Reklama

Było to ostatnie lato beztroski i spokoju. Już za moment nad Polskę miała nadciągnąć najpotężniejsza nawałnica w historii - II wojna światowa. W sierpniu 1939 roku choć czuć było już oddech przyszłego dramatu, starano się jeszcze żyć normalnie. Młodzież z żydowskich organizacji skautowskich "Akiba" i "Haszomer" bawiła się na letnim obozie w Bańskiej pod Szaflarami. Dni upływały im na nauce hebrajskiego, słuchaniu referatów, śpiewaniu ludowych piosenek, polskich i żydowskich, tańcach i chodzeniu po górach.

Dramat miał się wkrótce wydarzeć

15 sierpnia ruszyli zdobywać Tatry. Podzieli się na trzy zespoły. Jeden miał iść na Kościelec, drugi na Giewont, trzeci na Świnicę. Ten ostatni to majestatyczny szczyt w Tatrach Wysokich. Ma 2301 metrów i oficjalnie jest najwyżej położonym punktem administracyjnym Zakopanego.

Reklama

Grupa zmierzająca na Świnicę była spora, liczyła aż 65 osób. Dzień był piękny, niebo przejrzyste. Młodzież prowadził kierownik wycieczki Henryk Jaffe. Za nim podążali Szlomo, Rutka, Józef, Mednel i pozostali harcerze. Mieli po 17-21 lat. Było około godziny 16. Schodzili już ze szczytu czy może dopiero ku niemu zmierzali? Nie ma co do tego jasności. Niektóre źródła podają jedną, inne drugą wersje. Zapisków w kronice Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego dotyczącej tragedii, która miała się wydarzyć, nie znajdziemy. Ówczesny naczelnik TOPR Józef Oppenheim "przy wielu talentach i cnotach miał też i pewną przypadłość, a była nią tak daleko posunięta niechęć do papierkowej roboty" pisze Michał Jagiełło w książce "Wołanie w górach". Tym razem prawdopodobnie nie zdążył uzupełnić "Księgi wypraw", bo wybuchała wojna.

Kamienna lawina

Wróćmy do młodzieży znajdującej się tuż pod szczytem Świnicy. Niezależnie od tego czy mieli go właśnie zdobyć, czy już z niego schodzili, było późno. O tej porze roku burze w Tatrach występują z reguły popołudniami, więc górskie wyprawy trzeba zaczynać o świcie, tak, aby jak najwcześniej zejść w doliny. Nikt z członków wyprawy prawidłowo nie ocenił albo po prostu nie zdążył, skali niebezpieczeństwa. Burza uderzyła znienacka. Czarne chmury w jednej chwili zasłoniły niebo i zawisły nad górskimi szczytami. Przez ścianę deszczu przedzierały się błyskawice i grzmoty. Pierwszy piorun uderzył w skałę kilka metrów od grupy maszerującej młodzieży. Drugi w szczyt, obrywając kawałki głazów. W dół runęła lawina kamieni. "(...) grupa wycieczkowa została rozbita. Część w popłochu poczęła podążać w stronę Zawratu, druga w stronę Pięciu Stawów, a część została oszołomiona i unieruchomiona pod Świnicą, względnie pospadała w dół" - tak ten dramatyczny wypadek, dwa dni później opisuje "Ilustrowany Kurier Codzienny".

Na oślep

Wybuchała panika. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Kamienie leciały z góry, uderzając w uciekających na oślep nastolatków. Krzyki niknęły w huku grzmotów. Henryk i Rutka zginęli na miejscu.

Kilkunastu osobom udało się zbiec na Przełęcz Liliowe, dalej przez Beskid dotarli do Kasprowego Wierchu. Tam poinformowali o wypadku. Z Zakopanego natychmiast ruszyli ratownicy TOPR. Po drodze dołączyli do nich pracownicy kolejki linowej i strażnik Straży Granicznej Jan Husakowski, który później na własnych plecach zniesie jednego z ciężko rannych. Jako pierwsi na miejsce dotarli warszawski lekarza dr Sierota oraz prowadzący schronisko Andrzej Krzeptowski. Obaj przyszli z Doliny Pięciu Stawów. Pomoc nadeszła też z Doliny Gąsienicowej. Ku poszkodowanym ruszył między innymi znany taternik i członek Pogotowia Ratunkowego, Tadeusz Pawłowski.  Według relacji zamieszczonej w "Ilustrowanym Kurierze Codziennym" około godziny 18 na miejsce dotarło 12 ratowników. Byli to między innymi Jędrzej Marusarz, Stanisław Gąsienica z Lasu, Stanisław Byrcyn, Wojciech Wawrytko starszy. Pomagali też pracownicy kolejki linowej.

Dzieci odrywano od skał

"Ilustrowany Kurier Codzienny" nie wspomina o udziale w akcji ratunkowej Józefa Oppenheima, ówczesnego naczelnika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Inaczej, co zauważa, Michał Jagiełło, czytamy w książce Wandy Gentil-Tippenhauer i Stanisława Zielińskiej "W stronę Pysznej": "Oppenheim z ratownikami przybył na miejsce wypadku, gdy deszcz jeszcze lał jak z cebra." Rozpoczęła się dramatyczna akcja ratunkowa. "Trzeba było dosłownie odrywać dzieci od skały i znosić na dół w bezpieczne miejsce. Wiele dzieci w zaciśniętych dłoniach trzymało kępki trawy i gałęzie kosodrzewiny. Pod wpływem szoku następował skurcz mięśni, chwilowy paraliż. Doświadczeni ratownicy tylko zaciskali zęby i z trudem panowali nad emocjami" ten wstrząsający opis akcji ratunkowej znajdziemy książce "W stronę Pysznej". Ratownicy opatrywali rany i robili zastrzyki rannym i oszołomionym uczestnikom wycieczki. Część została rażona piorunem, inny mieli obrażenia spowodowane spadającymi kamieniami. Na miejscu znaleziono dwie lub trzy martwe osoby. Liczba różni się w zależności od źródła informacji. Po uderzeniu pioruna młodzi ludzie spadli kilkadziesiąt metrów, doznając śmiertelnych obrażeń. Kilka osób było ciężko rannych, między innymi Szlomo Diamand z Rzeszowa, Nachum Goldberg z Krakowa, Józef Schwarz z Rzeszowa, Mednel Bornstein z Radomia. Diamand zmarł następnego dnia w zakopiańskim szpitalu, dwa dni później Nachum.

Sprowadzenie na dół rannych i będących w szoku uczestników wyprawy było szalenie trudne. Była noc, padał ulewny deszcz. Uczestnicy feralnej wycieczki mdleli po drodze, osuwali się na ziemię, część osób ratownicy nieśli na noszach. Po godzinie 22 grupa dotarła do schroniska na Kasprowym Wierchu. Ci, którzy nie byli poszkodowani, zostali tam na noc, resztę ratownicy doprowadzili do schronisk w Dolinie Gąsienicowej i Pięciu Stawach. Najciężej rannych zwieziono kolejką do Kuźnic a stamtąd do zakopiańskiego szpitala.

Ciała znaleziono po pięciu dniach

Początkowo nie było wiadomo, czy udało się sprowadzić wszystkich uczestników wycieczki. Nie było listy, a kierownik wyprawy nie żył. Dopiero kilka dni później okazało się, że brakuje dwóch osób. Ciała Estery Dymówny z Krakowa i Izaaka Schneidera znaleziono 20 sierpnia w żlebach Świnicy. "Po długich pracach zdołano zwłoki Dymówny wyciągnąć w górę przy ubezpieczeniu linami i przetransportować je w godzinach popołudniowych na Liliowe. W sobotę rano wyrusza znowu ekspedycja pod Walentynkową celem wydobycia z rynny zwłok Schneidera. (...) Można sądzić, że wypadek tych dwóch ofiar wydarzył się już w jakiś czas po uderzeniu pioruna, gdy oboje w popłochu odłączyli się od towarzyszy i szukając zejścia, spadli w kilkudziesięciometrową przepaść". - czytamy u Michała Jagiełły.

Tragedia młodzieży żydowskiej wstrząsnęła Zakopanem. 18 sierpnia na cmentarzu na Bachledzkim Wierchu pochowano cztery ofiary dramatycznej burzy, Jeffego, Rotterberżankę, Diamanda i Goldberga. Młodych ludzi żegnały tłumy. Bez względu na wyznanie.