Reklama

Psychozę na temat blackoutu rozpoczęła w Europie Austria. Pod koniec października Klaudia Tanner (minister obrony tego kraju) oświadczyła, że Stary Kontynent czekają długotrwałe przerwy w dopływie prądu, które mogą potrwać dni a nawet tygodnie. - Kwestią nie jest to, czy dojdzie do wielkiego blackoutu, ale kiedy - zapewniała austriacka minister. Podała też przybliżoną datę wydarzenia - między 2022 a 2025 rokiem. A w oficjalnym wystąpieniu Tanner zapewniła, że "prawdopodobieństwo wystąpienia blackoutu w ciągu najbliższych pięciu lat wynosi 100 procent". Dlatego jednym z zadań, jakie postawił sobie kierowany przez nią resort, jest przygotowanie kraju do alternatywnego zaopatrzenia w energię elektryczną i zadbanie, by nie zabrakło dopływu prądu do strategicznych instalacji kraju.  

Austriacka minister obrony nie uzasadniła jednak wskazanej przez siebie daty, więc wśród ekspertów rozgorzała dyskusja. Niektóre media, a nawet politycy, interpretują tę wiadomość w kategoriach geopolitycznych, związanych z możliwym brakiem dostaw gazu. Wskazują na kryzys energetyczny, który - ich zdaniem - jest nie do uniknięcia w Europie. Oficjalne stanowisko zajął w tej sprawie m.in. Antonio Turiel - doktor fizyki teoretycznej, matematyk i badacz CSIC (Consejo Superior de Investigaciones Científicas) - największej i najbardziej prestiżowej publicznej instytucji naukowej Hiszpanii. Jego zdaniem, na blackout realnie narażone są wszystkie kraje Starego Kontynentu:

Reklama

Nie wszystkich jednak przekonują argumenty o kryzysie energetycznym. Część ekspertów uważa, że tajemnicza data 2022-2025 to okres zapowiadanych wielokrotnie, najsilniejszych od lat burz słonecznych. To właśnie w tym przedziale czasowym - przypominają - Słońce ma przejść przez okres maksymalnej aktywności. A taka aktywność może mieć bezpośredni wpływ na metalową infrastrukturę: rurociągi naftowe, linie kolejowe, telekomunikacyjne czy linie przesyłowe energii elektrycznej. W tym ostatnim przypadku wyładowania atmosferyczne mogłyby spowodować trwałe uszkodzenie transformatorów wysokiego napięcia.

Bez względu na przyczynę blackoutu, rządy niektórych krajów postanowiły przygotować do niego swoich mieszkańców. Austria, która rozpoczęła dyskusję na jego temat, zdecydowała, że najważniejsze koszary wojskowe kraju zostaną wyposażone w sprzęt pozwalający im na samowystarczalność energetyczną. Postanowiono, że proces ich przekształcania zostanie zakończony w 2025 roku. Austriacki MON argumentuje, że w dobie wysokiej cyfryzacji, podczas przerwy w dostawie prądu przestanie działać sygnalizacja świetlna, komputery, bankomaty, telefony i internet. A w przypadku poważnej awarii koszary będą służyły jako baza wsparcia dla organizacji cywilnych, takich jak straż pożarna czy służba zdrowia. Tamtejszy MON nagrał też czterominutowy film instruktażowy, jak się zachować i jak będą działały podczas braku energii strategiczne struktury kraju. 

Europa szykuje się na blackout

Śladem Austrii poszły Niemcy. Jeszcze w październiku Berlin zawiesił w internecie stronę instruującą, jak radzić sobie z długotrwałymi brakami w dostawie prądu. A zaraz potem Wydział Ochrony Cywilnej Nadrenii Północnej-Westfalii wraz z Federalnym Ministerstwem Ochrony Cywilnej zorganizowały w Bonn Dzień Wsparcia w Sytuacjach Kryzysowych. Wydarzenie odbyło się pod hasłem: "Blackout: co robić, gdy nic nie działa". Niemieccy eksperci zalecali na nim przygotowanie dla każdego członka rodziny plecaka z odzieżą na pięć dni, środkami pierwszej pomocy, artykułami higienicznymi i niepsującą się żywnością. Niemcy przypominali też o awarii sprzed 15 lat w Münster, kiedy to tysiące osób, w środku zimy, przez sześć dni pozostały bez prądu. 

Ostrzeżenie do swoich mieszkańców wysłała też Szwajcaria, choć nie za pośrednictwem rządu tylko prasy. Pod koniec października gazeta "Neue Zürcher Zeitung" opublikowała wewnętrzny dokument rządowy ostrzegający przed możliwymi przerwami w dostawach prądu. W rządowym dokumencie długotrwały blackout został uznany za najgorsze zagrożenie dla kraju w ciągu najbliższych czterech lat. W publikacji szwajcarskiego dziennika czytamy:

Pytany o ujawnioną publikację rząd argumentował, że jego obawy przed blackoutem związane są przede wszystkim z trudnościami kraju w aktualizacji umów handlowych i energetycznych z Unią Europejską oraz zależnością Szwajcarii od europejskiego rynku energetycznego. 

Do wyłączeń, ale nie za kilka lat tylko najbliższej zimy, szykuje się też Wielka Brytania. Wyspiarski kraj importuje prąd głównie z Francji, dwoma kablami pod Kanałem La Manche. W połowie września spłonął jeden z nich (IFA-1) o mocy dwóch tysięcy megawatów. Drugi ma moc o połowę mniejszą. Krajowa Sieć Elektroenergetyczna - National Grid - wydała oświadczenie, że pożar połączony z awariami elektrowni, brakiem siły wiatru i mroźną zimą mogą obniżyć i to znacznie zapasy prądu. Brytyjscy eksperci nie wykluczają, że po raz kolejny przyjdzie im prosić przedsiębiorstwa o zmniejszenie zużycia energii elektrycznej. Apele mogą popłynąć też do dostawców prądu, aby zwiększyli ilość udostępnianej przez nich mocy. W minionym roku Londyn wystosował sześć takich apeli. 

Mimo uspokajających komunikatów płynących ze strony rządów, w Europie nie cichnie dyskusja na temat pozostania na długie dni bez prądu. Niektórzy zaczęli nawet popadać w psychozę. Jak donoszą hiszpańskie media, w tamtejszych sklepach zaczyna brakować latarek, małych butli z gazem i palników. Do łask wróciły lampy naftowe, które właściciele placówek wygrzebali z kątów magazynów i które dumnie zdobią teraz szyby wystawowe. Odkąd 21 października austriacka minister obrony obwieściła, że do blackoutu w Europie na pewno dojdzie, słowa jak "sprzęt campingowy" czy "radia tranzystorowe" są rejestrowane w hiszpańskich przeglądarkach internetowych nawet ponad 800 procent razy więcej niż wcześniej. Dziennik El Periódico opublikował niedawno wypowiedź dozorczyni jednej z madryckich kamienic, która  przyznała, że kupiła już lampę zasilaną bateriami i świece. Teraz rozważa, czy nie nabyć przenośnej kuchenki gazowej. - Mieszkamy w podpiwniczeniu, jeśli zabraknie prądu, będzie nam zimno i ciemno - uzasadniała zakupy kobieta. 

Hiszpanie szykują się na "ciemny scenariusz" mimo że w imieniu rządu wielokrotnie uspokajała społeczeństwo Teresa Ribera, trzecia wicepremier i minister ds. transformacji ekologicznej i wyzwań demograficznych. Zapewniała, że możliwość blackoutu jest nieduża, bo kraj prawie nie jest połączony z resztą Europy siecią przesyłową. - Jesteśmy swego rodzaju wyspą energetyczną - uspokajała wicepremier. Mimo jej wystąpień skrajnie prawicowy Vox zwrócił się już do Parlamentu o wezwanie Miguela Ángela Ballesterosa, Dyrektora ds. Bezpieczeństwa Narodowego, aby wyjawił, czy planuje uwzględnić w swojej strategii ryzyko, że kraj może zostać dotknięty poważną przerwą w dostawie energii elektrycznej. Przypomniał, że od dwóch tygodni gaz przestał płynąć jedną z dwóch głównych nitek gazociągu Maghreb-Europa (GME), który z Algierii przesyła na Półwysep Iberyjski około 42 proc. tego surowca. Polityków i części społeczeństwa nie uspokoiły zobowiązania Algieru do kontynuowania przesyłu gazu drugą nitką i utrzymania dostaw zbiornikowcami.

Jak przygotowana jest Polska?

W Polsce za rezerwy energii elektrycznej odpowiada Narodowy Program Ochrony Infrastruktury Krytycznej, nad którym pieczę ma Rządowe Centrum Bezpieczeństwa. Zgodnie z ustawą o rezerwach strategicznych przyjętą przez rząd w grudniu 2020 roku, cały system rezerw strategicznych przeszedł pod nadzór premiera. Wtedy też postanowiono, że Agencja Rezerw Materiałowych (ARM), która była odpowiedzialna za gromadzenie zapasów paliw i ropy naftowej, zostanie przekształcona w Rządową Agencję Rezerw Strategicznych (RARS) i będzie podlegała bezpośrednio Prezesowi Rady Ministrów.

Ministerstwo Obrony Narodowej zapewnia:

Z kolei Rządowe Centrum Bezpieczeństwa dodaje: "Krajowy System Elektroenergetyczny (KSE) działa stabilnie i bez zakłóceń, a funkcjonowanie KSE nadzorują Polskie Sieci Elektroenergetyczne S.A. Zakłócenia w dostawach energii elektrycznej oraz innych surowców energetycznych mogą pojawić się zawsze, dlatego cały czas są podejmowane działania, aby minimalizować ryzyko dużych i rozległych awarii w postaci tzw. blackoutów".

Eksperci patrzą w niebo

Jednak eksperci coraz częściej zamiast na ziemię patrzą w niebo i skłaniają się, że bardziej od kryzysu energetycznego, który ich zdaniem już trwa, należy obawiać się Słońca. Przypominają, że jednym z ostatnich rozporządzeń Baracka Obamy było przygotowanie się na burzę geomagnetyczną. Odchodzący z Białego Domu prezydent, wezwał agencje federalne do stworzenia planu zapewniającego ciągłość usług świadczonych przez krytyczną infrastrukturę i nowe technologie oraz ich ochronę przed, w trakcie i po wystąpieniu ekstremalnego zjawiska słonecznego. Obama poprosił też naukowców "o zwrócenie większej uwagi na pogodę w kosmosie". Przypomniał, że może ona być zagrożeniem dla całej ludzkości i ubolewał, że systemy jej prognozowania i ochrony przed jej skutkami wciąż są w powijakach. Dlatego zanim opuścił Waszyngton nakazał przygotowanie planu, dzięki któremu świat mógłby poczuć się bezpiecznie mimo gwałtownych reakcji zachodzących na naszej gwieździe.

Naukowcy przypominają też, że Ziemia ma już pewne doświadczenie w radzeniu sobie z konsekwencjami burz, do jakich dochodzi na Słońcu. Największą z nich, jaką kiedykolwiek zarejestrowano, było tak zwane zdarzenie Richarda Carringtona z 1859 roku. W czasach, kiedy nie było jeszcze rurociągów ani sieci energetycznych, wyładowania elektromagnetyczne doprowadziły do zniszczenia całego zachodniego systemu telegraficznego. Ówczesne kroniki podają, że blask zorzy polarnej umożliwiał czytanie prasy przez kilka nocy, nawet na oddalonych od bieguna szerokościach geograficznych, np. w Ameryce Środkowej. Od końca XIX wieku miały miejsce mniejsze burze, które doprowadziły do przerwania usług telegraficznych, na przykład w 1903 roku w Szwajcarii i w 1921 w Szwecji. Wyładowania na Słońcu w 1958 r. uszkodziły też podmorski kabel między Wielką Brytanią a USA, a dziewięć lat później naruszyły komunikację satelitarną i niemal doprowadziły do wybuchu wojny między USA a ZSRR. 

Obecnie, w dobie automatyzacji, nowych technologii i komputerowego sterowania infrastrukturą państw, również tą strategiczną, konsekwencje "słonecznego blackoutu" byłyby wielokrotnie większe. W raporcie z 2013 r. Lloyds of London - najstarsza instytucja ubezpieczeniowa świata - oszacowała, że tylko w samych Stanach Zjednoczonych burze słoneczne pozostawiłyby bez prądu od 20 do 40 milionów osób. Zdaniem analityków Lloyds’a, braki w dopływie prądu trwałyby od 16 dni do nawet roku. Tak długą przerwę uzależniali oni od dostępności części zamiennych do transformatorów wysokiego napięcia. - Czas realizacji zamówień na nowe transformatory wynosi co najmniej pięć miesięcy - wyjaśniali eksperci Lloyds of London. Z ich obliczeń wynika, że straty, jakie poniosłaby amerykańska gospodarka wyniosłyby od 600 mld dolarów do nawet 2,5 biliona dolarów - kwoty, z którymi nie poradziłby sobie żaden ubezpieczyciel ani istniejąca dzisiaj instytucja finansowa.