Z badań z 2019 roku, prowadzonych przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wynika, że ponad 30 tysięcy osób w Polsce jest w kryzysie bezdomności. Niemal 25,5 tys. to mężczyźni.
Wbrew stereotypom, to nie tylko ludzie, którzy ze względu na wykształcenie nie poradzili sobie na rynku pracy i z tego powodu znaleźli się na ulicy. Ponad 60 proc. przebadanych osób posiada wykształcenie średnie lub zawodowe. W grupie, o której mówimy, 642 osoby ukończyły uczelnię wyższą. Najwięcej z nich jest w wieku powyżej 40 lat, w tym ponad 10 tys. to osoby w wieku powyżej 60. roku życia, czyli w najwyższej grupie ryzyka ze względu na pandemię.
To bardzo różnorodna grupa, którą łączy jedno - brak stałego adresu zamieszkania. Często jest to jednak nie przyczyna, a skutek innych problemów, z którymi mierzą się osoby bezdomne. Takich jak problemy psychiczne, zdrowotne, przemoc w miejscu wcześniejszego zamieszkania czy choroba alkoholowa.
Głównym powodem znalezienia się w kryzysie bezdomności są rodzinne konflikty. Tak na ulicy wylądował Krzysztof, którego spotkałam na warszawskiej Pradze:
W momencie, gdy liczy się dosłownie każda złotówka, nawet najmniejszy dodatkowy rachunek czy niespodziewana opłata mogą stać się punktem zapalnym i wpędzić w spirale zadłużenia, z której samodzielnie nie uda się wybrnąć.
Ale nie tylko konflikty rodzinne prowadzą do utraty dachu nad głową. Wiele z tych historii zaczyna się również od utraty pracy, spowodowanych zmianami systemu, rozwojem nowych technologii i nieumiejętności odnalezienia się w nowej rzeczywistości. O tym mówi pan Jan, z którym rozmawiam na jednej ze stacji metra. Siedzi tam niemal codziennie, bo jak sam mówi, szuka kontaktu.
Jeśli wierzyć opowieściom pana Jana, robił nawet doktorat z filozofii na jednej z warszawskich uczelni. Mimo że nie udało mi się tego oficjalnie zweryfikować, to jego biegłość w rozmowie o polityce i tytuły książek, które zapisał mi, z poleceniem przeczytania, pozwalają zaufać mu w tej kwestii.
Większość moich rozmówców zgadza się ze stwierdzeniem, że ich codzienność przypomina niekończące się poszukiwanie. Podróż po miejscach, które pozwalają przetrwać i chociaż na chwilę poczuć się bezpiecznie. Noce i dnie pod gołym niebem to nie tylko strach przed zimnem, czy głodem, ale również atakiem przez inne osoby. To życie w trybie ciągłego czuwania i stresu. W czasach przed pandemią istniała stała mapa miejsc, w których można było otrzymać pomoc i chociaż na chwilę od tego odpocząć. W kolejce po obiad wymieniano się informacjami, gdzie powstała nowa łaźnia, nowa organizacja, która pomaga w skompletowaniu ubrań czy środków higieny. Dziś ten ruch jest ograniczony.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: "Rozkładające się ciała skaziły powietrze i zatruły wodę". Zaraza, która wyludniła Europę
- W czasie pandemii obserwujemy wzmożone zainteresowanie stałym pobytem w schronisku. Osoby w kryzysie bezdomności są często w podeszłym wieku, mocno schorowane. Z obawy przed pogorszeniem stanu zdrowia szukają miejsc, gdzie mogą się odizolować. Jednak, żeby zostać przyjętym do schroniska, trzeba przejść 10-dniową kwarantannę w placówce buforowej. W Warszawie powstało ich kilka. W ostatnie, bardzo mroźne dni już o 6 rano ustawiały się kolejki do zapisów. W placówce przy Wóycickiego, którą prowadzimy, znajdują się sześcioosobowe kontenery i izolatki. Gdy okres kwarantanny minie, staż miejska przewozi daną osobę bezpośrednio do schroniska, tak, aby nie musiała już kontaktować się z innymi np. w autobusie. Zresztą warto podkreślić, że pracę straży nasi podopieczni bardzo doceniają - opowiada Elżbieta Szadura-Urbańska z Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, zajmującego się pomocą osobom bezdomnym i ubogim.
Ta możliwość przemieszczania się w czasie dnia była szczególnie ważna dla osób, które podejmowały się drobnych prac i w ten sposób próbowały wyjść na prostą.
- Niektóre schroniska, ze względu na bezpieczeństwo podopiecznych, ograniczyły możliwość wyjścia. W normalnych warunkach w placówkach prowadzi się aktywizację społeczną i zawodową. Pandemia to bardzo trudny czas szczególnie dla tych, którzy podjęli pracę i byli blisko stanięcia na własne nogi. Dziś mają dylemat, czy zostać w schronisku i mieć dach nad głową, czy wyjść i kontynuować pracę, którą udało się dostać - dodaje Urbańska.
Nie tylko w czasie pandemii osoby bezdomne bywają omijane szerokim łukiem. Ze względu na nieprzyjemny zapach, czy niechlujny wygląd mają trudność z nawiązaniem rozmowy i kontaktu. Funkcjonuje wiele stereotypów na ich temat, a pandemia tylko je pogłębiła.
- Społeczeństwo mylnie przypisuje osobom bezdomnym winę za roznoszenie Covid-19. Myślę, że wynika to ze względu na kłopoty z higieną. Tymczasem rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. To właśnie osoby bezdomne, ze względu na niską odporność i trwałe problemy ze zdrowiem są w sposób szczególny narażone na zarażenia. Dodatkowo nie stać ich na zakup środków ochrony jak maseczki, o płynach do dezynfekcji nie wspominając. Myślę, że wielu z nich odczuwa takie opresyjne podejście, pewnego rodzaju odepchnięcie. To szczególnie przykre, bo sama znam kilka śmiertelnych przypadków właśnie wśród osób bezdomnych - wyjaśnia Elżbieta Szadura Urbańska.
Ta opresja i niechęć odczuwana jest na wielu poziomach i jest tym, co najbardziej utrudnia życie w czasie pandemii. Wszystko dlatego, że kontakt z drugim człowiekiem pozwalał uzyskać pomoc, informacje, ale i był wsparciem w trudnych chwilach. Robert, który od kilku lat jest bezdomny, mówi:
Chociaż wiele jadłodajni kontynuuje swoją działalność wydając paczki żywnościowe, to brakuje bardzo społecznej roli, którą przy okazji odgrywały. W większości z nich można było usiąść, ogrzać się i chociaż na chwilę odpocząć od trudów codziennego życia i poczuć się bezpiecznie.
Zdjęcie główne: EASTNEWS/Piotr Kamionka/ REPORTER