Reklama

Sytuacja w szpitalach tuż przy granicy z Polską z roku na rok jest coraz gorsza. Absolwenci medycznych uczelni z Niemiec nie są zainteresowani robieniem kariery z dala od dużych metropolii, w regionie, który pod względem demograficznym, starzeje się. Nie tylko w szpitalach brakuje personelu. Niemieckie powiaty zaniepokojone są tym, że cały czas spada u nich liczba prywatnych gabinetów, a ludzie, by odwiedzić swojego lekarza, muszą często pokonać kilkadziesiąt kilometrów. Szczególnie pandemia pokazała, jak trudno we wschodnich landach, na dalekiej prowincji, o opiekę medyczną. Tylko w przygranicznej Brandenburgii, jak wyliczył tamtejszy rząd, potrzeba blisko 700 lekarzy rodzinnych i 950 specjalistów, by zaspokoić potrzeby pacjentów. Podobnie jest w sąsiedniej Meklemburgii. Stąd też ciągła walka o medyków z Polski, którym Niemcy chcą stworzyć dobre warunki pracy.

"Bez polskich lekarzy sytuacja nasza byłaby bardzo trudna"

W niemieckim Pasewalku, zaledwie 35 km od Szczecina, blisko jedna trzecia lekarzy to Polacy, którzy najczęściej do pracy dojeżdżają ze stolicy Pomorza Zachodniego, ale są też tacy, którzy osiedlili się po niemieckiej stronie, gdzie ceny nieruchomości są niższe niż w Polsce. - Niemieccy lekarze nie chcą u nas pracować - mówi dyrektor szpitala Alexander M. Gross i dodaje, że wolą pracę w Berlinie:

Reklama

Dyrektor szpitala w Pasewalku podejmował już próby ściągnięcia lekarzy z krajów trzecich, ale cała biurokracja związana z przyznawaniem pozwoleń na pracę, wiz i uznawania dyplomów lekarskich spowodowała, że placówka koncentruje się na zatrudnianiu polskiego personelu. - W szpitalach na wschodzie brakuje przede wszystkim pediatrów, ginekologów, chirurgów naczyniowych - mówi Alexander M. Gross. Znalezienie takich specjalistów graniczy często z cudem. Menadżerowie placówek medycznych nie skarżą się również na barierę językową. - Polscy lekarze, którzy do nas się zgłaszają, są pod tym względem są dobrze przygotowani i wiedzą czego chcą - mówi dyrektor placówki.

"Nie zapomnę, jak zostaliśmy zlekceważeni"

Polskich medyków z Pasewalku poznałem przy okazji ubiegłorocznych protestów na granicy, gdy przez pandemię nie mogli wracać do swoich domów. Wtedy dyrekcja szpitala szybko zorganizowała im tymczasowe kwatery lub mieszkania, by mogli kontynuować swoją pracę w Niemczech. O ich proteście przed przejściem granicznym w Lubieszynie zrobiło się głośno, ale nie wszyscy ze zrozumieniem patrzyli na ich sytuację. W sieci pojawiło się mnóstwo komentarzy, że powinni oddać pieniądze za ich wykształcenie w Polsce, bo dziś - często jako rezydenci - pracują dla Niemców. - To jakiś absurd - mówi kończący specjalizację w Niemczech anestezjolog Rafał Krysztopik. - Gdybyśmy zaczęli w ten sposób pojmować problem, należałoby zabronić wyjazdów polskim informatykom, ekonomistom, inżynierom - dodaje. 

Krysztopik brał udział w Polsce w protestach lekarzy rezydentów w 2016 roku i mówi, że nie zapomni, jak on i jego koledzy zostali potraktowani.

Ale pracujący w niemieckich szpitalach lekarze zawracają również uwagę na to, jak medycy stają się w Polsce coraz częściej wrogami samych pacjentów, co było jednym z argumentów, by zmienić miejsce pracy. - W Polsce lekarz nie cieszy się dużym poważaniem - mówi Rafał Krysztopik. - To umarło już gdzieś na początku lat 90. wydaje mi się. Ten zawód nie cieszy się żadnym szacunkiem, nie jest darzony żadną estymą. Tego hejtu jest coraz więcej, pojawiają się różnego rodzaju teorie spiskowe, szczególnie teraz w czasach pandemii. To jest dla nas wszystkich bardzo przykre. My mamy teraz wszyscy dwa razy więcej pracy, tymczasem lekarze w Polsce spotykają się często z nienawiścią. Tutaj w Niemczech pacjenci darzą nas ogromnym szacunkiem. Lekarz, cały system zdrowotny, postrzegany jest jako jeden z takich elementów takiej triady państwa, które buduje społeczeństwo i samo państwo.

"Oklaski dla medyka" nie wystarczą

Na korytarzu szpitala spotykałem kilku innych lekarzy, którzy używali dokładnie takich samych argumentów. Dlatego łatwo przyszyła im decyzja o pracy w placówkach po niemieckiej stronie. - Nas męczą te ciągłe dyskusje w Polsce na temat tego, czy lekarz powinien zarabiać dużo czy mało. To powoduje hejt. W Niemczech na takie dyskusje nie ma miejsca, bo każdy ma tego świadomość, ile powinien zarabiać personel medyczny - mówi Jacek Bielajew, lekarz anestezjolog. - Ta nagonka powoduje, że część lekarzy chce wyjechać - dodaje.

Ale tych argumentów za wyjazdem do Niemiec jest więcej. - Każdy z nas musi zadbać o swoją przyszłość. To fakt, w Polsce lekarze na kontraktach mogą dziś zarabiać porównywalnie z tym, co zarabiają lekarze w Niemczech. Ale kluczowe jest to, jaką kontraktowi lekarze w Polsce będą mieli emeryturę - podkreśla Jacek Bielajew, który w swojej specjalizacji w Polsce pracował blisko 20 lat. 

W przygranicznych szpitalach pojawia się coraz więcej młodych lekarzy, którzy wolą w Niemczech się specjalizować, bo ich zdaniem w Polsce startując w zawodzie, zaraz po ukończeniu studiów, nie byli traktowani poważnie. - Mnie przekonała przede wszystkim atmosfera pracy i podejście współpracowników - mówi Joanna Zdrojewska, specjalizująca się w chirurgii. - W trakcie mojego kształcenia zawsze jest ktoś, kto służy mi radą i pomocą. Szpital bierze na siebie stuprocentową odpowiedzialność za naszą pracę. Mogę liczyć na pomoc współpracowników, na przełożonych, w każdej chwili mogę zadzwonić do mojego szefa i innych lekarzy. Liczy się też szacunek do startującego w zawodzie medyka. To zupełnie inny poziom pracy, również, gdy w grę wchodzi zlecanie naszym pacjentom badań, które są dostępne. Nie ma żadnych ograniczeń. Jeżeli są potrzebne wykonuje się je i koniec - dodaje.

O różnicach w pracy w Niemczech i w naszym kraju polscy medycy chcą mówić głośno, bo to ich zdaniem to jedyna możliwość, by zwrócić uwagę na problem warunków pracy ich kolegów w Polsce, z którymi razem studiowali. - Ja im bardzo współczuje - mówi Rafał Krysztopik, anestezjolog z Pasewlaku. - Nasi koledzy w Polsce często mają problemy z zapatrzeniem w sprzęt, często nieprzestrzegane jest prawo pracy i ciężko muszą się poświęcać, żeby leczyć i pomagać Polakom. Im nie wystarczą akcje typu: "oklaski dla medyka". Za tym muszą iść czyny. Ta praca ponadnormatywna jest bardzo niebezpieczna dla samych pacjentów, bo lekarz, który jest bardzo zmęczony, może popełnić błędy. Ale wiem, że mimo trudnych warunków, medycy w Polsce robią wszystko, by o pacjentów zadbać jak najlepiej.



Prosty rachunek

Przyglądając się obecnej sytuacji na wschodzie Niemiec, gdzie młodych niemieckich lekarzy brakuje, a odsetek medyków powyżej 60. roku życia rośnie, nie ma co się łudzić: atrakcyjnych ofert pracy dla polskich specjalistów będzie tam coraz więcej. Atrakcyjnych przede wszystkim finansowo, bo choć, jak mówią polscy lekarze, różnica w warunkach pracy jest widoczna, to jednak i w niemieckich szpitalach nie jest idealnie. Również tam personel medyczny (nie tylko lekarze) narzeka na ciągły stres, braki personalne i duże obciążenie. Tamtejsze szpitale też patrzą na budżety i rozliczenia z kasami chorymi, a każda możliwość wykonania operacji jest wykorzystywana przez placówki medyczne do tego, by poprawić wyniki finansowe. Dla menadżerów na wagę złota są pacjenci prywatni, którzy za wykonaną usługę płacą przynajmniej dwa, trzy razy więcej niż pacjenci z kas publicznych. 

Jednak przy braku personelu i słabej perspektywie, niemieckie szpitale będą robić wszystko, by utrzymać poziom leczenia, bo rachunek jest tu prosty. Mniej lekarzy to mniej badań i zabiegów, a to oznacza mniej wpływów z kas chorych i prywatnych ubezpieczalni, czyli niższe zyski. Tak więc niemieckie placówki wciąż będą zachęcać polskich medyków do pracy. Jeżeli po polskiej stronie nic się nie zmieni, to za jakiś czas staniemy dokładnie przed takim samym problemem co Niemcy - brakiem rodzimego personelu. Zresztą ten proces już się rozpoczął....