Reklama

Do Polski po wybuchu wojny przyjechało ponad 2,8 mln uchodźców z Ukrainy. Wielu z nich zostało w naszym kraju. Większość to osoby należące do kościołów wschodnich, które będą świętowały Wielkanoc 24 kwietnia. Te święta będą dla nich bardzo trudnym czasem z dala od domu i od najbliższych.

W Kijowie zostało całe życie

Lerę z Ukainy spotykam w punkcie dla uchodźców na warszawskim Żoliborzu, gdzie rozdawane są artykuły pierwszej potrzeby. Kobieta pomaga tu jako wolontariuszka.

Reklama

W pomieszczeniu piętrzą się pudła z napisami "odzież", "buty", "pampersy", "środki czystości". Jest sporo osób - głównie kobiety i dzieci, ale wcale nie słychać gwaru rozmów. Czasem tylko ktoś podchodzi do wolontariuszy i nieśmiało pyta o potrzebne przedmioty.

- Ty żurnalista, ja byłam fotografka w Kijowie - mówi Lera, kiedy się jej przedstawiam.

Kijów - to właśnie stamtąd kobieta uciekła przed wojną z dwójką swoich dzieci - ośmioletnią córką i pięcioletnim synem. Był 28 lutego, cztery dni po wybuchu wojny, kiedy spakowali najpotrzebniejsze rzeczy, by ruszyć w drogę do Polski. W ukraińskiej stolicy zostawili wszystko.  - Miałam kwiaciarnię i kawiarnię. Robiłam też zdjęcia - opowiada i pokazuje mi fotografie swojego autorstwa. Są na nich m.in. kwiaty i latte arty.

Ale na Ukrainie został nie tylko dom, nie tylko biznes, ale coś, a raczej ktoś, o wiele, wiele ważniejszy - jej mąż. Mężczyzna odwiózł ją i dzieci do granicy, a sam wrócił walczyć w obronie Ukrainy. - Czym zajmował się twój mąż przed wojną? - pytam. - Był muzykantem - mówi Lera i pospiesznie wystukuje coś na telefonie. - Patrz, to on - odwraca ekran w moją stronę i trochę podgłaśnia. Na filmiku widzę młodego mężczyznę na scenie z gitarą elektryczną, który gra rocka. - To było przed wojną. Teraz jest tak - tym razem Lera pokazuje tego samego mężczyznę, ale trudno go poznać. Jeansy i koszulka zmieniły się w wojskowy mundur, a w rękach nie ma już gitary, tylko broń.

Lera mówi, że z mężem rozmawiają codziennie. On opowiada jej o wojnie, ona mu o życiu w Polsce. - Pieszo z dziećmi przeszliśmy przez granicę, a potem wolontariusze w Przemyślu przywieźli nas do Warszawy. Ja mam tu znajomych - wyjaśnia kobieta. Na dwie pierwsze noce zatrzymali się u nich, ale że znajomi Lery mieszkają w kawalerce, musiała poszukać innego miejsca. Na Instagramie napisała więc, że potrzebuje pokoju dla siebie i dwójki dzieci. Odezwał się mężczyzna, który zaproponował im całe mieszkanie. - Chciałam zapłacić, przywiozłam pieniądze z Ukrainy. Ale on się nie zgodził, powiedział, że nie trzeba - opowiada.

Pytam Lerę o zbliżające się święta Wielkanocne. Kobieta jest prawosławna.  - Nie wiem, nie myślałam o tym... Na świętowanie nie ma nastroju - mówi. Rozmowę na chwilę przerywa jedna z wolontariuszek. Prosi Lerę o zapisanie jakiejś nazwy w języku ukraińskim.

Kiedy kobieta kończy pisać, ponownie sięga po telefon i pokazuje mi zdjęcia. - To w Kijowie, w 2021 roku - mówi. Na pierwszym widać paskę wkładaną do koszyka. To takie wielkanocne ciasto z sera ucieranego z cukrem, mlekiem i jajkami. Dodatkiem są bakalie i lukier. - Przez 40 dni przed Wielkanocą nie możemy tego jeść, a w Wielkanoc już można - tłumaczy. Na kolejnym zdjęciu jest uśmiechnięta dziewczynka z koszyczkiem. To córka Lery.

W tym roku kobieta nie wie, czy będzie przygotowywała koszyk do święcenia albo robiła paskę. Z dziećmi na pewno pomalują pisanki. W niedzielę może wybiorą się do cerkwi.

- Na świętowanie nie ma nastroju - mówi jeszcze raz Lera. - A ty Tatiana będziesz świętowała? - zwraca się w języku ukraińskim do stojącej obok wolontariuszki. - Nie to nastrojenie - odpowiada kobieta.

Tatiana do Polski również przyjechała z Kijowa. Razem z synową i dwoma wnukami - 10-latkiem i 5-latkiem. Ze stolicy do Lwowa jechali autobusem ewakuacyjnym, dalej ze Lwowa do Przemyśla, a z Przemyśla do Warszawy. Tu mieszkają u znajomego.

Kobieta nie będzie przygotowywała tradycyjnej wielkanocnej paski. W cerkwi była w niedzielę, ale w święta nie pójdzie. Mówi, że będzie za dużo ludzi, że się boi. - I nastrojenie nie to - powtarza.

"Nie chcę żadnych świąt..."

- To moja mama Tatiana, a to babcia Nadzieja. One nie mówią po polsku, ale ja będę tłumaczyła - mówi Alina, przedstawiając mi siedzące obok niej na kanapie dwie kobiety. Spotykamy się kilka dni przed prawosławną Wielkanocą.

Alina od kilku lat mieszka w Polsce. Przyjechała tu na studia, potem dostała pierwszą pracę i wyszła za mąż. Tu też przeprowadziła się jej siostra bliźniaczka. Do Wrocławia czasem przyjeżdżali jej rodzice z Ukrainy. Raz nawet odwiedziła ją babcia. Jak mówi - wszystko było dobrze - aż do wybuchu wojny.

24 lutego nad ranem obudził ją telefon. Dzwoniła mama. W Ukrainie zaczęła się wojna. Alina i jej siostra nie zastanawiały się ani chwili  - bliskich trzeba ściągnąć jak najszybciej do Polski. Ale to nie było wcale łatwe.

Berdańsk, miasto, z którego pochodzi rodzina kobiety, znajduje się na południu Ukrainy, nad Morzem Azowskim. - Stamtąd nie ma bezpośredniego połączenia do Polski. Trzeba się wiele razy przesiadać  - wyjaśnia.

Pani Tatianie udało się dotrzeć do Wrocławia jeszcze w lutym. Pani Nadzieja przyjechała tu dopiero pod koniec marca.

- Na początku nie wiedzieliśmy w ogóle, gdzie jest babcia, nie mogliśmy się do niej dodzwonić, dowiedzieć się, czy wszystko u niej w porządku... - opowiada Alina, a głos więźnie jej w gardle. Przez chwilę miliczy. - Kiedy się udało, zapisaliśmy ją na autobus ewakuacyjny, żeby mogła dojechać do Zaporoża. Te 150 km jechała przez trzy dni. Potem przesiadła się do pociągu, tam też były problemy. Syreny przeciwlotnicze, groźba ostrzału. Cała podróż trwała sześć dni...

Pani Nadziei na wspomnienie tych chwil zaczynają lecieć łzy. Alina ją przytula. - Babciu, nie płacz...

Kiedy wracamy do rozmowy, pytam Alinę o zbliżającą się Wielkanoc. - To dla nas najważniejsze święto - mówi. - Wiadomo, że nie będzie tak jak zawsze, ale przygotowujemy się do niego. Wierzymy, że będzie dobrze, że wrócimy do domu. Potrzebujemy mieć takie światełko w tunelu i takim światełkiem są te święta. Pójdziemy na całą noc do cerkwi modlić się, żeby wszystko było dobrze.

O przygotowaniach do świąt mówi też pani Tatiana. - Zrobimy koszyk, upieczemy paski, będziemy malować jajka - wymienia.

Dla pani Nadziei temat świąt jest bardzo trudny. Kiedy o nich opowiada, nie może powstrzymać łez. Na świętowanie nie ma w ogóle chęci, bo jest z dala od swojej ojczyzny. Święta będzie obchodzić bardziej z przyzwyczajenia czy obowiązku. - Trzeba upiec te paski, pomalować jajka, ale w sercu, w duszy, to nie będzie żadne święto... - mówi ze łzami w oczach. Alina ją przytula i pociesza. - Nie chcę żadnych świąt. Chcę wrócić do domu, do Ukrainy... - szepcze jeszcze kobieta.

Nie wiadomo, jednak kiedy to będzie możliwe. Alina mówi, że Berdańsk jest dziś okupowany przez Rosjan. Trwają ostrzały. - Macie gdzie wracać? Wasz dom ocalał? - pytam. - Nie wiem. Nie wiem, co tam zastaniemy...

Mimo wszystko Alina podkreśla, że mają ogromne szczęście. Są razem w Polsce. Bezpieczni. - Niektórzy w Ukrainie musieli zostawić część rodziny i nie wiedzą kiedy, i czy będą mieli do kogo wracać...

"Będziemy świętować z wielkim bólem, ale i nadzieją"

Na święta pełną parą szykuje się Dom Ukraiński w Przemyślu. Tu, tuż po wybuchu wojny, zaczął działać punkt noclegowy dla uchodźców. Mogą tu odpocząć, zanim ruszą w dalszą drogę.

- W Domu Ukraińskim w Przemyślu zdecydowaliśmy się zorganizować śniadanie wielkanocne, żeby chociaż w jakiś minimalny sposób dać namiastkę świąt uchodźcom, którzy się u nas znajdują - mówi mi Ksenia Komar, wolontariuszka.

- W tym roku będziemy świętować z wielkim bólem, ale również z nadzieją, że przyjdą lepsze czasy, że Ukraina zmartwychwstanie tak samo jak Jezus - dodaje.

Śniadanie szykują na 100 osób. Wezmą w nim udział nie tylko osoby, które będą nocowały w punkcie, ale też wolontariusze, którzy na co dzień pomagają uchodźcom. - Jest wielu uchodźców, którzy po przyjeździe do Przemyśla zaczęli nam pomagać. Zostali tutaj, znaleźli mieszkanie. Ale nie mają jak spędzić świąt. Najbliżsi - mąż, ojciec, brat, szwagier są na wojnie. Chcemy więc ich wesprzeć w tym trudnym czasie - mówi Ksenia.

W przygotowania zaangażowały się też panie z Koła Gospodyń Wiejskich z Łętowni i Nienadowa, których dania trafią na wielkanocny stół. Będzie tradycyjna paska, będą sałatki, będzie barszcz ukraiński. Koszyków przygotowywać nie będą. Przyjdzie ksiądz, który na miejscu poświęci pokarmy.

Kiedy pytam, czy uchodźcy w ogóle rozmawiają o świętach, Ksenia odpowiada, że nie słyszała, by poruszali ten temat. Czasem tylko widzi w cerkwi grekokatolickiej znajome twarze z Domu Ukraińskiego. - Osoby, które u nas przebywają, mają raczej zajętą głowę myślami o dalszej podróży, a nie o świętach - wyjaśnia. - Każdy jednak, kto będzie chciał świętować i wziąć udział w śniadaniu wielkanocnym, będzie miał taką możliwość.

"Chcemy być z wami w tym czasie"

Śniadanie wielkanocne dla ponad 7 tys. uchodźców z Ukrainy przygotowują również Caritas i Polski Holding Hotelowy

- Dla wielu osób z Ukrainy najbliższe święta Wielkanocne to będą pierwsze tak ważne święta obchodzone z daleka od domu, a często również bez najbliższych członków rodziny. Wiemy, że dla naszych sąsiadów zza wschodniej granicy, będzie to bardzo trudny czas, dlatego wspólnie z Caritas zapraszamy osoby z Ukrainy, które uciekły przed koszmarem wojny, do naszych hoteli na śniadanie wielkanocne. Chcemy być z wami w tym czasie i w ten sposób pomóc wam przeżyć pierwszą Wielkanoc prawosławną w Polsce. Do wspólnego przeżywania tego świątecznego czasu zapraszamy także innych przedstawicieli z naszej branży - hotelarzy i restauratorów. Pokażmy naszą solidarność, otwórzmy nasze serca, dajmy naszym gościom możliwość przeżywania tego dnia w bezpiecznej i przyjaznej atmosferze - mówi Gheorghe Marian Cristescu, prezes Polskiego Holdingu Hotelowego.

Śniadanie przygotowywane jest w hotelach i obiektach należących do PHH na terenie całej Polski. Zapraszanie gości z Ukrainy koordynują diecezjalne Caritas.

- To przedsięwzięcie wspaniale wpisuje się w ideę Dnia Dobra, który będziemy obchodzić właśnie 24 kwietnia pod hasłem "Miejsca, które są domem". Będziemy w tym dniu przedstawiać liczne inicjatywy pomocowe Caritas, a także pracę naszych wolontariuszy, również na rzecz uchodźców. Będziemy też prowadzić kwesty, aby wesprzeć placówki Caritas świadczące pomoc dzieciom i rodzinom, m.in. rodzinne domy dziecka, świetlice środowiskowe, domy samotnej matki, czy centra kryzysowe, a także szereg innych ośrodków, które przyjęły uchodźców z Ukrainy. Dzień Dobra ma być wspólnym celebrowaniem działań pomocowych, wielkim świętem pomagania, łączącym m.in. tych, którzy niosą pomoc z tymi, którzy tej pomocy potrzebują. Spotkanie przy świątecznym stole będzie do tego znakomitą okazją - podkreśla br. Cordian Szwarc, zastępca dyrektora Caritas Polska.