewczyny wyszły ze swoimi lalkami podeszła pani, która zajrzała do wózków i zapytała, ile dzieciaczki mają miesięcy, jak się nazywają. Kiedy usłyszała, że to lalki, bardzo się wzruszyła. Popłynęły jej łzy i powiedziała: "przynajmniej nigdy wam nie umrą".

"Nikomu nie robią krzywdy"

Zarówno Karolina Jonderko, jak i Basia Smolińska zwracają uwagę, że w Polsce psycholodzy nie zajmują się lalkami jako formą terapii. Fotografka ma nadzieję, że dzięki nagłośnieniu sprawy przy okazji jej wygranej w konkursie World Press Photo, to się zmieni. 

Chciałaby też, żeby zamiast hejtu, ludzie mieli otwarte głowy i na lalki spojrzeli jak na szansę dla niektórych na poprawienie ich stanu psychicznego.

Fotografka dodaje, że warto, by ktoś podjął badania nad tym, jak ten przedmiot wpływa na nasz mózg.

- Nie mam swoich dzieci, ale trzymanie na rękach takiej lalki ma na mnie wpływ. Nie jestem w stanie jej chwycić za nogę, czy za głowę. Podobnie moi znajomi. Gdy trzymali na rękach lalkę i się ich zagadało, to mimowolnie zaczęli bujać "bobasa", czy przekładać go przez ramię, jak prawdziwego niemowlaka.

- Te lalki to nic innego jak ogromny kawał sztuki jako przedmiot kolekcjonerski i terapeutyczny. Jeśli komuś pomaga, to dlaczego miałby jej nie mieć? - mówi Basia Smolińska.

Co na to specjaliści?

Dr Agnieszka Bratkiewicz, psycholog kliniczny z SWPS, zaznacza, że "reborning nie jest przebadaną pod względem skuteczności, czy zalecaną metodą terapeutyczną". - Miałam problem, by znaleźć jakąkolwiek naukową publikację na ten temat. Nie proponowałabym takiej metody jako uznanej formy psychoterapii. Z drugiej strony, każda osoba ma prawo przeżywać żałobę w sposób, który uważa za właściwy - a w tej kwestii potrzeby i sposoby na wyrażenie żalu bywają bardzo różne, czasem zaskakujące czy nietypowe, zwłaszcza w pierwszym okresie po stracie. Jeśli klientka sama wprowadziłaby temat reborningu, na pewno porozmawiałabym z nią o tym, przede wszystkim, czego oczekuje, jakie znaczenie ma dla niej taka lalka - mówi.

Jak dodaje "w przypadku nagłej straty dziecka wsparcia można szukać w poradniach lub gabinetach psychologicznych, a także w ośrodkach interwencji kryzysowej. Czasem niezbędna jest konsultacja psychiatryczna. Dla wielu osób pomocne są grupy wsparcia dla rodziców po stracie, organizowane przy różnych ośrodkach i fundacjach, w tym również religijnych, a także grupy internetowe. Działa również telefon zaufania specjalnie dla osób po stracie. Informacji na ten temat można szukać także na różnych stronach internetowych, np. www.dlaczego.org.pl czy www.poronienie.pl."

Psycholog Katarzyna Rozmarynowska mówi, że lalka może być krótkotrwałym narzędziem, pomagającym poradzić sobie ze stratą, jeśli komuś naprawdę pomaga. Podkreśla jednak, że substytut nigdy nie zastąpi prawdziwych relacji oraz pracy nad sobą, kiedy jesteśmy w kryzysie.