"Z miejsca na miejsce chodzi, jak dawniej dudziarze, czy gęślarze, co opowiadali ciemnemu ludowi baśnie stare i historie prawdziwe", "chłop mocny i silny, do 2 metrów wysoki, dłoń ma jak lew, plecy jak niedźwiedź, a głos piorunujący", "jeździł po wsiach i zbierał zamówienia na maszyny [do szycia - przyp. red.], a pod przykrywką tej pracy kolportował prasę polską". To raptem kilka cytatów ze wspomnień i pomorskiej prasy, która na początku XX wieku często relacjonowała wiece z udziałem Abrahama.
Ich scenariusz był z reguły taki sam, choć zmieniały się miejsca - niekiedy Abraham czekał na ludzi przed kościołem, niekiedy słuchano go w zagrodach, wielokrotnie też przemawiał za zamkniętymi drzwiami, np. w gospodach. Nie budził respektu ubiorem - wskutek biedy zdarzało mu się występować w za długiej marynarce i znoszonych butach - ale nadrabiał te braki charyzmą i gawędziarskim talentem. Gdy otwierał usta, zgromadzeni ludzie milkli i słuchali opowieści "Antka znad Bałtyku" o Polsce. Kraju, który kiedyś się odrodzi i przyniesie ludziom wolność, sprawiedliwość i bogactwo.
Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę na Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>
Przyszła Rzeczpospolita jawiła się w przemowach Abrahama jako kraina mlekiem i miodem płynąca. Wizja oczywiście utopijna, ale czy mogła być inna, skoro wielu mieszkańców Kaszub nie uważało się ani za Polaków, ani za Niemców, lecz "tutejszych"? Aby przyciągnąć ich do polskości, należało ukazać im atrakcyjność życia w przyszłym polskim państwie, i to Abraham potrafił, jak mało kto. Dbał również o świadomość historyczną swoich słuchaczy - opowiadał im o polskich królach, zwycięskich bitwach dawnej Polski, nie omieszkał też przypominać o krzyżackich i pruskich zbrodniach (np. rzeź Gdańska).
Poruszał także tematykę teraźniejszą, chłostając słowem niemieckiego zaborcę. Krytykował zarówno ogólny ucisk narodowy na Pomorzu, jak i konkretne kroki władz, np. ustawy umożliwiające wywłaszczanie Kaszubów. No i katolicyzm - Abraham utożsamiał go z polskością i wszędzie nawoływał do obrony wiary przed Niemcami-protestantami. Jak godził te przemowy z życiem rodzinnym, zawodowym? - ktoś zapyta. Miał ułatwione zadanie - pracował jako obwoźny handlarz, odwiedzając kaszubskie wioski i sprzedając tam maszyny do szycia. Gdy nadarzyła się wolna chwila, stawał i przemawiał.
Aby lepiej dotrzeć do miejscowych, najczęściej mówił do nich po kaszubsku (czasami używał też języka polskiego). Co ciekawe, nie wszystkim Kaszubom ta działalność się podobała - niektórzy uważali, że agitowaniem za Polską maskuje swoje lenistwo ("on był od gadania, do roboty go nie ciągnęło"). Abraham się tym jednak nie przejmował i robił swoje, dystrybuując przy okazji przemówień polską prasę i polskie książki. Dodajmy, że sprzedaż maszyn i wiecowanie łączył z obowiązkami korespondenta "Gazety Gdańskiej" - na jej łamach publikował relacje z wędrówek po Kaszubach.
Niemcy nie zamierzali się temu biernie przyglądać i raz po raz zakuwali Abrahama w kajdany. W 1911 roku od podszewki poznał więzienie w Gdańsku, gdzie "go chłodem [...] morzono w nieopalanej w mroźną zimę celce więzienia". Zaborcy byli perfidni do tego stopnia, że aby wzmóc pragnienie u więźnia, podsuwali mu do jedzenia tylko słone śledzie. Te "paliły wnętrzności, ale [Abraham] nic i nikogo nie wydał". Nie ma przesady w twierdzeniu, że nasz bohater częściej niż własną rodzinę oglądał sędziów i klawiszy - tylko w 1913 roku dziewięć razy stawał przed niemieckim sądem, a do końca 1914 roku sądzono go 40-krotnie!
Nic dziwnego, że jego legenda wśród Kaszubów ogromniała - doczekał się takich przydomków, jak "król kaszubski", "polski król w maciejówce" czy "apostoł Kaszubów". Niestety, społeczna aktywność Abrahama odbijała się na życiu rodzinnym - choć z żoną doczekał się pięciorga dzieci, nie miały z nim praktycznie kontaktu. W efekcie synowie "króla Kaszubów" ulegli germanizacji i wybuch I wojny światowej powitali z entuzjazmem, chcąc się bić "za Kajzera". Istny chichot historii.
Od wybuchu wojny minął rok z okładem, gdy po Antoniego odezwała się armia. Pod koniec 1915 roku trafił do koszar, a w 1916 roku widzimy Abrahama jako żołnierza walczącego we Francji. Na froncie nie zabawił długo - postrzelony przez Francuzów, wylądował w szpitalu, a tam zadbał, aby zbyt szybko nie wrócić do okopów. Udało się i, mimo stosunkowo niegroźnych ran, hospitalizacja Abrahama potrwała niemal do końca wojny. Jesienią 1918 wrócił na Pomorze i od razu rzucił się w wir pracy społecznej. "Jeździł po wszystkich powiatach i organizował zebrania promujące hasło przyłączenia Kaszub do Polski".
Abraham miał przed sobą jasny cel - włączyć ziemie zaboru pruskiego, przede wszystkim Pomorze, do Rzeczpospolitej. Droga do tego była jednak daleka i najeżona dyplomatyczno-militarnymi przeszkodami. Zaznaczmy, że sama wola Abrahama i Kaszubów miała znikome znaczenie dla losów regionu - o jego przynależności do Polski, bądź Niemiec, decydowali w praktyce przedstawiciele mocarstw, skupieni w tzw. Radzie Najwyższej (Wielka Brytania, Francja, USA, Włochy, okazjonalnie Japonia). Kontakt z Radą, w ramach konferencji pokojowej w Paryżu, utrzymywała polska delegacja, z Romanem Dmowskim na czele, i to do niej należała dyplomatyczna walka o polską granicę zachodnią.
Oczekiwanie na obrady panów w garniturach (konferencja rozpoczęła się w styczniu 1919 roku) budziło jednak niecierpliwość polskich działaczy na Kaszubach. A może wyzwolić Pomorze własnymi siłami i postawić Ententę przed faktem dokonanym? Taka myśl zakiełkowała w niektórych głowach, bojowy nastrój udzielił się też Abrahamowi i wraz z innymi działaczami przystąpił do tworzenia tzw. Organizacji Wojskowej Pomorza. OWP była przeznaczona do ewentualnego wystąpienia przeciw Niemcom, ale powstanie na Pomorzu miałoby zapewne opłakane skutki.
Dlaczego? Budowane na ziemiach zaboru rosyjskiego Wojsko Polskie nie mogłoby go wesprzeć - groziłoby to konfliktem z Niemcami, posiadającymi militarną przewagą nad Polską (mimo przegranej I wojny). Na samym Pomorzu zaborca dysponował zaś wojskiem, policją, bronią i amunicją - wszystkim, czego brakowało potencjalnym powstańcom. Ostatecznie pomorscy Polacy zarzucili pomysł powstania i zdali się na skuteczność delegatów w Paryżu. Szczególnie Romana Dmowskiego, który 29 stycznia 1919 roku wygłosił znakomite przemówienie przed Radą Najwyższą.
Przemówienie, dodajmy, improwizowane, gdyż dopiero w sali obrad Dmowski dowiedział się, że ma przedstawić aliantom polskie postulaty. Mało tego, o proponowanych granicach Rzeczpospolitej mówił bez mapy - dostarczono mu ją po kilkudziesięciu minutach. Lider polskiej delegacji stanął na wysokości zadania i przez pięć godzin, na przemian po francusku i po angielsku, tłumaczył, m.in. dlaczego Polska ma otrzymać Pomorze Gdańskie, Gdańsk, Wielkopolskę, Górny Śląsk, Opolszczyznę i Warmię. Nawet niechętny Polakom brytyjski premier, David Lloyd George był pod wrażeniem.
Wkrótce, przynależność Wielkopolski do ojczyzny stała się faktem - rozejm w Trewirze, zawarty 16 lutego 1919 między Niemcami, a Ententą potwierdził zdobycze powstania wielkopolskiego. Co z Pomorzem i Gdańskiem? O ile alianci w zasadzie nie sprzeciwiali się powrotowi regionu do Polski, o tyle losy miasta się wahały. Powołana przez Radę tzw. Komisja do Spraw Polskich w swoim sprawozdaniu (12 marca 1919) zaleciła włączenie Gdańska do Rzeczpospolitej, ale Lloyd George nie zamierzał na to pozwolić. Jego zabiegi sprawiły, że 1 kwietnia Rada podjęła decyzję o utworzeniu Wolnego Miasta Gdańska.
Sytuację próbował jeszcze ratować Ignacy Jan Paderewski - premier, a zarazem minister spraw zagranicznych, przybył do Paryża na początku kwietnia. Niestety, ani jego rozmowy z przedstawicielami Rady (9 kwietnia), ani bezpośrednie spotkanie z Lloydem George’em (16 kwietnia) nie wywarły wpływu na stanowisko mocarstw ws. Gdańska. Mimo to, polscy politycy nie złożyli broni, a jednym z argumentów na rzecz przyłączenia miasta do Polski stała się obecność nad Sekwaną delegacji z Kaszub. Delegacji z Antonim Abrahamem w składzie. Ale po kolei.
Pomysł wysłania do Paryża kilkorga działaczy z Pomorza, którzy zamanifestowaliby przed Ententą polskość regionu i Gdańska, narodził się prawdopodobnie w gdańskim Podkomisariacie Naczelnej Rady Ludowej. W skład delegacji weszli Abraham, Tomasz Rogala, Antoni Miotk oraz Mieczysław Marchlewski - późniejszy konsul RP m.in. w Nowym Jorku i Królewcu. Dwóm ostatnim nie było jednak dane dotrzeć do Francji - Marchlewskiego Niemcy nie przepuścili przez granicę, a Miotka zatrzymali w Pucku.
Abraham i Rogala tymczasem pojawili się nad Sekwaną, a ich podróż to materiał do wykorzystania dla scenarzystów. Najpierw zostali prawdopodobnie podwiezieni autem do Grudziądza, gdzie przebrali się za robotników rolnych. W tym kamuflażu przekroczyli granicę niemiecko-polską, następnie wsiedli do pociągu - kierunek Warszawa. W stolicy zameldowali się w drugiej dekadzie kwietnia, jeszcze tylko paszporty od MSZ i w drogę koleją - przez Kraków, Wiedeń i Bazyleę. 18 kwietnia postawili nogi na paryskim bruku.
Aby uwiarygodnić się przed zachodnimi politykami i dziennikarzami, Abraham i Rogala przywieźli ze sobą dowody na polskość Pomorza i Gdańska. Mowa o czterech rocznikach lokalnego czasopisma "Gryf", rezolucjach pomorskich Towarzystw Ludowych, głoszących przyłączenie regionu i miasta do Polski, a także książce adresowej Gdańska z 1914 roku. W tej ostatniej zaznaczono 9250 nazwisk zakończonych na "-ski", "-ki" lub "-icz" - tym samym kaszubscy wysłannicy mogli pochwalić się "urzędowym spisem gdańszczan, w których zawsze płynie cząstka krwi polskiej".
Pobyt działaczy w Paryżu obrósł legendą i nawet po 100 latach trudno oddzielić fakty od mitów. Przyczynili się do tego zresztą sami delegaci - po powrocie Abraham przekonywał, że blisko godzinę rozmawiał w cztery oczy z prezydentem USA, Thomasem Woodrowem Wilsonem. Ze spotkania wyszedł podobno "spocony do ostatniej nitki"... Legendzie nie oparł się też pierwszy biograf Abrahama, Władysław Pniewski, który podał, że gdy "król kaszubski" bronił przed Wilsonem i Lloydem George’em praw Polski do Pomorza, w pewnym momencie miał stuknąć sękatym kijem o podłogę, uderzyć pięścią w stół i zakrzyknąć: "Pomorza żaden kusy diabeł zabrać nam nie może"!
Abraham miał też ostrzec prezydenta Stanów Zjednoczonych i premiera Wielkiej Brytanii, że jeśli go nie posłuchają, na jego rozkaz stanie do broni 4000 Kaszubów i własnoręcznie wyzwoli Pomorze z Gdańskiem. W innej wersji, nasz bohater przedostał się na salę obrad podstępem, aby porozmawiać z Lloydem George’em i premierem Francji, Georges’em Clemenceau. "Kiedy nie chcieli z nim gadać, wyrżnął pięścią w stół [...], aż zadzwoniły filiżanki z servskiej porcelany, w których popijano kawę i krzyknął: 'My Kaszubi pragniemy żyć i pracować pod rozkazami Rządu Polskiego, na własnej Polskiej Ziemi'".
Trzeba przyznać, że Pniewskiemu nie brakowało wyobraźni, ale i tak nie może równać się z kontradmirałem Włodzimierzem Steyerem. Według jego wspomnień Abrahamowi w Paryżu towarzyszył niejaki Augustyn Konkol, który domagał się od Wilsona i Lloyda George’a włączenia w polskie granice rodzinnej wsi. Wystarczyło, że przedstawił dowody na 700 lat obecności jego rodziny w Nadolu, a jego rozmówcy podnieśli się z foteli i "od razu poprawili na mapie granicę za jeziorem [Żarnowieckim], zgodnie z żądaniem Augustyna" (!).
W rzeczywistości Konkol nie wychylił nosa poza Kaszuby, a o pozostawieniu Nadola po polskiej stronie zdecydowała Międzynarodowa Komisja Demarkacyjna (wyznaczona do szczegółowego wytyczenia polsko-niemieckiej granicy). Jak natomiast wyglądał pobyt Abrahama i Rogali nad Sekwaną? Nie spotkali się ani z Wilsonem, ani z Lloydem George’em, ani z Dmowskim, rozmawiali za to z premierem Paderewskim. Ze strony Komitetu Narodowego Polskiego główny kontakt utrzymywał z nimi czołowy polityk endecji, Erazm Piltz. Prawdopodobnie doszło też do spotkania Kaszubów z marszałkiem Ferdinandem Fochem.
Ponadto, Abraham i Rogala, wraz z delegacjami Ślązaków i Mazurów, wystąpili przed Komisją do Spraw Polskich. Przedstawili jej argumenty na rzecz polskości Pomorza i Gdańska i odpowiadali na pytania członków Komisji. Ich pobyt to również wizyty w ambasadach ważniejszych krajów i redakcjach głównych paryskich czasopism - w ten sposób starali się zwiększyć nacisk na przedstawicieli Rady. Niestety, jeśli nie całowali klamki, to spotykali się z krótkotrwałym zainteresowaniem - maksymalnie mogli liczyć na pamiątkowe zdjęcie z dziennikarzami i krótką notkę w prasie, gdzieś na dalszych stronach.
Z perspektywy czasu widać, że chodzenie od ambasady do ambasady i od redakcji do redakcji było skazane na porażkę. Nawet premierowi Paderewskiemu, utrzymującemu bezpośrednie relacje z najważniejszymi politykami amerykańskimi i brytyjskimi, nie udało się wpłynąć na los Gdańska. Niemniej, Kaszubi zrobili, co w ich mocy, aby zaprezentować przed światem polskie prawa do miasta (przynależność Pomorza do Polski budziła mniejsze kontrowersje). Ich misja dobiegła końca 29 kwietnia - tego dnia, wraz z żołnierzami "Błękitnej Armii", opuścili Paryż pociągiem, a na początku maja byli już w Warszawie.
Powrót na Pomorze oznaczał dla Abrahama kilka tygodni w ukryciu - poszukiwała go niemiecka policja - ale stopniowo sytuacja się uspokoiła. W lutym 1920 roku widzimy go już jako gospodarza witającego Wojsko Polskie wkraczające do Wejherowa. Niestety, choć Kaszubi zorganizowali żołnierzom i tu, i na całym Pomorzu gorące przyjęcie, nie spotkali się z wzajemnością. Polacy w mundurach przez kilka tygodni gnębili mieszkańców bezprawnymi konfiskatami, a w wynajmowanych kwaterach zabawiali się z prostytutkami. W celu wyjaśnienia sprawy powołano nawet komisję sejmową...
A Abraham? Pozostał wierny Rzeczpospolitej - gdy niemieccy dokerzy w Gdańsku sabotowali wyładunek broni dla Wojska Polskiego (wiosna 1920), zorganizował wiec w Oliwie. "Przemawiając, trząsł się ze zdenerwowania; mówił, że Niemcy [...] wypatrują tylko okazji, by szkodzić Polsce, osłabiać ją i w konsekwencji znowu opanować Pomorze". Z kolei tuż przed bitwą warszawską zgłosił się na ochotnika do wojska (nie został przyjęty z powodu kiepskiego stanu zdrowia). Kolejne lata spędził w Gdyni, gdzie zmarł 23 czerwca 1923 roku.
Przy pisaniu tekstu korzystałem z publikacji: “Trybun Kaszubów. Opowieść o Antonim Abrahamie" Tadeusza Bolduana, “Roman Dmowski 1864-1939" Krzysztofa Kawalca oraz “Ignacy Paderewski" Romana Wapińskiego.