Jest źle - grzmią eksperci od demografii. Wskaźnik dzietności w Polsce wyniósł w 2023 roku 1,16 dziecka na kobietę. Powszechnie przyjmuje się, że by zapewnić prostą zastępowalność pokoleń, ów wskaźnik powinien wynosić 2,1. Jeżeli obecny trend się utrzyma, to do końca XXI wieku liczba Polaków zredukuje się z obecnych 38 mln do jedynie 15 mln mieszkańców.
Eksperci wskazują na niebagatelne skutki gospodarcze owej "demograficznej katastrofy". Wzrost zadłużenia Polski z 56 proc. PKB w 2020 roku do nawet 110 proc. PKB w roku 2050, załamanie systemu emerytalnego opartego o zastępowalność pokoleń, brak pracowników, których nie da się łatwo zastąpić polityką migracyjną, wzrost kosztów usług publicznych i znaczne pogorszenie ich jakości. Socjoekonomicznie sytuacja wygląda poważnie.
Dlaczego jest tak źle? Przecież gdyby popatrzeć na deklaracje Polaków - zarówno kobiet i mężczyzn - niska dzietność może dziwić. Według badania CBOS "Ocena polityki rodzinnej rządu i zaspokojenie potrzeb prokreacyjnych Polaków" (wykonanego w lipcu 2022 r.) 46 proc. chciałoby mieć dwoje dzieci, 22 proc. troje, a kolejne - 10 proc. więcej.
Jedynie 9 proc. marzy tylko o jednym dziecku, a 7 proc. o bezdzietności. Średnia preferowana liczba dzieci przekracza 2,1, czyli dokładnie tyle, ile potrzebujemy, by zapewnić zastępowalność pokoleń. Wydaje się więc - mówiąc kolokwialnie - że "chęć w narodzie" jest obecna. Gdzie więc leży problem?
W tym tekście chciałbym się przyjrzeć owemu zjawisku z perspektywy mężczyzn i spróbować ustalić, co stoi na przeszkodzie temu, by mężczyźni zostawali ojcami. Tę perspektywę chciałbym obrać m.in. z tego powodu, że zwykle - ze względu na dostępne badania - całą sprawę przedstawia się z perspektywy kobiet i analizuje się przede wszystkim ich postawy. Jest to poniekąd naturalne. Jako, że do "tańca trzeba dwojga", przedstawiając perspektywę panów nie da się abstrahować od sytuacji pań. Wszakże by spłodzić potomstwo potrzebny jest tak mężczyzna, jak i kobieta.
Zerknijmy na dane. W Polsce 30 proc. kobiet urodzonych w 1981 roku nie ma dzieci. Wśród mężczyzn w podobnym wieku jest to około 1/3 mężczyzn. Według badań CBOS tylko 6 proc. spośród panów w przedziale 18-40 lat chce pozostać bezdzietnymi.
Pierwszym problemem jest kwestia wejścia w związek. I tu panowie mają niemały problem. A trwały związek - co oczywiste - jest jednym z fundamentów decyzji o urodzeniu dziecka. W naszej kulturze jest to najczęściej związek małżeński, gdyż zarówno symbolicznie, jak i prawnie, jest to najtrwalsza zinstytucjonalizowana forma relacji pomiędzy kobietą i mężczyzną. A co za tym idzie, dającą względną stabilność obydwojgu partnerom. A to ma ogromny wpływ na podjęcie decyzji o poczęciu i urodzeniu dziecka.
Pary dobierają się na zasadzie podobieństwa co do statusu społecznego. Kobiety preferują panów o równym bądź wyższym statusie, na który składa się wykształcenie, zarobki i społeczny prestiż pełnionego zawodu. W Polsce mamy jednak do czynienia z istotną luką edukacyjną. Blisko 50 proc. kobiet w wieku 25-34 lata posiada wyższe wykształcenie. Wśród mężczyzn ten odsetek oscyluje około 30 proc.
Jeśli mężczyzna nie ma wyższych albo choć porównywalnych dochodów do kobiety, to jego szanse na ojcostwo topnieją. Podobnie sprawa wygląda z edukacją - mężczyzna o niższym wykształceniu ma mniejsze szansę na wejście w związek, chyba że zawód, który wykonuje, nie różnicuje faktycznego statusu społecznego mężczyzny względem kobiety.
Prowadzi to do sytuacji, którą obrazowo opisał socjolog prof. Tomasz Szlendak: "jeśli któraś płeć za sprawą zakochania zapomina o świece, to są to raczej mężczyźni. A kobiety są w miłości bardziej racjonalne i adaptatywne. Zakochują się w kim trzeba. Powoduje to sytuację, że wykształcone kobiety cierpią na deficyt interesujących ich partnerów, z większa część mężczyzn nie będzie w stanie sprostać wysuwanych wobec nich oczekiwaniom".
Co więcej, fakt, że kobiety częściej kończą studia wyższe, wiąże się z większą skłonnością do opuszczania mniejszych miejscowości i migracji do metropolii, a następnie pozostawania w nich. Powoduje to sytuacje, że w mniejszych miejscowościach i gminach powstaje niejednokrotnie radykalna nadwyżka mężczyzn wobec kobiet - według Narodowego Spisu Powszechnego ta proporcja potrafi wynosić kilkanaście procent przewagi mężczyzn w stosunku do rówieśniczek.
Tak więc pierwszą przyczyną jest fakt, że kobiety nie mają w zasięgu interesujących ich partnerów. Nie da się tego zrzucić na karb zbyt dużych oczekiwań ze strony płci pięknej, gdyż dobór par na zasadzie podobieństwa statusowego nie jest wymysłem ani nowoczesności, ani rzekomo "złych feministek". Można więc powiedzieć, że przyczyna jest obiektywna. Panowie i panie na poziome socjoekonomcznym coraz bardziej się ze sobą rozjeżdżają.
Spójrzmy teraz na przemiany cywilizacyjne. Według socjologów takich jak Jonathan Haidt czy Richard Reeves, a także niedawno zmarłego słynnego psychologa Philipa Zimbardo, tym, co niejako wypchnęło mężczyzn z "normalnego nurtu życia" było przejście z gospodarki przemysłowej na gospodarkę usługową - w której kobiety radzą sobie niejednokrotnie lepiej - oraz sfeminizowany model edukacji, w którym dominują nauczycielki wymagające od chłopców zachowań bardziej charakterystycznych dla dziewczynek.
Ersatzem świata, w którym doceniane były klasycznie męskie skłonności związane z wyższym poziomem agresji czy też myśleniem bardziej "narzędziowym" aniżeli relacyjnym (co jest związane z wyższym poziomem testosteronu u mężczyzn), stał się najpierw dla chłopców w latach 70. w USA świat gier wideo.
Jednak prawdziwym gamechangerem było rozpowszechnienie się pornografii dzięki dostępowi do internetu oraz wynalezieniu smartfona. Według badań w maju 2023 roku 7,49 mln mężczyzn w Polsce (52,29 proc. wszystkich panów korzystających z internetu) odwiedziło strony pornograficzne - każdy spędził tam średnio 2 godziny, 32 minuty i 39 sekund. Dla porównania, liczba Polek była w tym czasie dwukrotnie mniejsza. Co bardziej niepokojące, spośród wszystkich korzystających w maju 2023 ze storn pornograficznych, 1,47 mln stanowiły osoby w przedziale wiekowym 7-17 lat.
Jak to wpływa na zawieranie związków? Oddajmy głos jeszcze raz prof. Tomaszowi Szlendakowi: "Są stare badania socjologiczne, że jak się faceci naoglądają wizerunków nagich kobiet, to spada ich zainteresowanie partnerkami, które inaczej uważaliby za ciekawe (...) Żebyśmy zaczęli się podniecać prawdziwymi partnerkami, trzeba by odseparować mężczyzn od porno".
Im wcześniejszy kontakt z pornografią, tym gorzej. Mężczyźni, budując sobie wyobrażenie na temat kobiet za pomocą filmów porno, trafiają do świata, w którym kobieta jest przedmiotem, seks jest bezemocjonalny, wulgarny i brutalny oraz relacja z drugą płcią nie wymaga wysiłku, lecz jest jedynie źródłem dostarczania seksualnej gratyfikacji i regulowania emocji.
Kontakt z rzeczywistością, w której znacznie większą rolę grają uczucia i delikatność, w której prawdziwa kobieta okazuje się "mniej idealna" i "jest gotowa robić na co tylko ma ochotę" powoduje frustrację i brak zainteresowania. Kobiety raczej nie zaakceptują propozycji odgrywania brutalnych, bezemocjonalnych stosunków jakie ich partnerzy przyzwyczaili się oglądać na filmach. Mężczyźni przyzwyczajeni są, że w poszukiwaniu coraz to mocniejszego bodźca "partnerkę" można łatwo zmienić za pomocą jednego szybkiego kliknięcia.
Kontakt z pornografią upośledza też znacząco układ nagrody w mózgu. Człowiek regularnie bodźcujący się obrazami jest przyzwyczajony do łatwo dostępnych wystrzałów dopaminy. Jeżeli można wybrać łatwy ersatz, to po co się starać walczyć o prawdziwie zbliżenie, które niegdyś można było uzyskać głównie w stałym związku? Po co w ogóle jest prawdziwy związek wymagający funkcjonowania w zupełnie innych kategoriach niż przeklikiwanie się pomiędzy kolejnymi filmikami?
To wszystko powoduje, że mężczyźni często nie są zdolni do emocjonalnego przywiązania oraz podjęcia odpowiedzialności, która wiąże się z takimi umiejętnościami jak powściąganie swoich impulsów, zdolność do znoszenia frustracji, dyskomfortu, umiejętność odraczania nagrody, zdolność do stawiania czoła wyzwaniom na polu zawodowym czy rodzinnym czy też dbania o relację z partnerką.
Tak podsumował to Jonathan Haidt: "Chłopcy mają kłopoty. Wielu z nich wycofało się z prawdziwego świata, w którym mogliby rozwijać umiejętności potrzebne do stania się kompetentnymi, odnoszącymi sukcesy i kochającymi mężczyznami. Zamiast tego wielu z nich zostało zwabionych do wirtualnego świata, w którym pragnienia przygody i seksu mogą zostać zaspokojone (przynajmniej powierzchownie) bez robienia czegokolwiek, co przygotowałoby chłopców do późniejszego sukcesu w pracy, miłości i małżeństwie".
Czy da się rozwiązać powyższe problemy? Jeżeli chodzi o lukę edukacyjną, to Michał Gulczyński, jeden z inicjatorów Stowarzyszenia na rzecz Chłopców i Mężczyzn sugerował, że "by skutecznie pomóc chłopcom, powinniśmy traktować ich przede wszystkim jak dzieci wymagające wsparcia, a nie jak (uprzywilejowanych) małych mężczyzn. Odpowiednio dostosować formy i programy nauczania, zachęcić mężczyzn do wyboru zawodu nauczyciela, prowadzić nakierowane na chłopców kampanie społeczne na rzecz czytelnictwa i kontynuowania nauki".
Tak więc pierwszym krokiem jest dostrzeżenie problemu, co nie jest łatwe ze względu na fakt, że jeszcze do niedawna podnoszenie nierówności mężczyzn łączyło się z podejrzeniami o antyfeminizm i mizoginię. Jednak coraz powszechniej zaczyna się to zmieniać, o czym świadczy chociażby zapowiedź minister równości Katarzyny Kotuli, która zadeklarowała, że jednym z priorytetów polskiej prezydencji w UE w zakresie równości będzie pochylenie się nad problemami mężczyzn.
Drugim krokiem zaś powinny być konkretne polityki publiczne, programy zachęt i wsparcia dla chłopców, by decydowali się na studia wyższe i ich kończenie oraz by wybierali zawody klasycznie sfeminizowane. Może czas na powrót do podziału na klasy męskie i żeńskie?
Wszakże, jak sugerowała niegdyś w głośnym tekście Karolina Olejak, podział na płcie miałby umożliwić dziewczynkom nauczenie się pełnienia tych ról, które klasycznie zostałyby zagospodarowane przez mężczyzn. Być może w drugą stronę zadziałałoby to podobnie, a chłopcy musieli by nabrać kompetencji, które w koedukacyjnej klasie zostałyby przejęte przez dziewczynki?
Jeżeli zaś chodzi o kwestię pornografii to - jak zauważał Piotr Trudnowski - "w debacie istnieją dwa podstawowe postulaty: całkowity zakaz korzystania z telefonów w szkołach oraz ewentualny zakaz posiadania tych urządzeń i indywidualnego używania ich przez dzieci co najmniej do 14. roku życia. Wydaje się, że oba te mechanizmy zasługują na poważne potraktowanie i realizację".
Smartfon jest najbardziej oczywistym narzędziem, poprzez który młody mężczyzna, dzięki dosłownie dwóm-trzem kliknięciom, może włączyć film porno (pomińmy w tym miejscu inne szkodliwe oddziaływania smartfona na psychikę zarówno chłopców, jak i dziewczynek). O zakaz smartfonów w szkołach zaapelowało już nawet UNESCO. Zakaz został wprowadzony dotychczas w m.in. takich krajach jak Belgia, Hiszpania, zaś Australia posunęła się tak daleko, że zakazała nawet korzystania z mediów społecznościowych dzieciom poniżej 16. roku życia!
Jeżeli zaś chodzi bezpośrednio o pornografię, sprawa nie jest łatwa. Zakaz smartfonów z pewnością mógłby ograniczyć dostęp do tego typu treści najmłodszym. Jednak - jak wiemy - są też inne kanały dotarcia do tego typu treści. Jak sobie z tym poradzić? Takie formy działań proponował Piotr Trudnowski:
"Możliwe wydają się dwa mechanizmy. Pierwszy stanowiłby opłatę uiszczaną przez dostarczycieli internetu i naliczany byłby od każdego klienta, którego pakiet umożliwiałby dostęp do treści pornograficznych. Wyzwanie technologiczne leżałoby zatem po stronie operatorów, natomiast każdy klient miałby możliwość wykupienia tańszego o kwotę tej opłaty pakietu uniemożliwiającego korzystanie z pornografii".
"Drugi mechanizm to po prostu mechanizm akcyzowy od platform dostarczających pornografię. Dalej idący i godny rozważenia postulat opodatkowania akcyzą social mediów formułował w ostatnich miesiącach Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, lewicowy ekonomista z Polskiej Sieci Ekonomii i CoopTech Hub. Środki z tych opłat przez analogię do funduszu korkowego od koncesji na sprzedaż alkoholu powinny oczywiście służyć w pierwszej kolejności wzmocnieniu wszelkiej pomocy psychologicznej dla dzieci i młodzieży. To jeden z największych deficytów dzisiejszych świadczeń publicznych".
Tak więc ograniczenie dostępu po stronie operatora albo akcyza finansująca równocześnie leczenie skutków dostępu do pornografii. To drugie rozwiązanie oczywiście wydaje się dość kontrowersyjne i przypomina taktykę leczenia alkoholizmu pieniędzmi uzyskani z akcyzy. W przypadku wprowadzenia rozwiązania numer dwa z pewnością trzeba by stale monitorować skutki. Ja sam skłaniam się ku pierwszemu rozwiązaniu, choć z pewnością wymagałoby to twardego monitorowania przez organy państwa przestrzegania tego typu wymogów.
W tym wszystkim nie należy bagatelizować jednak roli kultury i społecznych narracji, które są w umysły mężczyzn i kobiet nieustannie sączone poprzez treści spotykane za pośrednictwem wszelkiego rodzaju mediów. René Girard, francuski antropolog, przytomnie zauważył, że to, czego pragniemy, jest w dużej mierze wynikiem naśladownictwa. Patrząc na to, czego inni pragną, uczymy się za czym sami powinniśmy gonić.
Jeżeli kultura niejako każe nam pragnąć zawodowego spełnienia, jako ideał stawia samorozwój lub work-life balance, pokazując rodzicielstwo jako stojące w sprzeczności z tymi pragnieniami, to nie ma się co dziwić, że pomimo deklarowanej chęci większości Polaków do posiadania dziecka, do czynników takich jakich problem ze znalezieniem odpowiedniego partnera, niestabilnych form zatrudnienia czy trudnej sytuacji na rynku mieszkaniowym, dochodzi również trzecia presja - kulturowa.
Model szczęścia i doskonałości, w którym rodzicielstwo przedstawione jest jako niekonieczny dodatek, sensowny o tyle, o ile nie umożliwia samorealizacji rozumianej jako praca i pasje, może skutecznie zniechęcać lub powodować odwlekanie decyzji o potomstwie na wieczne nigdy.
Tę intuicję potwierdzają badanie wskazujące, że o wiele chętniej decyzję o urodzeniu dziecka podejmują osoby religijne. Wśród kobiet w Wielkiej Brytanii, Francji i Holandii najwyższy odsetek bezdzietnych spotkać można wśród kobiet nieprzynależących do żadnej religii (między 15 proc. w Wielkiej Brytanii a 23 proc. w Holandii), a najniższy wśród osób praktykujących wierzących, przy czym wśród praktykujących katoliczek we Francji i Wielkiej Brytanii odsetek bezdzietnych wynosi zaledwie 3 proc.
Z kolei wśród młodych Polaków w wieku 16-25 lat jedynie 6 proc. osób deklarujących się jako głęboko wierzące nie chce mieć w przyszłości żadnego dziecka, a odsetek ten wzrasta w miarę słabnięcia identyfikacji z religią, by osiągnąć 45 proc. wśród osób deklarujących się jako niewierzące.
Przegląd badań międzynarodowych dokonany przez Romę Kulinicz wskazuje, że na dobrowolną bezdzietność częściej decydują się osoby o wartościach liberalnych i egalitarnych (w tym w odniesieniu do ról płciowych), słabiej popierające tradycyjny model rodziny i politykę sprzyjającą posiadaniu dzieci.
Jako powody wskazują chęć zachowania większej wolności osobistej, posiadania większej ilości wolnego czasu oraz chęć zachowania obecnego stylu życia. Tak więc wygląda na to, że przyjęcie światopoglądu, który wartościuje rodzicielstwo inaczej niż współczesna kultura oraz daje sens do działań wymagających jakiejś formy samopoświęcenia znacznie sprzyja dzietności
Jak więc widać problem dzietności jest szalenie skomplikowany. Przenikają się kwestie dobrowolne i niedobrowolne, ekonomiczne i kulturowe. Czy da się go rozwiązać? Czy jesteśmy skazani na demograficzne wymieranie i idącą za nim gospodarczą katastrofą? Sądzę, że nie ma tu prostego determinizmu. Jedno jest pewne - warto próbować.