Reklama

"Franz" to obraz, który zabiera nas w świat pisarza żyjącego na własnych zasadach w rzeczywistości tak niepasującej do niego. Holland miesza gatunki i skacze po osi czasu, co początkowo sprawia, że widz czuje się zagubiony, ale dzięki temu łatwiej jest zrozumieć głównego bohatera i świat, w którym żyje.

W piątkowy wieczór na 50. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto odbyła się światowa premiera nowego filmu Agnieszki Holland "Franz". Na kilka dni przed wylotem do Kanady porozmawiałem z reżyserką o jej nowym filmie i pierwszym publicznym pokazie.

Reklama

Przemysław Kowalski, Tygodnik Interii: Po miesiącach pracy po raz pierwszy pokaże pani swój nowy film "Franz" i to na arcyważnym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. Co się czuje przed tak znaczącym momentem?

Agnieszka Holland: - Każdy film to jest jak nowe dziecko. Także jak wydaje się dziecko do szkoły pierwszy raz, emocje są zawsze podobne, bo zawsze jest też taka niewiadoma, jak to zostanie przyjęte, jak ta publiczność to odbierze. Festiwal w Toronto zrobił taką niebywałą karierę jako festiwal, bo okazało, że tam jest najlepsza publiczność i że wszyscy amerykańscy i częściowo europejscy producenci chcieli tam mieć premiery swoich filmów, jest taki sprawdzian, jak ten film może zaistnieć na świecie, w Stanach Zjednoczonych, jakie ma szanse, na przykład w Oscarach. Ta publiczność ma wrażliwość jednocześnie europejską i amerykańską. Jest ambitniejsza i bardziej otwarta i ciekawa niż publiczność Stanów Zjednoczonych, ale jednocześnie jest bardziej, jak gdyby, miarodajna co do ewentualnego komercyjnego sukcesu filmu. Ta publiczność jest głównym bohaterem tego festiwalu, bo tam nie ma jury. Jest jedna sekcja konkursowa, w której zresztą znalazł się film mojej córki, Kasi Adamik, "Zima pod znakiem wrony". Ale całość festiwalu, w przeciwieństwie do takich festiwali jak Cannes, Wenecja, San Sebastian itd. nie jest jej rdzeniem konkurs. Rdzeniem są właśnie premiery nowych filmów i podniecenie. jak one zostaną odebrane? No więc właśnie na falach tego podniecenia właśnie zaczynam się unosić.

Tym razem akcja pani filmu skupia się wokół pisarza Franza Kafki. Oglądając kolejne sceny poznajemy życie artysty z różnych jego okresów. Czy możemy uznać, że jest to film biograficzny?

- Chciałam spróbować zobaczyć, odnaleźć, i pokazać Franza, jaki mi się wydaje prawdziwy. Ale oczywiście to nie jest nigdy do końca możliwe. Natomiast chcieliśmy ze scenarzystą i z producentami i z moimi współpracownikami uniknąć takiej klasycznej biografii, takiego klasycznego filmu biograficznego, takiego zdramatyzowania życia tej postaci. Bo Kafka wymyka się takim kategoriom. Właściwie, jak tak popatrzeć na jego życie, to wydaje się, że to było krótkie. Było dość monotonne i właściwie można powiedzieć, że nawet nudne. Nie było tam jakichś takich wielkich wydarzeń. Nawet I wojna światowa otarła się o niego tak bokiem. Więc nie na tym to polega, ta prawda. Raczej chodzi o to, żeby spróbować dotrzeć gdzieś do jego wnętrza. Żeby spróbować znaleźć się w jego głowie, a jednocześnie żeby pokazać człowieka, który jest jednocześnie wrażliwym i bardzo mocnym gościem. Mocnym, bo udało mu się zrobić wbrew środowisku, wbrew wszystkiemu jakieś ogromne dzieło stworzyć. A z drugiej strony bardzo kruchym, bo świat był dla niego najeżony jakimiś zagrożeniami i niezrozumieniem. No i w sumie on bardzo przypomina współczesnych młodych ludzi. To był też taki klucz. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy dzisiaj Franz kogoś zainteresuje tak jak interesował od wczesnej młodości mnie. I doszłam do wniosku, że właściwie on jest bliższy tym dzisiejszym "zetkom".

Można powiedzieć, że świetnie odnalazłby się w dzisiejszym świecie smartfonów.

- Taki lęk przed światem i jego głośnością, jego hałasem, i próba komunikacji z nim, na jego warunkach, to znaczy poprzez listy czy dzienniki. To znaczy on wolał pisać niż rozmawiać. No i jak patrzę w metrze czy w tramwaju na młodych ludzi, którzy siedzą i cały czas klikają, to myślę, że Franz by teraz nieustannie klikał.

Pani film to taki miks gatunkowy. Są w nim elementy komedii, dramatu, ale i elementy dokumentu, kiedy to bohaterowie zwracają się bezpośrednio do widza.

- Wydało mi się, że w ogóle ten film powinien mieć wiele warstw stylistycznych. Jest tam też warstwa współczesna, a sama opowieść o Franzu, sama jego biografia, jest opowiedziana na zasadzie takich puzzli, fragmentów. Nie ma tam takiej dramaturgicznej kauzalności, która jest w klasycznym opowiadaniu. Więc również to, że nie opowiadam, że ci jego bliscy mówią to komuś innemu, tylko w pewnym momencie zdejmuję tę czwartą ścianę i oni zwracają się prosto do nas, bo to jest to, co mają o nim do opowiedzenia. Jednocześnie chciałam pokazać, jak nie sposób jest opowiedzieć Franza, jak każda z tych ich interpretacji gdzieś wymyka się w jakiejś ostatecznej prawdzie. Także to jest taka gra z widzem cały czas, która również dla nas, twórców tego filmu, była bardzo podniecająca. Część ekipy jakby nie bardzo rozumiała, co właściwie robimy, ale byli szalenie tacy uniesieni, bo mieliśmy, że każdego dnia robimy inny film.

Jak wyglądała praca na planie?

- Co rano budziliśmy się z takim zaciekawieniem, co się dzisiaj wydarzy. Więc w pewnym sensie było to przeciwieństwo takiej rutynowej serialowej pracy, kiedy się jedzie do pracy trochę jak do fabryki. Tutaj wszyscy szli jak na jakąś niespodziankę. Także wspominam to bardzo dobrze, co w pewnym momencie zaczęło mnie nawet niepokoić, bo zwykle tak, jak dobrze się bawi w trakcie zdjęć, to widz się strasznie nudzi w trakcie oglądania filmu. No ale mam nadzieję, że tutaj to się nie spełniło.

Jest pani fanką Franza Kafki?

- Ja jestem ogromną fanką jego twórczości już od bardzo dawna. I ta twórczość, z pierwszej połowy XX wieku, gdzie było mnóstwo nowatorskich, wspaniałych pisarzy, to wydaje mi się, że on się aktualizuje najlepiej, że ona się właśnie, niestety, aktualizuje, ponieważ on mówi o przeczuciach jakichś strasznych zagrożeń alienacji, której nie jesteśmy w stanie ogarnąć. Po drugiej wojnie światowej, kiedy Franz się stał światowo słynny, widziano w nim proroka, proroka komór gazowych. Wydawało się, że ta jego twórczość, te jego powieści, opowiadania w jakimś sensie opowiedziały rzeczywistość, której wtedy jeszcze nie było, ale która gdzieś podskórnie nadchodziła. No i teraz coś takiego się aktualizuje, znowu niestety, ale to świadczy o jego takiej niebywałej wrażliwości, bo mnie się wydaje, że ludzkość zatacza takie kręgi, a jednostka bardzo często poza ten krąg zostaje wyrzucona. Jednostka przestaje się liczyć. Znowu, jak gdyby się do tego zbliżamy, do tego rodzaju alienacji, ale z drugiej strony ludzie dzisiaj bardzo chcą być osobni, bardzo chcą. być swoi. Część ludzi się chce zmieszać z tłumem ze strachu przed nowoczesnością, a część ludzi właśnie broni za wszelką cenę tej swojej odrębności, tej swojej tożsamości. Myślę, że Franz był w tej drugiej grupie.

Po premierze filmu "Zielona granica" musiała się pani zmierzyć z ogromną falą hejtu i niezliczoną liczbą niepochlebnych a nierzadko obraźliwych komentarzy. Obawia się pani powtórki?

- Nie, nie myślałam o tym, szczerze mówiąc, chociaż przez część moich współrodaków, współobywateli, moje działanie i moje istnienie w ogóle budzi jakiś sprzeciw i agresję i z tym się będę musiała pogodzić. Na szczęście z drugiej strony spotyka mnie tak dużo sygnałów i okazania sympatii czy poparcia, czy jakiegoś zaciekawienia, czy nawet takiej, powiedziałabym, miłości, że to się równoważy, a nawet, powiedziałabym, że to dobro przeważa, jak na razie. Ale zawsze ludzie mają pretensje, jeżeli ktoś jest osobny. Franz był osobny i w pewnym sensie o tym również. jest ten film. Ja też jestem osobna, bo jakoś nie daję się wsadzić do żadnego pudełka, do żadnej tożsamości.

Co po Toronto? Jak wygląda pani kalendarz?

- We wrześniu nas czeka bardzo mnóstwo wydarzeń, także będę nieustannie w ruchu. Szykuje się premiera w Pradze. Przedtem mamy europejską premierę na festiwalu w San Sebastian. No, a potem pokazujemy film w Gdyni na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Do tego premiery w Niemczech, Bułgarii czy na Słowacji. Także będę skakać trochę po świecie jak konik polny.