Reklama

Karolina Olejak, Interia: Jesteś w bazie pod Mount Everest na wysokości 5364 m n.p.m. Jaki masz widok za połami namiotu?

Andrzej Bargiel: - Widok mam przepiękny. Pogoda jest dość kapryśna, ale na ogół jest ładnie i przyjemnie. Odpoczywamy, bo najwięcej czasu spędzamy właśnie tu w bazie. Nie ma ludzi, jest spokój. To fajne, że jesteśmy sami pod Everestem, to bardzo duża wartość.

Reklama

Co robicie przez cały dzień?

- Tu mamy więcej czasu dla siebie niż tam na dole. Można przemyśleć pewne sprawy. Posłuchać muzyki i poczytać. Spędzam czas z ekipą, z którą działamy na miejscu. To fajny moment.

Ale za czymś tęsknisz?

- Za rodziną, najbliższymi, dziewczyną. Taka wyprawa to kawał czasu i to nie jest to łatwe. Za tą obecnością tęskni się najbardziej. Brakuje mi też codzienności, domu. Tego, żeby się wykąpać, wyspać we własnym łóżku. Zawsze jest tak, że jeżeli jesteśmy za długo w domu, to chcemy w góry, a jeżeli jesteśmy za długo w górach, to do domu. Myślę, że gdy utrzymuje się rozsądne proporcje czasu spędzanego w tych przestrzeniach, to może działać.

Twoi bliscy też tak myślą?

- Nie jest to dla nich łatwe, ale przyzwyczaili się, że to moja pasja i ciężko z tego zrezygnować.

Rekompensujesz im swoją nieobecność?

- Z założenia staram się, żeby był w tym zdrowy rozsądek. Być w domu, poświęcać czas rodzinie, najbliższym. Zazwyczaj wyjeżdżam raz w roku. Tak, żebyśmy przez większość czasu żyli normalnie.

Strach jest pewnie już przed wyprawą. Jak sobie z nim radzą?

- To pytanie do nich. Myślę, że wiedzą, że jestem rozsądnym człowiekiem. Kiedy ryzyko jest za duże, to po prostu go nie podejmuje i odpuszczam.

Myślisz, że trudne jest życie z osobą, która ma tak ryzykowną pasję?  

- Na pewno nie jest łatwe. Tylko z mojej perspektywy warto żyć z osobą, która ją ma. Fajnie, jak obie strony zresztą mają swoje zainteresowania. To fajne, gdy każdy ma swoją przestrzeń do działania. Później można się tymi rzeczami podzielić. Zarazić zachwytem nad czymś i uczyć od siebie nawzajem. Pasja jest w życiu bardzo ważna.

Jesteś uparty?

- Jak sobie coś wymyślę, to staram się to zrobić. Przy takich zadaniach trzeba konsekwencji, bo pojawia się dużo przeciwności. Myślę, że to, że jestem uparty, sprawia, że ciągle idę do przodu.

A cierpliwy jesteś?

- Tu trzeba mieć dużo spokoju i cierpliwości, by mimo przeciwności trzymać focus na celu. Nawet teraz siedzę tutaj w bazie, spadło z 10 centymetrów śniegu, wszystko jest zasypane. Mimo wszystko trzeba wiedzieć, że nawet jeśli zmieniasz plan, opóźniasz go o kilka dni, to nie dzieje się nic złego.

Kolejne wyprawy całkowicie organizują twoje codzienne życie? 

- Przygotowania są bardzo angażujące. Trzeba w to włożyć dużo pracy i serca. Być dobrze przygotowanym fizycznie, zebrać team i odpowiedni sprzęt.

Wyzwaniem jest oczywiście sfinansowanie wyprawy. Żeby działać w górach bezpiecznie, trzeba wydawać sporo kasy. Zawsze staram się dbać o bezpieczeństwo i minimalizować ryzyko. Jednak, żeby to zrobić, trzeba zorganizować ludzi, którzy są najlepsi w tym, co robią. Kolejny element to strategia działania, która przybliży nas do zrealizowania takiego projektu i to też nie jest takie łatwe. Mimo wszystko robię różne, inne rzeczy. Mam swoje projekty biznesowe, im też muszę poświęcać czas.

Taka wyprawa to zapewne ogromne emocje. Wielu himalaistów mówi o tym, jak trudny jest powrót do rzeczywistości, bo wszystko wydaje się nudne i monotonne.

- To niekoniecznie tak. W bazie jest bardzo spokojnie. Jak już wspomniałem, tutaj mamy więcej czasu dla siebie. W moim odczuciu normalne, codzienne życie jest bardziej intensywne. Musimy wykonywać jednocześnie dużo więcej czynności. Tutaj można odpocząć od pędu.

Przed wyjazdem masz uregulowane wszystkie sprawy na wypadek, gdyby stało się coś złego?

- Tak. Jesteśmy ubezpieczeni na różne sytuacje. To ważne. Trzeba być odpowiedzialnym i robić tak, żeby nikt przez nasze działania nie miał kłopotu.

A ty nie masz wątpliwości. Siedzisz w namiocie, czekasz. Nie pojawia się wtedy myśl, że nie warto ryzykować życia? 

- Mam. To bardzo skomplikowane wyzwanie. Podczas realizacji moich wypraw czyha wiele zagrożeń. Trzeba chcieć je dostrzec, żeby ich uniknąć. To wymaga od nas dużego zaangażowania. Czasem pojawiają się pytania. Co ja tu robię? Po co to ja robię? Czy to ma sens? Tylko ta pasja sprawia, że chęć działania jest tak silna, że i tak chcemy to robić. Nie wyobrażamy sobie życia bez tego.

To pozwala pokonać strach?

- Nie da się dobrze przeżyć życia bez podejmowania ryzyka. Żeby spełniać marzenia, zrobić rzeczy ważne musimy je podejmować. Tak niestety jest. Mimo wszystko uważam, że warto.

Samo wejście na Mount Everest jest wyczynem. Dla ciebie to za mało i idziesz o krok dalej, organizując zjazd.

- Zawsze najwięcej radości dawało mi narciarstwo i zjazdy wynikają z tego. Szukam takich szczytów, z jakich ten zjazd wydaje się możliwy.

Tobie wydaje się możliwy. Mało, kto siada i wymyśla zjazd z największej góry świata.

- Po raz pierwszy dostrzegłem szczyt Mount Everest z przeciwstoku, z innego ośmiotysięcznika. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Wtedy bałem się nawet myśleć o zjeździe z najwyższej góry świata. Pamiętam jednak, że powiedziałem wtedy na głos, że ktoś kiedyś tego dokona.

No i próbujesz.

- Tak.

Który element wyprawy będzie kluczowy?

- Najważniejsze jest to, by wszystko poskładało się w jedną całość. To żebym był zdrowy, by była dobra pogoda, bym był dobrze zaaklimatyzowany i by nie było zbyt dużego zagrożenia lawinowego. To prawdziwy klucz.

Z K2 się udało. Jakie są różnice między tym szczytem, a Mount Everest? 

- Mount Everest jest na pewno sporo wyższy i tu działamy jesienią, czyli w trudniejszym sezonie, kiedy nie ma wypraw. Na ten moment jesteśmy sami. Jest po monsunie, jest więcej śniegu i opadów. Z plusów tu nie jest aż tak stromo, ale jest komin - uskok Hillarego, który jest dużym wyzwaniem, na tej wysokości.

O czym częściej myślisz o wejściu czy o zjeździe? Przy wspinaczce wejście jest w centrum uwagi. Dla ciebie to półmetek.

- Na każdym etapie trzeba być skoncentrowanym. Podczas wejścia myślę o wchodzeniu, ale oczywiście analizuje teren pod kątem zjazdu, bo to jest kluczowe, bym miał pomysł na to, co w drodze powrotnej, jak zjazd będzie przebiegał. Faktycznie wejście to dopiero połowa sukcesu. Jest troszeczkę inaczej niż u klasycznych wspinaczy.

Śni ci się ten zjazd?

- Jest trochę materiałów ze szczytu Everestu, dzięki którym można wyobrazić sobie, jak to wszystko wygląda. Są mapy, to też pomaga. Czy śnię o tym? Czasem tak. Jeżeli nad czymś pracujemy i myślimy o tym codziennie i mocno w nas siedzi, to przenika to nawet do snów.

A o czym myślałeś, stojąc na K2? 

- To duża radość, ale i koncentracja oraz niepokój. Pogoda jest bardzo zmienna, chmury przelewają się przez szczyt, a ty wiesz, że musisz po prostu najszybciej znaleźć się na dole. To, co przed tobą, to najtrudniejsze co robiłeś w życiu.

Mały Andrzej chciał być himalaistą?

- W dzieciństwie mieszkałem w górach - w Beskidzie, na granicy Beskidu Wyspowego. Korzystaliśmy z gór, biegaliśmy po nich, jeździliśmy na nartach i zawsze dobrze się tam czułem. Wyobrażałem sobie wtedy to, że będę chciał w górach zostać.

Ktoś przewidział, że będzie robił takie rzeczy? 

- Niekoniecznie. Sam sobie tego nie wyobrażałem. Możliwości były wtedy na tyle ograniczone, że nikt nie wybiegał aż tak w przyszłość. Koncentrowaliśmy się na tym, by móc robić coś fajnego i korzystaliśmy z możliwości, które mieliśmy w otoczeniu. Myślę, że to konsekwencja doprowadziła mnie do miejsca, gdzie jestem.

Przed wyjazdem rozmawiałeś z himalaistami? Ktoś dał ci dobrą radę?

- Z Darkiem Załuskim, który był dwa razy na szczycie Mount Everestu. To jest osoba, do której zawsze chętnie się odzywam. Niestety nie jest tutaj z nami, ale zawsze wspiera i służy cenną radą.

Sportowcy żyją celem. Myśli już co po Mount Evereście?  

- Sukces jest ulotny. Cel musimy mieć cały czas. Niezależnie od tego, czy jesteśmy sportowcem, czy nie. Wtedy mamy motywację i energię, dzięki której idziemy do przodu

Co Andrzej Bargiel będzie robił na starość?

- Przez ostatnie lata robiłem kurs międzynarodowego przewodnika wysokogórskiego. Właśnie go kończę, zostało mi zaledwie kilka dni. To był taki projekt długoterminowy. Nigdy nie miałem czasu skończyć studiów i stwierdziłem, że zrobię chociaż to. Tak, żeby mieć konkretny zawód, który będzie związany z tym, na czym się po prostu znam.

Wyobrażam sobie, że z czasem nie będę robić tak wymagających rzeczy, a moja aktywność przerodzi się bardziej w turystykę górską i spędzanie ze znajomymi z najbliższymi fajnego czasu w górach.