Reklama

Hubert Kęska: Oglądałeś spod ringu, jak Łukasz Różański został mistrzem świata. Potrafiłeś się z tego sukcesu cieszyć?

Artur Szpilka: Wiesz co? Ogólnie to cieszę się, że Polak jest mistrzem świata.

Reklama

Twój pogromca. Miałeś go na deskach i mogłeś być na jego miejscu.

Wciąż mam w sobie nutkę rywalizacji, to jasne. Ale tamtego wieczoru nie byłem smutny. Jeżeli coś czułem, to co najwyżej sportową złość. Ale serio, cieszę się, że wygrał Polak. Przede wszystkim cieszę się, że chwilę wcześniej wygrał mój kolega Michał Cieślak - to było dla mnie najważniejsze. W Polsce została garstka bokserów. W jakimś sensie nienawidzę ludzi, którzy zajmują się boksem, ale samym pięściarzom kibicuję.

Myślisz jeszcze o boksie?

Nie, już nie. Ja już to przechodziłem - te kontrakty, zagrywki. Moim promotorem był Andrzej Wasilewski. Człowiek, którego chyba nigdy nie zrozumiem. Może wolałbym o nim zapomnieć? Pewnie, mam z boksu świetne wspomnienia - duża grupa znakomitych chłopaków, świętej pamięci Piotrek Werner, Fiodor Łapin, wyjazdy do Universum i gale Wojak Boxing Night co miesiąc. Andrzej był kiedyś zupełnie innym człowiekiem. Zbudował polski boks, ale dziś bywa, że go niszczy - organizując galę z bigosem, popitką i słabym sportem. To nie oznacza, że całkowicie stawiam na nim krzyżyk. W polskim boksie to on rozdaje karty. Niech pomaga, bo nie jest kolorowo.

W boksie są federacje i pasy. W MMA tylko tytuł UFC równa się mistrzostwu świata. Poza tym: mamy gradację wydarzeń rozrywkowych. Czy pogodziłeś się już z tym, że w dzisiejszym świecie to połączenie sportu i show stało się najbardziej pożądane?

Powiem ci więcej, ja już przestałem być sportowcem. Takim sportowcem, jakim byłem w boksie.

Marcin Różalski zaznacza, że jeżeli ktoś oczekuje w sportach walki show na najwyższym poziomie, to nie powinien domagać się testów na doping.

Skomentuje to w ten sposób: jak przebywasz wśród wilków, musisz zachowywać się jak wilk.

Oczywiście sport to dla mnie nadal przede wszystkim rywalizacja na najwyższym poziomie. Ja zawsze rywalizowałem. Ale teraz chcę się tym dobrze bawić. To ma sprawiać mi radość. Nic nie muszę. Mogę. Przeszedłem w swoim życiu wiele i nie potrzebuję więcej rozczarowań. A te były tym potężniejsze, im większą presję sobie narzucałem. Wciąż podchodzę do swoich celów ambitnie, ale nie realizuję ich za wszelką cenę. To mnie w boksie męczyło, zabijało.

Powtarzałeś sobie, że przecież boksujesz od lat, że to jest coś, co robisz najlepiej w życiu, że albo będziesz mistrzem świata, albo...

No właśnie, kim? Tak sobie mówiłem.

A teraz? Uświadomiłeś już sobie, że nie będziesz mistrzem świata?

Oczywiście, nie będę.

Łatwiej ci z tym?

Tak, zrozumiałem to. A także, że nie chcę już boksować. Ja już sobie w tym temacie podziękowałem.

Co z MMA?

Nie nastawiam się w nim na nie wiadomo jaki sukces. Wiem, ile ten sport wymaga pracy. Na razie skupiam się na tym, co jest, nie myślę o tym, co będzie. I to może być kluczem do zwycięstw. A na pewno dzięki takiemu podejściu żyje mi się łatwiej.

Ja to po tobie widzę.

A pamiętasz, jak byłem nakręcony będąc w boksie? Teraz też jestem podjarany, też daję z siebie sto procent, ale wiem, że cokolwiek się wydarzy, po walce dalej będę tam, gdzie jestem. Że nic się przez nią nie zawali, żaden fundament.

MMA to dla ciebie przygoda i nutka sportowej rywalizacji. Jak ważne są w tym wszystkim pieniądze?

Wszystko jest ważne. My wychodzimy do klatki stary, zostawiamy tam zdrowie. Ja przez całą karierę przeżyłem jedenaście operacji pod pełnym znieczuleniem. Jak sobie podliczysz to wszystko, te mikrourazy, rehabilitacje, osoby, które pracują na to, abyś był silny i zdrowy, to zdasz sobie sprawę, dlaczego każdy z nas chce zarabiać za ten sport pieniądze. Druga rzecz - dajemy ludziom emocje, a pieniądze są tego wypadkową. Ja nigdy nie wyszedłem do walki, żeby się podłożyć. Jestem stworzony do rywalizacji. Z trenerem "Kostką" (Tomasz Miękina) rywalizujemy w szachy, w tenisa - w każdej płaszczyźnie. W sobotę będę walczył, dopóki starczy mi sił.  Przegramy to przegramy, potem i tak będziemy robić swoje. Bo razem z trenerami wykonujemy świetną robotę i jesteśmy w wielu rzeczach coraz lepsi. A "Pudzian"? To tylko i wyłącznie walka, wszystko może się wydarzyć. Najważniejsze, żeby było zdrowie. U jednego i u drugiego, i przed, i po walce.

Z Mariuszem Pudzianowski miałeś się zmierzyć w KSW już w swoim debiucie. Ogólnie rzecz biorąc twoje przejście do MMA trochę się przeciągało.

Miałem różne alternatywy, ale byłem omamiony przez boks. Przyjmując ofertę KSW zdecydowałem się na pewne rzeczy i zupełnie tego nie żałuję. Przyjaciele widzą po mnie zmianę. Jestem wolnym człowiekiem. Wolnym mentalnie i wolnym od ludzi, od których czułem się uzależniony. W boksie czułem się zakładnikiem. Nawet nie wiem czego. Byłem zmanipulowany i żyło mi się z tym strasznie. Martinowi i Maćkowi może się nie podobać, że poszedłem na moment do freak fightów, ale tu nikt nie robi ci pod górkę, po złości. A w boksie było tak, że albo jesteś z nami, albo z nikim nie będziesz. Teraz współpracuję z firmą, która dba o każdy szczegół (patrz, ile mam zapisanych numerów ludzi z KSW!), ale nie osacza. Która będzie niebawem świętowała dwudziestolecie działalności i przeżyje wszystkie organizacje freakowe - zobaczysz. KSW przetrwa, bo tu jest i sport, i show. Jeżeli idziemy tą drogą, to tylko tak.

Czujesz się wolny także dlatego, że w MMA blednie magia zera w rekordzie? Że to tak przekrojowy sport, że tutaj prawie nie ma niepokonanych?

Masz rację, to też jest wolność. Aczkolwiek trenujemy po to, żeby wygrywać. Ja dojrzałem do tego, żeby nie obrażać się na porażki. Porażki w sporcie, zawody w życiu to właśnie ukształtowało mnie jako człowieka.

W życiu długo nie dopuszczałeś możliwości porażki.

I chyba jako jedyny zawsze kłóciłem się z promotorem, że chcę lepszych rywali. Jako ambitny zawodnik nie zgadzałem się na to, co od lat niszczy boks - walki bez emocji, w których możesz z góry założyć, kto wygra. Drażniła mnie obecność mało wymagających przeciwników, a i nie oczekiwałem za walki nie wiadomo jakich pieniędzy. Przecież każdy dobrze wie, ile zarobiłem za Jenningsa. Moja pierwsza przegrana, z niepokonanym wówczas facetem, który potem walczył z Władimirem Kliczką. Wylot do Stanów, cofnięcie na lotnisku, nerwowe załatwianie papierów i 30 tysięcy dolarów wypłaty. Podatek, stawka promotorska - zabrali mi z gaży 70%. Ale dla mnie najważniejsza była walka.

Bo nie miałeś wątpliwości, że ją wygrasz.

No tak. A mogłem spokojnie poczekać, mieć łatwiejsze pojedynki i mądrze prowadzoną karierę. Tak jak Łukasz Różański, który ma za sobą sponsorów, rozsądnych przyjaciół i się nie rozbija. A szczególnie w wadze ciężkiej podążanie za marzeniami odbywa się kosztem zdrowia. Tu każdy z zawodników ma ciężką łapę i łatwo źle skończyć. Ty bijesz, bijesz i nic się nie dzieje. On cię trafia i nagle gaśnie światło.

Jakie wrodzone cechy charakteru spowodowały, że nie zostałeś mistrzem?

Byłem niecierpliwy, zbyt ambitny i miałem wielkie ego. Pamiętam, jak byłem z Andrzejem w Miami, gdzie trenował Bernard Hopkins. Hopkins był mistrzem świata, szykował się do walki i nie miał z kim sparować. Ja miałem 17 lat, ale jak się tylko o tym dowiedziałem, mówię: "Dawać go od razu, jadę się z nim sprawdzić". Patrzyli na mnie jak na wariata, mówili, że Hopkins jest za dobry. A ja - łobuz - po prostu chciałem go ubić. "Pokażę mu polskiego Hopkinsa" - myślałem. I długo właśnie taki byłem. Wielokrotnie brałem walki, w których chciałem coś udowodnić, za niewielkie pieniądze.

Teraz zmieniłem podejście, bo już boksem nie żyję. Żyję nim tylko w tym sensie, że bardzo kibicuję swoim - Gardzielikowi, Czerklewiczowi, Cieślakowi, wcześniej "Główce".

Teraz z Krzysztofem Głowackim zawalczycie na jednej gali - w MMA. To będzie wielkie wydarzenie, 50 tysięcy ludzi na trybunach. Ale jednak obaj szczyt sportowej kariery macie raczej za sobą. Myślisz, że do MMA przejdą z czasem także aktualni mistrzowie boksu? 

Nie wiem, czy tak będzie. Na razie rzeczywiście do mieszanych sztuk walki trafiają głównie ludzie, którzy nie wiążą już wielkiej przyszłości z boksem.

To koronny argument ludzi boksu, że MMA wcale im nie odjechało.

Coś ci powiem. Ja przez kawał życia definiowałem samego siebie tylko poprzez boks. Jak podpisałem zawodowy kontrakt, myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi. Zacząłem czytać go już siedząc w więzieniu. "Coś ty chłopie zrobił?". To właśnie wtedy dotarło do mnie, że podpisując umowę zgodziłem się na wszystko. A potem miałem wrażenie, że nic ode mnie nie zależy. Byłem uwiązany i miałem uwalone w głowie, że jestem wartościowy tylko jako pięściarz. Co w pewnym momencie spowodowało, że poczułem się bezużyteczny. A bezużyteczny nie byłem. Teraz, po zmianie dyscypliny, to wiem.

Chciałbym, żeby występy w MMA - moje, "Główki" - były dla innych pięściarzy symbolem tego, że świat nie kończy się na boksie, że jest coś jeszcze. Że są różne drogi i to, na której jesteśmy jest wynikiem naszych decyzji. Ja o tym zapomniałem. Tymczasem zawsze w życiu masz opcje. Jak nie masz talentu do sportu, to możesz o sporcie pisać, robić zdjęcia, malować. Patrzę na moją Kamilę. Ma jedną firmę, drugą, trzecią, a jak nie robi biznesów, to sprząta w domu, w ogrodzie. Jest dla mnie wspaniałym przykładem pracowitości, ale też tego, żeby nie uzależniać się tylko od jednej rzeczy. Jako pięściarz masz być lojalny wobec boksu, ale niech nikt nie zabrania ci grać w piłkę. Zresztą, panowie, to jest tylko i wyłącznie sport. Wielu ludzi nawet nie może chodzić. Ilu z nich chciałoby wstać z łóżka, podczas gdy inni narzekają, że trzeba podnieść się z niego rano i iść do pracy.

Obserwujesz z bliska życie Marka Piotrowskiego. To jest bycie wojownikiem na innym poziomie.

Marek będzie na gali, zobaczy moją walkę z bliska. Na Stadionie Narodowym będą wszystkie najbliższe mi osoby. Pamiętasz, jak debiutowałem w KSW. Ja tak cieszyłem się tym, że coś fajnego się w moim życiu dzieje, że jestem wolny mentalnie, że nawet wychodząc do klatki byłem uśmiechnięty.

Teraz debiutuje twój przyjaciel - "Główka".

I myślę, że i on może znowu złapać wiatr w żagle.

To były mistrz świata w boksie, a faworytem z posiadającym jedynie osiągnięcia krajowe Patrykiem "Glebą" Tołkaczewskim nie jest. To pokazuje dwie rzeczy. Pierwsza - ząb czasu. Bardzo utytułowany, niepokonany przez 10 lat, kickbokser Tomasz Sarara był zirytowany kursami bukmacherów na swoją walkę ze znajdującym się w najlepszym momencie kariery Arkadiuszem Wrzoskiem. A jednak przegrał przed czasem.

Ale po mega walce. Najpierw leżał jeden, potem drugi - wstawali i bili się dalej, to jest piękno tego sportu. Według mnie na najwyższym poziomie nie można nic w pełni przewidzieć. Popatrz, Łomaczenko-Haney. Ukrainiec był skazywany na pożarcie przez wiele osób, a w ringu wyszło na to, że powinien być remis. Mieliśmy równą walkę, w której były momenty, gdy niedużo brakowało, żeby spisywany na straty pięściarz wykończył faworyta. Tak samo może być tutaj. Choć ja nie powiedziałbym, że "Gleba" jest faworytem w starciu z "Główką". Patryk wygrał turniej walk na gołe pięści, Krzysiek to skurczybyk i kiler, który był dwukrotnie mistrzem świata. I teraz mamy KSW - konfrontację sztuk walki. Będzie młócka - nie spóźniaj się i nie mrugaj. Obaj mają czym uderzyć, dla obu to debiut. Stójkowicze, strikerzy zmierzą się na zasadach MMA.

No właśnie, czyli niewiele wiemy. Czy w MMA boks znaczy tak mało? Obiegowa opinia głosi, że dobry parterowiec zawsze wygra z dobrym stójkowiczem.

Ale walka zaczyna się od stójki.

W boksie krnąbrnych zawodników temperują sparingi. Sparingi w MMA uświadomiły ci, jak przekrojowy i trudny to sport?

Na pewno. Ale wielokrotnie zdarzało się też tak, że doświadczenie goście z MMA dostawali lekką bombkę w stójce i nagle zmieniało się wszystko. Wiadomo, jak złapali mnie w parterze, to nie miałem lekko. Na początku mnie poddawali. Ale teraz? Szczerze to nie pamiętam, żeby ktoś mnie poddał. Jeśli mój sparingpartner dominuje w parterze, to bardziej dzięki kontroli pozycji, bo potrafi na mnie przeleżeć.

W parterze można zrobić bardzo dużo (na czym łapię się, im dłużej uprawiam ten sport), ale trzeba tam najpierw jakoś zejść. Złapać, wywrócić. Do tego, nie zapominajmy, w stójce bijemy się w małych rękawicach. Można kopać kolana, bić łokciami. W sparingach tego nie robimy. A dostań łokciem to zobaczysz, jak to boli. Już sama ręka waży. Spokojnie. Ja wiem, jaka jest moja domena, skąd pochodzę i gdzie to się wszystko zaczęło.

Mateusz Borek wysnuł bardzo ciekawą teorię. Ludzie spoza sztuk walki konfrontując się w MMA stawiają na to, co podczas treningów wychodziło im najlepiej. Sportowcy z krwi i kości chcą zaś w klatce niejako pochwalić się tym, co nowego przyswoili w ostatnich miesiącach. I to ich gubi.

To zależy od zawodnika. Oczywiście, że fajnie jest spróbować czegoś innego - kopnąć, obalić. Natomiast ja wiem, czym dysponuje Mariusz i co będzie mi potrzebne na Mariusza. A sama walka zweryfikuje to, czy mam rację. 

Ludzie mówią, że Mariusz Pudzianowski szybko poddaje się, gdy dostaje w głowę. Ale to częściowa prawda. W stójce "Pudzian" wchodzi w wymiany.

I umie przyjmować ciosy. On po prostu nie lubi, jak sobie nie radzi. I do takiej sytuacji chcę doprowadzić.

Pudzianowski brutalnie znokautował twojego przyjaciela.

Tego nie można mu odebrać. Natomiast dalej uważam, że na 10 starć Pudzianowski-Materla, Mariusz wygrywa jedną walkę z Michałem. To jest prawdziwa waga ciężka, trafił. Jest koniem, wbiega jak dzik w sosnę. Ale, oglądając to z bliska, nawet przez chwilę nie pomyślałem, że w MMA Pudzianowski jest nie wiadomo jakim kozakiem.

Nie jest. Ma natomiast jedną wspaniałą cechę - potrafi jeden do jednego zrealizować taktykę nakreśloną przez narożnik.

Jego trener Arbi Shamaew powiedział kiedyś, że pracować z Mariuszem, to jak grać w grę komputerową i naciskać przyciski. Naciśniesz przycisk prawej ręki, to on uderzy prawą. Trzeba przyznać, że w walce jest skoncentrowany. Przede wszystkim Mariusz jest nierozbity, bardzo szanuje swoje zdrowie w klatce i podczas przygotowań.

Ty chyba nie potrafiłbyś zejść z ostrego sparingu.

Nie potrafiłbym. Albo grubo, albo wcale - zawsze tak miałem. Ponieważ wiem, z czym wiąże się prawdziwa walka. W walce główną rolę może odegrać przygotowanie, taktyka. Ale może być też tak, że wjedziemy w siebie i który dzik okaże się mocniejszy, ten wygra.

Trenerzy Mariusza Pudzianowskiego przygotowywali cię do dwóch poprzednich walk. Trenujesz zapasy, jiu jitsu, byłeś w Arrachionie Olsztyn i sprowadzałeś na salę byłych sparingpartnerów "Pudziana". Ale aktualnie trenera od MMA nie masz. Swoim głównym trenerem uczyniłeś Jarosława Rogalę - człowieka od kickboxingu, który nie przepada za MMA. Zdaniem ekspertów to błąd.

Dla mnie najważniejsza jest charyzma człowieka. Taką charyzmę mieli Fiodor Łapin, Andrzej Gmitruk. Powiedzieli jedno słowo i ja od razu to robiłem. Czy treningi u świętej pamięci Andrzeja były jakieś wyjątkowo męczące? Nie, ale to wszystko działało - miał osobowość. Trenera Rogala nie jest bajerantem i robi ciężkie treningi. Do tego ma coś, czego nie mieli u mnie chłopaki (Arbi i Anzor Ażyjew) - wielki autorytet. Jak sparujemy, to słyszę, co mówi i wprowadzam to. Błyszczą mi się oczy, kiedy daje mi rady, ponieważ podziwiam go jako człowieka.

Trenera Rogalę polecił ci Marek Piotrowski.

Trener jest mentorem, który wniósł dużo wartości do mojego życia. Zapytaj "Kosteczki", ile my zmieniliśmy przez niego w tak krótkim czasie. Już po paru treningach zmieniliśmy rzeczy, których nie mogliśmy zmienić przez całe swoje życie.

Mówisz o przeklinaniu?

Chociażby. Teraz cały czas upominam ludzi, którzy przy mnie przeklinają. Mówię Kamili, żeby wyłączyła pełen przekleństw film w telefonie. "Daniel, ja cię nawet nie zrozumiałem". - zwracam uwagę podczas treningu koledze. "Popatrz, w ciągu jednego zdania powiedziałeś trzy przekleństwa". Raz, że takie wiązanki przekleństw są mega burackie. Dwa - to, jak mówisz, wyraża to, jak myślisz. A to, jak myślisz, decyduje o tym, co potem robisz. To niby głupia rzecz, ale właśnie takie drobiazgi wpływają na to, jakimi jesteśmy ludźmi.

To trener Rogala namówił cię na spowiedź z całego życia.

Chłopie, to była chyba najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem! Do spowiedzi absolutnej przygotowałem się bardzo dokładnie. Chodziłem z kartką i zapisywałem na niej wszystkie sytuacje, o których sobie przypomniałem. Stanąć twarzą w twarz z cały sobą, ze swoją historią to chyba największe wyzwanie. Pewnych zachowań, których dopuszczało się za młodu, nie czułeś, nie wiedziałeś, że robisz źle. Kiedyś, jak kogoś uderzyłem, to wydawało mi się, że to jest fajne. Wiesz, ja zawsze byłem wierzący, ale...

...gdy dorosłeś, pojęcie grzechu stało się dla ciebie znacznie pełniejsze?

Oczywiście, chyba każdy tak ma.

Ale nie każdy siedział w więzieniu.

Jestem bardzo uczuciowym gościem, łatwo można mnie zranić. Te zranienia powodowały różne sytuacje. Stanąć przed lustrem i powiedzieć: "było jak było, ale ty sobie nie masz nic do zarzucenia", to jest coś. Kto tak potrafi? Ja chcę być takim człowiekiem. I dlatego dziś bardzo wielu rzeczy bym nie zrobił. Dorosłem i zmieniło mi się patrzenie prawie na wszystko. Powtarzam, że jeżeli ludzie żyliby tak, jak nakazuje dekalog, to nie byłoby zła na świecie, świat byłby piękny. Bo to człowiek człowiekowi wyrządza największą krzywdę. Mnie wiara bardzo pomogła. Z drugiej strony, pewne sytuacje w życiu też ukształtowały mnie jako człowieka.

I dlatego nie odciąłeś się całkowicie od określonych środowisk? Choć nie identyfikujesz się już z żadnym klubem piłkarskim, nie skreślasz wszystkich kiboli. Tak samo z więźniami.

Dalej mam kontakt z ludźmi, którzy są moimi przyjaciółmi, kolegami i dla nich w razie potrzeby zawsze jestem. Ale to jest coś zupełnie innego niż kiedyś. Kiedyś tym wszystkim żyłem. Po wyjściu z zakładu karnego żyłem w mydlanej bańce. Wydawało mi się, że na zawsze jestem częścią czegoś, że mam braci. Z czasem to wszystko zaczęło pękać. Aż nagle przewartościowałem sobie wiele rzeczy. Zdałem sobie sprawę, ilu tych sztywniaków tak naprawdę jest sztywnych. Ilu z zasad, o których mówili, przestrzegają. Zobaczyłem to i pomyślałem sobie: "Stary nie tędy droga. To nie jest w ogóle tego warte". Doceniłem to, co jest naprawdę wartościowe: rodzinę, bliskich, pieski.

Chuligan chce pokazać wyższość, łobuz ją udowodnić?

Nie każdy chuligan i nie każdy łobuz. W życiu przeżyłem trochę jednych i drugich.

Do której z tych grup się kwalifikowałeś?

Byłem chyba gdzieś pomiędzy.

Byłeś kibolem Wisły Kraków.

Nie wiedziałem nawet za bardzo kto gra w klubie, chciałem się bić. Ale nie biłem się na sprzęty, tylko na ręce. Chciałem bić się jak najlepiej i udowodnić, że jesteśmy najlepszą ekipą w Polsce. Nie wszyscy ludzie Wisły mieli te same wartości. Jak szliśmy nieraz grupą i trafili jednego, to potrafili się nad nim znęcać. Mi się to nie podobało. Rozumiem, jakby wcześniej doszło do sytuacji odwrotnej i jednego z naszych tamci pobiliby w dziesięciu. Ale wcale nie musiało tak być. Po prostu "nasi" lecieli w siedmiu, ośmiu na jednego i wielkie wirażki. A jak na dwóch z nich zasadziło się pięciu, to uciekali. To wszystko bardzo rozmijało się z tym, jak ja patrzyłem na życie.

Czy z tamtego życia wyniosłeś też jakieś wartości?

Na różnych polach bitwy miałem okazję przetestować cechy, które chyba od zawsze w sobie miałem - jak honor, lojalność.

Dziś wśród chuliganów też są takie łobuzy jak ja i pewnie, że chciałbym tych młodych chłopaków właściwie ukierunkować. Natomiast z biegiem lat zrozumiałem, że nie da się wszystkim pomóc. Możesz zabrać kogoś na sporty walki, pokazać mu inne życie. Ale po pierwsze, żeby trenować wyczynowo sport trzeba mieć siłę mentalną. Sport musi stać się twoim stylem życia, bo jeżeli będzie inaczej, to w walce zabraknie ci oddechu. Po drugie musisz odnaleźć w sobie pokorę - szacunek do samego siebie, do ludzi, do wszystkiego. Ja mogę pokazać komuś inne życie, ale to nie oznacza, że on jest na nie gotowy. Sam musi takiego życia chcieć. Bo w innym przypadku posłucha cię, ale tylko na moment. Pierwszego dnia będzie zmotywowany, drugiego już mu się nie będzie chciało, a trzeciego znów poleci w wódę. Ja straciłem mnóstwo czasu pomagając różnym chłopakom. Wierzyłem w nich i się zawiodłem. Ale czy ja w pewnym momencie byłem od nich inny? Też wielokrotnie ktoś chciał dla mnie dobrze. "Okej, okej" - mówiłem, a potem - jak przychodziło co do czego - to robiłem tak, jak chciałem. Pewnych rzeczy nie zrozumiesz, jeśli się nie sparzysz. A jak się sparzysz, to od ciebie zależy, czy to przeanalizujesz i stwierdzisz: "Na co mi to było?".

Czy dzisiaj wyszedłbyś do walki w rytm piosenki "Urodziłem się w Polsce"?

Tak. Czemu nie?

Dla niektórych jest przejawem nacjonalizmu.

Zmieniłem piosenkę na wyjście na "Tommy Gun", ponieważ czuję, jakby była o mnie. "Za każdą z ran, przyjdzie czas, los odwróci jedną z kart (...) Zobaczysz sam, kto się będzie z kogo śmiał". Te ostatnie słowa dedykuję szczególnie jednej osobie. A piosenka zespołu Złe Psy? Dla mnie była patriotyczna. Patriotą jestem, nacjonalistą nie. W tym utworze podobał mi się podkład (to mocne bicie dzwonów), tekst zresztą też. "Ojciec Polak, matka Polka (...) Piękna nasza Polska cała, by ta Polska ocalała".

"Ojciec Polak, matka Polka". Uważasz, że doświadczenia i traumy rodziców przekładają się na życie dzieci?

Wiele osób czerpie wzorce z rodziny. To może być dobre, ale bywa też złe. Przykre jest to, jak niewielu ludzi wychodzi mentalnie poza swoje miejsce zamieszkania - wioskę, osiedle. Słuchasz, jak rozmawiają o niczym i ciężko ci sobie wyobrazić, że te chłopaki zajdą daleko. Rzadko zachodzą choćby o kilka kilometrów dalej. To są wyjątki, większość nie ma dużych celów, tak naprawdę nie myśli o tym, żeby się wybić. I jeśli pójdzie pracować do sklepu obok domu, to i tak dobrze. W dzieciństwie nabywasz pewne spojrzenie, uczysz się określonego modelu życia i potem bardzo ciężko ci wprowadzić inny.

Bardzo chciałbym mieć kiedyś syna, wiesz. Takiego właśnie Arczkiego skurczybyka.

Takiego jak ty?

Strasznie bym się cieszył, jakby był moim klonem. Wierzę, że nie dawałbym mu wszystkiego ot tak, chciałbym mu pokazać wiele rzeczy. To się łatwo mówi, ale chciałbym go właściwie ukierunkować - pokazać mu szereg możliwości. Mną w pewnym momencie nikt nie mógł pokierować. Mój tata się powiesił, więc nie miałem ojca. Jak patrzyłem na moich kumpli, to im zazdrościłem. Ktoś przyjechał na mistrzostwa Polski z tatą, ten go dopingował. Ależ ja chciałem, coś takiego przeżyć. Patrzyłem się w niebo i mówiłem: "Widzisz, kurde! Zdobyłem mistrza Polski, a ciebie nie ma...".

Potem szukałeś ojca w trenerach?

Uważam, że do tej pory tak mam. Mimo że jestem już starszym chłopem. Kiedyś patrzyłem na starsze osoby ze zdziwieniem: "Co oni gadają za głupoty, że kiedyś to było inaczej". A dzisiaj to my siedzimy z "Kostką" i patrząc na młodych ludzi mówimy to samo. "Staruchy, co oni gadają?" - myślą pewnie o nas (śmiech).

Co najmocniej różni cię od młodych ludzi, których poznałeś w High League?

Podejście do pieniędzy. Moja mama wychowywała nas trójkę i starała się zrobić dla nas jak najlepiej, ale było jej ciężko. W domu zawsze brakowało pieniędzy i pewnie dlatego pieniądze szanuję. Teraz stać mnie na dużo. Ale nigdy nie było i nie będzie tak, że na przykład z pięciuset tysięcy, które mam, za 400 kupię samochód. Ja albo odłożę 300 i kupię za 200, albo w ogóle nie będę niczego kupował. Odkąd pojawiły się u mnie pieniądze, zawsze miałem coś odłożonego - bo życie jest strasznie nieprzewidywalne. Uważam, że zarabiania pieniędzy też trzeba się nauczyć.

Nie zabraknie ci dawnego temperamentu w walce?

Zmieniłem nastawienie do życia, ale walka to coś innego - wiem, co trzeba zrobić.

Cały czas się uczę i te nowe rzeczy cieszą. W sumie robię to, co kocham - walczę, rywalizuję. Najważniejsze, że mam wspaniałych ludzi obok siebie. Nie muszę nic mówić, oni wiedzą, jak są dla mnie ważni. Mówię o moim teamie, chłopakach od jiu jitsu. O trenerze "Kostce", z którym odbieramy na tych samych falach i który mieszka ze mną podczas przygotowań. O trenerze Rogali. Ja ogólnie jestem aspołeczny - gdy nie muszę, to nigdzie nie wychodzę, nie wydzwaniam, jak mam wolne, to wolę zostać w domu, poczytać książkę albo iść lasu z pieskami. A przy tych ludziach czuję się mega komfortowo.

W dodatku zaraz czeka mnie takie wydarzenie. Nie mogę się doczekać, będą fajerwerki. Stadion Narodowy i walka, którą interesuje się tyle ludzi. Gdziekolwiek się z kimś widzę, słyszę: "Artur, powodzenia", "Artur, trzymamy kciuki". Ludzie tym żyją, jak żyli moją walką z Wilderem. Wiadomo, to był zupełnie inny kaliber - walka o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Całe moje życie. A tutaj przygoda, ale może to być piękna przygoda.

Wspominając potyczkę z Wilderem, mówisz, że był to najszczęśliwszy dzień w twoim życiu.

To prawda, nikt mi go nie zabierze.

Myślisz, że kiedykolwiek będziesz miał szczęśliwszy dzień?

Pytanie, jak będę się czuł właśnie, gdy będę miał dziecko. A kariera sportowa? Na dzień dzisiejszy mówię to wszem i wobec - przegram to przegram, taki jest sport, trudno. Wychodzisz walczyć, chcesz dać z siebie wszystko, ale MMA jest nieobliczalne. Głupie potknięcie, źle staniesz i koniec. W boksie wiedziałem, że jak jakaś kontuzja, to pewnie ręki. A tutaj może walnąć ci wszystko. W sobotę walczę z zawodnikiem, który jest w tym sporcie dłużej i nic nie muszę, to sportowe wyzwanie. Ja już w życiu wiele "musiałem" i bardzo przez to cierpiałem. Nie chcę już tak cierpieć. Sam wiesz, w jak straszny sposób przechodziłem niepowodzenia. Jakie nachodziły mnie demony po przegranej z Łukaszem. Co chciałem zrobić. Możesz sobie pomyśleć, co musi czuć człowiek, który ma wspaniałą kobietę, wspaniałe pieski, dom i zaoszczędzone pieniądze, a myśli o najgorszych rzeczach.

Wreszcie patrzysz na swoje życie jako całość.

I głęboko wierzę w to, że jeszcze dużo przede mną. Nie tylko sportowo.

Za "Pudzianem" są tłumy niedzielnych kibiców, ciebie wspierają koledzy po fachu. To ciekawe.

Mariusz zapracował na taką popularność. Jest utytułowanym sportowcem, pracoholikiem, który wstaje codziennie o piątej czy szóstej i motywuje ludzi. Cokolwiek w życiu robisz, powinieneś wytworzyć w sobie pożyteczne nawyki, odruchy bezwarunkowe, które wdrażasz w swoje postępowanie i które później procentują. Tak wygląda życie Mariusza, co pokazuje od kilkudziesięciu lat.

Ty też pokazujesz swoje życie. Zbudowałeś zainteresowanie swoją osobą nie tylko przez walki. W dużej mierze to wynik twojej autentyczności. Jesteś sobą, tym samym "Szpilą", ale i - jak każdy człowiek - się zmieniasz. Ludzie to widzą - pod twoimi wywiadami zaczynają przeważać pozytywne komentarze.

Coś ci powiem. Zobaczyłem przedwczoraj, że jest w Polsce Binkowski. Pamiętam, jakie wygadywał na mnie głupoty. Teraz przyleciał i tak mówię do "Kosteczki": "Nie no, jak go złapię...". Ale potem zobaczyłem, jak wygląda. Spalony na twarzy, bezdomny. I autentycznie zrobiło mi się go żal. Dotarło do mnie, że tak może skończyć każdy z nas, że kariera nie trwa wiecznie. I jak w jednej chwili byłem mega zły, tak po chwili zrobiło mi się bardzo szkoda chłopa. "Kurde, Artek, czy tak spipiałeś na starość?" - zadaję sobie pytanie.

Widzę, jak kontrolujesz emocje i zauważam tu gigantyczną zmianę. Prowokowany tłumisz złość, masz szybkie refleksje, odpowiadasz zdawkowo. Już dawno nie miałeś żadnego wybuchu. I wydaje mi się, że to jest klucz do tego, by zrozumieć, dlaczego również w internecie ludzie stają się dla ciebie mili. Dawniej twoje publiczne wyskoki odbijały się szerokim echem. To zaciemniało obraz. Bez afer dałeś szansę innym dostrzec, że jesteś dobrym człowiekiem.

Zawsze uważałem się za dobrego człowieka. Tylko kiedyś miałem zupełnie inny moment w swoim życiu. Uważałem, że jeżeli coś jest białe, to jest białe - nie ma kolorów pośrednich. Wszystko było dla mnie albo takie, albo takie. Nie dawałem sobie niczego wmówić, niczego powiedzieć. Z reguły, jeżeli coś miało się zadziać, to się działo. Nie kalkulowałem, co powinienem zrobić. To był największy problem. Pamiętasz mnie z wtedy. Młodego chłopaka, który nie widział żadnych przeszkód w życiu. Nadal bardzo chcę - żyć i walczyć. W sobotę wychodzę zrobić robotę, jak za dawnych, dobrych czasów. Zobaczycie Arcziego, który idzie pewnie po swoje. Ale już nie po trupach. Dorosłem do tego, by wziąć pióro i pisać swoją historię bez zakładanego zakończenia.