Reklama

Gdy Margot Robbie wraz z mężem - producentem Tomem Ackerleyem starała się o prawa do filmu od firmy Mattel, nie myślała o sobie w roli Barbie. Jak dziwnie by to nie brzmiało, okrzyknięta po roli w "Wilku z Wall Street" Martina Scorsesego "najgorętszą blondynką wszech czasów" gwiazda, zamierzała się spełniać na fotelu producenckim. Oboje z Tomem wiedzieli jednak, że film ma reżyserować twórczyni "Lady Bird" Greta Gerwig, gwarantująca nieszablonowy scenariusz i kino dalekie od schematów. Wiedzieli też, że pracując nad tekstem wraz z partnerem Noah Baumbachem, musi mieć zapewnioną twórczą swobodę. I to zagwarantowali jej w umowie zawartej z wytwórnią Warner Bros.

Jeszcze na etapie projektu, przekonując filmowego giganta do zainwestowania dużych pieniędzy, Robbie sprytnie tłumaczyła: "Na sukces składa się połączenie świetnego pomysłu z reżyserem - wizjonerem. Na przykład: dinozaury i Steven Spielberg. Taki duet oznacza wielkie pieniądze w kasach kin. A ja wam proponuję: Barbie i Gretę Gerwig!".

Reklama

Wytwórnia połknęła haczyk, a projekt za 100 mln dolarów ruszył z kopyta. Początkowo Robbie i Gerwig myślały o obsadzeniu w roli Barbie Gal Gadot, zdaniem tej pierwszej "najpiękniejszej kobiety na świecie". Ale Gadot właśnie gra Kleopatrę, w dodatku utożsamiana jest z postacią Wonder Woman, i to byłoby zbyt wiele. Dla Gerwig zresztą od początku było jasne, że nie ma aktorki, która bardziej nadawałaby się do tej roli od Robbie. Aż trudno uwierzyć, że sama Margot nie pomyślała od razu o sobie.

Słowo stało się ciałem, gdy pisząc scenariusz przy postaci tytułowej Barbie zwanej Stereotypową, (bo Barbie, podobnie jak Kenów, jest w filmie znacznie więcej), dopisała: Margot Robbie. Przy Kenie - Ryan Gosling. I choć aktor początkowo nie palił się do projektu, z czasem uznał rolę za wyzwanie i na szczęście ją przyjął.

Scenariusz Gerwig i Baumbacha wzbudził entuzjazm wytwórni, co nie dziwi po obejrzeniu filmu. Twórcy kapitalnie poradzili sobie z omijaniem wszelkich dwuznaczności towarzyszących postrzeganiu lalki i zafundowali nam film, który bawi i śmieszy, a nierzadko także wzrusza.

Ale po kolei.

Fałszywy ideał piękna

Lalka Barbie (skrót od Barbary), pojawiła się na rynku w 1959 roku, a jej "matką" była Ruth Handler, której postać zresztą pojawia się w filmie Gerwig. Ruth zauważyła, że jej córka Barbara, (stąd imię), bawiąc się lalkami, przydzielała im role dorosłych kobiet. Tymczasem wtedy wszystkie lalki były bobasami. Stąd wziął się pomysł lalki - atrakcyjnej, młodej kobiety. Taką właśnie podpatrzyła podczas podróży po Niemczech. Kupiła do niej prawa, przerobiła nieco projekt i lalka pod nowym imieniem zadebiutowała w marcu 1959 roku na Targach Zabawek w Nowym Jorku. Wypada jeszcze dodać, że mąż Ruth był właścicielem firmy zabawkarskiej Mattel.

Pierwsza Barbie ubrana została w strój kąpielowy w czarno-białe paski, (taki właśnie nosi w filmie Robbie) i była dostępna zarówno jako blondynka i brunetka. Ubrania stworzyła dla niej projektantka mody Charlotte Johnson. Pojawiła się w dwóch wersjach: jako blondynka i brunetka.

Oficjalnie mówiono, że jej sylwetkę wzorowano na kształtach gwiazd Hollywood, takich jak Liz Taylor i Marilyn Monroe, ale wiemy, że obie aktorki miały je znacznie pełniejsze.

Tymczasem Barbie szybko znalazła się pod ostrzałem trwającej do dziś krytyki, z powodu promowania nierealistycznych ideałów piękna. W awanturę wciągnięto nawet naukowców, którzy wyliczyli, że kobieta wzorowana na lalce, (właśnie tak, nie odwrotnie!), musiałby mieć wymiary: 99-46-84, odpowiednio: biust, talia i biodra. Tyle tylko, że przy takich wymiarach ideałowi brakowałoby miejsca na...narządy wewnętrzne. Skorygowano więc nieco wymiary piękności, ale problem pozostał, bo wciąż jest nieludzko chuda. W dodatku w 1963 roku pojawiła się Barbie z dołączoną książeczkę pod tytułem "Jak stracić na wadze?". Wewnątrz była, o zgrozo tylko jedna rada: "Nie jeść!".

W sam raz dla dorastających dziewczynek i ich mam, prawda? Te ostatnie zaczęły odmawiać kupna plastikowego cuda. Prawdziwa awantura wybuchła jednak naprawdę, gdy Mattel wypuścił na rynek ...lalkę Barbie w ciąży, którą wkrótce pod naciskiem opinii publicznej, wycofano. Tych "chybionych Barbie" było zresztą więcej, w filmie znajdziemy niemal wszystkie. Bo choć w ostatecznym rozrachunku film Grety Gerwig jest dla lalki reklamą, reżyserka nie oszczędza firmy Mattel, o czym za moment.

Przez ponad sześć dekad Barbie mocno ewoluowała. Mimo wciąż dyskusyjnego wyglądu, który prowokuje do sprzeciwu, idzie z duchem czasu. Już zresztą w latach 60. gdy ruszyła walka o prawa obywatelskie, pojawiła się czarna Barbie, która stała się bardzo popularna.

Sama Ruth Handler zwykła mawiać: "Cała filozofia Barbie polegała na tym, że dzięki lalce dziewczynka może być kimkolwiek zechce". W swojej autobiografii z 1994 roku "Dream Doll: The Ruth Handler Story" napisała:  "Barbie zawsze reprezentowała fakt, że kobieta ma wybór".

Dzisiaj Barbie ma tysiące twarzy. Armia Barbie przedstawia ponad 250 zawodów z całego, długiego już życia lalki. Jej CV, obejmuje zawody: kasjera McDonald’s, trenera piłki nożnej, inżyniera komputerowego, piosenkarza pop, chirurga, strażaka, itd. Barbie była też Miss Ameryki.

Ale Greta Gerwig wymaga od niej znacznie więcej.

Między ułudą i prawdą

Można śmiało powiedzieć: zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie... W filmie fantastycznie pokazany został moment "narodzin" Barbie: oto dziewczynki z różnych miejsc świata porzucają swoje lalki-bobasy, rozbijając je o ziemię, gdy przed nimi pojawia się lalka-kobieta, pod postacią zjawiskowej Margot Robbie.

Jesteśmy w różowym Barbielandzie, gdzie słońce zawsze świeci, a każdy dzień jest najlepszym dniem życia naszej bohaterki. Kobiety piastują wszystkie najważniejsze stanowiska, o jakich moglibyśmy pomyśleć. Odbierają Noble w każdej dziedzinie, latają w kosmos, zajmują się polityką. Wywalczyły sobie absolutnie wszystko. Mało tego, faceci - czyli armia Kenów, wraz z najważniejszym, zakochanym w naszej Barbie, są dla nich niczym kwiatek do kożucha. "Barbie może wszystko, a Ken istnieje tylko, gdy widzi go Barbie" - mówi nam narratorka z offu. (Jest nią sama Helen Mirren). Brzmi niczym spełnienie wszystkich marzeń drogie panie?

A jednak już od pierwszych minut czujemy, że coś jest nie tak. Barbie o niebiańskim obliczu i sylwetce, podczas babskiego party, nagle zadaje pytanie: "Ciekawe, która z nas umrze pierwsza"? Zapada konsternacja. Nikt nie wie, co się dzieje. Następny ranek nie jest już najlepszym dniem życia naszej Barbie. Budzi się i odkrywa, że jej stopy nie są już idealnie wysklepione. "Dotykam ziemi" - mówi. - "Źle się dzieje"- mówi jej inna Barbie. Wkrótce odkrywa na udach cellulit. Jest przerażona. Jej obowiązkiem jest bowiem być idealną. Udaje się więc do Prawdziwego Świata, by odnaleźć dziewczynkę, która się nią bawi, sprawczynię jej kłopotów. W różowym kabriolecie wraz z nią ukryty jedzie też Ken.

Cała opowieść pomyślana została jako zderzenie dwóch światów: różowego Barbielandu, będącego marzeniem założycieli i tego Prawdziwego. (Przypominają się "Truman Show" i "The LEGO Movie"). W tym drugim świecie rządzi patriarchat, ku przerażeniu Barbie i zachwytowi Kena. Kobiety nie wywalczyły sobie wszystkich praw, jak wmawia się im w Barbielandzie - są gorzej opłacane, usługują mężczyznom. Nawet w "rodzinnej firmie" Mattel rządzą sami faceci. Barbie doświadcza też seksualnego molestowania, uprzedmiotowienia. Jakby tego było mało, słyszy, że dzieci nie chcą już się bawić lalkami Barbie, bo symbolizują niedostępny ideał. Pewien nastolatek oskarża je nawet o hamowanie ruchu kobiecego!

Bohaterka przeżywa najprawdziwszy kryzys egzystencjalny. Dociera do niej, że Barbieland to utopia i fałsz. Co z tym zrobi?

Lady Gerwig

Do tej pory Greta Gerwig serwowała nam realistyczne kino. W znakomitej "Lady Bird" młoda bohaterka przechodziła fazę buntu, nieodłączny atrybut dojrzewania. W kostiumowych "Małych kobietkach" bohaterki z XIX wieku zdumiewały stopniem samoświadomości, a ich matka wyprzedzała swoją epokę o dekady. W bajkowej "Barbie" umieściła manifest feminizmu serwowany z pomocą dowcipów i kpin w kampowej tonacji.

Mylił się ten, kto sądził, że opowieść o kultowej lalce, którą jedni kochają, a inni nienawidzą, nie może być obrazem nie tylko dobrym i zabawnym, ale także ważnym. Gerwig udała się rzecz niebywała: nakręciła film będący społeczną satyrą i jednocześnie świetną zabawą, feministycznym manifestem i medytacją nad ludzką naturą. A wszystko to w inteligentnej, satyrycznej formule. Dawno nie słyszałam takich salw szczerego śmiechu w kinie. I jest to śmiech szczególny, bo terapeutyczny. Bo z kogo my się śmiejemy? Z siebie rzecz jasna.  

W jednym z wywiadów reżyserka wyznała, że po części do pójścia tym tropem zainspirowała ją książka, którą czytała jako nastolatka. Mowa o amerykańskim bestsellerze Mary Pipher i Sary Pipher-Gilliam "Ocalić Ofelię", dostępnym także w Polsce"Moja mama sprawdzała w bibliotece książki o rodzicielstwie, a ja je czytałam" - przyznała. Książka opisuje nagłą, niekorzystną zmianę, która zachodzi u amerykańskich dziewcząt, kiedy wchodzą w okres dojrzewania i zaczynają naginać się do zewnętrznych oczekiwań. "Są zabawne, aroganckie i pewne siebie, a potem po prostu przestają takie być" - mówi z żalem.

Reżyserka "Barbie" próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Wkracza wątek wszechobecnego konsumpcjonizmu, który zmienia marzenia w chęć posiadania: kolejnych samochodów, większego domu, droższych ciuchów, itd. Ale nawet gdy Gerwig mówi o rzeczach ważnych, porozumiewawczo mruga okiem do widza. Bawi się kinem, gatunkową umownością, nawiązaniami do głośnych dzieł. A tych znajdziemy tu mnóstwo. Poczynając w scenie otwarcia od arcydzieła Stanleya Kubricka "2001: Odyseja kosmiczna", poprzez musicalowe "Parasolki z Cherbourga" Jacques Demy’a, aż po "Matrix".

Nad całością unosi się duch swobodnej zabawy. Gerwig przesyca film wizualnymi atrakcjami, uwydatniając rozrywkowy charakter opowieści. Chyba nie do końca uświadamiamy sobie, jak wywrotowy przebój dostaliśmy.

Namawiając do swojego projektu, Margot Robbie zapewniała wytwórnię, że film zarobi...miliard dolarów. Teraz ze śmiechem przyznaje, że mocno przegięła, ale patrząc na szaleństwo wokół filmu i zarezerwowane w Ameryce "na full" sale kinowe widzimy, że nie jest to nierealne! Przeciwnie, wydaje się nader prawdopodobne.

Do tej pory ta sztuka udała się 15 filmom w historii - począwszy od "Titanica", a skończywszy na najnowszym "Avatarze".

Brigitte Bardot XXI wieku i Ken ciamajda

I w końcu powiedzmy  głośno: ten film nie byłby tym, czym jest, gdyby nie aktorski duet Robbie-Gosling. Chyba ostatni raz taką chemię na ekranie między damsko-męskim duetem widzieliśmy w "Narodzinach gwiazdy" - między Lady Gagą i Bradleyem Cooperem. Widać, że oboje bawią się fantastycznie na planie, sięgając po kontrolowaną groteskę.

Zjawiskowa, nierealnie wręcz piękna Margot Robbie wydaje się być artystką, która urodziła się do tej roli. Oczywiście spora w tym zasługa jej urody, ale nie tylko. Tu chodzi o coś znacznie więcej. Robbie promieniuje rodzajem niesłabnącego optymizmu wymaganego w tym różowym, cukierkowym świecie. Znacznie później w tym prawdziwym, gdy do Barbie dociera, że żyła w ułudzie, po mistrzowsku radzi sobie z dość skomplikowanymi dialogami Gerwig i Baumbacha. No i jej słynny uśmiech, który rozjaśnia cały ekran, a później potok łez i skrajne emocje pomiędzy Barbie i Kenem... Wszystko to aktorka wygrywa bez cienia fałszu.

Najcelniej chyba (i najciekawiej) opisał Robbie i jej potencjał Martin Scorsese. Jak wiemy rola Naomi Lapaglii, żony Jordana Belforta, oszusta giełdowego granego przez Leonardo DiCaprio w "Wilku z Wall Sreet", otworzyła jej drzwi do kariery w Hollywood. Po tym filmie zaczęto ją nazywać "Brigitte Bardot XXI wieku". Scorsese uważany za "odkrywcę" Robbie pisze: "Jeśli chodzi o Margot, muszę sięgnąć do wielkiej klasyki: mieści w sobie komediowy geniusz i zadziorność Carole Lombard, niezłomność Joan Crawford i emocjonalną śmiałość wielkiej Idy Lupino. Margot ma to wszystko i jeszcze wyjątkową zuchwałość, która zaskakuje i stanowi wyzwanie.(...) Swoją rolę w ‘Wilku z Wall Street’ wywalczyła już podczas naszego pierwszego spotkania - wyrywając się i dając Leonardo DiCaprio z całej siły w twarz. Tego nie było w scenariuszu, to była improwizacja, która nas wszystkich oszołomiła. Ale Margot jest oszałamiająca we wszystkim, co robi. Jestem pewien, że jeszcze nieraz nas zadziwi".

Ciekawe, że w wywiadzie dla amerykańskiego "Vogue’a" aktorka opowiadała, że nie była jako dziecko fanką Barbie. Dorastając na australijskim Gold Coast, spędzała dużo czasu na dworze, lepiąc... placki z błota i bawiąc się raczej chłopięcym atrybutem - ciężarówkami. Nieźle jak na przyszłą Barbie.

Ale uczciwie wypada też przyznać, że Ryan Gosling jako ciapowaty Ken, który w Prawdziwym Świecie odkrywa uroki patriarchatu i próbuje go zaprowadzić w Barbielandzie, tworzy kreację co najmniej na miarę nominacji do Oscara. (O tym, że świetnie tańczy i śpiewa, wiemy już z "La la land", choć Gerwig daje mu szansę przypomnienia o tym). Tutaj jako Ken przechodzi dość gwałtowną i zabawną metamorfozę - zmienia się z ledwie tolerowanego adoratora Barbie w zadufanego w sobie macho. Zastanawiając się, jak powinien zachowywać się prawdziwy mężczyzna, robi z siebie błazna. Gosling jest fantastyczny w obu wcieleniach - jako gamoń i jako macho (we własnym mniemaniu). Widać, że ma do siebie wielki dystans, dlatego wypada tak prawdziwie w tym mało atrakcyjnym wydaniu. (Mało atrakcyjnym emocjonalnie, bo zewnętrznie prawdziwy z niego słodziak). Jego Ken jest absolutnym świrem i zdaniem wielu, to najlepsza kreacja aktora od czasu niezapomnianej roli w "Fanatyku". Jeśli przypomnimy sobie wybuch niezadowolenia po wyborze Goslinga do roli Kena, trzeba przyznać, że udało mu się utrzeć nosa krzykaczom.

Oscary krytycy wróżą filmowi zresztą niemal we wszystkich kategoriach. Począwszy od tej najważniejszej - dla najlepszego filmu i za scenariusz, poprzez kreacje aktorskie Robbie i Goslinga, aż do niezwykłej scenografii Sarah Greenwood i kostiumów Jacqueline Durran, po autora zdjęć, wybitnego operatora Rodrigo Prieto.

Ożywić plastikowe postacie

Greta Gerwig z nawiązką spełniła pokładane w niej nadzieje. Jeśli prawie 90 procent recenzji na portalu Rotten Tomatoes zliczającym oceny krytyków to bardzo pozytywne głosy, możemy mówić o sukcesie artystycznym. Bo o kasowy możemy być spokojni. Gerwig udała się rzecz niełatwa - ożywiła kawałek plastiku i wycisnęła z niego prawdziwe emocje. Oprócz scen zabójczo śmiesznych są w bowiem filmie również autentycznie wzruszające. (Nie mylić z łzawymi).

W ogóle słowo szczerość to klucz do tego filmu. Greta Gerwig ma w sobie bowiem emocjonalną szczerość i jak przyznaje, nie zatraciła też swojego wewnętrznego dziecka. Połączenie obu elementów z talentem, a jest niewątpliwe Gerwig, (również świetna aktorka) filmowym zwierzęciem, zaowocowało sukcesem.   

Bawiąc się filmowymi gatunkami, reżyserka i współscenarzystka zafundowała nam komentarz na temat stanu naszego społeczeństwa, pokazując, że zwyczajne życie kobiet, wciąż nie przestało być polem bitwy. Nawet jeśli  głośno śmiejemy się, śledząc jej przebieg.

Film można obejrzeć w kinach od 21 lipca.