Reklama

Kochali ją absolutnie wszyscy - zarówno kobiety, jak i mężczyźni, co samo w sobie jest fenomenem. Dwudziestego stycznia minie 29. rocznica jej śmierci, a ona wciąż króluje w rankingach oceniających kobiecą urodę, talent i klasę.

W zorganizowanym przez magazyn "People" plebiscycie wybrano ją najpiękniejszą kobietą kina w całej jego historii. Zostawiła daleko w tyle nie tylko seksbomby Złotej Ery Hollywood, ale i współczesne piękności, jak Scarlett Johansson czy Angelina Jolie.

Reklama

Zmieniła się moda i kanony kobiecej urody, a pozycja  Audrey Hepburn od dekad pozostaje niezagrożona. Na przełomie wieków czytelnicy magazynu "Harpers & Queen" wybrali ją "Najbardziej fascynującą kobietą wszech czasów". Sama Audrey nie rozumiała własnego fenomenu. "Moja kariera pozostaje dla mnie zagadką. Nigdy nie sądziłam, że ludzie zechcą mnie oglądać na ekranie" - mówiła w dokumencie "Audrey na 'Śniadaniu u Tiffany'ego'".

Gdy słuchała komplementów o swojej urodzie, wybuchała śmiechem. Wskazywała na płaski biust, wielkie stopy i - jej zdaniem - odstające uszy. Zachwycała się bardziej seksownymi gwiazdami: Avą Gardner czy Sophią Loren, z którą zaprzyjaźniła się we Włoszech.

"Była gwiazdą, która nie potrafiła dostrzec własnego blasku. Mimo sławy Audrey do końca pozostała niepewną siebie osobą. Ta niepewność sprawiała, że wszyscy się w niej zakochiwali" - mówił o niej reżyser i przyjaciel Billy Wilder.

Rooney Mara, która w filmie twórcy oscarowych "Tamtych dni, tamtych nocy" wcieli się w Audrey, nie będzie miała łatwego zadania. Pewności siebie doda jej fakt, że wybór reżysera chwalą nie tylko wielbiciele aktorki, lecz wtóruje im syn Hepburn, Sean Ferrer. W rozmowie z "New York Post" ocenił, że Mara jest idealną kandydatką do roli Audrey. -  Jestem zachwycony wyborem. Ronney jest czarująca. Widać też, że jak moja matka, ma w sobie dużo miłości" — wyznał syn Hepburn.

Aktorka, którą znamy najlepiej z "Dziewczyny z tatuażem" i z filmu "Caroll", nie tylko fizycznie przypomina Hepburn. Od dzieciństwa jest także jej wielką fanką. Dobrze zna biografię Audrey i wie, że ani uroda, ani wielki talent, nie zapewniły jej życia usłanego różami.

Trauma dzieciństwa

Audrey Hepburn, a właściwie Audrey Kathleen Ruston, urodziła się 4 maja 1929 roku, w Ixelles, w Belgii, w rodzinie angielskiego bankiera i holenderskiej baronowej, spokrewnionej z dworem królewskim. Matka - Ella van Heemstra przyzwyczajona do dobrobytu i arystokratycznych manier, których nauczyła córkę, była wymagająca i chłodna. Ojciec - Joseph Ruston był drugim mężem Elli, obarczonej już dwoma synami. W późniejszym okresie dodał do nazwiska drugi człon - Hepburn, którym posłużyła się aktorka. Miał wdzięk i talent do języków obcych. Obie cechy odziedziczyła po nim córka. Po matce wzięła urodę i klasę.

Rodzice kochali muzykę, mama także taniec. Pewnego dnia baronowa zastała trzyletnią Audrey tańczącą w parku, wokół fontanny, w takt muzyki płynącej z oddali. Rytmicznie i lekko. Postanowiła wtedy, że pośle ją do szkoły baletowej. Odtąd taniec stał się dla dziewczynki sensem życia.

Z dzieciństwa pamięta awantury rodziców, podczas których chowała się pod stół. Niepokój, jaki budziły w niej, z czasem przeszedł w bulimię. Rzucała się na czekoladę i ciastka, by szybko je zwrócić. Wiele lat później odkryła, że ojciec sympatyzował z faszystami, a nawet został dyrektorem agencji prasowej, będącej przykrywką dla nazistowskiej propagandy. Oboje z matką byli członkami Brytyjskiej Unii Faszystów, choć Ella potem działała w ruchu oporu.

Gdy Audrey miała sześć lata, Ella wróciła wcześniej do domu i zastała męża w łóżku z nianią dzieci. "Mama cały czas płakała, a mnie grunt usuwał się spod nóg. Tamten strach tkwi we mnie całe życie. Gdy wyszłam za mąż, wciąż się bałam, że zostanę sama. Miłość wiązała się dla mnie z lękiem przed utratą bliskiej osoby" - wyznała potem Audrey. Zapamiętała obrazek: ojciec pakuje bagaże do auta, a ona pcha mu się na kolana i krzyczy: "Nie zostawiaj mnie tatusiu". On tłumaczył, że musi jechać do Londynu, że będą się widywać.

Nic z tego, co mówił, nie było prawdą. Wkrótce baronowa wysłała  dziewczynkę do szkoły baletowej w hrabstwie Kent, w Anglii. Taniec zawsze był dla niej lekarstwem na smutek. Z pomocą wuja odnalazła w Londynie ojca, który jednak unikał spotkania. Audrey była nieszczęśliwa.

W obawie, że pobyt w Anglii, może być niebezpieczny, matka ściągnęła córkę do siebie, do Amsterdamu. Neutralna Holandia wydawała się bezpieczniejsza. W maju 1940 r. ta neutralność została pogwałcona, a Niemcy zajęli kraj.

Zupa z pokrzyw i cebulki tulipanów

Kiedy Niemcy maszerowali po ulicach, ona za zasłoniętymi oknami tańczyła w mieszkaniu. Tańczyła także na scenie. Zarobione pieniądze przeznaczała na ruch oporu. Miała 14 lat, gdy nosiła meldunki dla walczących z okupantem Holendrów, o czym matka nie miała pojęcia. Roznosiła też antynazistowskie ulotki.

Zimą 1944 roku Niemcy zablokowali dostawy zaopatrzenia do Holandii. Zapanował głód. Ludzie żywili się głównie cebulkami tulipanów. W domu Audrey dzieci wyrywały sobie karmę dla psów. Dopiero wiosną, babcia zdradziła jej pomysł na pożywną zupę - robiło się ją z pokrzyw. Rosły za miastem. Audrey wybrała się na ich poszukiwanie i przepadła na trzy dni.

Podczas gdy rodzina była przekonana, że stało się najgorsze, ona ukrywała się przed łapanką w piwnicy opuszczonego domu. Bez jedzenia i picia, za towarzystwo mając szczury. Wyszła dopiero, gdy za oknem zapadła cisza. Mniej więcej po 70 godzinach. Gdy skostniała z zimna i głodu trafiła do domu, była już bardzo chora. Lekarz rozpoznał ciężką anemię, początki astmy i spuchnięte stawy. Powiedział mamie, że Audrey nie przeżyje tygodnia. I nagle, w dniu, w którym skończyła 16 lat, stał się cud - do Amsterdamu dotarli Amerykanie. Miasto zostało wyzwolone, a  Ella kupiła od nich papierosy, które lekarz zamienił na penicylinę. Po jej podaniu Audrey wróciła do zdrowia.

Gdy trafiły do nich paczki z Unry, przypomniały sobie z matką smak pożywienia innego niż gotowane pokrzywy. Mierząca 170 cm dziewczyna ważyła 40 kg.  Jeszcze nie wiedziała, że głód i choroba, jaką przeszła, pokrzyżują jej życiowe plany. Gdy na dobre stanęła na nogi, natychmiast znalazła szkołę baletową i nauczycielkę tańca. Ale przedłużający się głód zniszczył jej mięśnie. W dodatku na primabalerinę była za wysoka. "Będziesz tańczyć, ale zawsze w drugim, trzecim rzędzie. Czy to ci wystarczy?" - pytała Audrey rosyjska nauczycielka, Sonia Gaskell.

W roli Gigi

 Gdy okazało się, że o tańcu musi zapomnieć, zastąpił go "projekt aktorstwo", choć bez wiary w sukces. Osiemnastoletnia Audrey dostała małe rólki w angielskich filmach. W Holandii powstał dwujęzyczny dokument dla linii lotniczych, a śliczna dziewczyna mówiła płynnie po angielsku i holendersku. Wkrótce przyjęła małą rólkę, bo dała jej szansę odwiedzić Monte Carlo.

Tam właśnie zobaczyła ją znana francuska pisarka Colette i uznała, że będzie idealna do broadwayowskiej adaptacji jej "Gigi". - Nie mogę - oznajmiła Audrey. - Nie udźwignę tej roli. Właściwie jestem tancerką.

Ostatecznie dała się przekonać i choć sztuka miała średnie recenzje, jej brak doświadczenia zaowocował "bezbronną postacią, którą chce się brać w opiekę" - pisali zachwyceni krytycy. Po kilku tygodniach urok Audrey działał tak mocno, iż napis "GIGI" z Audrey Hepburn zmieniono na "Audrey Hepburn w roli GIGI". Bo chodzono nie na sztukę, ale na Audrey. Mimo to w jej filmowej wersji nie chciała zagrać.

Ktoś szepnął o niej Williamowi Wylerowi i wielki reżyser zaprosił ją na zdjęcia do roli księżniczki, której partnerować miał sam Gregory Peck. Audrey była tak przerażona, że dopiero gdy Wyler uciekł się podstępu - oznajmił, iż kamery są wyłączone i chce jedynie porozmawiać - dała się filmować. Opowiedziała mu o czasach dorastania i o wojnie.

Wyler był nią oczarowany. Audrey musiał zaakceptować Peck, a ten zachwycił się nią jak wszyscy. Debiutantka zagrała tak dobrze, że zaczął nalegać, by dostała honorarium równe jego gaży. Zadbał też o to, by wbrew umowie, jej nazwisko pojawiło się na ekranie obok jego. Na uwagę agenta, że chyba oszalał, rzucił tylko: "Oszalałbym, gdybym nie widział, że ta dziewczyna zagrała tak, iż za swoją pierwszą rolę dostanie Oscara".

- Miała tę przewagę nad amerykańskimi aktorkami, że znała życie dużo lepiej od nich - nikt w Ameryce nie miał pojęcia, jak tragiczne doświadczenia miała za sobą ta krucha istota" - wspominał inny jej przyjaciel, Roger Moore.

Audrey nie opowiadała o swoim dzieciństwie. Matka nauczyła ją powściągliwości. Na całe życie zapamiętała, co powtarzała jej w domu. "Nie jesteś pępkiem świata, nie mów ciągle o sobie. Inni są ważniejsi".

Narodziny gwiazdy i miłość

Peck nie pomylił się w swojej wróżbie. Tę historię znają wszyscy. Młoda księżniczka podczas wizyty w Rzymie ma dość etykiety i postanawia zwiedzić miasto. Jej tropem podąża przystojny amerykański reporter z fotografem. Nie ma jednak skandalu, bo między tym dwojgiem zrodzi się uczucie...

"Rzymskie wakacje", uwielbiany film Wylera, dały początek narodzinom jednej z największych gwiazd Hollywoodu. Nieczęsto zdarza się, by aktorka za pierwszą, dużą rolę otrzymywała Oscara. Spadła na Hollywood jak meteor i zaczęła się w nim rozglądać. A nawet nie musiała, bo reżyserzy dobijali się do niej sami. Była pierwszą aktorką, która zdobyła Złoty Glob i nagrodę BAFTA za tę samą rolę. (Potem uzyskała status EGOT - wszystkie najbardziej prestiżowe nagrody - Emmy, Grammy, Oscara i nagrodę Tony, co uważane jest za największe osiągnięcie w tej branży).

Kolejna po "Rzymskich wakacji" była "Sabrina" u boku Humphreya Bogarta i Williama Holdena, znów u Wildera, który oszalał na punkcie Audrey . To on powiedział słynne słowa: "Bóg cmoknął ją w policzek i tak już zostało". Podpisała swój pierwszy kontrakt z wytwórnią Paramount. Mogła też wybrać projektanta  kostiumów do "Sabriny".

Tak zaczęła się jej kolejna trwająca całe życie przyjaźń z nieznanym wtedy Hubertem de Givenchy. Klasyczna prostota stylu sprawiła, że Audrey pokochała go od razu. Ubierał ją odtąd na ekranie i w życiu, a sławny stał się dzięki niej. Givenchy stworzył m.in. kilka projektów na potrzeby "Śniadania u Tiffany'ego" w tym najsłynniejszy - klasyczną czarną suknię z odsłoniętymi ramionami. Wkrótce Audrey była nie tylko gwiazdą kina, ale również ikoną mody.

Na planie "Sabriny" aktorka zakochała się w Holdenie, ale jako żonaty, był dla niej stracony. - Jeśli wyjdę za mąż, chcę być "bardzo" zamężna - lubiła powtarzać, co oznaczało, że nie chce związku, w którym oboje robią karierę, a rodzina jest na dalszym planie. Wkrótce poznała Mela Ferrera i odkryła, jak wiele mają wspólnego. On także zaczynał jako tancerz, a potem trafił do teatru. Też ciężko chorował w czasie wojny. Niestety, do małżeństwa miał podobny stosunek jak ojciec Audrey - właśnie rozwodził się po raz trzeci (był 12 lat starszy). Ale zakochała się w nim. W 1954 roku wzięli ślub w Szwajcarii, gdzie zamieszkali.

Gdy okazało się, że jest w wymarzonej ciąży, odrzucała kolejne role, choć nie cierpiała na nadmiar pieniędzy. Wytwórnia, zarabiając na niej krocie, płaciła gwieździe średnią na ówczesne warunki gażę. Ona nie zabiegała o więcej.

Niestety, na zostanie matką musiała czekać znacznie dłużej. Jej filigranowa sylwetka nie sprzyjała donoszeniu ciąży. Po pierwszym poronieniu rzuciła się w pracę. Grała m.in. wspólnie z mężem w "Wojnie i pokoju", którego producentem był Dino de Laurentis i nareszcie dostała gażę należną gwieździe. Ona była Nataszą, Mel grał księcia Andrzeja, ale o ile Audrey wypadła znakomicie, on zasłynął z wykłócania się o pieniądze. Niebawem zagrała w przejmującej "Historii zakonnicy" Freda Zinnemanna i udowodniła, że jest równie dobrą aktorka dramatyczną. Znów została nominowana do Oscara. Jeszcze wcześniej stworzyła inną, niezapomnianą kreację w musicalu "My Fair Lady" George’a Cukora.

W biografii gwiazdy Alexander Walker napisał: "Za talent i urodę kochali ją wszyscy. Konserwatywnej części Ameryki Audrey dawała gwarancję, że cnota też daje nadzieję na szczęśliwe zakończenie, pozostając nienaruszoną". Tę aurę niewinności, jaką wokół siebie roztaczała, wykorzysta niebawem  reżyser najgłośniejszego filmu, który dookreśli styl Audrey - Blake Edwards w "Śniadaniu u Tiffany'ego".

Wymarzone dziecko Audrey i Mela przyszło na świat dopiero w 1960 roku, po trzech poronieniach. Tym razem, gdy Audrey dowiedziała się o ciąży, zrezygnowała z grania. Nie interesowały jej zobowiązania wobec wytwórni. Bycie matką było najważniejsze. Pierworodny syn, Sean Hepburn Ferrer urodził się 17 lipca i jeszcze przez rok jego matka nie chciała słyszeć o graniu. Audrey okazała się wspaniałą matką, a jej dzieci, (drugi syn przyjdzie na świat 10 lat później) wspominają, że nie miały pojęcia, jak wielką jest gwiazdą.

W 1961 roku Audrey przyjęła rolę w "Śniadaniu u Tiffany'ego", choć miała wątpliwości. Truman Capote, autor literackiego pierwowzoru, widział w tej roli Marylin Monroe. Bohaterka Audrey jest tak naprawdę utrzymanką bogatych mężczyzn, ale w filmie nie mówi się o tym, czym się zajmuje. "Kim ona tak naprawdę jest?" - pytała Blake'a Edwardsa, bo scenariusz jej się podobał. - "To taka szurnięta dziewczyna" - odpowiedział reżyser. - "To brzmi znacznie lepiej" - uśmiechnęła się Audrey.

Holly w jej wydaniu niewiele ma wspólnego z postacią, jaką byłaby, gdyby grała ją Marylin Monroe. Jej seksualna swoboda została stonowana, a ona w głębi serca zachowała niewinność i dobroć. Edwards wiedział, że tylko Audrey może ocalić scenariusz przed zarzutem niemoralności. Charakter bohaterki oddaje słynna piosenka z filmu - "Moon River", wykonywana przez Audrey, nagrodzona Oscarem. Film był gigantycznym sukcesem, a jej przyniósł kolejną nominację do złotej statuetki. Był jej ulubionym. Niestety, jej sukcesy źle znosił zazdrosny Mel. Próbowała ratować małżeństwo, ale nie udało się.

W 1967 roku z bólem rozwiodła się z Melem. A rok później, ku swojemu zaskoczeniu, zakochała się w młodszym o 10 lat włoskim psychiatrze Andrei Dottim. Wcześniej zdążyła zagrać w świetnym thrillerze Terence'a Younga "Doczekać zmroku", w którym była niewidomą kobietę, stawiającą czoła handlarzom narkotyków. Film przyniósł jej piątą nominację do Oscara.

Niewierny Dotti i przerwa od kina

Poślubiając młodego psychiatrę, Audrey dobiegała czterdziestki. Wciąż wyglądała pięknie, ale on był kobieciarzem, dla którego stałą się wyjątkową zdobyczą. Przyjaciele ją ostrzegali, ale nie słuchała - przeprowadziła się dla niego do Rzymu. Wkrótce była w ciąży. Bała się kolejnego poronienia, więc dziewięć miesięcy przeleżała w łóżku. Luka urodził się w lutym 1970 roku. Zdrowy i silny.

Po jego narodzinach Audrey grała już rzadko. U szczytu kariery ogłosiła, że chce zająć się wychowaniem chłopców i na 10 lat robi sobie przerwę od kina. Protestowali wielbiciele gwiazdy, a także filmowcy. Prasa drukowała ich "odezwy". Apelowano do Hepburn, by "nie marnowała talentu danego od Boga". Ona odpowiadała, że nigdy nie wierzyła w swój rzekomy, wielki talent. "To po prostu praca, w której dawałam z siebie wszystko, co potrafiłam. Myślę, że miałam sporo szczęścia, prawdziwy fart i tyle" - oświadczyła w telewizyjnym wywiadzie. I pomyśleć, że te słowa wyszły z ust aktorki, którą American Film Institute umieścił na trzecim miejscu wśród największych legend kina.

Miała wtedy inne zmartwienia. Podczas gdy ona świetnie czuła jako kobieta domowa, z pasją też urządzała ogród, Dotti okazał się marnym mężem. "Marzyła o niej połowa mężczyzn na ziemi, a związała się z pajacem, niewartym jednego jej spojrzenia" - mówi w dokumencie jej przyjaciółka. Włoskie tabloidy ochoczo zamieszczały zdjęcia Andrei w towarzystwie innych kobiet. Czuła się  samotna i nieszczęśliwa, ale wytrwała w tym związku do 1981 roku. Zapytana, czemu tak długo nie myślała o rozwodzie, odpowiedziała: "Dla syna. Mój ojciec zostawił nas, gdy miałam sześć lat. Nigdy sobie z tym nie poradziłam".

Z aktorki misjonarka

Po rozstaniu z mężem Audrey zatęskniła za kinem, decydując się na pracę nad jedynym ważnym filmem nakręconym w latach 70. "Powrót Robin Hooda", gdzie zagrała u boku Seana Connery'ego. I choć opowieść o  podstarzałym Robin Hoodzie, który wraca, by pomóc ubogim i zdobyć serce też niemłodej Marian, nie była sukcesem, aktorkę przyjęto entuzjastyczne.

Spodziewano się, że wraca na dobre. Tak nie było. Zbliżała się wówczas do pięćdziesiątki. Luca Dotti wspomina: "Mama była zawsze zaskoczona staraniami kobiet, aby wyglądać młodziej niż w rzeczywistości. Cieszyła się, że się starzeje, że będzie miała więcej czasu dla siebie i dla rodziny, wreszcie odetnie się od kultu młodości i piękna, obowiązującego w Hollywood".

Audrey Hepburn nie miała poczucia, że fabryka snów to jej miejsce na ziemi, a bycie aktorką to powołanie. Przez ostatnie 20 lat życia sporadycznie pojawiała się na ekranie. Wszyscy wiemy o jej zaangażowaniu w działalność UNICEF-u, i wzięciu na siebie obowiązków ambasadora dobrej woli. Nie zapomniała piekła wojny i głodu, przez jakie przeszła, jej zaangażowanie było nieporównywalne z niczyim innym. "Nareszcie mogę przekuć popularność na coś pozytywnego" - mówiła z radością.  

Pierwszą podróż odbyła do dotkniętej klęską głodu Etiopii. Potem był Sudan, Gwatemala, Somalia, Kenia. "Trzymała na rękach umierające z głodu dzieci i odganiała im z oczu muchy. Widziała ludzi pijących wodę ze ścieków i miejsca, gdzie nie ma prądu, wody, kanalizacji. (...) W obozie dla dorosłych uchodźców spotkała samotne dziecko. Gdy spytała dziewczynkę, kim chce zostać, gdy dorośnie, ta odpowiedziała w swoim języku: Chcę być żywa".

Z podróży przywoziła nagrania, by przekonać świat do wspierania cierpiących z powodu głodu i wojny. Organizowała konferencje i informowała o potrzebach rejonów, jakie odwiedzała. W Afryce, w ośrodku gdzie zobaczyła trupy zmarłych dzieci, zemdlała na wiele godzin.

We wrześniu 1992 roku udała się do Somalii. Tam dopadły ją potworne bóle brzucha. Gdy po powrocie do Szwajcarii zrobiła badania, ujawniły obecność guza. Przeprowadzono operację i wydawało się, że wróci do zdrowia. Trzy tygodnie później odkryto, że to rozległy nowotwór jelita grubego.

Audrey Hepburn zmarła 20 stycznia 1993 roku, w wieku 63 lat. Zapytana kilka tygodni wcześniej, co chciałaby dostać na ostatnie Boże Narodzenie, odpowiedziała: "Pokój dla wszystkich dzieci na świecie. Dopiero wtedy ugaszą pragnienie wodą, jedzenie wzmocni ich ciała, a leki pomogą".