Reklama

Ostatnio w Polsce grała Taylor Swift. Ten fakt odnotowali chyba wszyscy, którzy mają choćby sporadyczny dostęp do internetu i telewizji. Pomijając same walory artystyczne, ciekawe jest to, jak przyjazd popularnej wokalistki na trzy koncerty na PGE Narodowym wpłynął na gospodarkę Warszawy.

Zjawisko to otrzymało nawet własną nazwę - Swiftonomics. Według danych z dataplace.ai w dniach 1-4 sierpnia, czyli w dni koncertów oraz dzień po ruch w sektorach gastronomicznym i turystycznym wzrósł aż o 18,41 proc.

Reklama

"Koncerty Taylor Swift to ewenement na skalę światową. Jak w większości przypadków, takie wydarzenie mocno wpływa na lokalny rynek, również gastronomiczny. (...) Można zauważyć, że to lokale w najbliższym sąsiedztwie Stadionu Narodowego cieszyły się największymi wzrostami ruchu, ale mieszkańcy stolicy oraz turyści chętnie ruszyli do innych zagłębi restauracyjnych, od lat modnych i znanych na mapie Warszawy" - komentował w wywiadzie dla dlahandlu.pl Tomasz Władziński, założyciel wspomnianego wcześniej portalu.

Co to oznacza z ekonomicznego na polski? Że fani Swift na jedzenie, noclegi i przejazdy wydali w Warszawie miliony złotych. Jak szacował przed występami Marek Traczyk z Warszawskiej Izby Gospodarczej, mogło być to nawet 190 mln zł. "Przy szacunkach, że pula przyjezdnych turystów spoza Warszawy i kraju będzie stanowić ok. 25 proc. publiczności i przy założeniu, że na koncercie będzie 60 tys. ludzi - łączna suma wydatków przyjezdnych przez trzy dni może być na poziomie 45 mln euro. To się rozkłada bardzo równomiernie, bo turyści rozjeżdżają się po mieście, dodatkowo szukają ciekawych atrakcji i obiektów, jak kawiarnie, muzea, dyskoteki czy centra handlowe" - tłumaczył.

Warto też zaznaczyć, że na europejskie koncerty Taylor Swift przyjeżdżali nie tylko fani z Europy, ale również z USA. Eksperci szacują, że amerykańscy fani mogli wykupić nawet 1/5 dostępnych biletów. Głośno zrobiło się, na przykład, o ośmiu emerytkach, które przyleciały do Polski posłuchać ulubionej gwiazdy aż z Florydy. Zaczęło się od tego, że jedna z nich - 75-letnia Margaret Barton - opowiedziała koleżankom o koncercie Swift w Detroit, na którym była wraz z wnuczką. Wróciła tak zachwycona, że stwierdziła, że jej przyjaciółki również muszą tego doświadczyć. Obiecała więc, że znajdzie dla nich najtańsze bilety na świecie, z najlepszym możliwym widokiem. "Myślałyśmy, że to tylko żarty, ale rzeczywiście, 30 minut później, zadzwoniła do mnie i powiedziała: 'Znalazłam bilety, są wspaniałe miejsca i jedziemy do Warszawy w Polsce'" - opowiadała później jedna z podróżniczek. Czy tylko mi od razu przychodzi do głowy "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął"?

Turystyka festiwalowa, czyli właściwie co?

Choć niewiele osób się nad tym zastanawia, istnieje wiele rodzajów turystyki. Najczęściej tego określenia używa się w odniesieniu do wyjazdów wakacyjnych, jednak można wyróżnić jeszcze kilka innych gałęzi, m.in. turystykę sportową, ekologiczną, religijną, zdrowotną, edukacyjną, a nawet "mroczną", czyli turystykę do miejsc, które kojarzą się z tragedią, śmiercią i cierpieniem.

Jednym z odłamów jest także turystyka kulturalna. Opierając się na badaniach naukowych i podając definicję za K. Buczkowską, turystyka kulturalna polega na udziale turystów w różnorodnych przedsięwzięciach filmowych, festiwalowych, karnawałowych, muzycznych, tanecznych, koncertach, widowiskach, paradach, fiestach, festynach. Mówiąc potocznie - to po prostu wyjazdy poza miejsce zamieszkania w celu uczestniczenia w festiwalach, koncertach czy innych wydarzeniach kulturalnych.

Warto wspomnieć tutaj choćby Sziget Festival, jeden z największych festiwali muzycznych w Europie, który sam chwali się tym, że na wyspę w Budapeszcie przyjeżdża około 400 tysięcy uczestników z 70 krajów. Do turystyki fanów zmuszają też gwiazdy, które organizują serię koncertów w jednym miejscu. Przykładem może być Adele i jej występy w Monachium. Gwiazda zorganizowała dziesięć ekskluzywnych wydarzeń w specjalnie na tę okazję wybudowanym obiekcie. By jeszcze bardziej zachęcić fanów do przyjazdu, Adele zaproponowała bilety-niespodzianki, czyli tanie wejściówki za jedyne 35 euro, z zaznaczeniem, że kupiec dowie się, jakie miejsce wylosował, dopiero po przybyciu na teren imprezy.

Podobną taktykę - nazywaną Lucky Dip - stosuje zespół The Rolling Stones. Fani mogą kupić dwa bilety w cenie jednego, a dopiero odbierając je w kasie przed wydarzeniem, dowiedzą się, czy otrzymali miejsca na trybunach, czy pod sceną. Skorzystać z tej promocji nie jest tak łatwo, bo poluje na nią naprawdę wielu kupców. Z tego powodu fani jadą na koncert do tego miasta, do którego... udało im się zdobyć bilet. Ahoj, przygodo.

Jak to wygląda w praktyce?

Sama dużo jeżdżę po Polsce, odwiedzając różne festiwale. Tak dużo, że kiedy ostatnio ktoś spytał mnie, na jakich festiwalach byłam w tym roku, miałam ochotę odpowiedzieć: "Na wszystkich". To oczywiście żart, ale faktem jest, że co weekend byłam w innym miejscu. I tak dzięki muzycznym wyjazdom zwiedziłam m.in. Gdańsk i Sopot, całkiem sprawnie poruszam się po Poznaniu, w Warszawie mam już nawet ulubione hotele i knajpy, przeszłam trochę szlaków w Bieszczadach, a taki Jazz Around Festival sam zachęca do zwiedzania, bo co roku przenosi się do innego miasta.

A jeśli chodzi o zagranicę? Sziget Festival pozwolił mi zwiedzić Budapeszt, wspomniany Lucky Dip zachęcił do połączenia koncertu Rolling Stonesów z odpoczynkiem w Hiszpanii, Madryt poznałam też lepiej podczas festiwalu Mad Cool. I mój ulubiony - Poole Harbour Festival, dzięki któremu zobaczyłam przepiękne widoki w Dorset. Czy kiedykolwiek trafiłabym tam, gdyby nie wyjazd na koncert? Bardzo możliwe, że nie.

Kolejną zaletą turystyki festiwalowej jest poznawanie innych kultur. Ciekawe jest, jak ludzie innych narodowości zachowują się podczas koncertów. Na przykład Hiszpanie nie wstydzą się tańczyć pod sceną niezależnie od wieku, co w Polsce nie zdarza się zbyt często. I szczerze przyznam, że planując zagraniczny festiwal, zwracam uwagę na dwie rzeczy - line-up, to oczywiste, ale i miejsce, w którym się odbywa. In Music w Chorwacji? Chętnie. EXIT Festival, bo nigdy nie byłam w Serbii? Jeszcze lepiej!

"Wyjazdy na zagraniczne festiwale, nawet te bliższe, jak Czechy, Słowacja, Węgry, dają sposobność innego wejrzenia na różne aspekty ich funkcjonowania. Na przykład sposób i kultura organizacji. To, jak Brytyjczycy bawią się na koncertach brytyjskich zespołów, daleko odbiega od naszej percepcji. Ba! Nierzadko publiczność ‘tam’ po prostu zachowuje się inaczej, ma się wrażenie, że na czas festiwalu człowiek staje się częścią nowej społeczności. To jedna strona. Drugą jest oczywiście możliwość poznania miejsc, do których jedziesz.

Będąc tydzień w Budapeszcie, na Sziget, nie sposób nie robić wypadów do przepięknego przecież miasta, skoro koncerty zaczynają się zazwyczaj od późnych godzin popołudniowych. Na południu Europy jeszcze później. Plażowanie podczas hiszpańskiego Cala Mijas? Grzech nie skorzystać, tym bardziej, że organizatorzy stawiają małą, alternatywną scenę właśnie na piachu. Spora część festiwali ma charakter miejski - INmusic, Colours of Ostrava - więc poza terenem festiwalu jest spora przestrzeń do zobaczenia.

Możesz jechać na festiwal i niczym turysta hotelowy na all inclusive kursować między pokojem a basenem (w wydaniu festiwalowym między namiotem a scenami), i tam poznawać ludzi. My ten etap mamy już za sobą, teraz na festiwalach staramy się być na czas koncertów, a jego resztę traktujemy jak przygodę. Dlatego też lubimy jeździć razem, bo łatwiej go wtedy zorganizować. Oczywiście, jadąc samochodem organizujemy też plan miejsc do zobaczenia w drodze na i po festiwalu. Szkoda każdego, potencjalnie,  zmarnowanego kilometra" - opowiadają mi Ewa i Darek, którzy razem prowadzą portal muzyczny Muzobar.

Jednak ten rodzaj turystyki dotyczy nie tylko fanów, ale i muzyków. "Dla mnie wyjazdy na koncerty, czy to z zespołem, czy prywatnie, to zawsze pewnego rodzaju pakiet. Zdarza się, że czas pozwala jedynie na szybkie przemieszczanie się między hotelem a miejscem występu. Jednak kiedy tylko mam możliwość, chętnie zwiedzam okolicę - odwiedzam lokalne muzea, galerie, a przede wszystkim uwielbiam się szwendać i chłonąć puls miasta. Jednym z plusów życia w tak zwanej trasie jest poznawanie ludzi, rozmowy z nimi oczywiście i mniej lub bardziej grzeczne imprezowanie. Bardzo to lubię" - mówi Maciek Kurowicki z zespołu Hurt.

"Odkąd Dziwna Wiosna zaczęła dużo jeździć, ja tak naprawdę poznałem Polskę, poznałem miejsca, w których nigdy nie byłem. Często robimy tak, że jeśli gramy w fajnym miejscu, to planujemy w ten sposób, żeby tam zostać na noc - na przykład, jeśli jedziemy do Wrocławia, to śpimy tam, bo Wrocław ma świetną kawiarnię z winylami, w której zawsze jest fajnie posiedzieć" - tłumaczy z kolei Dawid Karpiuk, ze wspomnianego zespołu. "Generalnie wszyscy muzycy są trochę turystami. Każdy jeżdżący muzyk. Bo jesteśmy ciągle gdzie indziej. Jak graliśmy, na przykład, na Zew się budzi, siedziałem w nocy nad brzegiem Sanu i patrzyłem w niebo nad Bieszczadami, i to było jedno z moich najwspanialszych doświadczeń od dawna" - dodaje.

A co dalej?

Jaka jest przyszłość turystyki muzycznej? Eksperci mówią: "Ten sektor wkrótce będzie wart krocie". Według badań firmy Collinson International dotychczas ta gałąź turystyki przynosiła około 6,6 miliarda dolarów, natomiast w ciągu najbliższych ośmiu lat wartość ma wzrosnąć do 13,8 miliarda dolarów.

Spośród 8537 ankietowanych z 17 krajów aż 71 proc. zdecydowało się na podróż samolotem, by dotrzeć na koncert. Jak podają badania, 77 proc. podróżujących na koncert przyjeżdża na miejsce dzień lub dwa przed wydarzeniem, a 80 proc. zostaje w mieście po imprezie. Jeszcze więcej niż turyści kulturalni wydają osoby, które podróżują na wydarzenia sportowe.

Turystyka festiwalowa to zjawisko, które trwa od lat, i jak widać - będzie działać coraz prężniej. Może czasem, wybierając się na koncert ulubionego artysty, warto postawić na miasto dalej od domu i zwiedzić coś po drodze?