Reklama

Ponad 70 lat temu zawładnęła wyobraźnią milionów. Jej imieniem nazwano jedną z gwiazd. Jej pozycji w dziejach kina nie zagroziły współczesne seksbomby - żadna z nich nie potrafi połączyć w sposób równie przekonujący autentycznej naiwności ze zmysłowością.

Truman Capote mawiał, że przypomina kolibra w locie, którego poezję utrwalić może wyłącznie kamera. Miał rację - na ekranie częściej niż słowem grała sposobem poruszania się, spojrzeniem. Do historii przeszedł jej niepowtarzalny chód, kołysanie biodrami, rozchylone usta, półprzymknięte powieki. "Amerykanie nie mają żywotów świętych, ale mają mity laickie, między innymi Marilyn Monroe. Kino jest bowiem amerykańską religią" - napisała w świetnej, zbeletryzowanej biografii gwiazdy "Blondynka" Joyce Carol Oates.

Reklama

To na podstawie tej książki Andrew Dominic nakręcił najbardziej oczekiwany film 2022 roku, pod tym samym tytułem, z Aną de Armas w roli Marilyn. Obraz niebem swoją premierę będzie miał na weneckim Lido, a sądząc po zwiastunie, odtwórczyni głównej roli to strzał w 10. Brad Pitt, który jest jego producentem, zapewnia, że zwali nas z nóg.

Bogini seksu. Marzenie milionów mężczyzn na całym świecie. Równie piękna, co nieszczęśliwa. Samotna, choć otoczona tłumem wielbicieli. Po raz pierwszy porzucona dwa tygodnie po urodzeniu przez matkę. Nie znająca nazwiska ojca. Przez całe życie najbardziej pragnęła jednego - by ktoś ją bezwarunkowo kochał. Kiedy została gwiazdą, marzyła o tym, by zobaczono w niej prawdziwą aktorkę, a nie symbol seksu.

Napisano o niej tysiące książek i nakręcone drugie tyle dokumentów, wydawać by się więc mogło, że wiemy o niej wszystko. Tymczasem w udostępnionym niedawno dokumencie "Tajemnice Marilyn Monroe: Nieznane nagrania", autor jej biografii, Anthony Summers udowadnia, że nigdy nie poznamy prawdziwych okoliczności jej śmierci. Sztab ludzi pracował bowiem intensywnie nad ich zatuszowaniem.

Do niedawna nikt nie miał też pojęcia, kto był jej ojcem. Dwa miesiące przed 60. rocznicą jej śmierci, która przypadła na 5 sierpnia br., odkrył to i pokazał w filmie francuski dokumentalista François Pomès.

11 rodzin zastępczych i sierociniec

Historię jej smutnego dzieciństwa znają niemal wszyscy. Urodziła się 1 czerwca 1926 roku w Los Angeles jako trzecie dziecko Gladys Pearl Monroe, montażystki filmowej wytwórni RKO. Starsze dzieci pochodziły z małżeństwa Gladys z Johnem Bakerem, który zabrał je po rozwodzie do siebie. Wkrótce Gladys związała się z Martinem Mortensonem, ale nie była mu wierna i niebawem była w kolejnej ciąży, tyle że nie z mężem. Rozwiodła się więc ponownie przed narodzinami Marilyn. Dziewczynka została zapisana jako Norma Jeane Baker, później - Norma Jeane Mortenson.

Instynkt macierzyński był chyba obcy Gladys, bo po dwóch tygodniach oddała dziewczynkę do rodziny zastępczej. Kiedy dorosła Marilyn robiła wszystko, by odnaleźć ojca, znajomi matki przyznawali: mógł być nim każdy mężczyzna z wytwórni RKO.

Trafiła do rodziny Idy i Alberta Bolenderów, gdzie matka odwiedzała ją sporadycznie. Dopiero gdy skończyła siedem lat, zabrała ją do domu, w którym mieszkała ze współlokatorami. Niebawem jednak Gladys zaczęła chorować. W 1935 roku zdiagnozowano u niej schizofrenię paranoidalną i na długie lata trafiła do zakładu psychiatrycznego. Dziewczynką zaopiekowała się jej starsza koleżanka, Grace McKee. Marilyn do śmierci wspominała, że była pierwszą osobą, która ją kochała. Grace zaszczepiła jej miłość do kina i wręcz wmówiła, że zostanie gwiazdą. Jej idolką była Jean Harlow, więc Norma chciała być jak ona. Gdy z czasem znów trafiła do sierocińca, a stamtąd do rodzin zastępczych (mąż Grace nie życzył sobie "cudzego bachora"), jej świat runął. Porzucana i odbierana, przytulana i odpychana Marilyn na zawsze miała pozostać bezradnym dzieckiem. W sumie była w jedenastu rodzinach zastępczych i cztery lata mieszkała w sierocińcu. Do końca życia miał ją prześladować syndrom osoby porzuconej, niechcianej.

To, co na ekranie stanowiło potem jej siłę, w życiu stało się przyczyną klęski. Obsesyjnie pragnęła odnaleźć ojca, którego tożsamości matka nie chciała zdradzić. Szukała go w każdym mężczyźnie, z którym była związana, niezmiennie mówiąc do kolejnych mężów "tatuśku". Ubzdurała sobie, że jest nim Clark Gable. Gdy w 1960 roku spotkali się na planie "Skłóconych z życiem", spytała starszego o 30 lat Gable'a, czy miał romans z jej matką. Uznał to za żart.

Dzięki wspomnianemu filmowi Françoisa Pomèsa "Ostatnia tajemnica Marilyn", od dnia premiery w czerwcu br. na francuskim kanale "Toute l'Histoir", wiemy, że ojcem Normy Jean był Charles Stanley Gifford, który pracował z Gladys. Twórcy skorzystali z badań DNA prowadzonych przez Ludovica Orlando, eksperta archeologii molekularnej. Użyto próbki włosów Monroe, (posiadał je kolekcjoner John Reznikoff, i próbki śliny prawnuka domniemanego ojca Monroe, Charlesa Stanleya Gifforda. Badanie potwierdziło jego ojcostwo. Żal, że Marilyn nie mogła doczekać tej chwili.

"Rodzice wszystkich dzieci w sierocińcu umarli. Ja miałam co najmniej jednego rodzica - matkę, a ona mnie nie chciała. Zbyt się wstydziłam, aby wyjaśniać to innym dzieciom"- wspominała po latach. Gdy miała osiem lat, padła ofiarą molestowania seksualnego ze strony mężczyzny o nazwisku Kimmel, lokatora rodziny zastępczej, u której w tym czasie mieszkała.

Jakim cudem jako dorosła kobieta miała sobie radzić z emocjami?

Narodziny Marilyn Monroe

Kiedy Grace McKee, (która po kryjomu wciąż odwiedzała Normę), musiała wyjechać z mężem na Wschodnie Wybrzeże, znalazła sposób, by zrozpaczona dziewczyna nie wracała już do rodziny zastępczej.

W 1942 roku Norma Jeane miała 16 lat. Była już świadoma swoich walorów. Mężczyźni oglądali się za nią na ulicy, chłopcy gwizdali z podziwu na jej widok. Adorował ją przystojny sąsiad James Dougherty. Jego matka przyjaźniła się z Grace, a ta wpadła na pomysł, by starszy o 5 lat chłopak poślubił Normę i tym sposobem dziewczyna stworzy własny dom. James chętnie przysłał na ślub ze ślicznotką. O uczuciu ze strony Marilyn nie było jednak mowy. Przyszła gwiazda rzuciła wtedy szkołę. Brak wykształcenia był kolejną przyczyną jej poczucia niższości.

Po latach Marilyn przyznała, że lubiła męża, ale... nudził ją. W 1943 roku Dougherty trafił do marynarki i ruszył na wojnę z Japończykami. Żona znalazła pracę w lotniczej fabryce zbrojeniowej i właśnie tam, została "odkryta" przez Davida Conovera. Przyjechał sfotografować najładniejsze patriotki pracujące dla frontu. Zdjęcia Conovera pojawiły się w magazynie "Yank", a fotograf poradził dziewczynie, by zajęła się modelingiem. Jim szalał ze złości, gdy żona trafiła do najsłynniejszej w Ameryce agencji modelek Blue Book. Jej brązowe włosy zostały ufarbowane na jasny blond, a loki wyprostowane. Szybko stała się najpopularniejszą modelką na Zachodnim Wybrzeżu. Zagościła na okładkach niemal wszystkich magazynów, a uwagę na nią zwrócił producent i miliarder Howard Hughes, szef wytwórni RKO.

Wkrótce dostała propozycję tzw. prób ekranowych od Foxa. Wypadła rewelacyjnie. O tym, że kamera ją kocha, wkrótce miał się dowiedzieć cały świat. Sama twierdziła nawet, że na ekranie wygląda lepiej niż w rzeczywistości. Pierwszy kontrakt podpisała na pół roku. Używała nazwiska męża, który postawił jej ultimatum: albo powrót do domu, albo kariera, która przynosi mu wstyd.

Nie wahała się ani przez moment. Wystąpiła o rozwód. Wtedy też wytwórnia przemianowała Normę Jeane na Marilyn, a ona sama przybrała nazwisko panieńskie matki: Monroe.

Wkrótce znowu była wolna.

Blond włosy i ciało

Pół roku w Foxie, gdy dwukrotnie ledwie przemknęła przez plan zdjęciowy, nie posunęło naprzód jej kariery. Chodziła za to na lekcje aktorstwa, nieustannie dokształcała się, czytała Prousta i Freuda, interesowali ją rosyjscy klasycy literatury, zwłaszcza Dostojewski. Wbrew wizerunkowi, jaki potem wykreowała na ekranie, nie była wcale głupiutką blondynką. Odczuwała przy tym tak ogromną potrzebę aprobaty, że dla kariery gotowa była poświęcić niemal wszystko.

 Nikt kto ją znał, nie zarzuciłby jej zepsucia czy zimnej kalkulacji, ale zdarzało się, że wiązała się z mężczyznami, którzy mogli jej pomóc. Tak było w przypadku Johnny'ego Hyde'a, wpływowego agenta w Hollywood, bez pamięci zakochanego w Marilyn. Chciał się z nią ożenić, obiecywał zapisać majątek, ale ona go nie kochała i nie interesowało jej bogactwo. Był jednak jej wielkim przyjacielem i oczywiście kochankiem. "Wiedziałam, że nikt nie pomoże mi tak, jak Johnny Hyde. Nie sądziłam, że jest coś złego w tym, że pozwolę mu się kochać. Seks wiele dla niego znaczył, ale nie dla mnie" - przyznała szczerze.

Uważała, że nie ma zupełnie nic do zaoferowania poza swoim ciałem, że jest głupia i mało inteligentna, co było nieprawdą.  "Wszystko, co miałam, to moje blond włosy i ciało, które podobało się mężczyznom. Ruszyłam z miejsca, bo miałam szczęście i spotkałam właściwych mężczyzn" - powiedziała po latach. Jej ostatni psychoanalityk Ralph Greenson podkreślał, że była niepewna wszystkiego. Nawet własnej urody. Stąd brały się kilkugodzinne spóźnienia na plan zdjęciowy: nie odważyła się wyjść z garderoby bez idealnie zrobionego makijażu. Wciąż miała wrażenie, że nie wygląda dostatecznie dobrze.

Hyde sprawił, że usunięto jej guzek na czubku nosa, a w szczęce umieszczono silikonową protezę. Nie była to wielka ingerencja w naturalny wygląd, ale aktorka zyskała na niej.

Wkrótce zagrała małą rólkę w "Love happy" u boku braci Marx. Wystarczyło 30 sekund na ekranie, by pojąć jej fenomen - uśmiech, sposób poruszania się, spojrzenie. Nie musiała nic mówić. Była czystym seksapilem. Gdy Hyde przedstawił ją Johnowi Houstonowi, ten zachwycił się jej mieszaniną seksapilu i nieśmiałości. Niebawem zagrała w jego świetnym filmie noir "Asfaltowa dżungla". Rola była nieduża, lecz kluczowa. Później pojawiła się w głośnym, utytułowanym dramacie Josepha L. Mankiewicza "Wszystko o Ewie", głośnym obrazie nominowanym do rekordowych przez dekady 15 Oscarów. Dostał ich sześć, w tym dla najlepszego filmu. W głównej roli występowała legendarna Bette Davis, a historia aktorki, której życie prywatne i zawodowe wali się w gruzy, gdy poznaje ambitną fankę, należy do największych arcydzieł kina.

Te dwa filmy sprawiły, że kariera Monroe ruszyła z kopyta.

Demony

W 1951 roku zmarł na atak serca Johnny Hyde, co Marilyn bardzo przeżyła. Do tego stopnia, że próbowała popełnić samobójstwo. Nie wierzyła, że sama potrafi zawalczyć o siebie, sądziła, że to koniec jej przygody z aktorstwem. Kompleksy wyniesione z dzieciństwa sprawiały, że nieustannie potrzebowała kogoś, kto będzie o nią walczył i przytulał. Była to druga samobójcza próba Marilyn - pierwszą podjęła jako nastolatka, przerzucana do kolejnych rodzin.

"Zawsze miałam wrażenie, że jestem nikim, i jedynym sposobem, by stać się kimś innym, było zostanie - cóż, kim innym. Pewnie dlatego chciałam grać" - powiedziała w jednym z wywiadów. "Była osobą absolutnie bezbronną, nieodporną na stres" - wspomina jej przyjaciel, wybitny fotograf Milton Greene. Odegrał ważną rolę w życiu Marylin. Pomógł jej uwolnić się od Foxa, który wykorzystywał aktorkę za sprawą obostrzeń w kontraktach. Dostawała grosze za filmy, które przynosiły wytwórni gigantyczne zyski.

Do Foxa wróciła po przerwie na swoich warunkach. W międzyczasie uczyła się w szkole Lee Strasberga, do której uczęszczała jak grzesznik do świątyni. Jane Fonda w swojej autobiografii napisała, że widywała ją na zajęciach w skromnym płaszczyku, wciśniętą w kąt. Jakby chciała się ukryć. Uważała, że Strasberg robi jej łaskę, pozwalając uczestniczyć w zajęciach, mimo iż jej obecność na imprezach mających wspomóc Actors Studio, przynosiła setki tysięcy dolarów. Po latach zapisała im w testamencie wszystkie swoje nagrody filmowe, listy, książki, pamiątki.

Poza chroniczną niewiarą w siebie Marilyn walczyła również z innymi demonami - była pewna, że odziedziczyła po zamkniętej w zakładzie matce chorobę psychiczną i wypatrywała jej symptomów. Już wtedy cierpiała na bezsenność, a wytwórnie miały własnych lekarzy, którzy wypisywali gwiazdom leki bez ograniczeń. Łykała barbiturany na sen i amfetaminę rankiem na pobudzenie. I wciąż zwiększała dawki.

Rok 1953 był jednak dla niej wyjątkowy. Zagrała główne role w trzech filmach, które były wielkimi sukcesami: w komediach "Mężczyźni wolą blondynki" Howarda Hawksa i "Jak poślubić milionera" Jeana Negulesco, a potem w filmie noir "Niagara" Henry'ego Hathawaya. Producenci wiedzieli już, że jest rękojmią finansowego sukcesu. Widzowie walili na jej filmy drzwiami i oknami. Najważniejsze jednak, że w końcu była szczęśliwie zakochana w wolnym i szalejącym na jej punkcie bohaterze Ameryki - baseballiście Joe DiMaggio.

Miłość i małżeństwo

Poznali się w 1952 roku, gdy gwiazda 26-letniej Marilyn świeciła już jasno, a sławny baseballista Joseph Paul DiMaggio miał 37 lat i był na sportowej emeryturze. Zapragnął poznać Marilyn, gdy zobaczył w jednej z gazet jej zdjęcie: z kijem do baseballa usiłowała trafić w piłkę. Nie miał pojęcia, iż jest wschodzącą gwiazdą. Ona nie wiedziała nic o sporcie. To nie mogło się udać, a jednak przez dwa lata spotykali się i rozumieli świetnie. Marilyn czuła się kochana i bezpieczna.

W 1954 roku postanowili się pobrać. Po ślubie zaczęły się schody. DiMaggio wyobrażał sobie, że Marilyn porzuci dla niego karierę, założy z nim rodzinę, i zostanie jego "domową kobietką w fartuszku". Ona zaś była u początku zawodowej drogi. W 1954 roku pracowała nad największym hitem w swojej karierze, jakim okazał się "Słomiany wdowiec". Cały świat obiegła zwiastująca romantyczną opowieść scena, w której podmuch powietrza podwiewa jej sukienkę. Dla DiMaggio to było zbyt wiele. W noc po nakręceniu tej sceny, opętany zazdrością, pobił żonę, choć naprawdę ją kochał. W Marilyn coś pękło. Po dziewięciu miesiącach małżeństwa nastąpił rozwód, choć Joseph do końca życia snuł plan jej odzyskania.

Tymczasem ona, dwa lata później była już żoną wybitnego dramaturga Arthura Millera, dla którego przeszła na judaizm. Wciąż pełna wstydu w obliczu braków w edukacji, lgnęła do intelektualistów - stąd fascynacja Lee Strasbergiem. Poznali się kilka lat wcześniej i byli sobą zauroczeni. Miller był jednak wówczas w długoletnim związku i jak pisał: "Jej widok był niczym ból, uciekłem przed jej urokiem. Wiedziałem, że mu się nie oprę". Jego małżeństwo rozpadło się jednak szybko, podobnie jak jej. Początkowo relacje między nimi przypominały te między mistrzem i uczennicą, a erotyczna fascynacja łagodziła różnice między nimi. Marilyn kochała utalentowanych mężczyzn, uważając się przy nich za idiotkę.

Miller przekonywał ją, że jest błyskotliwa i inteligentna, że ma potencjał. Ona na jednym ze ślubnych zdjęć napisała: "Nadzieja. Nadzieja". Kiedy jednak zaczęła mieć własne zdanie, zaczęły się między nimi kłótnie. Marilyn koniecznie chciała mieć dziecko. Niestety, dwukrotnie poroniła. Pisarz zarzucał jej, że nie dba o siebie, bo piła alkohol i łykała garściami pigułki. Po kolejnym poronieniu, po raz trzeci próbowała odebrać sobie życie. Miller w ostatniej chwili zdążył ją zawieźć do szpitala.

W 1959 roku do kin trafił najgłośniejszy z jej filmów - "Pół żartem, pół serio" Billy'ego Wildera, za który odebrała Złoty Glob i nominację do BAFTY. Była wtedy w ciąży, promieniała szczęściem. Żałowała tylko, że... znów gra słodką idiotkę, jak wyznała mężowi. Marzyła, by zagrać Gruszeńkę z "Braci Karamazow". Miller napisał specjalnie z myślą o niej scenariusz do "Skłóconych z życiem", będący także i jego historią.

Gdy w 1961 roku film wchodził na ekrany, nie byli już małżeństwem.

Ich dwóch i ona jedna

John Huston w dokumencie "Tajemnice..." opowiada, że gdy zaczynali kręcić "Skłóconych z życiem", uderzyło go, jak bardzo przez dekadę, która minęła od wspólnej pracy, Marilyn się zmieniła. Nie miała w sobie nic z beztroski tamtej dziewczyny. Była uzależniona od środków pobudzających i uspokajających, które łykała bez przerwy. Spóźniała się na plan, nie pamiętała kwestii. Poszła jednak na odwyk i wydawało się, że wychodzi na prostą.

Monroe i Miller rozwód wzięli dokładnie w dniu zaprzysiężenia Johna Kennedy’ego na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Marilyn znów była samotna i zaczęła się z nim widywać. W filmie Summers odkrywa, że tak naprawdę spotykała się z Johnem przez całe lata 50., z przerwą na jej małżeństwa. On był już senatorem, ale w Hollywood nikt go nie znał. W 1961 roku, gdy został prezydentem, spotykali się w Malibu, w mieszkaniu męża jego siostry, który był "niczym Alfons braci". Obaj byli jak ojciec, Jack Kennedy, mówiący synom wprost: "Sypiajcie ile się da, z kim się da".

Marilyn robiła notatki z rozmów z braćmi, bo uważała, że im nie dorównuje. Wówczas spotykała się i sypiała już z obydwoma. Czuła się dowartościowana ich zainteresowaniem, ona, "głupia blondynka". Pod koniec życia związana była blisko z Robertem i naiwnie wierzyła, że zostawi dla niej żonę i 11 dzieci. Z tego powodu była śledzona i podsłuchiwana zarówno przez FBI na zlecenie Edgara Hoovera, jak i też przez ludzi Hoffy, działacza związkowego powiązanego z mafią, który był celem numer jeden dla Roberta Kennedy’ego,  prokuratora generalnego.

Summers w dokumencie udostępnia nagrania, w których Marilyn rozmawia z Bobbym Kennedym m.in. o... broni nuklearnej, testowanej wówczas w USA. W dodatku miała w Meksyku przyjaciół wśród amerykańskich komunistów, wyrzuconych z kraju. Nie była "właściwą" osobą na przyjaciółkę Kennedych, którzy w końcu postanowili się od niej odciąć. Wieloletni przyjaciel aktorki Arthur James przyznaje w "Tajemnicach...", że Bobby przekazał jej to "w swoim i brata imieniu". To ją złamało. Znów została odrzucona.

Gosposia aktorki wyznała dziennikarzowi, że kilka godzin przed śmiercią Marilyn, w jej domu pojawił się Robert Kennedy. Między Marylin a nim doszło do potwornej kłótni. Choć według oficjalnych dokumentów ciało Marilyn Monroe gosposia znalazła około 3 w nocy piątego sierpnia, Summers dotarł do osób, które... wiedziały o jej śmierci już kilka godzin wcześniej! Najpierw do żony nieżyjącego już rzecznika prasowego Marilyn, która przyznała, że wiadomość dostali o 22.30 czwartego sierpnia. Pytanie brzmi: co zdarzyło się między 22.30 a 3 w nocy, i czemu ukryto prawdę?

Idąc tym tropem, Summers dotarł do kierowcy karetki wiozącej Marilyn do szpitala. Jak się okazało, jeszcze żywą, choć nieprzytomną. To była szokująca wiadomość. Następna potwierdzała, że Marilyn zmarła w karetce, która... zawróciła i odwiozła zmarłą do domu. Wreszcie emerytowani agenci FBI przyznali, że cały sztab ludzi pracował nad zatuszowaniem okoliczności śmierci gwiazdy. Aż żal, że nie jest to teoria spiskowa. Jim Doyle, były agent FBI potwierdził też Summersowi, że nic nie wskazywało na morderstwo.

Pozostaje pytanie: komu zależało na ukryciu prawdy o okolicznościach śmierci Marilyn i dlaczego? Czy bracia Kennedy brali w tym udział? Czy przypadkowo przedawkowała leki, czy może jednak było to samobójstwo?

Osoby, które znały odpowiedzi na te pytania, zabrały je ze sobą do grobu.

Nieśmiertelna

"Skłóceni z życiem" Johna Hustona, wielkie kino o życiowych rozbitkach, którzy szukają swojego miejsca na ziemi, ze świetnymi kreacjami Monroe i Clarka Gable'a, okazali się, jak wiemy dla aktorki ostatnim, skończonym filmem. I zarazem rolą życia, która udowodniła jej talent dramatyczny.

Zdążyła jeszcze zacząć zdjęcia do filmu George’a Cukora "Something’s Got to Give", z Deanem Martinem. Twórca "Przeminęło z wiatrem" był jej wielkim fanem. "Marilyn niebawem zostanie najpopularniejszą aktorką swojego pokolenia. A może i wieku - oceniał. Filmu jak wiemy, nie dane jej było dokończyć, ale jego przepowiednia, się sprawdziła. Joyce Carol Oates słusznie nazywa MM laickim mitem. Według "Przewodnika po popkulturze Stanów Zjednoczonych" jest jedną z jej trzech najważniejszych ikon - konkurować z nią może tylko Elvis Presley i disneyowska Myszka Miki.

"Sława jest kapryśna. (...) Ma swoje zalety i wady. Byłaś moja sławo, żegnaj! Przynajmniej cię doświadczyłam, choć nigdy nie byłaś najważniejsza" - powiedziała w wywiadzie dla magazynu "Life", który ukazał się 3 sierpnia 1962 roku, czyli tuż przed śmiercią.

Nie przyszło jej na myśl, że jej sława będzie wieczna.