Piotr Witwicki: Nie jesteś zmęczony muzyką?
Artur Rojek: - Miewam różne okresy, ale zmęczony, to chyba nie.
Jak masz przerwę w graniu i występach, to musisz odsłuchiwać kolejnych wykonawców na OFFa. Nie ma momentu na ciszę.
- Nie boję się braku ciszy. Cisza też jest muzyką. Bardziej tego, że jeden gatunek może mnie odciągnąć od różnorodności. Ostatnio mam tak, że odczuwam dużą potrzebę zagłębiania się w jazzie: zarówno tym współczesnym, jak i starym. Poświęcam temu sporo czasu i zastanawiam się, czy nie kosztem innych rzeczy, które się dzieją.
To może inaczej: jak będziesz teraz słuchać nowej płyty Slowdive, to będziesz tym gościem, który zakochał się w nich na początku lat 90. i chciał grać, jak oni czy raczej to odsłuch organizatora festiwalu, który zastanawia się, czy zaproszeni artyści zainteresują publiczność?
- To będzie połączenie jednego i drugiego. Dziś to jest też inny zespół. Dwie pierwsze płyty były w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu. Dziś inaczej ich słucham, ale dalej lubię. Zresztą Slovdive nie był na mojej liście priorytetów w tym roku. Myślałem o nich na 2024, po nowej płycie.
Co z listy priorytetów było najwyżej? King Krule? Nowa płyta jest świetna, bardzo chciałbym zobaczyć ten występ.
- Co ciekawe, to też nie było najwyżej. Czasem fani mówią: moglibyście ściągnąć The Smile albo King Gizzard & The Lizard Wizard do was pasują, a ich nie ma. Tylko to nie wszystko jest zależne od nas.
Swoją drogą, to King Gizzard & The Lizard Wizard rzeczywiście do was pasuje. Czemu ich nie ma?
- No widzisz. Staramy się o wszystkich: od Nicka Cave’a po King Gizzard. Ostateczny line-up jest wynikiem moich możliwości i dostępności artystów. Dziś nie muszę tłumaczyć, czym jest OFF, bo wszyscy go znają, ale nie zawsze jesteśmy w stanie się porozumieć.
I będzie jeszcze projekt Udary? Czy nie za wcześnie na powrót do The Strokes? To już jest kultowy zespół?
- Są takie koncerty, które dzieją się tylko raz i to będzie jeden z nich. Właśnie na OFFie w Katowicach. Udary to zespół, którego nie ma i którego po OFFie już nie będzie. To polska supergrupa złożona z bardzo znanych muzyków. Wszyscy są wielkimi fanami The Strokes i ich debiutanckiej płyty, która należy do jednej z najważniejszych albumów muzyki alternatywnej XXI wieku. Do tego projektu z managementem artysty przygotowywaliśmy się jeszcze przed pandemią. Nareszcie mogliśmy przystąpić do realizacji. Jak ktoś, od mediów po publiczność, zbagatelizuje i przegapi Udary na OFFie, to potem będzie żałować... Uważam, że to będzie koncertowe wydarzenie roku, a ludzie, którzy znajdą się przed sceną, będą w dużym szoku.
Jak zaczynaliście, to byliście jednymi z pierwszych festiwali w kraju. Dziś można całe wakacje zorganizować sobie tak, że co weekend jest się na jakimś dobrym festiwalu. Zaraz zacznie brakować artystów.
- Zaczynaliśmy na dziewiczym rynku. Konkurencję można było policzyć na palcach jednej ręki. Publiczność była chłonna. Koncepcja OFFa też była świeża. Do pewnego czasu wszystko to się ładnie rozkładało, ale potem przyszedł bum na festiwale i każda impreza zaczęła się tak nazywać. Powstały też nowe, duże i fajne festiwale, które zyskiwały znaczenie. Publiczność zaczęła się dzielić: jedni jeździli tam, a drudzy w inne miejsce. Zmienił się też sposób odbierania muzyki. O trendach zaczęły decydować serwisy streamingowe. Ludzie przestali słuchać swoich artystów, a zaczęli tych, których podpowiada im algorytm. Szczęście polega na tym, że mamy markę w Polsce i Europie. Poza tym muzycznie jesteśmy OFF i idziemy pod prąd, wszystkim, nawet tym, którym wydaje się, że nas znają.
Ale są inne problemy.
- Przede wszystkim zubożenie Polaków spowodowane inflacją. Wydatki na koncerty czy festiwale zostały przeniesione w inną sferę, a wielkie korporacje eventowe o tym wiedzą, bo obserwują te zmiany globalnie. Po raz pierwszy w historii, przed sezonem festiwalowym, masz kilkanaście koncertów stadionowych, które wyciągają średnio z kieszeni Polaka kilkaset złotych.
Mikołaj Ziółkowski, organizator Open’era, powiedział ostatnio Interii, że "ludzi na koncertach jest teraz najwięcej w historii".
- Ogólnie ma rację, ale gdyby rozbić to na czynniki pierwsze, to wcale nie korzystają na tym nawet duże festiwale. Sytuacja jest dziś taka, że wiele osób przed sezonem letnim już nie ma kasy, bo wydaje je na Beyoncé czy Harry’ego Stylesa. I to prawda, że "ludzi na koncertach jest teraz najwięcej w historii", bo Stadion Narodowy ma 70 tysięcy pojemności, a niektórzy artyści sprzedają na nim dwa albo nawet trzy koncerty.
Na razie najważniejsze festiwale się trzymają.
- Powrót po pandemii był bardzo okazały i frekwencja dopisywała. Teraz festiwale mogą cierpieć z powodu ekonomii i działań rynkowych dużych graczy. Jednak nie da się wymazać tego, co zrobiły w świadomości i ludzie będą do tego wracać. Dziś trzeba zrozumieć, że mamy cięższe czasy, to widać na każdym kroku od codziennych zakupów po wypad na koncert. Odwołano już kilka czołowych festiwali, mieliśmy też w kraju mniejszą frekwencję na dużych imprezach. Jednocześnie prawdą jest to, co powiedział Mikołaj, że nigdy nie było tylu osób na rynku. Tyle że oni się inaczej porozmieszczali. Do festiwali doszły gigantyczne koncerty stadionowe, na skalę, której nikt nie brał kiedyś pod uwagę.
OFF ma stały elektorat.
- Jest grupa ludzi, która zawsze wraca, bo lubią klimat tych trzech dni w pięknym parku w Katowicach, zbudowali sobie wiele wspomnień przez kilkanaście edycji OFF’a, ale o pozostałych trzeba walczyć.
A jak to wszystko wpłynie na Great September?
- To jest festiwal miejski, który polega w 90% na prezentacji młodych, debiutujących polskich artystów, ale też pojawiają się zasięgowe nazwy z aktualnej polskiej czołówki. Będą też artyści tworzący historię muzyki w naszym kraju, jak np. Alicja Majewska czy Wanda i Banda. W sumie ponad 100 koncertów. Cena karnetu przy ilości oferowanych koncertów i dodatkowych atrakcji jest bardzo konkurencyjna w stosunku do innych wydarzeń muzycznych. Po ciężkim, pierwszym roku wracamy z drugą edycją.
A co się zmieni?
- W tym roku będzie bardziej różnorodnie. Nie tylko jeśli chodzi o muzykę, miejsca czy tematy, które będą podejmowane na konferencjach. Zakorzeniamy się w tym mieście. To kolejny rok bardzo udanej współpracy z Miastem Łódź i Łódzkim Centrum Wydarzeń ze stałymi sponsorami i nawiązaniem współpracy z najważniejszymi uczelniami artystycznymi w mieście. Studenci Akademii Muzycznej przygotują specjalne koncerty w Pałacu Poznańskich, absolutnie niezwykłym budynku. Nawiązaliśmy współpracę z Akademią Sztuk Pięknych, z którą będziemy robić wystawę malarską z odniesieniem do łódzkiej muzyki. Kuratorem tej wystawy jest Krzysiek Ostrowski z Cool Kids Of Death. Wraz z festiwalem Avant Art z Wrocławia i Romanem Gutkiem, z którymi zrobimy przegląd filmów dokumentalnych o tematyce muzycznej.
O Great September było też głośno po zarzutach, które Łukasz Minta rzucił wobec ciebie. W zasadzie obydwaj zapowiadaliście sprawy sądowe, jak teraz wygląda sytuacja?
- Powiem tylko, że sprawa jest w toku w odpowiednich dla niej instytucjach i mam nadzieję, że osoba, która wprowadziła to zamieszanie, poniesie za to odpowiedzialność.
Czy ta sprawa ci zaszkodziła?
- Jak ktoś rzuci w ciebie czymś negatywnym, to nie jest łatwo się z tego otrzepać, nawet jeśli to nieprawda. Zawsze łatwiej rzuca się też w osobę, której nazwisko jest rozpoznawalne. Poza tym aktualnie świat funkcjonuje tak, że negatywy lepiej się klikają niż pozytywy. Ktoś, kto to robi, ma tego świadomość.
Słuchałeś nowej płyty Myslovitz?
- Nie. Może fragmenty jednej czy dwóch piosenek.
I nie korciło cię, by posłuchać całości?
- Ta muzyka to już nie jest moja bajka. Jesteśmy już gdzieś indziej
Niezła lekcja pokory. Nazwa "Myslovitz" nie gwarantuje tego, że każde nagranie będzie chodzić w radiu, a każda płyta będzie się świetnie sprzedawać.
- Dziesięć lat od wydania poprzedniej płyty to sporo czasu. Gdybym zamilkł na 10 lat, to byłbym w takiej samej sytuacji jak oni. W Myslovitz pozostało trzech kompozytorów i trzech autorów tekstów. Odszedł głos. Dużo decydujących o funkcjonowaniu zespołu rzeczy zostało.
I zespół nadal świetnie gra. Mimo wszystko coś tam nie działa.
- Nie wiem, ale życzę im jak najlepiej.
Każdy z nas na pewno odczuwał wielką presję po moim odejściu. Przed wydaniem swojej pierwszej płyty solowej, w 2014 roku miewałem sny, że gramy wspólnie koncert i najpierw gra Myslovitz i jest mnóstwo ludzi. Potem wchodzę ja i jest pustka.
Może jeszcze wpadniecie na pomysł, by zagrać jakąś trasę jako Myslovitz?
- Coś takiego musi wynikać z potrzeby wszystkich. Na ten moment sobie czegoś takiego nie wyobrażam. Nie chcę mówić "nigdy", bo w życiu dzieją się rzeczy, których nie da się przewidzieć, ale dziś nie myślę o takich scenariuszach.
Wraz z Kacperczykami nagrałeś piosenkę "Syn okiennika", która dość nowocześnie i odważnie opowiada o relacjach z ojcem. Bardzo ciekawie ten utwór koresponduje z płytą Lenny Valentino "Uwaga! Jedzie tramwaj" sprzed ponad 20 lat, w której historia twojej relacji z tatą była w zasadzie historią odrzucenia.
- Lenny Valentino to było naturalne rozliczenie się z tematem. Wtedy, po 34 latach, postanowiłem się z nim spotkać i właśnie urodził się mój syn. Zamknąłem jedno i otworzyłem drugie.
A do spotkania z ojcem doszło?
- To jedno spotkanie nie mogło wnieść za wiele do mojego życia. Ale sam fakt, że spędziłem z rodzonym ojcem dwie godziny, był dla mnie sporym odciążeniem.
On znał tę płytę Lenny Valentino?
- Wiedział, kim jestem, ale nie znał takich nagrań. Nie gadałem z nim zresztą o muzyce.
Ten kontakt się nie powtórzył?
- Nie.
To, jak odnalazłeś się w piosence, w której chłopaki śpiewają o wielu dobrych uczuciach związanych z ojcem?
- Dużą część tej piosenki napisał Maciek Kacperczyk. Ja w zasadzie odnoszę się do tego, co on zaśpiewał w pierwszej części utworu. Wydawało mi się, że będzie mnie to kosztować wiele godzin pracy, ale zamknąłem się ze swoimi inspiracjami i wyszedłem z gotowym tekstem po 45 minutach. Pomysł, by mój wers zacząć od słowa, którego oni nie wypowiadają w refrenie, pochodzi od mojego starszego syna. On powiedział, że powinienem tak zacząć.
Wszedłeś w rolę ojca.
- Choć nie jeden do jednego w stosunku do tego, co oni piszą. Daję znak, że nie bałbym się powiedzieć tego moim dzieciom i uczę ich tego, że oni nie będą się bać tego mówić. Tak wyrażam pełną akceptację wobec nich. W procesie wychowywania ważne jest dla mnie, by zostawić jak najwięcej dobra i miłości, by stworzyć fundament, żeby było się na czym wesprzeć w ich przyszłym życiu.
A ty nie stałeś się ostatnio artystą na duety? Był Pro8l3m, Taco Hemingway, Sanah teraz Kacperczyk.
- Kiedyś tego w zasadzie nie robiłem. Teraz pojawiło się nowe pokolenie artystów, które odwołuje się do tego, co robiłem. Już tego nie cyzeluje, jak coś mi pasuje, to wchodzę w projekt.
A jak wygląda praca nad twoimi własnymi projektami?
- W czasie pandemii miałem więcej czasu, by posiedzieć w studio i pomyślałem, że popracuję z producentami, którzy nie robili nigdy wcześniej piosenek, bo zajmowali się na przykład beatami. Nagrałem w ten sposób 10 piosenek.
Czyli jest materiał na płytę.
- Tak, ale ja to nagrywałem z myślą, że to jest eksperyment i pozwalam sobie na więcej. To jest trzech producentów z Polski i jeden z Francji. Nie było na to jednej koncepcji muzycznej. Chodziło o wolność i powstały rzeczy, które mogą być zaskakujące.
To tym bardziej chciałoby się ich posłuchać.
- Jedna piosenka z Magierą i Catch Upem już się ukazała. Za chwilę powinna pojawić się następna stworzona z zagranicznym producentem. Jesienią planuję kolejne kroki.
Czy da się dziś tworzyć nowoczesną muzykę bez odnoszenia się do tego, co dzieje się w hip-hopie?
- Oczywiście! Muzyka nowoczesna to przecież nie tylko hip-hop.
Może być tak, jak śpiewa Artur Rojek, że "wszystkich nas czeka to samo, chujowy hip-hop"
- Każdy gigantyczny ruch czy gatunek niesie ze sobą rzeczy wybitne i rzeczy złe. Masa tych złych staje często się bardzo popularna. To zdanie odnosi się do tego.
A twoja duża płyta?
- Będę nad nią pracować jesienią. Mam już w głowie konkretne projekty. Jeden z innym artystą, a drugi zupełnie solowy. Wciąż jednak brakuje czasu.
Jednak sztuka cierpi na twoim zaangażowaniu w festiwale.
- Kiedy kończę program artystyczny festiwalu, to mam więcej luzu, ale człowiek jest na ciągłym stand-by. Zawsze coś cierpi. Tylko że nie da się tego zrobić inaczej.