Reklama

"Chick Bites", czyli popularne kąski kurczakowe, po raz pierwszy w historii powstały z probówki, a za jego sukcesem stoi Owen Ensor. Dyrektor generalny rodzącego się startupu przyznał, że jeszcze dwa lata temu, gdy współzakładał firmę czuł się "jakby lądował na Księżycu".

- Dziś to gigantyczny krok w kierunku przeobrażenia rynku mięsa, który będzie zdrowy i zrównoważony dla naszej planety oraz zwierząt - przekonywał wyraźnie podekscytowany w rozmowie z BBC. Lutowa premiera nowego przysmaku dla czworonogów została odnotowana przez największe brytyjskie media.

Reklama

- Dopiero zaczynamy, w kolejnym kroku zwiększymy skalę produkcji i udostępnimy produkt szerzej liczbie konsumentów - dodawał Owen Ensor podczas prezentacji produktu, który był limitowany do zaledwie 750 opakowań. I zapewniał, że "z technicznego punktu widzenia mięso roślinne jego firmy jest bezpieczne także dla ludzi". - Nie karmilibyśmy nim zwierząt domowych, gdyby tak nie było - dodał CEO Meatly.

A co o tym naprawdę sądzą nie ludzie a czworonogi? Pierwszy medialnym testerem został 4-letni Ralf (zwany pieszczotliwie przez właścicielkę totalnym smakoszem) który na łamach "Express" podjął się kąskowego wyzwania.

- Mój buldożek francuski nie zrezygnowałby z darmowego lunchu. Błyskawicznie chapsnął pierwszy kawałek, ale otwartym wciąż pozostawało pytanie: czy wróci po więcej? Wzięłam głęboki oddech, gdy Ralf usiadł po drugą porcję. Czy będzie ona bardziej kusząca niż tarzanie się w błocie? Każdy właściciel psa wie, że jest tak potężny, jak potężny jest jego arsenał smakołyków - relacjonowała Brytyjka.

- Sukces! Ralf wyciąga łapę w zamian za smakołyk i błyskawicznie wsuwa nagrodę, co oznacza że produkt trafił w jego mięsożerny gust. To dla nas znacząca zmiana - dodała Pandora Forsyth.

Brytyjczycy szykują rewolucję. Polscy internauci podzieleni

Mięso w "kurczakowym kąsku" powstało przy użyciu pobranej komórki z kurzego jaja, następnie połączono ją z szeregiem składników: mąką, ciecierzycą, suszonymi owocami oraz ekstraktem drożdżowym. Choć wydaje się to mocno skomplikowane to sam szef Meatly porównał cały proces do warzenia piwa.

- Mięso jest tak samo pożywne i smaczne jak tradycyjna pierś z kurczaka - zapewniał Brytyjczyk. Dość sprytnie pominął cenę - za malutkie 50 gramowe danie klientom przyszło zapłacić 3,5 funtów (niecałe 18 złotych - red.). To mniej więcej tyle, ile za pakiet sześciu standardowych, mięsnych opakowań przysmaków dla psów.

Brytyjski wynalazek odnotowali także internauci. Post "Otwartych Klatek" o pierwszym mięsie z komórki w psiej misce wywołał lawinę komentarzy, a zdania jak zawsze były podzielone.

"Super wiadomość, fajnie, że coś się zaczyna dziać w tym temacie. Ja bardzo czekam na takie mięso w wersji do użycia w diecie BARF, w osiągalnej dla mnie cenie, bo mam więcej zwierząt. Karm komercyjnych raczej unikam" - napisała jedna z internautek.

"Oby tak dalej! Dodajmy do tego, że w ten sposób firmy nie będą się musiały uciekać do oszustw w postaci "karmy wieprzowej" czy innej, w której większość objętości robi mąka" - dodała kolejna. Nie zabrakło także negatywnych opinii.

"A potem alergie, brak odporności i inne ku(...)wo, bo się zachciało mięska z próbówki. Wasze zwierzęta i zdrowie wasza sprawa, ale nie wciskajcie, że to będzie zdrowe" - stwierdził jeden z komentujących. Inny z kolei zwracał uwagę na wysoki koszt produkcji, choć "kibicuje" rozwojowi.

"Śmierdzący" mięsny problem

Z rozwoju technologii - jeszcze przed czworonogami - korzystać mogą ludzie. Państwa takie jak Singapur czy większość stanów USA dopuściły nowatorski produkt na półki sklepowe, jednak stan Floryda, Alabama, a także np. Włochy zakazały sprzedaży mięsa hodowanego w laboratorium.

Dodatkowo główną barierą dla tej technologii jest koszt samej produkcji, a startupy muszą znaleźć sposób na jej odpowiednie skalowanie, aby osiągnąć rentowność. W rozpędzeniu biznesu mogą też pomóc państwowe subsydia.

Pół roku przed premierą komórkowych kąsków Meatly, brytyjska agencja ds. Standardów Żywności otrzymała 1,6 mln funtów dotacji na dwuletni program - ma on celu opracowanie ram legislacyjnych, aby mięso produkowane laboratoryjne było bezpieczne do spożycia także dla ludzi.

Potencjał w tej branży na długo przed brytyjską innowacją zwietrzyli Amerykanie. Bill Gates w książce "Jak ocalić świat", w której zajmuje się tematyką obniżenia redukcji gazów cieplarnianych do zera, jeden z rozdziałów poświęcił właśnie żywności, w tym produkcji mięsa. Skąd u twórcy Microsoftu takie zainteresowania?

To właśnie produkcja mięsa - w tym przymusowa deforestacja pod wypas bydła, a także produkcja paszy (najczęściej soja) odpowiadają za sporą część zanieczyszczenia powietrza. Przypomnieć warto tu też ślad metanowy, który wydzielają krowy w czasie procesów trawiennych, bo przecież każde "pierdnięcie" lub "beknięcie" mnożone jest przez wielkość stada razy państwo.

Nakładają się na to czynniki historyczne i rozwój ludzkości. Tylko na przestrzeni 60 lat całkowita produkcja mięsa wzrosła ponad czterokrotnie - największy udział w nim ma rosnąca w siłę i potencjał Azja, choć jeszcze w drugiej połowie XX wieku produkcja mięsa w Europie wzrosła (w analogicznym okresie) mniej więcej dwukrotnie, podczas gdy w Ameryce Północnej wzrosła 2,5-krotnie.

Widać zatem jak na dłoni, a zaświadcza o tym "The World in Data", że produkcja żywności odpowiada za jedną czwartą emisji gazów cieplarnianych, gdzie Stany Zjednoczone należą do jednego z głównych światowych emitentów szkodliwego metanu (więcej bydła hodowane jest tylko w Brazylii i Indiach - red.).

Bill Gates wykłada miliardy. "Mięso komórkowe jest takie samo"

I choć Gates na kolejnych kartkach swojego bestsellera przyznaje, że w jego rodzinie od dekad na stole króluje wołowy hamburger, to jednak postanowił zainwestować część swojego prywatnego majątku w jedną z najszybciej rosnących branż za oceanem.

Swoją kalkulację miliarder oparł o liczby i postawił śmiałą tezę, że mięsne produkty laboratoryjne prawdopobnie nie trafią na półki supermarketów wcześniej niż przed połową lat dwudziestych XXI wieku. Podstawową barierą, jaką Gates dostrzega, to ludzka percepcja i przyzwyczajenia. Na świecie na przestrzeni lat nastąpił wzrost średniego spożycia mięsa na osobę. Ten wzrost spożycia na osobę wskazuje, że całkowita produkcja mięsa wzrosła szybciej niż wzrost populacji.

"Mięso komórkowe, inaczej nazywane hodowlanym czy "czystym mięsem" ma taki sam tłuszcz, włókna mięśniowe i ścigną jak każdego zwierzęcia - zamiast dorastać na farmie, powstaje w laboratorium" - wyliczał twórca Microsoftu.

Jego produkcja jest identyczna jak opisana powyżej technologia warzenia piwa. Od zwierzęcia pobierane jest kilka komórek macierzystych, następnie dochodzi do rozmnożenia i skłonienia do sformowania się w teksturę, która następnie ma przypominać tkankę mięsną. Zalet takiego rozwiązania jest kilka (oprócz kwestii moralno-etycznych), najważniejsze z punktu widzenia jest ograniczenie lub niewielkie emitowanie gazów cieplarnianych.

Do procesu wytworzenia czystego mięsa potrzebna jest jedynie energia elektryczna, jednak ze względu na skomplikowany proces biotechnologiczny, cena jednostkowa produktu wciąż pozostaje na bardzo wysokim poziomie. "Nadal nie wiadomo, jak obniżyć te koszty" - przyznał sam Gates.

Naukowiec ma wątpliwości. Wskazał na "mięsny" problem mięsa

Na inny aspekt uwagę zwrócił prof. Jean-Francois Hocquette. Według eksperta z francuskiego Instytutu Badawczego ds. Rolnictwa, Żywności i Środowiska "mięso komórkowe z punktu widzenia nauki nie jest mięsem".

- Mięśnie, aby stać się mięsem, potrzebują przejść przez proces dojrzewania, zaś w przypadku żywności komórkowej zamiast tego procesu następuje etap uzupełniania brakujących składników odżywczych - wskazywał badacz, cytowany przez portal "Farmer".

Naukowiec nie był także przekonany co do samej wartości odżywczej "czystego mięsa".

- Teoretycznie ma tę samą zawartość białka, tłuszczu, witamin, ale prawdopodobnie ma niższą zawartość tłuszczu nasyconego i cholesterolu, natomiast wyższą sodu. Jednak szczególnie ważna

jest niższa zawartość żelaza, które jest najważniejszym składnikiem odżywczym czerwonego mięsa - dodawał.

Przejściowym scenariuszem może dieta roślinna - szansą są produkty oparte na białku roślinnym, które coraz lepiej imitują odpowiedniki "mięsa" kurczaka czy wieprzowiny. Dostępność takich produktów w ciągu ostatniej dekady wzrosła, także ich cena systematycznie spada.

Momentem historycznym dla tego segmentu była... pandemia, gdy po raz pierwszy w Holandii mięso roślinne było tańsze od klasycznego zwierzęcego - dotyczyło to zarówno odpowiedników mięsa na burgery, kawałków kurczaka czy mielonego. Według ProVeg sytuacja została wywołana inflacją oraz wyższymi kosztami surowców w połączeniu z nieefektywnością produkcji mięsa.

"Kupowanie tych produktów to dawanie jasnego sygnału, że ich produkcja jest mądrą inwestycją. Ponadto spożywanie substytutów mięsa (albo niejedzenie mięsa w ogóle) przez jeden lub dwa dni w tygodniu zmniejszy emisje, za które jesteśmy odpowiedzialni" - przekonywał wcześniej wspomniany Bill Gates.

Ważne przedświąteczne pytania

Przełomu nie będzie jednak bez zmiany postaw ludzkich, a to właśnie leży u każdej rewolucji, w tym przypadku żywieniowej. Ważne jest nie tylko CO, ale JAK jemy, a nowe dane nie napawają optymizmem.

Okazuje się, że jemy... za dużo, skoro pozwalamy sobie na hurtowe marnowanie jedzenia. Przeciętne polskie gospodarstwo domowe wyrzuca do kosza 165 kg żywności rocznie, co oznacza, że w każdym domu CODZIENNIE trafia do kosza ponad 0,5 kg żywności.

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia temu "fenomenowi" przyjrzał się Instytut Ochrony Środowiska. Aż 9 na 10 badanych gospodarstw domowych wskazało jako najczęściej wyrzucany rodzaj żywności potrawy przygotowane w domu oraz jadalne resztki talerzowe, czyli niezjedzone potrawy; i właśnie ta grupa stanowi 1/4 żywności wyrzucanej w domach. Z kolei ponad 11 proc. wyrzucanego w domach jedzenia stanowi pieczywo i produkty piekarnicze, do czego przyznało się 91,4 proc. ankietowanych.

Może zatem na kilka tygodni przed kolejnymi świętami - zanim podzielmy się tradycyjnym jajkiem - warto sobie zadać pytanie nie "co?", "jak", ale "czy". Czy naprawdę potrzebujemy tyle jedzenia na stole?