Reklama

Astronomia (i astrologia) od zawsze są ściśle związane ze świętami Bożego Narodzenia. Wszyscy znają historię Gwiazdy Betlejemskiej, ale związki zimowych świąt z niezwykłymi zjawiskami obserwowanymi na nocnym niebie są o wiele starsze. Już tysiące lat temu ludzie wpatrywali się w zimowe gwiazdy, szukając znaków. I często je znajdowali. 

Wystarczy spojrzeć na największe budowle, jakie pozostawili po sobie starożytni. Brytyjskie Stonehenge było tak naprawdę ogromnym, astronomicznym obserwatorium lub może precyzyjniej - kalendarzem. Tworzące je kamienie ustawiono tak, by w kluczowych dniach roku słońce wschodziło i zachodziło dokładnie pomiędzy tworzonymi przez nie bramami. 

Reklama

W kalendarzu starożytnych mieszkańców Europy nie było dnia ważniejszego niż przesilenie zimowe. Ustalenie, która z nocy jest najdłuższa, nie było tylko ciekawostką: było niezbędne dla przetrwania trudnej pory roku.

Zima była porą głodu. Rośliny dawno zwiędły, polowania w głębokim śniegu trudniejsze i bardziej wyczerpujące, a zapasy żywności zgromadzone latem szybko topniały. Przesilenie słoneczne było sygnałem, że nadchodzi najgorsze: najzimniejsze, najbardziej wyczerpujące miesiące, których wielu mieszkańców neolitycznych, starożytnych, a nawet średniowiecznych wsi mogło po prostu nie przeżyć. Było znakiem, że czas dokonać ostatnich przygotowań. Zazwyczaj wiązało się to z ubojem większości bydła, by nie trzeba było go karmić zimą. To jedyna pora roku, gdy dostępne były obfite zapasy świeżego mięsa, którego jednak nie dało się łatwo przechowywać. Jednocześnie większość przygotowywanego od lata wina i piwa właśnie kończyła fermentację i była gotowa do picia. Dlatego właśnie w niemal wszystkich kulturach zima to czas wielkiego świętowania. Trzeba było się po prostu najeść. 

Chrześcijaństwo odziedziczyło to święto. Oczywiście nikt dokładnie nie wie, którego dnia urodził się Jezus. Dwie sugerowane daty to czerwiec 2 r. n.e., kiedy na niebie nad Betlejem można było zaobserwować koniunkcję Wenus i Jowisza, lub październik 7 r. n.e., kiedy z kolei nad Palestyną widać było "zetknięcie się" Saturna i Jowisza. Grudzień został wybrany na datę Bożego Narodzenia z czysto praktycznego powodu: skoro niemal wszyscy nawracani poganie i tak uznawali przesilenie zimowe za powód do wielkiego święta, równie dobrze można było połączyć je z nową, chrześcijańską tradycją. 

Ale skoro tak, to dlaczego Boże Narodzenie jest obchodzone 25 grudnia, a nie 21 lub 22, kiedy przypada najdłuższa noc w roku? Okazuje się, że tu winna jest potrzeba usprawnienia renesansowej biurokracji. 

Rozstanie astronomii i świętowania

Kalendarz w starożytnym Rzymie był jednym wielkim bałaganem. Formalnie, rok miał 355 dni i był podzielony na 12 miesięcy... chyba, że nie był. Aby utrzymać kalendarz w zgodzie z astronomią, co jakiś czas między lutym a marcem dorzucano dodatkowy miesiąc, który miał "resetować" kalendarz i nie dopuścić do tego, by kompletnie oderwał się on od rzeczywistości. 

Tyle że decyzja o dodaniu dodatkowego miesiąca spoczywała w rękach polityków, a ci mieli własne motywacje zupełnie niezależne od astronomii. Gdy władzę obejmował Juliusz Cezar, wielu Rzymian nie mogło z całkowitą pewnością odpowiedzieć na proste pytanie, "który dzisiaj?". 

Cezar postanowił posprzątać ten bałagan i wprowadził coś, co nazywamy dziś "kalendarzem juliańskim", który wprowadził koncepcję roku przestępnego, dłuższego o jeden dzień od standardowego, liczącego 365 dni. W tym kalendarzu przesilenie, a później i Boże Narodzenie wypadały właśnie 25 grudnia. 

Kalendarz Cezara też nie był doskonały - ze względu na to, że rzeczywisty rok słoneczny ma dokładnie 365,242 dni, a rok juliański średnio 365,25 dni - kalendarz "rozsuwał się" z rzeczywistością o 1 dzień na 128 lat. 

1600 lat później, w 1582 r., problem stał się poważny, bo rosnąca różnica między kalendarzowymi datami, a porami siewu, zbiorów czy świąt, poważnie utrudniała zarządzanie państwami. Dlatego papież Grzegorz XIII ogłosił drobną modyfikację systemu, która zmieniła średnią długość roku do dokładnie 365,2425 dni. Jego nowy i ulepszony kalendarz zawiera lata przestępne, wypadające co 4 lata z wyjątkiem lat kończących się na "00". Ale i od tego wyjątku jest wyjątek - przestępne mogą być te lata, które dzielą się przez 400. Oznacza to, że 29 grudnia 2000 r. był absolutnym ewenementem - taka data pojawia się nie co 4, nie co 100, ale co 400 lat. Skomplikowane? Tak, i to było jednym z powodów, dla których nowy kalendarz przyjmował się długo. Ale jest zdecydowanie precyzyjniejszy. 

Skutkiem ubocznym wprowadzenia nowego kalendarza było jednak to, że przesilenie przesunęło się na 21/22 grudnia. Ale że w renesansie nie przejmował się tym już nikt poza astronomami, a wszyscy dawno przyzwyczaili się do tego, że Boże Narodzenie to 25 grudnia, nikomu nie chciało się majstrować przy dacie święta. Astronomia i świętowanie rozstały się po tysiącach lat współpracy. 

Gwiazda Betlejemska i wielkie koniunkcje

Choć nie do końca. Towarzysząca Bożemu Narodzeniu historia o Gwieździe Betlejemskiej sprawia, że do dziś zjawiska pojawiające się na niebie w czasie Świąt budzą ogromne emocje, dużo większe niż takie, które pojawiają się w innych porach roku. 

Najczęściej przyczyną były wielkie koniunkcje. Zjawiska, polegające na pozornym zbliżaniu bądź stykaniu się na niebie najjaśniejszych obiektów, takich jak Jowisz i Saturn. Ostatnia taka wielka koniunkcja miała miejsce w ubiegłym roku, tuż przed Bożym Narodzeniem. Ta powodowała tylko ogromne zainteresowanie, ale przed stuleciami były uważane za bardzo zły omen. 

W 1305 r. wielka koniunkcja nastąpiła dokładnie w Wigilię. W 1603 i 1285 odpowiednio tuż przed i tuż po Świętach. Za każdym razem zjawisku, przewidywanemu przez arabskich astronomów, towarzyszyły wróżby i przepowiednie mówiące o zagładzie. Każde zło, które spadało w kolejnych miesiącach na Europę przypisywano właśnie złowieszczemu wpływowi astronomicznego fenomenu. Czasami katastrofa nadchodziła niemal od razu. 

Tak kataloński kronikarz wspominał pojawienie się na niebie niezwykłego, bożonarodzeniowego omenu. Wielka kometa pojawiła się na nieboskłonie dokładnie w Boże Narodzenie 1471 roku i pozostawała widoczna nawet w południe aż do marca roku kolejnego. Stała się obiektem badań astronomów z całego świata - od Chin, przez Arabię, po Europę. Oczywiście, związek między kosmicznym obiektem a trzęsieniem ziemi był całkowicie iluzoryczny, ale wielu obserwatorów uznało, że kometa to zły omen. Dla badaczy nieba była jednak niezwykłą szansą na przyjrzenie się z bliska temu, jak działa Układ Słoneczny. Niemiecki matematyk Regiomontanus próbował nawet oszacować jej rozmiary i odległość od Ziemi. Pomylił się o kilka rzędów wielkości, ale jego prace zainspirowały kolejnych, w tym Mikołaja Kopernika, do badania tajemnic wszechświata. Gdyby nie wielka, świąteczna kometa, moglibyśmy nie mieć rewolucji kopernikańskiej. 

Właśnie komety szczególnie często kojarzone są z Bożym Narodzeniem, choć te największe stosunkowo rzadko pojawiają się w czasie Świąt. Powód jest oczywisty - Gwiazda Betlejemska zazwyczaj przedstawiana jest właśnie jako kometa. To wyobrażenie jest jednak stosunkowo nowe. Pierwszy fresk, na którym Gwiazda Betlejemska jest przedstawiona jako gwiazda z ogonem, powstał między 1303 a 1305 na ścianach kaplicy Scrovegni w Padwie. Jego autor, włoski artysta Giotto, najprawdopodobniej zdecydował się na takie właśnie przedstawienie biblijnej gwiazdy, bo był pod wrażeniem komety Halleya, która była widoczna nad Włochami w 1301 r. Co ciekawe, to właśnie ta kometa była też widoczna nad Ziemią Świętą około 12 roku p.n.e., 5-10 lat przed najpowszechniej przyjmowanymi datami urodzin Jezusa. 

Kometa, deszcz meteorytów i "procesja" planet

W tym roku wielkiej koniunkcji nie będzie, ale to nie oznacza, że w grudniu braknie powodów do patrzenia w niebo. Pierwsze świąteczne, kosmiczne show już się zaczęło. Na nocnym niebie można zaobserwować właśnie najjaśniejszą kometę, jaka w tym roku odwiedziła Ziemię. 

Kometa Leonard to ogromna kula lodu, która z prędkością 71 km/s pędzi w stronę Słońca. Prawdopodobnie odwiedziła Ziemię już co najmniej raz, ok. 80 tys. lat temu, ale to będzie jej ostatnia wizyta. Prędkość komety jest tak wielka, że po minięciu Słońca zostanie wyrzucona na zawsze z Układu Słonecznego. 

Zanim tak się stanie, można spróbować ją wypatrzyć. Na pewno z użyciem lornetki, a być może także gołym okiem. Najlepszym dniem do jej obserwacji miał być co prawda 12 grudnia, kiedy była najbliżej Ziemi, ale kometa jest wystarczająco jasna, by dało się ją dostrzec jeszcze przez kilka dni - może nawet do samej Wigilii. Komety można szukać na południowym zachodzie, w pobliżu Arktura - pomarańczowej gwiazdy, która jest czwartą najjaśniejszą gwiazdą na niebie. 

Trzeba jednak wykazać się pewną determinacją. Kometa jest dość nisko nad horyzontem. Można dostrzec ją zarówno wieczorem, jak i rano, ale najlepiej widoczna jest około 5. rano. Nie jest szczególnie jasna, dlatego polując na nią lepiej wyjechać z miasta. Łuna miejskiego oświetlenia może uniemożliwić obserwacje. 

Komety zostawiają ślad na niebie, który pozostaje z nami o wiele dłużej niż one same. To właśnie ogony dawnych komet stanowią podstawę większości deszczy meteorów rozświetlających niebo. W grudniu na niebie pojawią się aż dwa. Pierwsza połowa miesiąca należy do Geminidów. Bardzo aktywnego i stałego deszczu meteorów, który jest konsekwencją minięcia Ziemi przez asteroidę 3200 Phaeton. Geminidy swój szczyt osiągają zazwyczaj między 4 a 16 grudnia, ale ich obserwacja jest możliwa czasami aż do Bożego Narodzenia. W optymalnych warunkach dają prawdziwy pokaz fajerwerków o intensywności sięgającej 120-160 spadających gwiazd na godzinę. 

Geminidy są stosunkowo nowym deszczem meteorytów, bo po raz pierwszy zaobserwowano je dopiero w drugiej połowie XIX w. Drugi z grudniowych pokazów jest o wiele starszy. O Ursydach, bo o nich mowa, wspominały już średniowieczne, chińskie kroniki. Są o wiele słabsze, ich maksymalna aktywność to zazwyczaj ok. 30 meteorów na godzinę, ale mają tę zaletę, że wydają się nadlatywać z kierunku Małej Niedźwiedzicy, która w Polsce nigdy nie zachodzi za horyzontem, dzięki czemu można je obserwować przez całą noc. Zazwyczaj najbardziej aktywne są między 17 a 26 grudnia, można więc śmiało szukać ich w wigilijny wieczór. 

Ostatnim niezwykłym widokiem, jaki możemy wypatrzyć na niebie w grudniu tego roku, jest prawdziwa "procesja" planet. Wieczorem nad horyzontem powinno pojawić się aż sześć z siedmiu widocznych gołym okiem planet - zabraknie wśród nich jedynie Marsa, który w tych dniach pojawia się nad horyzontem nad ranem. Jowisz, Saturn i Wenus są widoczne przez cały grudzień, ale aby zobaczyć wszystkich sześć planet na nocnym niebie, najlepiej wypatrywać je od 28 grudnia do 30 stycznia, około pół godziny po zachodzie słońca. 

Pierwsza na południowo-zachodnim horyzoncie pojawi się Wenus, a wkrótce po niej Merkury, który leży pod nią w odległości odpowiadającej mniej więcej szerokości trzech środkowych palców trzymanych na wyciągniętym ramieniu. Merkury jest dość nisko nad horyzontem, warto więc prowadzić obserwacje gdzieś, gdzie nie zasłonią go budynki czy drzewa. Gdy Merkury i Wenus zbliżą się do horyzontu, na lewo i w górę od nich pojawi się bardzo jasny Jowisz. A w połowie drogi między Wenus a Jowiszem dostrzec będzie można Saturna. 

Gdy zapadnie prawdziwa ciemność, będzie można spróbować znaleźć na niebie dwa odległe, lodowate olbrzymy - Urana i Neptuna. Ich obserwacja będzie jednak możliwa wyłącznie przy pomocy lornetki. 

Gdzie wypatrywać pierwszej gwiazdki?

Najważniejsze pytanie świątecznej astronomii zawsze jednak brzmi tak samo: co będzie pierwszą gwiazdką i kiedy jej wypatrywać? 

24 grudnia słońce zachodzi w Polsce ok. 15:42 (nieco wcześniej na północy, nieco później na południu kraju). To oznacza, że pierwsza gwiazda może być widoczna już ok. godz. 16. To, który konkretnie obiekt będzie widoczny jako pierwszy, zależy od kilku czynników, m.in. ukształtowania terenu.

Na wschodnim niebie jako pierwszego zobaczymy Syriusza. Na zachodnim - trzy bardzo jasne planety: Wenus, Jowisza i Saturna. 

Długie, zimowe noce są najlepszym czasem na podziwianie nieba. Oczywiście pod warunkiem, że w tym roku doczekamy się kilku bezchmurnych dni.