Po sześciu latach wyniszczającej wojny, 8 maja 1945 roku III Rzesza skapitulowała, a całe państwo oraz sam Berlin zostały podzielone na cztery strefy okupacyjne. Celem niedopuszczenia do przejęcia inicjatywy politycznej przez Związek Radziecki, państwa alianckie doszły do porozumienia i już 7 września 1949 roku utworzyły niezależne, demokratyczne, wolnorynkowe państwo niemieckie na terenach sobie podporządkowanych. Dokładnie miesiąc później w ślad pozostałych, dawnych okupantów poszedł ZSRR, powołując do życia socjalistyczną Niemiecką Republikę Demokratyczną. Wówczas zapoczątkowany został - trwający blisko pół wieku - podział na Niemcy Wschodnie i Zachodnie.
Po dwóch stronach tak zwanej wewnątrzniemieckiej granicy znalazły się nie tylko miasta, wsie czy przedsiębiorstwa, lecz przede wszystkim ludzie. Całe rodziny, które przez kolejne 40 lat zmuszone były żyć i dorastać w kompletnie odmiennych systemach społeczno-politycznych i ekonomicznych.
Przez cały okres podziału ponowne zjednoczenie kraju stanowiło modus operandi zarówno wschodnich, jak i zachodnich Niemców. Mimo licznych prób, zjednoczenia nie udało się osiągnąć, a wskutek masowych ucieczek obywateli na zachód, w 1961 roku rząd NRD podjął decyzję o zamknięciu wszystkich przejść granicznych z RFN i wybudowaniu muru otaczającego Berlin Zachodni, co jeszcze bardziej i trwalej podzieliło państwo.
Trajektoria transformacyjna sprawiła jednak, że na przełomie lat 80. i 90. XX wieku inicjatywa leżała po stronie demokratycznej. W 1989 roku przez całe NRD przeszła fala demonstracji, 9 listopada doszło do zburzenia symbolu rozłamu - muru berlińskiego. Jasne stało się wtedy, że zjednoczeniu przewodzić będą Niemcy Zachodnie. Okres przygotowania do niejako "wchłonięcia" NRD przez RFN trwał niespełna rok, ostateczne "Wiedervereinigung" nastąpiło 3 października 1990 roku.
Po 32 latach od tamtego wydarzenia warto zadać pytanie - czy po ponad trzech dekadach możemy faktycznie mówić o zjednoczeniu? Naprzeciw nurtującej kwestii wychodzi coroczny "Raporty o stanie jedności Niemiec" przygotowywany przez specjalny zespół pod przewodnictwem Przedstawiciela Rządu Federalnego ds. Niemiec Wschodnich. Najnowsze badanie z serii zostało opublikowane 28 września, 14 października będzie on omawiany podczas obrad Bundestagu.
Za naszą zachodnią granicą wciąż bardzo popularne są określenia, powstałe jeszcze w latach 80. XX wieku - "Ossi" i "Wessi". Słowa te miały z początku neutralne konotacje, lecz wraz z biegiem lat nabrały - w zależności od kontekstu i osoby, która się nimi posługuje - negatywnego wydźwięku. I tak "Ossi" oznacza "Wschodniaka", obywatela byłej NRD, a "Wessi" "Zachodniaka", osobę pochodzącą z dawnej RFN. Za tymi słowami kryje się wiele stereotypów. Do klasycznych określeń z biegiem lat zaczęto dodawać także przedrostki: "Jammerossi" (marudny "Wschodniak") oraz "Besserwessi" (przemądrzały "Zachodniak"). Klisze te już z początku sugerują, co dzieli naszych zachodnich sąsiadów.
Badania wykazują, że siła gospodarcza "nowych landów", czyli regionów wschodnich, to zaledwie 80 proc. średniej dla całych Niemiec, a statystyczna pensja w dawnej NRD to 89 proc. dochodów mieszkańca z Zachodu. Nominalnie różnica ta wynosi średnio 619 euro miesięcznie. Rozwój ekonomiczny wschodnich Niemiec został mocno zachwiany w latach 90. XX wieku, kiedy proces masowej prywatyzacji przedsiębiorstw wymusił likwidację wielu zakładów pracy, co przyczyniło się do bardzo wysokiego bezrobocia, którego poziom wciąż jest wyższy na Wschodzie (6,8 proc. we wrześniu 2022) niż na Zachodzie (5,1 proc. we wrześniu 2022).
Teraz jednak znacznie większym problemem "nowych landów" jest niedobór wykwalifikowanych pracowników. Wynika to z niższego niż na zachodzie wskaźnika przyrostu naturalnego oraz drenażu mózgów, który miał miejsce po zjednoczeniu. Sprawia to, że na terenach dawnej NRD brakuje m.in. pielęgniarek, nauczycieli czy lekarzy. Ponadto aż 78 proc. "Ossi" uważa, że poziom życia między dawną RFN a NRD wciąż się nie wyrównał, a 27 proc. nie daje sobie nawet nadziei, że kiedykolwiek do tego dojdzie.
Odmienna sytuacja ekonomiczna sprawia, że widoczne są także wyraźne różnice tożsamościowe Niemców. Jak wynika z treści corocznych badań pozjednoczeniowych, aż 63 proc. "Ossi" czuje się "obywatelami drugiej kategorii". Zdanie to podziela co trzeci "Wessi". Choć zachodni politycy i badacze stale przekonują, że nie istnieje coś takiego jak odstający od reszty kraju mityczny "Wschód", ponieważ w całych Niemczech występują różnice ekonomiczne i społeczne w zależności od regionu i koncentracji przemysłu, to wciąż w dawnej NRD dominuje większa identyfikacja z "nowymi krajami związkowymi", nie zaś całymi Niemcami.
Poza argumentami ekonomicznymi mieszkańcy ze Wschodu przekonują, że najbardziej żal im swoistej kolektywnej struktury społecznej, bowiem w zjednoczonych Niemczech dominuje bardziej liberalny i zatomizowany model życia, do którego nie byli przyzwyczajeni. W mentalności "Ossi" wciąż nierzadko panuje przekonanie, że Niemiec "Zachodniak" to w gruncie rzeczy osoba przemądrzała, powierzchowna i arogancka, zaś "Wschodniak" to dobroduszny i uczciwy, lecz zarazem niezdarny i pasywny obywatel, który stale wykorzystywany jest przez swojego sprytniejszego, bardziej przebiegłego i przedsiębiorczego rodaka ze "starych landów".
Poczucie funkcjonowania jako "obywatele drugiej kategorii" wzmaga wśród "Ossi" gniew, strach, radykalizację i sprzeciw oraz poszukiwanie nowego rodzaju wspólnoty i przynależności. Obrazuje to fakt, że zaledwie 39 proc. respondentów w Niemczech Wschodnich satysfakcjonująco ocenia stan demokracji w kraju, podczas gdy jeszcze dwa lata temu odsetek ten wynosił 48 proc. Tłumaczy to także częściowo zjawisko większej popularności partii populistycznych w tych regionach Niemiec, lecz o tym za chwilę.
W opinii autorów badania, Niemcy ze Wschodu wskutek doświadczeń z przeszłości są zdecydowanie bardziej zdystansowani w stosunku do państwa. Mają też mniejsze zaufanie do kapitalizmu, władzy i mediów. Jak podkreślają, najbardziej problematyczne różnice między "Ossi" a "Wessi" leżą w poczuciu krzywdy, jaka została im wyrządzona. Niemcy ze Wschodu wciąż żyją w poczuciu braku uznania i szacunku oraz lekceważenia przez Niemców z Zachodu.
Zdanie tych drugich wyraził dobitnie były przewodniczący Bundestagu Wolfgang Schäuble. W wywiadzie z grudnia 2019 roku ważny polityk CDU stwierdził, że "niektórzy ("Ossi"- przyp. red.) wręcz pielęgnują własny status ofiary", zamiast z pewnością siebie udowadniać ludziom z Zachodu, że są o wiele bardziej doświadczeni życiowo, dzięki dopasowaniu się do wielkich i trudnych przemian społecznych lat. 90. XX wieku.
Poczucie osaczenia przez Niemców z Zachodu sprawia, że "Ossi" chcą zachować swoją odrębną, wschodnią tożsamość, dlatego w "nowych landach" dużym poparciem cieszy się pozaestablishmentowa, prawicowa i ksenofobiczna partia Alternative für Deutschland - AfD (Alternatywa dla Niemiec). Podczas gdy w "starych landach" ugrupowanie to praktycznie nie przekracza poparcia 10 proc., tak we wschodnich regionach AfD osiąga nierzadko wynik ok. 25 proc. poparcia na poziomie landów.
Kolejną wschodnioniemiecką partią protestu, notującą o wiele lepsze rezultaty wyborcze w dawnej NRD, jest Die Linke (Lewica) - jako spadkobierczyni enerdowskiej monopartii SED, została powołana do życia, aby reprezentować wschodnioniemiecką nostalgię. Wśród "Wessi" zdecydowanie dominują klasyczne formacje niemieckiego systemu politycznego - SPD (socjaldemokraci), CDU/CSU (chadecy), FDP (liberałowie) i Zieloni.
Niemcy z Zachodu w dużej mierze z arogancją oceniają wysokie wyniki AfD i Die Linke na wschodzie kraju. Nierzadko zarzucają swym rodakom niedojrzałość, brak zrozumienia zasad demokracji, skłonność do ulegania populizmom i ksenofobię. To właśnie ta pretensjonalna postawa społeczeństwa i polityków z Zachodu niejako wpycha "Ossi" w objęcia zarówno prawicowych, jak i lewicowych, pozaestablishmentowych partii protestu.
W swym poczuciu wyższości "Wessi" nie potrafią zrozumieć, że popularność tych ugrupowań wynika właśnie z lekceważenia i dyskryminowania "Wschodniaków". AfD oraz Die Linke wykorzystują te emocje, a w ten sam sposób mainstreamowe formacje taktują populistyczne partie na niemieckiej scenie politycznej, otaczając je w niemal każdych wyborach kordonem sanitarnym poprzez wykluczanie ich z możliwości tworzenia jakichkolwiek koalicji. Pozwala to skrajnym politykom na budowanie paraleli - narracji utożsamiającej bagatelizowane wschodnie społeczeństwo z wykluczanymi z równoprawnego współuczestniczenia w życiu politycznym partiami.
Należy także wspomnieć o diametralnie odmiennej sytuacji religijnej w Niemczech. Według najnowszego Eurobarometru 83,4 proc. osób zamieszkujących landy zachodnie uważa się za osoby wierzące, podczas gdy na wschodzie aż 68,3 proc. obywateli deklaruje się jako agnostycy bądź ateiści.
Wprawdzie w zachodnich landach społeczeństwo stale ulega stopniowej laicyzacji, jednak odsetek osób wierzących jest wciąż bezsprzecznie wyższy niż w landach wschodnich, stanowiąc niemal swoje lustrzane odbicia. To skutek działań komunistycznych władz NRD, które przez dekady skutecznie zapobiegały jakimkolwiek przejawom religijności w społeczeństwie. Sprawia to, że dzisiejsi "Ossi" są w przytłaczającej części agnostykami i ateistami
Ilekroć narzekamy na tak zwaną "wojnę polsko-polską", powinniśmy spojrzeć się na naszych zachodnich sąsiadów, których podziały przyjmują niekiedy o wiele bardziej skraje formy niż te, jakie obserwujemy w naszym kraju. Współczesne rozbicie w Niemczech nie ma wyłączenie wymiaru politycznego. Podział ten jest silnie zakorzeniony w gospodarce, historii, mentalności oraz poczuciu tożsamości "Ossi" i "Wessi", którzy po niemal pięciu dekadach życia w równoległych rzeczywistościach, zostali połączeni w myśl nostalgicznej idei zjednoczenia. To sprawia, że po 32 latach rozwarstwienie w Niemczech wciąż jest i jeszcze długo będzie bardzo wyraźne.
Problem ten zażegnać będzie mogła tylko naturalna, wielopokoleniowa transformacja społeczna. Aby mogła się ona jednak realnie dokonać, rząd federalny musi dokładać wszelkich starań, dzięki którym zrównane zostaną poziomy ekonomiczne obu części Niemiec. Ponadto kolejne generacje "Ossi" powinny pozbyć się swoich kompleksów i korzystać z niebagatelnych szans, jakie dało im zjednoczenie. Z kolei "Wessi" muszą obrać mniej arogancki stosunek względem rodaków ze wschodu, dać im więcej zaufania, wczuć się w ich potrzeby i obawy, a także - w myśl zasad demokratycznych - chodzić z nimi na kompromisy. Podobna lekcja powinna płynąć także do spolaryzowanej Polski.