24 maja dostaliśmy wiadomość z kosmosu. Sygnał, wysłany z orbity Marsa, wydaje się pochodzić od zaawansowanej inteligencji. Choć do rozszyfrowania przekazu natychmiast zabrały się setki naukowców i entuzjastów z całego świata, jego treść pozostaje tajemnicą.
Przekaz był bardzo krótki. Licząca zaledwie kilkaset kilobajtów wiadomość została jednak błyskawicznie wychwycona przez największe obserwatoria świata, w tym Allen Telescope Array w Kalifornii, Green Bank w Wirginii Zachodniej oraz obserwatorium Medicina pod Bolonią. To standardowa procedura: jeśli jedno obserwatorium radioastronomiczne wyłapuje coś ciekawego, szybko kontaktuje się z innymi, aby kontynuować obserwację - i potwierdzić, że, źródło sygnału nie pochodzi z bezpośredniego otoczenia radioteleskopu.
W tym przypadku nie było wątpliwości, że źródłem wiadomości jest Mars. Ale jej treść - ta okazała się o wiele trudniejsza do ustalenia.
Po zarejestrowaniu wiadomości, jej zawartość została udostępniona publicznie, aby każdy mógł spróbować sił w jej odszyfrowaniu. "Chodzi o to, by w proces dekodowania zaangażowali się ludzie z wielu odległych dyscyplin, którzy mogą wnieść w proces wiedzę, której sami astronomowie mogą nie mieć" tłumaczy dr Wael Farah z obserwatorium Allena.
Choć źródło przekazu bez wątpienia było kosmiczne, a i on sam wykazuje złożoność, za którą musi stać inteligentne życie, to tym razem zidentyfikowanie nadającej cywilizacji problemem nie jest. Jesteśmy nią my sami.
Wiadomość, którą w stronę Ziemi wysłała marsjańska sonda ExoMars Trace Gas Orbiter, jest częścią wydarzenia, które jest po części artystycznym spektaklem, ale w ogromnej większości generalną próbą tego, co zrobić, jeśli faktycznie usłyszymy nadchodzący z kosmosu sygnał od Obcych.
Autorką eksperymentu jest Daniela de Paulis, artystka multimedialna, która projekt realizuje wspólnie z Europejską Agencją Kosmiczną i Instytutem SETI, od dziesięcioleci nasłuchującym kosmosu w poszukiwaniu przekazów od innych cywilizacji.
"Otrzymanie wiadomości od cywilizacji pozaziemskiej byłoby przeżyciem głęboko transformatywnym dla całej ludzkości" tłumaczy artystka. "Nasz projekt daje bezprecedensową możliwość namacalnego przećwiczenia i przygotowania się do tego scenariusza w ramach globalnej współpracy i wspólnych poszukiwań prowadzonych przez ludzi ze wszystkich kultur i dyscyplin".
"Ten eksperyment jest okazją zademonstrowania światu, w jaki sposób społeczność SETI będzie współpracować, przy odbiorze, przetwarzaniu, analizie i próbie zrozumienia potencjalnego pozaziemskiego sygnału" dodaje Farah.
- Z każdym rozmówcą zakładam się o kubek kawy, że znajdziemy inteligentne życie w ciągu najbliższych 20 lat - mówi szef Instytutu SETI Seth Shostak. -Po raz pierwszy zaproponowałem ten zakład w 2010 r., więc łatwo policzyć, jaki termin sobie wyznaczyłem
Instytut SETI (to skrót od "poszukiwanie pozaziemskich inteligencji) to największa na świecie instytucja badawcza, która skupia się właśnie na odkrywaniu potencjalnych śladów obcych cywilizacji. Założony w 1984 r. non-profit skupia dziś kilkuset naukowców i realizuje swoje badania przy pomocy bardzo zaawansowanych obserwatoriów, w tym liczącego 42 anteny Allen Telescope Array w Kalifornii. Mimo to, kosmos nadal milczy.
Współczesne poszukiwania obcych cywilizacji rozpoczęły się w 1960 r., kiedy astronom Frank Drake skierował swój 26-metrowy radioteleskop w stronę dwóch podobnych do Słońca gwiazd. Drake był optymistą. Opracował słynne równanie, które miało pozwolić wyliczyć liczbę cywilizacji, które dzielą dziś z nami Drogę Mleczną. Równanie doczekało się wielu rozwiązań - jego zmienne obejmują zarówno twarde naukowe dane, takie jak tempo tworzenia się nowych gwiazd w galaktyce czy odsetek spośród tych gwiazd, które mogą posiadać planety, jak i elementy, które trzeba nazwać zgadywankami, takie jak to, na jakim odsetku planet zdatnych do życia pojawiają się cywilizacje czy to, jak długo średnio one istnieją. Drake wyliczał jednak, że w Drodze Mlecznej musi dziś istnieć gdzieś pomiędzy 1000 a 100,000,000 cywilizacji.
Oczywiście nie był pierwszym, który wpatrywał się w gwiazdy i zastanawiał się, czy ktoś tam patrzy w jego stronę. Już w 1896 r. Nikola Tesla zasugerował, że jego system bezprzewodowego przesyłania energii elektrycznej może być wykorzystany do kontaktowania się z Marsjanami. Pomiędzy 21 a 23 sierpnia 1924 r., gdy Mars znalazł się bliżej Ziemi niż kiedykolwiek w ciągu poprzednich 100 lat, w USA na 36 godzin wprowadzono “Narodowy Dzień Ciszy Radiowej", podczas którego wszystkie nadajniki miały zamilknąć na pięć minut co godzinę. Ale cisza wciąż była ogłuszająca.
Równanie Drake’a, choć szeroko krytykowane, dało jednak nowy impuls do poszukiwań. Od 63 lat poszukiwania na większą czy mniejszą skalę trwają niemal nieprzerwanie. Ciekawych sygnałów odkryto w tym czasie kilka. Takich, których nie dało się wytłumaczyć w inny sposób, niż przekazem od obcej cywilizacji, nie odkryto jak dotąd żadnych.
Tyle, że sami badacze SETI wcale nie uważają z tego za porażkę. Po pierwsze, poszukiwania zgromadziły morze bezcennych naukowo danych, które doprowadziły do wielu astronomicznych odkryć niezwiązanych bezpośrednio z kosmitami. Po drugie, skala wyzwania jest trudna do wyobrażenia.
W 2014 roku, podczas przygotowywanego przez NASA sympozjum, dr Shubham Kanodia z Uniwersytetu Pensylwanii astronom z Uniwersytetu Pensylwanii, przedstawił obliczenia, z których wynikało, że do tej pory nasze poszukiwania objęły zaledwie 0.00000000000000058% spośród wszystkich leżących w promieniu 33 tys. lat świetlnych miejsc, w których może skrywać się obca cywilizacja. A to zaledwie połowa średnicy Drogi Mlecznej. "To jak wanna pełna wody przy wszystkich oceanach Ziemi. Albo kwadrat pięć na pięć centymetrów w porównaniu do powierzchni wszystkich kontynentów" podkreślał astronom.
Tylko czy nawet jeśli odbierzemy sygnał od Obcych, będziemy w stanie go zrozumieć? Albo przynajmniej rozpoznać, jako wiadomość od inteligentnych istot?
W trzy tygodnie od odebrania sygnału projektu A Sign in Space, prace nad zdekodowaniem wiadomości wciąż trwały. Zagadka okazała się trudna do rozwiązania, choć stała za nią ziemska, a nie pozaziemska inteligencja.
Teorie mnożyły się z dnia na dzień. Czy plik zawiera mapę gwiazd? Autoportret kosmity? Fragment utworu muzycznego? Logo "Z Archiwum X"? Rysunek Pokemona? Dane genetyczne? Zadanie utrudniało to, że znaczne części wiadomości zupełnie wymykały się klasyfikacji.
To tylko próbka problemów, z jakimi naukowcy musięliby się zmierzyć odcyfrowując prawdziwy przekaz. Bo tutaj przynajmniej możemy sobie wyobrazić, jak działał umysł osoby, która go przygotowywała. Wiemy, że jakaś wiadomość w ogóle w przekazie jest zawarta. W przypadku sygnału z obcych równie dobrze możemy przechwycić przypadkowy fragment większej całości, zupełnie pozbawiony kontekstu. Odszyfrowanie takiego przekazu przypominałoby próbę zrozumienia treści wielostronicowego emaila, z którego dostaliśmy tylko dwa środkowe akapity, napisane w języku dawno wymarłego plemienia z Amazonii w transkrypcji cyrylicą. To wysiłek na lata bez jakichkolwiek gwarancji sukcesu. Co więcej, "przekaz" od obcych może być w rzeczywistości tak pozbawiony “treści" jak radiowe impulsy wysyłane przez radar. Może być zaledwie znakiem, że "ktoś tam jest".
Ale już to miałoby potencjalnie kolosalne konsekwencje. Potencjalnie nie tylko dla nauki, ale dla całego społeczeństwa. Jak ludzkość zareagowałaby na wiedzę, że nie jest pępkiem świata? Fascynacją? Agresją? Strachem? Depresją? Religijną manią?
To pytanie na tyle istotne, że w 2015 r. NASA postanowiła poprosić o pomoc w znalezieniu odpowiedzi na nie między innymi teologów. Na zlecenie agencji, Centrum Badań Teologicznych Uniwersytetu Princeton stworzyło zespół religioznawców, socjologów, kulturoznawców i przedstawicieli innych nauk humanistycznych, by ci zastanowili się nad tym, co nas czeka w dzień po "pierwszym kontakcie".
"Refleksje na temat społecznych implikacji astrobiologii są publikowane w serii monografii i artykułów w czasopismach naukowych" - powiedział agencji AP William Storrar, dyrektor Centrum Badań Teologicznych. Finansowana przez NASA część badań zakończyła się w 2017 r.
Poszukiwania trwają. Nowe, potężne obserwatoria, takie jak Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba pozwalają nam podglądać Wszechświat głębiej i dokładniej, niż kiedykolwiek dotąd. Webb jest tak czuły, że za jego pomocą uczeni powinni być w stanie badać skład chemiczny planet okrążających inne gwiazdy, poszukując na nich wody czy związków organicznych. A dwa badania, opublikowane w 2020 i 2021 r. przez byłego szefa wydziału astronomii Uniwersytetu Harvarda, Aviego Loeba sugerują, że w przypadku najbliższych Ziemi planet, takich jak odległa o zaledwie 4,25 lat świetlnych od nas Proxima Centauri b, obserwatorium byłoby w stanie wypatrzeć odblaski na powierzchni paneli fotowoltaicznych po dziennej stronie planety - oraz sztuczne oświetlenie miast po jej stronie nocnej.
Pytanie za milion dolarów brzmi jednak: gdzie patrzeć? Na którą z miliardów miliardów gwiazd skierować nasze instrumenty?
Badacze finansowanego przez miliardera Jurija Milnera programu Breakthrough Listen chcą skierować wzrok na samo centrum galaktyki. Podejrzewają, że wystarczająco zaawansowana cywilizacja mogłaby umieścić tam galaktyczną radiolatarnię, która pozwalałaby im komunikować się z całą Galaktyką bez konieczności ujawniania swojej prawdziwej lokalizacji.
Z kolei wspomniany już Loeb chce szukać o wiele bliżej. Badacz jest przekonany, że dziwna, międzygwiezdna asteroida Oumuamua, która w 2017 r. przemknęła przez Układ Słoneczny stając się pierwszym wykrytym przez ludzkośc gościem spoza naszego gwiezdnego podwórka, mogła w rzeczywistości być starożytną sondą kosmiczną obcej cywilizacji. Świadczyć o tym miało nietypowe zachowanie obiektu, który odlatując od Słońca zaczął przyspieszać w sposób nieprzystający asteroidom. Według badacza, zamiast kosmiczną skałą, mógł być w rzeczywistości gwiezdnym żaglowcem, który rozpędza się od gwiazdy do gwiazdy korzystając z ich światła jako źródła napędu.
Hipotezę trudno będzie potwierdzić, bo Oumuamua z każdym dniem zbliża się do granic Układu Słonecznego. Zapewne nigdy nie zobaczymy jej więc z bliska. Ale Loeb chciałby, żeby ludzkość była przygotowana, gdyby w naszej okolicy pojawił się kolejny taki gość.
Nie chodzi tu tylko o przygotowania techniczne, choć arsenał czujników i czekających w gotowości na spotkanie z nieznanym sond kosmicznych byłby bezcenny. Przede wszystkim przygotować musimy się my sami. Dziś nie ma żadnego porozumienia odnośnie tego, jak ludzkość powinna współpracować w razie wykrycia obcego życia. Rozsądnie byłoby sformułować takie wytyczne zawczasu.
"Każdy kontakt może mieć wpływ na przyszłość ludzkości i nie powien być pozostawiony spontanicznym kaprysom małego zespołu naukowców" pisze Loeb. "Ponieważ jest to sprawa międzynarodowa, Organizacja Narodów Zjednoczonych jest odpowiedzialna za sformułowanie protokołu kontaktu".
Na razie uczymy się odszyfrowywać własne wiadomości z kosmosu. Zrozumienie kosmitów będzie o wiele trudniejsze.