Reklama

Pośrodku Zatoki Bengalskiej wśród wysp indyjskiego archipelagu Andamanów leży niewielki ląd o nazwie Sentinel Północy. Ta rajska wysepka ma powierzchnię około 60 km², a swoim kształtem jest zbliżona do kwadratu. Widziana z lotu ptaka jest niepozorna - ot jeden z wielu podobnych skrawków ziemi w tej części świata. Co zatem sprawia, że Sentinel jest tak szczególny?

Wśród gęstej, tropikalnej dżungli żyje tam plemię, które od tysięcy lat jest całkowicie odcięte od świata. Sęk w tym, że Sentinelczycy nie chcą tego stanu zmienić. Fakt ich obecności jest znany od wieków, gdy rozpoczęto pierwsze eksploracje geograficzne. Żadnemu odkrywcy, ani państwu nie udało się jednak przejąć wyspy i jej skolonizować. Dlaczego?

Sentinelczycy - tajemniczy lud zakazanej wyspy

Reklama

Tajemnicze plemię przybyło tam około 60 tysięcy lat temu najprawdopodobniej z Afryki i - według różnych szacunków - liczy sobie od 15 do 500 ludzi. Ich ewolucja, w przeciwieństwie do reszty globu, utknęła na etapie neolitu, czyli jeszcze w epoce kamienia - przed odkryciem rolnictwa i opanowaniem umiejętności rozpalania ognia - możliwe więc, że pozyskują go dzięki pożarom, powstającym wskutek uderzenia piorunów. Sentinelczycy prowadzą zatem łowiecko-zbieraczy tryb życia.

Izolacja sprawia, że niewiele wiadomo także o ich kulturze i języku. Mowa Sentinelczyków nie jest choć trochę zbliżona do lokalnych języków andamańskich, lecz żaden badacz nie jest w stanie rozpoznać, w jaki sposób dokładnie się komunikują. Językoznawcy wskazują, że prawdopodobnie jest to jeden z najstarszych, wciąż zachowanych języków na całym świecie, a społeczeństwo nie ma żadnego kontaktu z innymi kulturami od dziesiątek tysięcy lat.

Ze skąpych kontaktów wiadomo, że ludzie mierzą około 165 cm wzrostu, mieszkają w szałasach ze skośnymi dachami oraz jedzą głównie ryby, skorupiaki, owoce, jaszczurki czy miód. Sentinelskie kobiety noszą przewinięte wokół talii sznurki z włókien, a mężczyźni szerokie pasy na biodrach, naszyjniki oraz opaski na głowie. Są w stanie konstruować proste tratwy, dzięki którym łowią ryby, ale nie są one na tyle zaawansowane, by przepłynąć duże odległości. Dostrzeżono, że posługują się metalowymi przedmiotami, jakie zdobywają z rozbitych statków oraz elementów wyrzuconych na brzeg.

Ich bronią są włócznie, proste łuki i harpuny - każdym orężem posługują się namiętnie, o czym doskonale przekonały się wszystkie ekspedycje z zewnątrz.

Niechętni do spotkań z obcymi

Jeden z pierwszych opisów mieszkańców Sentinelu Północnego sporządził słynny włoski kupiec i podróżnik Marco Polo, który lud wyspy nazwał "okrutnymi kanibalami". W 1880 roku na ląd dotarł, wraz z brytyjską ekipą, kanadyjski antropolog i oficer Maurice Vidal Portman. Grupa zabrała ze sobą dwóch starców - kobietę i mężczyznę - oraz czwórkę dzieci, chcąc zbadać kulturę Sentinelczyków i nauczyć ich angielskiego. Dorośli zmarli na powszechne choroby przekazane przez Brytyjczyków, a dzieci odesłano na rodzimy ląd z darami.

W 1974 roku zespół National Geographic próbował nakręcić reportaż o wyspiarzach. Na nic jednak zdały się ich próby, ponieważ w momencie przekroczenia rafy przybrzeżnej zostali zaatakowani łukami tubylców, reżysera trafiono ośmiometrową strzałą w udo. Fragmenty ich nagrania stały się częścią filmu dokumentalnego pt. "Człowiek w poszukiwaniu człowieka" (ang. "Man in search of man"). Materiał dostępny w serwisie YouTube rozpoczyna się od 16:26.

W 1981 roku na o lagunę Sentinelu Północnego rozbił się statek "Primrose", którego załoga nie była ciepło przyjęta. Ratunkiem przez autochtonami był jedynie prowizoryczny rewolwer. Po niespełna tygodniu do rozbitków na szczęście dotarł helikopter ratunkowy, a wrak statku widać do dziś na zdjęciach satelitarnych w północno-zachodniej części wyspy.

Gdy w 1947 roku Indie odzyskały niepodległość, a obszar trafił pod jurysdykcję tego państwa. Jednym z zagorzałych badaczy wyspy i plemienia był wówczas indyjski naukowiec Triloknath Pandit. Przez wiele lat próbował nawiązać kontakt z mieszkańcami, dlatego bacznie się im przyglądał.

Swoich sił próbował od lat 60. - w 1967 roku wyruszył w podróż objętą patronatem rządu indyjskiego, jednak bez skutku. W latach 70. Pandit dotarł w okolice lądu, lecz Sentinelczycy odwracali się do niego plecami i robili przysiad, co było oznaką wrogości - mówił antropolog w wywiadzie dla "The Indepedent" z 1994 roku. W końcu nastąpił jednak przełom.

Bliskie spotkanie trzeciego stopnia

Po latach obserwacji dnia 4 stycznia 1991 roku doszło do pierwszego, pokojowego kontaktu cywilizacji z Sentinelczykami. 13-osobowa grupa badawcza pod przewodnictwem SA Awardiego i Pandita dotarła na wyspę i podarowała 28 tubylcom... kokosy. - Nie miałem pojęcia, co zrobią, gdy się do nich zbliżaliśmy. Czy nas zaatakują, czy nas przyjmą. Mój umysł był cały czas zajęty myślami. Czułem strach, zachwyt i podekscytowanie - mówił po latach Awardi w rozmowie z portalem news18.

Zespół przebywał na lądzie około 30 minut. - To była niezapomniana podróż. Nadal zastanawiam się, dlaczego przyszli do mnie bez łuków i strzał. Powiedzieli coś w swoim języku. Chciałbym wiedzieć, co mi przekazali - opowiadał kierownik wyprawy.

Do kolejnego, jeszcze bliższego spotkania doszło miesiąc później. Sentinelczycy sami podpłynęli do statku Pandita i wspięli się na jego pokład, by ponownie otrzymać dary. Ofiarowano im wówczas m.in. noże, tkaniny, słodycze, aluminiowe naczynia kuchenne, lusterka, gumowe piłki, naszyjniki z koralików czy plastikowe wiadra, a nawet świnie. Na pokładzie była także jedyna kobieta - antropolożka Madhumala Chattioadhyay. Jeden z tubylców celował do niej z łuku, lecz pewna członkini plemienia odwiodła go od ataku.

Próby kontaktów trwały do 1997 roku, chciano nawet zasadzić razem z ludem pojednawcze drzewo kokosowe, jednak ostatecznie zaniechano dalszych spotkań, a ekspedycje indyjskiego rządu ustały. Powodem decyzji było ryzyko zarażenia Sentinelczyków chorobami, które mogłyby stanowić dla nich śmiertelne niebezpieczeństwo, co zgładziłoby ten pierwotny i wyjątkowy lud.

Z jednej z wypraw zachowało się nagranie wideo.

Katastrofa naturalna? Damy radę

W 2004 roku, kiedy południowo-wschodnią Azję nawiedziło tsunami. Rząd Indii obawiał się o tubylców i wysłał na miejsce helikopter ratunkowy. Na nic jednak zdała się ich misja humanitarna - Sentinelczycy wystrzelili w kierunku śmigłowca morze strzał. Jak się okazało - miejscowa ludność uchroniła się przed falami w wyższych partiach wyspy i przeżyła kataklizm, który zmienił strukturę lądu i przesunął linię brzegową Sentinelu Północnego, przez co powiększył nieco jego powierzchnię.

Rok później indyjska administracja, w celu ochrony autochtonów, zarządziła całkowity zakaz zbliżania się do wyspy na odległość dziewięciu kilometrów, a jednostki Indyjskiej Straży Przybrzeżnej od czasu do czasu patrolują teren. Nie zakończyło to jednak kontaktów z Sentinelczykami.

W styczniu 2006 roku krabowi kłusownicy zlekceważyli zakaz i zbliżyli się do lądu. Najprawdopodobniej pijani stracili panowanie nad łodzią, która rozbiła się o brzeg. Niezadowolone plemię zabiło rybaków, a ich ciał - mimo wszelkich prób - nie udało się odzyskać.

Ewangelizacja? To nie dla nas

O Sentinelu Północnym zrobiło się głośno po raz ostatni w listopadzie 2018 roku, gdy 27-letni amerykański ewangelista John Allen Chau postanowił nawrócić mieszkańców wyspy na chrześcijaństwo. Młody mężczyzna udał się na Andamany i - mimo ostrzeżeń - przekupił 30 tysiącami dolarów dwóch lokalnych rybaków, by ci zabrali go na wyspę. Ta sztuka udała mu się - według różnych szacunków - cztery bądź pięć razy.

Jak wynika z jego zapisków, Chau dotarł na ląd i podjął kontakt z plemieniem. Trzymając w ręku piłkę i Biblię, chciał skłonić dzieci do zabawy, ale jeden z chłopców wystrzelił z łuku i trafił w Pismo Święte na jego piersi, co uchroniło go wtedy przed śmiercią i pozwoliło uciec. "Dlaczego mały chłopiec próbował mnie dzisiaj zastrzelić? Ciągle słyszę w głowie jego piskliwy głos" - napisał w pamiętniku, którego fragmenty opublikował "The Independent".

Chau był jednak zdeterminowany i 16 listopada popłynął na wyspę ponownie - jak się okazało, po raz ostatni. Według zeznań rybaków, którzy widzieli kontakt Amerykanina z Sentinelczykami, 27-latek został zaatakowany z łuków. Tubylcy zabili go, skrępowali jego ciało linami, a następnie zabrali w głąb wyspy. Indyjskie media podawały wówczas, że zwłoki mężczyzny były widziane 20 listopada na plaży, jednak mimo dwóch prób policji, ciała nie udało się odzyskać. Prawdopodobnie został tam zakopany przez miejscowych.

Wszyscy powiązani z wyprawą Johna Allena Chaua zostali zatrzymani i osądzeni. Tego samego nie spotkało i - czemu trudno się dziwić - raczej nie spotka zabójców obywatela USA, który naruszył spokój mieszkańców wyspy.

Prawdziwy, antropologiczny skarb

Flora i fauna Sentinelu Północnego to zagadka dla naukowców - jeszcze większą tajemnicą są jednak sami Sentinelczycy. To jedno z bardzo niewielu przykładów rdzennego, wciąż nietkniętego przez cywilizację plemienia. Tubylcy to prawdziwy, antropologiczny skarb, którego nikt pod żadnym pozorem nie powinien naruszać.

Sentinelczycy pokazują na każdym kroku, że chcą pozostać na swojej wyspie i nie życzą sobie kontaktu z kimkolwiek spoza ich kultury. Nie wiadomo, co skłoniło ich do bliższych spotkań w latach 90., ale nawet wielkie tsunami nie sprawiło, by przyjęli pomoc z zewnątrz.

Jeśli kiedykolwiek myśleliście o wakacjach na rajskiej wyspie, z całą pewnością możecie wykreślić z listy Sentinel Północny - dla własnego dobra i z szacunku do tubylców.