Reklama

W Polsce rozmowa telefoniczna prezydenta Andrzeja Dudy z jordańskim królem Abdullahem II zapamiętana została głównie z uwagi na absurdalną dyskusję w mediach społecznościowych o kablu od telefonu. Za jej sposobem polska dyplomacja wzięła jednak udział w wydarzeniach, którymi żyje świat arabski. Doszło do tego nieco przed przypadek, bo była to rozmowa kurtuazyjna, zaplanowana wcześniej z inicjatywy polskiej z okazji 100. rocznicy powstania Jordanii - i nikt nie mógł przewidzieć, że odbędzie się w niecodziennych okolicznościach. Tego samego dnia król rozmawiał z prezydentem USA Joe Bidenem i szefową Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen.

Powodem zainteresowania nie była zbliżająca się okrągła rocznica. 3 kwietnia gruchnęła informacja o aresztowaniu kilkunastu osób, w tym Hamzy - byłego następcy tronu, przybranego brata króla i Basima Aładalli - byłego ministra finansów. Władze Jordanii nie użyły sformułowania "zamach stanu", tylko "działalność zagrażająca stabilności i bezpieczeństwu". Książę z rodziną wylądował w areszcie domowym, reszta została zatrzymana.

Konflikt w rodzinie królewskiej

Reklama

Potem nastąpiła zmiana narracji - wyciekł film, w którym Hamza wyjaśnia swój punkt widzenia. - To nie ja jestem odpowiedzialny za kryzys w zarządzaniu, korupcję i niekompetencję wszechobecną w naszej administracji w ostatnich 15, 20 latach. Nie ja odpowiadam za to, że ludzie stracili wiarę w instytucje - mówił. Łatwo zgadnąć, kogo dotyczą te słowa - Abdullah II na tronie urzęduje od 22 lat, a 17 lat temu Hamza stracił tytuł następcy tronu na rzecz Husajna, syna urzędującego władcy. Niektórzy zaczęli się zastanawiać, czy król Jordanii nie spanikował przed krytyką w obliczu trudnej sytuacji w kraju.

W następnych dniach otrzymywaliśmy kolejne strzępy informacji - od miałkich komunikatów prasowych po mniej lub bardziej wiarygodne, ale soczyste plotki. Oficjalne informowały o fali poparcia dla króla - widać to chociażby w notatce po rozmowie z Andrzejem Dudą, mówiącej o "pełnej solidarności z Jordanią pod rządami Jego Wysokości" (polska wersja mówi o współpracy wojskowej i walce z ISIS; to normalne, że się różnią, pisane są z myślą o lokalnym czytelniku i skupiają się na ważnych dla niego tematach). Kolejne nagranie staje się hitem w arabskich mediach. Słychać na nim, jak Hamza wyrzuca z domu szefa sztabu jordańskiej armii, który osobiście pofatygował się poinformować o areszcie. - Jesteś w domu Husajna (ojca Abdullaha II i Hamzy - red.) i mówisz mi, co mam robić i z kim się kontaktować? Grozisz mi? Co to ma znaczyć? - słyszymy.

Potem było jeszcze dziwniej. W całej sprawie maczać palce miały zagraniczne rządy, chociaż Jordania na nikogo nie wskazywała. Pojawił się Roy Shaposhnik, który miał być izraelskim agentem i oferować pomoc Hamzie w ucieczce z kraju. On sam zaprzeczał, że jest z Mossadu (ma firmę z najemnikami), twierdził, że książę to przyjaciel i tylko chciał mu pożyczyć odrzutowiec. Po byłego ministra finansów Ałdallę, bliskiego następcy tronu Arabii Saudyjskiej Mohammadowi bin Salmanowi (mają zdjęcia, jak ramię w ramię modlą się w Mekce) miał przylecieć saudyjski szef MSZ z furą pieniędzy (nieoficjalnie - z 3 mld dolarów), ale Jordańczycy nie zgodzili się na jego uwolnienie. W wielu miejscach przebijały się informacje, że spisek ma umożliwić realizację "planu stulecia" - projektu Donalda Trumpa na pokój na Bliskim Wschodzie, któremu Jordania się sprzeciwiała. Wspólna intryga Izraela i Arabii Saudyjskiej - według tych doniesień - miała pozwolić temu pierwszemu na aneksję Palestyny, a temu drugiemu na przejęcie kontroli nad meczetem Al-Aksa w Jerozolimie. A to padało na podatny grunt. - To trzecie po Mekce i Medynie najświętsze miejsce dla muzułmanów. W ostatnich latach pojawiały się wiarygodne plotki, że bin Salman chce, aby rodzina Saudów, a nie Haszymidów była strażnikami Al-Aksy. Miał wpływać na sieć organizacji charytatywnych z nią związanych. Dzięki temu Saudowie opiekowaliby się wszystkimi trzema najświętszymi miejscami - wyjaśnia Nicholas A. Heras, analityk z instytutu Newlines w Waszyngtonie.

Konflikty w arabskich rodzinach królewskich nie są niczym niespotykanym, ale poza dramatycznymi próbami ucieczek przetrzymywanych w złotych klatkach księżniczek, odbywają się raczej za zamkniętymi drzwiami. Gdy w 2018 roku Mohammed bin Salman aresztował 11 książąt, nie było nagrań drugiej strony, z zatrzymań wydostało się raptem kilka zdjęć. Nic więc dziwnego, że otwarty konflikt zelektryzował media i opinię publiczną w świecie arabskim. Poza Jordanią - tam wydano zakaz informowania (poza oficjalnymi komunikatami), więc mieszkańcy musieli dowiadywać się wszystkiego drogą pantoflową. - Afera z Hamzą to efekt bardzo skomplikowanych wewnętrznych i zewnętrznych elementów, duże znaczenie ma też historia - mówi dr Mandżari Singh z Centre for Land Warfare Studies w Nowym Delhi.

Z obchodów 100-lecia kraju opublikowano zaledwie kilka zdjęć. Jest na nich i Hamza i Abdullah II, którzy w maseczkach i z innymi przedstawicielami rodziny stoją przed grobem Husajna.

Sztuczne, ale trwałe

"Żaden Arab nie kocha pustyni. Kochamy wodę i zielone drzewa. Na pustyni nic nie ma, a nie ma ludzi, którzy potrzebują nic" - mówi książę Fajsal do T.E. Lawrence’a. Ten cytat jest prawie na pewno fikcyjny - pochodzi z filmu "Lawrence z Arabii", ponadto opartego na mało wiarygodnej autobiografii tytułowego bohatera, ale dobrze oddaje sytuację, w jakiej znalazł się ród Haszymidów 100 lat temu.

W trakcie I wojny światowej Brytyjczycy szukali sprzymierzeńców do walki z Imperium Osmańskim na Bliskim Wschodzie. Szpieg i podróżnik T.E. Lawrence znalazł ich w Haszymidach, a szczególnie młodym księciu Fajsalu. Ta wywodząca się bezpośrednio od Mahometa (Abdullah II ma być z 41. pokolenia po proroku) rodzina, od X wieku miała tytuł szarifów, czyli władców Mekki. Formalnie byli od 400 lat pod kontrolą Turków, nie ma co więc dziwić się, że przemówiła do nich wizja Brytyjczyków, którzy mamili ich kontrolą nad całym światem arabskim - łącznie z perłami w koronie - Syrią i Palestyną.

Arabscy ochotnicy, szturmujący na wielbłądach, pomogli na wojnie, ale koniec końców zostali oszukani: Palestyna i Syria trafiły w ręce Brytyjczyków i Francuzów. Książę Fajsal dostał Irak, a jego brat Abdullah sztucznie stworzone linijką na mapie królestwo obok - emirat Transjordanii. Gdy przybył do jego stolicy Ammanu, wiosną 1921, to witały go namioty małego, kilkutysięcznego miasteczka pośrodku pustyni. Przez pierwsze 25 lat ten teren był protektoratem Wielkiej Brytanii - niepodległość uzyskał po II wojnie światowej, w maju 1946 roku.

Władze w innych państwach w regionie upadały (dotknęło to też pozostałych Haszymidów - z Mekki wyrzucili ich Saudowie w 1925 roku, z Iraku wojskowy pucz w 1958 roku), a Jordania trwa. Nie obyło się bez problemów - po drodze m.in. przegrali trzy wojny z Izraelem, mieli wojnę domową z palestyńskimi bojownikami; jednego króla zabił zamachowiec przed Al-Aksą, kolejnego usunięto z powodu schizofrenii, następny objął tron w wieku 16 lat. Jeden z analityków nieco przesadnie nazwał Jordanię "jedynym państwem od Indii po Morze Śródziemne, w którym przez stulecie nie doszło do przewrotu". - Wizerunek "oazy spokoju" jest pretensjonalny, widziany przez pryzmat braku konfliktów z sąsiadami, szczególnie Izraelem. W rzeczywistości problemy wewnętrzne są tak wielkie, że nie ma czasu na spory z innymi państwami - mówi dr Singh.

- System opiera się na ścisłej współpracy monarchii, aparatu bezpieczeństwa i lokalnych plemion - mówi Nicholas A. Heras. Przedstawiciele plemion, głównie z południa kraju, stanowią podstawę służb i administracji. W swoim kraju są już mniejszością. - Według szacunków, 60 proc. społeczeństwa jest pochodzenia palestyńskiego - mówi dr Singh. Oni dominują w sektorze prywatnym. Przez dekady rodzina królewska, także ze względu na pochodzenie sięgające wprost Mahometa, była poza krytyką. Ta skupiała się na premierze lub ministrach (całkowicie zależnych od monarchii), których następnie król wymieniał - na przykład w czasie Arabskiej Wiosny premiera zmieniono aż pięciokrotnie. - Kwestionowanie króla jest przestępstwem. Można krytykować rząd, ale nigdy króla - mówi dr Singh. Portret króla, dopasowany do sytuacji (w porcie - w kasku budowlanym, na komendzie - w mundurze, w sklepie - w tradycyjnej chuście) jest nieodzownym elementem prawie każdego pomieszczenia. W ostatnich latach coraz częściej na protestach pojawia się jednak wcześniej niespotykana krytyka samej monarchii.

Nad bezpieczeństwem czuwa Mukhabarat, wpływowe służby specjalne. Oczywiście wszystko ma swój koszt - jak opowiadał mi Palestyńczyk, pracujący po obu stronach rzeki Jordan: "Izraelskie służby są bardziej natrętne, ale wiesz, czego się możesz spodziewać, postępują według regulaminu. Jordańczycy są szaleni, potrafią zrobić z tobą wszystko". Według niektórych źródeł to kontrola nad nimi miała być też kością niezgody między Hamzą a Abdullahem II.

Narastające problemy

Pandemia wyolbrzymiła problemy, z jakimi boryka się Jordania. 13 marca o 6 rano na oddziale położniczym, covidowym i intensywnej terapii szpitala w As-Salt zabrakło tlenu. Przerwa trwała co najmniej dwie godziny, przerażone rodziny pacjentów próbowały w tym czasie same robić resuscytację krążeniowo-oddechową. Zmarło przynajmniej siedem osób, a wizyta króla, następcy tronu, dymisja ministra zdrowia i dyrektora szpitala, nie ostudziły nastrojów. W nocy, w tym jednym z biedniejszych miast Jordanii (było jednym z źródeł rekrutów do ISIS), na ulicę musiało wyjechać wojsko.

W marcu wskaźniki zakażeń i śmierci były tam jednymi z najwyższych na świecie, a i tak zapewne były zaniżone, bo znaczna część mieszkańców nie ma dostępu do opieki zdrowotnej. Godziny policyjne, którymi walczy się z koronawirusem, są bezlitosne dla społeczeństwa, które opiera się w dużej mierze na sektorze nieformalnych usług i turystyki (stanowi 20 proc. PKB kraju). - Sytuacja jest gorsza niż w poprzednim roku, wprowadzony przez rząd lockdown doprowadził do powszechnej wściekłości i ekstremalnej biedy. Ponadto działania rządu nie dają pozytywnego efektu, liczba zakażeń wzrasta - mówi Łesam Abu-Mater, ekonomista z Middle East University w Ammanie. Dr Singh dodaje:  

To właśnie spotkanie Hamzy z jednym z plemiennych przywódców na południu kraju miało przechylić szalę goryczy i zapoczątkować falę zatrzymań. - Jego wizerunek jako reformatora nie podoba się monarchii, ale przemawia do niezadowolonych przywódców plemiennych. Stał się lubianą postacią, szczególnie w obliczu wzrastającej liczby zakażeń i złej sytuacji ekonomicznej w kraju. Może być widziany jako"zastępca" Abdullaha - mówi dr Singh. Dla plemion Hamza jest bardziej swojski - przypomina z wyglądu swojego ojca, co do którego mają sentyment; w odróżnieniu od króla, który młodość spędził w Anglii i USA nie mówi po arabsku z akcentem; nie ma też żony palestyńskiego pochodzenia (królowa Rania jest negatywnie postrzegana przez "rodowitych" Jordańczyków).

Nicholas A. Heras całą sprawę widzi jako konflikt o następstwo tronu. - Abdullah II się starzeje, gra o tron się rozegra między jego synem Husajnem a Hamzą. Ten drugi jest bardziej przekonujący dla plemion. Lojalne wobec króla służby zareagowały agresywnie wobec Hamzy i każdego, kogo da się przekonująco połączyć z tą "konspiracją". To atak wyprzedzający - uważa. Zdaniem dr Mandżari Singh na krótką metę ostatnie wydarzenia wzmocnią Abdullaha. - Jordania zyskała cztery rzeczy: odwróciła uwagę od fatalnej sytuacji społeczno-ekonomicznej, poprawiła relacje z USA, Izraelem i państwami arabskimi, które wyraziły wsparcie dla króla. Możliwe, że jakieś środowiska kierowane przez Hamzę rzeczywiście coś planowały, biorąc pod uwagę złą sytuację w kraju. Zapobiegnięcie temu, tylko wzmocniło pozycję Abdullaha. Pytanie, na ile i do kiedy, bo bez poważnych reform politycznych i ekonomicznych gniew przeciwko monarchii raczej będzie trwał - mówi dr Singh.

Wiele wskazuje na to, że nieoficjalna wersja o spisku Arabii Saudyjskiej i Izraela też znalazła swoich zwolenników. I nie przeszkadza im nawet fakt, że Trump od kilku miesięcy jest poza Białym Domem. Jak tłumaczy mi przedstawiciel jednej z ważniejszych rodzin popierających króla, gdy pytam o sytuację w kraju: "bin Salman zrobi wszystko, żeby Izrael i USA poparły jego kandydaturę na króla po ojcu. Izrael chce uznania stolicy w Jerozolimie. Razem to zaplanowali, ale nie przewidzieli, że nasze służby to odkryją". To wygodne tłumaczenie - Trump już nie rządzi, relacje z Izraelem są najgorsze od lat (niedawno po zakazie wizyty dla następcy tronu w Jerozolimie Jordania zakazała lotów nad swoim terytorium izraelskim samolotom, co przeszkodziło premierowi tego kraju w historycznej wizycie w Emiratach), a Arabia Saudyjska podobno od siedmiu lat nie wspomaga finansowo Jordanii, więc ryzyko strat jest niewielkie. Co oczywiście nie oznacza, że nie ma w nich nawet ziarenka prawdy - każde z tych środowisk mogło w jakiś sposób wspierać (lub dawać takie złudzenie) opozycję wobec króla w rodzinie królewskiej, licząc na perspektywę bardziej przyjaznego następcy. Pozostała część jordańskiego społeczeństwa pochłaniają raczej inne problemy. Jak mówi mi jedna z mieszkających w Ammanie uchodźczyń z Syrii: "chwilę były problemy, ale teraz jest spokojnie".

14 kwietnia prokuratura rozpoczęła śledztwo w sprawie "działalności wywrotowej" zatrzymanych. Nie będzie dotyczyć księcia, który tydzień wcześniej złożył hołd królowi i przysiągł mu wierność. Król zaapelował, aby ułaskawić wszystkich uczestników domniemanego przewrotu. Co wcale nie oznacza, że jordańska beczka prochu nie może wybuchnąć. Co rusz pojawiają się kolejne napięcia. Zaczynający się właśnie Ramadan, kiedy za dnia nie można jeść, u wielu Arabów zwiększa nerwowość. Na wszelki wypadek promowany przez tygodnie serial (tradycyjnie największe premiery telewizyjne w krajach arabskich są właśnie na czas postu), opowiadający o plemieniu buntującym się przeciwko złemu władcy, został zdjęty z anteny. Głośna była sprawa kobiety, która miała pójść do więzienia za stwierdzenie podczas kłótni, że "jej ojciec jest lepszy niż król" (ostatecznie Abdullah ją ułaskawił). Pogarsza się też sytuacja hydrologiczna, wiele wskazuje na to, że tego lata woda będzie dostępna tylko raz na dwa tygodnie (Jordania ma chroniczne problemy z jej brakiem, nawet w apartamentach dla klasy średniej w Ammanie płynie z kranów raz w tygodniu - mieszkańcy magazynują ją w zbiornikach na dachach budynków).

- To słownikowy przykład kruchego państwa. Nie wiadomo, ile Haszymidzi i aparat bezpieczeństwa będą je w stanie kontrolować. Sytuacja jest taka, że polityczne i społeczne zepsucie będzie trwać, a sytuacja ekonomiczna będzie podburzać Jordańczyków. Ewentualne załamanie gospodarki to największa groźba dla przyszłości królestwa - mówi Heras. - Jeśli wszystkie strachy się ziszczą, to tak, Jordania może przeistoczyć się w upadłe państwo. Niektórzy analitycy zaczęli ją nazywać "bananową monarchią", na wzór "bananowej republiki" - dodaje Singh.