Reklama

Polskie lasy są ogólnodostępne, co znaczy, że są nam udostępnione, służą ogółowi. Las to nie muzeum, "eksponaty" można tu dotykać, często nawet zabrać ze sobą do domu i to w ilościach nielimitowanych, zupełnie za darmo. Nie oznacza to jednak, że wszystko, co tam znajdziemy może być nasze. Choć często wystarczy odpowiednia umowa z nadleśnictwem, to po niektóre dary lasu najlepiej wybrać się nie do lasu, a do sklepu.

Dary warte miliardy

Jak podaje Europejski Instytut Leśny (ang. European Forest Institute - EFI) szacunkowa wartość ze zbiorów darów lasu tylko w Polsce to ponad 1 mld euro. W badaniu wzięto pod uwagę przedsiębiorstwa utrzymujące się z lasów oraz poszczególne gospodarstwa domowe.

Reklama

Przez ostatnie dekady zbiory pozyskane z lasów były uważane za marginalne, tym samym ich znaczenie ekonomiczne uznawano za niewielkie. Jednak badanie wykazało, że ich szacunkowa wartość jest zaledwie o 30 proc. niższa od pozyskiwanego z lasu drewna, a co za tym idzie blisko 11 razy większa, niż wcześniej zakładano.

Według danych EFI co drugie gospodarstwo domowe w Polsce zbiera dary lasu, spośród nich 37,8 proc. grzyby, 36,6 proc. jagody a 15,9 proc. zioła. Co więcej, 9,4 proc. polskich gospodarstw domowych deklaruje, że osiąga dodatkowe wpływy ze zbieractwa leśnego, np. zawożąc dary lasu na skup.

Udział lasu w różnych sektorach gospodarki: żywność, przemysł farmaceutyczny czy dekoracyjny, w ciągu kolejnych lat stale wzrasta. Styl leśny w domach i mieszkaniach stał się modny już kilka lat temu, gdy okazało się, że np. mech w ramce, czy stolik z pnia drzewa, to świetne przełamanie dla stylu nowoczesnego, gdzie większość mebli to bezduszny MDF. W trosce o dobre samopoczucie wprowadzamy leśne akcenty nie tylko do swoich salonów, ale też coraz częściej do swojej kuchni. I nie chodzi tu o kolejne elementy dekoratorskie, a o zawartość spiżarni czy domowej apteczki.

Grzybowe eldorado

Okazuje się, że są jeszcze w naszym państwie rzeczy, które można mieć za darmo. I to w nieograniczonej ilości. Na przykład grzyby.

Nie ma możliwości, by jedna osoba zbierająca grzyby nieobjęte ochroną w miejscach nieobjętych zakazem przekroczyła jakiś dzienny limit, bo... ten limit u nas nie istnieje. Jeśli nawet udajemy się na grzyby całą rodziną i każdy da radę uzbierać nawet kilka wiader, to nadal nie ma to znamion zakazanego prawnie zbioru przemysłowego. Wreszcie, nawet jeśli rodziny zbierają grzyby wyłącznie na sprzedaż, dla zysku, to mimo wszystko nadal wymyka się to jednoznacznej ocenie, bo nie naruszają przepisów lasu, które głosi, że (i tu wracamy do punktu wyjścia) nie ma limitów. Co innego prawo podatkowe. Jeśli codziennie przynoszę do skupu grzyby, za które dostaję po kilkaset złotych, to dochodzi tu kwestia rozliczenia z Urzędem Skarbowym.

Jest jednak pewien rodzaj grzybobrania zakazany, mianowicie zbiory na potrzeby przemysłowe. Ustawa o lasach w artykule 27. czy przepisy rozporządzenia Ministra Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa z 1998 roku w sprawie szczegółowych zasad ochrony i zbioru płodów runa leśnego nie określają jednak precyzyjnie, co znaczy "potrzeby przemysłowe". W tych warunkach można przyjąć, że obowiązek zawarcia umowy z nadleśnictwem na dokonywanie zbioru płodów runa leśnego (w tym grzybów) dotyczy przedsiębiorców, którzy dokonują zbiorów na potrzeby swojej działalności gospodarczej.

Przykładów takiego działania nie jest wiele. Rafał Zubkowicz z Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych tłumaczy: 

W dwóch poprzednich latach pojawiały się sygnały o zorganizowanych grupach Romów. Jedna grupa miała liczyć ok. 30 samochodów, w tym wieloosobowych busów. O sprawie noszącej znamiona przemysłowego zbioru grzybów nadleśnictwo powiadomiło prokuraturę. Nie tylko liczba osób zbierających grzyby, ale sposób zbierania był tu specyficzny. Grzybiarze z Rumunii przemieszczali się tyralierą, czyli w zorganizowanym szyku, tak by dokładnie wyzbierać grzyby z danego obszaru. Następnie grzyby były sortowane, pakowane i wyjeżdżały za granicę. Grzybiarze natomiast zostawali, nocując na leśnych parkingach. Osoby te działały w sposób zorganizowany, wyłącznie dla pieniędzy i na dużą skalę. Media rozpisywały się wtedy o "mafii rumuńskich grzybiarzy" a leśnicy rzeczywiście uznali proceder za zakazany "przemysłowy zbiór grzybów".


Biorąc pod uwagę sytuację prawną grzybobrania w innych państwach Unii Europejskiej, Polska wypada na ich tle niczym idylla grzybiarzy. Czesi, Słowacy czy Rosjanie mają równie silnie wpojoną tradycję grzybobrania co my. Tym samym w Europie to narody słowiańskie, dla których zbieranie grzybów należy do tradycji kultywowanej od wieków, są najbardziej liberalne w tym temacie, pozbawione limitów czy opłat.


Co innego w Belgii czy Holandii, gdzie grzybobranie jest zabronione. We włoskich lasach natomiast przepisy rygorystycznie trzymają na wodzy wszystko co związane z grzybobraniem: od pozwolenia (należy mieć ważną odpłatnie wydawaną legitymację grzybiarza, a w niektórych regionach nawet zaświadczenie o odbyciu kursu z nauki o grzybach), po odpowiedni rodzaj zabieranego ze sobą koszyka (sztywny i przepuszczający powietrze). Ważne, by nie zbierać grzybów ponad określoną wagę albo w dni czy godziny, kiedy jest to zakazane. W Niemczech czy Austrii zakaz dotyczy komercyjnego zbierania, ale i ilość grzybów, która może zostać zebrana przez jedną osobę na dzień, na własne potrzeby, jest ograniczona do 1 lub 2 kg, w zależności od landu. W razie przekroczenia limitu służby leśne mogą ukarać tam mandatem od 2,5 tysiąca do 10 tysięcy euro. W Wielkiej Brytanii również obowiązują ścisłe limity wagowe do 1,5 kg na osobę dziennie. We Francji wymagane jest wykupienie pozwolenia od leśników, które zezwala na zbiór na własny użytek. W Skandynawii natomiast nie ma zakazów. Mimo to lasy pełne grzybów nie są odwiedzane, ponieważ... Skandynawom grzyby nie smakują.

Co roku zatrucie grzybami w Polsce stanowi około 6 proc. wszystkich ostrych zatruć, dlatego korzystać z wolności należy rozważnie. Zaleca się zbieranie grzybów znanych, o gładkim, gąbczastym spodzie kapelusza (nie może być blaszkowaty). Nie powinno się też zbierać grzybów zbyt młodych, co może utrudniać rozpoznanie gatunku, ani zbyt starych, które mogą być toksyczne. Nawet jeśli natkniemy się na taki stary czy trujący grzyb, zakazane jest jego niszczenie, ponieważ jest to ważna część runa leśnego.

Kraina miodem płynąca

Miód leśny jest wyjątkowo zdrowy. Flora pokrywająca lasy nie jest tak zanieczyszczona oraz skażona pestycydami czy innymi chemicznymi środkami ochrony stosowanymi w rolnictwie, jak to często bywa z roślinnością porastającą pola i łąki. Lasy Państwowe podają, że "pszczoły, których ule wystawione są w lesie, zbierają nektar i spadź z wielu gatunków roślin typowo leśnych. Dzięki temu robią charakterystyczne w smaku miody, np. spadziowy lub leśny miód wielokwiatowy". Co prawda miód nie jest darem lasu, który możemy ot tak zabrać ze sobą do domu, ale sam temat jego pozyskiwania jest doskonałym przykładem współpracy i porozumienia między pszczelarzami a leśnikami. Las daje tu nieodpłatnie pewną swobodę, by wykorzystać jego potencjał, a bartnicy czy pszczelarze, wkładając swe serce, czas i umiejętności, coraz chętniej ten potencjał wykorzystują.

- Nasze kłody bartne zakładamy na podstawie Ustawy o Lasach, która gwarantuje swobodę zakładania pasiek na terenach należących do Skarbu Państwa, zarządzanych przez Lasy Państwowe. Z kolei barcie wykonywane w żywych drzewach zakładane są na podstawie indywidualnych umów z poszczególnymi nadleśnictwami. Prowadzimy działalność bartniczą od ponad ośmiu lat i jeszcze nie spotkałem się z odmową zgody na założenie takiej barci czy kłody bartnej - opowiada Piotr Piłasiewicz z Bractwa Bartnego, które kultywuje dawną formę pszczelarstwa leśnego w Puszczy Augustowskiej. Gdy ktoś go pyta, gdzie zaczyna się bartnictwo, a kończy pszczelarstwo, odpowiada, że mniej więcej na czterech metrach nad ziemią. Chów pszczół ma tu miejsce w specjalnie wydrążonych dziuplach, czyli barciach. Aby się do nich dostać nie używa się drabin, ale tzw. leziwa, czyli tradycyjny sprzęt znany już w XIV wieku, złożony z lin i ławeczki.

- Obwiązujemy się liną, obrzucamy ją wokół drzewa, wiążemy supeł, stajemy na nim, potem przerzucamy linę wyżej. To tradycyjny sposób, nie akceptujący błędów - mówi z uśmiechem Piotr Piłasiewicz.

Piotr wraz z innymi bartnikami zakłada barcie w augustowskich i okolicznych lasach od 2013 roku. Wszystko dla dzikiej, rodzimej odmiany pszczoły, jaką jest pszczoła augustowska. Jest ona mniejsza i ciemniejsza od innych pszczół. Jest wyjątkowa, dzięki czemu wytworzony przez nią miód również. Wpływa też na to sposób pozyskania.

- Nie jest on wirowany, ale wyciskany z plastrów. Całe bogactwo włącznie z propolisem przechodzi do tego miodu - wyjaśnia Piotr Piłasiewicz. 

Swojej pasji na miodobraniu Piotr Piłasiewicz nie kończy. Kolejną zapomnianą tradycję, którą przywraca jest produkcja wysokiej jakości miodów pitnych z naturalnych surowców Puszczy Augustowskiej, dlatego założył i prowadzi wraz z Pawłem Kotwicą Augustowską Miodosytnię. Jej receptury pochodzą z tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów: "Pragniemy odtwarzać smaki, które zachwycały naszych przodków. W myśl tej zasady jako pierwsi w Polsce rozpoczęliśmy produkcję zapomnianego Zbicienia".

Profesja jaką jest bartnictwo, według encyklopedii zanikła w XIX wieku. W rzeczywistości ma się coraz lepiej. Pod koniec 2020 roku kultura bartnicza została nawet wpisana na Listę Reprezentatywną Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO. Wydaje się, że dawne rzemiosło przeżywa dziś swój renesans. Staje się rozpowszechnione nie tylko na Suwalszczyźnie, ale również w Puszczy Pilickiej, Białowieskiej, Barlineckiej czy w Sudetach.

Leśna apteka

Nie tylko przy temacie miodu leśnego widać pewną chęć powrotu do korzeni. Powrotu do tego, co nieskalane, zdrowe, proste i nieprzetworzone. Pełnią kulinarnego wyrafinowania staje się to, co zapomniane, dzikie, co stanowiło pokarm w czasach biedy, ratowało w czasie wojny i tuż po niej, czyli leśne rośliny i zioła. Nie będzie przesadą, kiedy nazwiemy las pierwszą apteką. Dziś mamy dostęp do gamy syntetycznych nowoczesnych leków i suplementów, a mimo to coraz częściej sięgamy do ziołolecznictwa, czyli najstarszej gałęzi medycyny.

Pokrzywa, tatarak, krwawnik, kuklik, jemioła, macierzanka, szczawik zajęczy, czosnaczek... To tylko niektóre z setek roślin zielnych oferowanych przez knieję. Uczymy się na nowo czerpać z tego bogactwa, stawiając na ekologię, ekonomię i zdrowie. W Internecie przybywa przepisów rodem z XIX-wiecznych książek kucharskich na syropy, soki, herbaty, napary, nalewki czy dodatki do dań: smażone, gotowane, duszone, suszone lub wekowane.

To, czym różni się dawne zielarstwo i ziołolecznictwo od współczesnego, to sformalizowana forma współpracy z lasem. Kiedyś zielarki, babki, szamanki, znachorki czy szeptuchy działały na własną rękę, dziś firmy pozyskują "płody leśne", zawierając umowy z nadleśnictwem.

- Takie umowy dotyczą przede wszystkim surowców zielarskich. Zgodnie z przepisami, podmioty gospodarcze mają prawo do takiego korzystania z lasu. Nadleśniczy odmawia zawarcia umowy w przypadku, gdy zbiór runa leśnego zagraża środowisku leśnemu. Tak też przeczytamy w ustawie - mówi Rafał Zubkowicz z DGLP. - Nadleśnictwo to przeciętnie 15 tys. ha. Tak rozległy obszar pozwala poszukiwać lokalizacji, gdzie zbiór jakiejś konkretnej rośliny nie będzie zagrażał zniszczeniem środowiska leśnego. Jest to na przykład teren, gdzie będzie prowadzone pozyskanie drewna lub w miejscach, gdzie z różnych względów nie można prowadzić gospodarki leśnej i doprowadzić do wzrostu wysokich drzew.


Zbiór ziół czy roślin na własny użytek też jest możliwy, ale podlega indywidualnej ocenie. Wszystko zależy od stopnia ingerencji w leśny ekosystem. Grzyby możemy zrywać bez limitu, natomiast z roślinami jest inaczej.

- Odpowiedzialne zbieranie owocników grzybów nie niszczy grzybni i istniejących w środowisku mikoryz. Z roślinami już tak nie jest. Nie można zebrać rośliny, nie niszcząc jej - tłumaczy Rafał Zubkowicz. - Codzienny zbiór grzybów przez indywidualną osobę, nawet w znacznych ilościach, nie będzie potraktowany jako przemysłowy. Ale już codzienny zbiór roślin może się spotkać z taką oceną.

Różnica dotyczy też zbierania roślin zielnych a także części drzew, tj. pędów lub kory.

- Trudno uznać za dopuszczalne łamanie gałęzi, zdzieranie kory itp. Różnicę stanowić będzie pozyskanie zielonych części roślin i ich owoców. Ten drugi przypadek nie prowadzi do uszkadzania stanowisk - mówi Rafał Zubkowicz. - Zbierając zioła na indywidualne potrzeby, należy zwrócić uwagę na wielkość stanowisk konkretnych roślin. I robić to z umiarem, tj. nie do ostatniej gałązki, a pozostawiając większą część roślin w stanie nienaruszonym. Oczywistą rzeczą jest przestrzeganie przepisów o ochronie gatunkowej - podsumowuje.

Lasy Państwowe zachęcają do korzystania z produktów leśnych poprzez własną markę Dobre z Lasu.

- W tym roku powinno pojawić się kilkanaście sklepów, stoisk patronackich w największych miastach. Współpracujemy z kilkudziesięcioma dostawcami dziczyzny, ziół, miodów, przetworów owocowych. Chcąc zapewnić zaopatrzenie sklepów naszej marki, jesteśmy otwarci na współpracę z podmiotami, które pozyskują produkty z lasów. To naturalna żywność, najbardziej pierwotna, zdrowa - mówi Rafał Zubkowicz.

Kiedyś to było...

Jeśli coś było kiedyś popularne, to najprawdopodobniej jest też do zdobycia dziś. Z serii "kiedyś popularne - dziś ewenement" możemy wymienić kawę żołędziówkę. Gdy podamy do niej ciastka żołędziowe, to już przywołuje na myśl podwieczorek u Hobbita. Tymczasem żołędziowe przysmaki, które odnajdziemy również na półkach współczesnych sklepów, są znane od wieków. Jak donosi fragment "Kuryera Szafarskiego" kawę żołędziową uwielbiał Chopin:

Innym ewenementem przeszłości jest chodzenie boso. Nie od wczoraj wiadomo, że stopa mająca bezpośredni kontakt z ziemią, to zdrowszy człowiek. Właściwości lecznicze chodzenia boso, np. po leśnych ścieżkach, gdzie raz mech a raz szyszka, docenili fizjoterapeuci i producenci tzw. leśnych ścieżek sensorycznych. Taką ścieżkę można zrobić samodzielnie lub kupić, a spacery po niej zastępować mają naturalny kontakt z nieregularnym podłożem. Innym "wynalazkiem" w tym duchu jest masażer z szyszki. Jest to nic innego, jak zwykła szyszka, której łuski ułożone są w odpowiedni sposób, tzn. nie skaleczą w kontakcie ze skórą. Tzw. "szyszkowanie" ciała uelastycznia tkanki, rozluźnia i pobudza mięśnie.

Sok z brzozy, nazywany też oskołą, to napój chłodzący i leczniczy stosowany niegdyś na całej Słowiańszczyźnie. Otrzymuje się go przez dość głębokie nacięcie pnia lub gałęzi brzozy wczesną wiosną. Nadal jest pozyskiwany na własny użytek we własnych ogródkach, ale w dużo mniejszej skali niż kilkadziesiąt lat temu. Zakazano jego pozyskiwania również w Lasach Państwowych.


- W Polsce nie było tradycji pozyskiwania soku brzozowego na większą skalę. Ten dostępny w sklepach, konfekcjonowany, zbiera się przede wszystkim na Ukrainie i Białorusi - dodaje Rafał Zubkowicz. 


Dary lasu darem losu

Kodeks wykroczeń w artykule 153 zakazuje niszczenia elementów runa leśnego: "Kto w nienależącym do niego lesie: 1) wydobywa żywicę lub sok brzozowy, obrywa szyszki, zdziera korę, nacina drzewo lub w inny sposób je uszkadza, 2) zbiera mech lub ściółkę, 3) zbiera gałęzie, korę, wióry, trawę, wrzos, szyszki lub zioła albo zdziera darń, 4) zbiera grzyby lub owoce leśne w miejscach, w których jest to zabronione, albo sposobem niedozwolonym, podlega karze grzywny do 250 złotych albo karze nagany."

Wobec powyższego, w lesie można zbierać nie tylko grzyby, ale też owoce leśne takie jak jagody, poziomki oraz maliny, pod warunkiem, że są one w miejscu nieobjętym ochroną bądź zakazem.

Mowa tu też o zakazie "wydobycia żywicy". Jednocześnie na stronie Lasów Państwowych przeczytamy o sposobie na wykonanie tzw. "maści choinkowej" właśnie z żywicy. Czy to się wyklucza? Niekoniecznie. Gospodarczego wydobywania żywicy zaprzestano już w 1994 roku. Polegało ono na nacinaniu drzewa i zbiorze wycieku do specjalnych pojemników, a więc prowadziło do uszkodzenia drzewa. Analogicznie nie można wydobywać żywicy na własny użytek - nie wolno "nacinać drzewa lub w inny sposób go uszkadzać". Jednakowoż, kiedy podczas spaceru natkniemy się na takie miejsce w lesie, gdzie były świeżo cięte lub podcinane gałązki albo któreś drzewo naturalnie się złamało, np. po wichurze i doszło do intensywnego wycieku żywicy, możemy zabrać taki dar lasu (czy też raczej dar losu) ze sobą. Wtedy nie my wydobywamy żywicę, ale wydobyła się ona samoistnie.

"Zebrane dary lasu po umyciu należy umieścić w rondelku i razem z olejem kokosowym podgrzewać na małym ogniu. (...) Olej kokosowy nabierze złotożółtej barwy. Całość należy mieszać i odstawić do przestygnięcia, jeszcze płynną maść wlać do słoika z zakrętką. Po zastygnięciu ma stałą konsystencję, właściwą dla oleju kokosowego. Maść choinkową można stosować do nacierania bolących mięśni i stawów, na otarcia, podrażnienia i ukąszenia owadów. Można także nacierać nią klatkę piersiową przy katarze i kaszlu" - przeczytamy w artykule zielarki Kariny Rudzkiej, opublikowanym przez Lasy Państwowe.

Można się tu dopatrywać przypadkowości, doszukiwać pesymistycznego "trzeba mieć szczęście", "jak ktoś chce to nie znajdzie, jak ktoś nie chce to przejdzie obojętnie". Ale czy nie podobnie jest z grzybami i owocami leśnymi? Co do grzybów, szukamy ich po deszczu. Żywicy analogicznie szukajmy po wichurach albo wprost zapytajmy leśnika, czy nie będzie planowane ścinanie gałęzi. Losowi po prostu czasem trzeba pomóc.

Co możemy zabrać z lasu?

Przypomnijmy teraz historię z początku o rodzinie, która wróciła z niedzielnego spaceru po lesie. Żona obdarowana bukietem wrzosów, pies przyniósł sobie patyk, a chłopiec, mający zrobić w szkole "las w słoiku" nazbierał nieco mchu, trochę kory, trzy różne szyszki i jarzębinę. Cała rodzina zasypia spokojnie, zadowolona, zrelaksowana, obdarowana leśnymi skarbami i zupełnie nieświadoma cytowanego już zapisu w kodeksie wykroczeń, iż za zbieranie mchu, ściółki, gałęzi, kory, wiórów, trawy, wrzosu a nawet szyszek lub ziół, bądź zdzieranie darni (górnej warstwy gleby, tej z korzonkami traw i innych roślin) może grozić kara grzywny 250 zł.

Ale sprawa w ich przypadku nie jest tak oczywista. Mec. Maciej Iwański z Wydziału Prawnego Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych tłumaczy, że o ile w przypadku Kodeksu karnego i przepisów dotyczących przestępstw nie popełnia przestępstwa sprawca czynu, którego społeczna szkodliwość jest znikoma, o tyle w przypadku Kodeksu wykroczeń brak takiej regulacji.

- Oznacza to, że nawet jeżeli społeczna szkodliwość pozyskania mchu faktycznie jest niewielka, to nadal mamy do czynienia z popełnionym wykroczeniem - mówi mecenas Iwański. - W przypadkach bagatelnych można się ograniczyć do pouczenia.

Przyjęło się jednak, że las stoi przed nami otworem, jeśli potrzebujemy kilka gałązek stroiszu (zebranego z ziemi, a nie zerwanego z drzewa!) i kilka szyszek na wianek świąteczny. I rzeczywiście, choć w teorii popełniamy wykroczenie, w praktyce nic nie stoi na przeszkodzie, ponieważ nie ma mowy o progu pozyskania, od którego zaczyna się karalność. Zatem teoretycznie można zostać sprawcą wykroczenia niezależnie od ilości zebranego mchu czy szyszek, ale w praktyce leśnicy nie są aż tak surowi, by karać czy nawet ganić kogoś za to, że chce zrobić sobie świąteczny stroik.

- Nie chodzi o jedną szyszkę, tylko o zbiory hurtowe i przemysłowe. Nie przypominam sobie, żeby strażnik leśny ukarał kogoś za zebranie kilku szyszek. Zbieranie runa leśnego na własne potrzeby jest nieodpłatne - potwierdza Edward Marszałek, doktor nauk leśnych. - Jeżeli ktoś chce zbierać duże ilości, np. szyszek, to wymagane jest spisanie umowy z nadleśnictwem.


- Las to nie muzeum. Można, a nawet powinno się doświadczać go wszystkimi zmysłami. Dotykać, smakować, wąchać. Nie widzę nic złego we wzięciu szyszki, patyka czy kamienia, o ile są to pojedyncze egzemplarze - ocenia Anna Pikus, naczelniczka Wydziału Społecznych Funkcji Lasu DGLP.

- Jeśli ktoś chce wykonać stroik świąteczny, czy nawet kilka stroików, by obdarować rodzinę, nie ma z tym najmniejszego problemu. Kiedy robi się z tego działalność przemysłowa, a szyszki wynosimy torbami, jest to już wykroczenie mogące podlegać karze grzywny - nadmienia Zubkowicz

Co prawda, brak tu dookreślonej dolnej granicy, od której wykroczenie staje się karalne, ale znana jest granica górna, czyli taka, kiedy wykroczenie staje się przestępstwem. Ma to miejsce, gdy wartość pozyskanych dóbr przekracza 500 zł. W przypadku kradzieży mniejszej wagi osoba, która się jej dopuszcza, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku (art. 278 par. 3 k.k.). 

Znalezione nie kradzione

 Nie wszystkie drogocenne znaleziska są kradzieżą. Oprócz nielimitowanej ilości grzybów i owoców leśnych, możemy też śmiało brać, np. poroża. Przy odrobinie szczęścia można się na nie natknąć podczas spaceru.

- Lasy Państwowe należą do nielicznych w Europie, w których można legalnie zabrać znalezione tzw. zrzuty - informuje dziennikarz Krzysztof Trębski, były współpracownik Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych.

Należy jednak odróżnić tzw. wieniec, czyli poroże z czaszką. O takim znalezisku należy powiadomić administrację Lasów Państwowych lub lokalne koło łowieckie.

- Mamy bodaj najwyższą w historii liczebność jeleni, występujących w chmarach liczących nawet po kilkadziesiąt i więcej osobników. Zbieracze poroża potrafią nękać zwierzęta, byle tylko znaleźć zrzuty i zarobić na nich - akcentuje tu nadużycie Rafał Zubkowicz.

Innym rodzajem nadużycia jest brak rozwagi. O ile zerwanie bukietu kwiatów na nieuczęszczanej polanie nie musi być czymś złym, o tyle niedopuszczalne staje się zerwanie takiego samego bukietu w miejscu, gdzie widzimy niemałe zniszczenia po wcześniejszych zainteresowanych.

- Zbieranie liści, owoców, żołędzi na własne potrzeby, np. do dekoracji mieszkania, to nic nagannego. Ale kiedy dochodzi do tego przy uczęszczanej trasie spacerów w podmiejskim lesie, gdzie w czasie słonecznego weekendu przejdzie kilkaset osób, efekty takich zbiorów stają się dotkliwe - potwierdza Rafał Zubkowicz.

Uspokaja jednocześnie:

Per saldo, zanim zabierzemy z lasu jakikolwiek z jego darów, upewnijmy się, że zabraliśmy ze sobą zdrowy rozsądek.