Reklama

Temat czarownic od zawsze był bardzo chętnie eksploatowany przez popkulturę. Przez lata w ludowych bajaniach, książkach i filmach przewijały się ich różne formy. Od nieurodziwych staruszek z haczykowatym nosem, które straszyły nas w dziecięcych bajkach. Przez piękności o wyjątkowo bystrych umysłach, znanych ze świata fantastyki. Po nastolatki, które swoje umiejętności szlifowały w szkołach magii i czarodziejstwa. A jak wyglądało to na naszym podwórku? Okazuje się, że karty polskiej historii również skrywają opowieści o czarownicach. Jednak rzeczywistość była często mroczna i brutalna, nijak nie przypominając światów znanych z baśni czy seriali.

Jak zostawało się czarownicą?

Choroba w rodzinie, słabe zbiory, susza, powódź, zniszczony majątek? To z pewnością robota czarownic. Właśnie takie przekonania panowały wśród polskiej ludności od średniowiecza aż do XVIII wieku. Zazwyczaj o uprawianie czarów oskarżane były kobiety. To właśnie one zajmowały się dziećmi, domem, przyjmowały porody oraz stosowały medycynę ludową w razie choroby, m.in. przygotowywały mieszanki lecznicze z ziół i roślin. Niejednokrotnie, gdy pojawiały się problemy i niepowodzenia, które trudno było wyjaśnić, miejscowi przypisywali je właśnie kobietom, które były blisko pechowych wydarzeń. Jeśli na którąś niewiastę padło podejrzenie "czarostwa" (uprawiania czarów), mogło się to dla niej skończyć tragicznie. Więzienie, wymyślne tortury, palenie na stosie - były to powszechne praktyki stosowane w celu wypleniania zła, które mogło czaić się w podejrzanej. W chrześcijańskiej Polsce czarnoksięstwo utożsamiane było również z kontaktami z diabłem, czym można tłumaczyć powszechny strach przed wiedźmami.

Reklama

Okazuje się także, że wizerunek czarownicy, który kojarzymy z bajek, jest nieco przesadzony. Faktycznie o czary często posądzano starsze, niemajętne kobiety mieszkające samotnie we wsiach, które pomagały miejscowej ludności dzięki swojej znajomości zielarstwa. Trudno jednak szukać tu strasznej Baby Jagi z bajki o "Jasiu i Małgosi". Co ciekawe, nawet mężatki, czy dobrze sytuowane mieszczanki nie mogły czuć się bezpieczne. Profesor Jacek Wijaczka, polski historyk, w wywiadzie dla ciekawostkihistoryczne.pl podaje, że: "Najczęściej o czary oskarżane były kobiety w średnim wieku, bardzo często mające rodziny, męża i dzieci". Panie, które naraziły się osobom mającym posłuch wśród mieszkańców wsi i miasteczek, czy młode dziewczęta posądzane o odurzanie zalotników również mogły zostać posądzone o uprawianie magii. Problemy zdrowotne lub psychiczne, których w dawnych czasach nie potrafiono jeszcze zdiagnozować, także mogły być pomylone z opętaniem przez siły nieczyste.

Jak wspomina profesor Andrzej Karpiński z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego w odcinku podcastu Muzeum Historii Polski w Warszawie, pt. "Polowanie na czarownice", poszukiwanie osób parających się czarną magią w celu wyplenienia nieczystych praktyk rozpoczęło się pod koniec XV wieku. Lokalne wspólnoty często przez wiele lat korzystały z usług zielarek. Jednak w momencie niepowodzeń czy katastrof to właśnie one w pierwszej kolejności były oskarżane o bycie wiedźmą. Domniemane czarownice zazwyczaj pochodziły ze wsi, jednak były sądzone przez sądy miejskie. Sądy wiejskie nie posiadały władzy inkwizycyjnej, oznaczało to, że nie mogły poddawać podejrzanych torturom. Profesor podkreśla, że ludność wiejska oraz ta zamieszkująca małe miasteczka silnie wierzyła, że trudne do wytłumaczenia nieszczęśliwe wypadki były spowodowane działalnością czarownic pod kontrolą szatana. Pomimo, że zarzucane przestępstwa były ściśle związane z religią (działalność przeciwko Bogu), domniemane czarownice były sądzone przez sądy świeckie, zamiast kościelnych.

Profesor Karpiński wskazuje również, że na terenie naszego kraju, w porównaniu do reszty Europy, palenie na stosie nie było aż tak powszechną praktyką. Według historyków Małgorzaty Pilaszek oraz wspomnianego wcześniej Jacka Wijaczki, w ten sposób mogło zginąć około kilku tysięcy kobiet. Nie można wliczyć w to jednak samosądów, które powszechnie były stosowane na wsiach - w wyrokach bez kontroli wyższej instancji mogła zginąć mniej więcej taka sama liczba osób.

Jaki los spotykał czarownice?

Z historii wiemy, że człowiek niejednokrotnie potrafił zgotować bliźniemu przeokropny los. Nie inaczej było w przypadku domniemanych czarownic. Tortury, jakim były poddawane, potrafiły być wyjątkowo wymyśle i okrutne. W książce Jacka Wijaczki pt. "Czarownicom żyć nie dopuścisz. Procesy o czary w Polsce w XVII-XVIII wieku" można przeczytać o wielu krwawych i niezwykle brutalnych działaniach, jakim poddawano "polskie czarownice". W chrześcijańskiej Polsce nieszczęścia i trudne do wytłumaczenia zjawiska przypisywano ingerencji diabła, którego sprzymierzeńcami miały być właśnie czarownice. Wystarczyła zła opinia powtórzona kilka razy (niemająca oczywiście nic wspólnego z faktami), by wśród okolicznej ludności narosło powszechne przekonanie, że dana kobieta jest wiedźmą. 

W celu przyznania się do winy, podczas procesów czarownic, stosowano rozmaite kary. Było to między innymi wielokrotne biczowanie, duszenie, przetrzymywanie w więzieniu oraz ostateczne palenie na stosie - często żywcem. Powszechnie stosowano także próbę wody (pławienie czarownic). "Winnym" wiązano ze sobą ręce i nogi, następnie wrzucano je w toń. Dzięki wielu warstwom sukien często udawało im się jednak utrzymać na powierzchni. Uważano, że robią to dzięki szatańskim sztuczkom, przez co były skazywane na stos. Jeśli kobieta tonęła, uznawano ją za niewinną, ponieważ nie pomagały jej czarcie moce.

Polskie czarownice

Jednym z najsłynniejszych miejsc, o którym mówi się w kontekście procesów czarownic, jest leżąca w województwie wielkopolskim gmina Doruchów, znajdująca się obok Ostrzeszowa. Nazywana bywa polskim Salem - miastem w Stanach Zjednoczonych, w którym w 1692 roku odbył się jeden z najsłynniejszych proces czarownic, w którym życie straciło 18 osób. Amerykańskie miasteczko na stałe zapisało się w popkulturze, stając się inspiracją dla pisarzy i reżyserów. Wróćmy jednak do Doruchowa, gdzie w 1775 roku miało spłonąć na stosie 14 kobiet posądzonych o kontakty z siłami nieczystymi. Miał to być zarazem ostatni proces czarownic na polskich ziemiach. Jak doszło do tej strasznej zbrodni? Trudno o bardziej błahą przyczynę, ponieważ wszystko zaczęło się od skołtunionych włosów żony dziedzica. W dawnych czasach, pełnych zabobonów, kołtun we włosach był oznaką zła i sił nieczystych. W rzeczywistości stanowił jedynie dowód nieprawidłowej pielęgnacji włosów oraz braku higieny. Medyk zbadał kobietę, nie rozpoznał jednak żadnych oznak choroby. Po radę udano się także do znachorki, ta orzekła, że sfilcowane włosy są wynikiem uroku rzuconego przez wiedźmy. Wskazała 14 kobiet, które mogły mieć kontakt z diabelskimi siłami. Poddano je przesłuchaniu, którym towarzyszyły tortury - próbowano je utopić, wyłamywano im kości ze stawów. Na stosie spalono 11 z nich, ponieważ przyznały się do winy, trzy straciły życie podczas przesłuchania. Warto zaznaczyć, że w 1776 roku, decyzją króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, zniesiono w Rzeczypospolitej procesy o czary.

Co ciekawe, pomimo tego, że proces w Doruchowie opisywany jest w licznych źródłach literatury przedmiotu, profesor Jacka Wijaczka we wcześniej wspomnianym wywiadzie wspomina, że niezachowały się akta dotyczące tego wydarzenia. Można więc przypuszczać, że sprawa przetrwała w umysłach mieszkańców jako swego rodzaju miejska, czy jak w tym przypadku wiejska legenda.

Inny proces dotyczył Elzy Kucharczykowej z Nowego na Warmii, miał miejsce w 1689 roku. Kobieta została oskarżona przez mieszczanina Jana Kolberka o sprowadzenie na niego nieszczęścia za pomocą szatańskich mocy. Została związana i wrzucona do Wisły. Udało jej się przetrwać próbę wody. Poddano ją więc torturom, podczas których miała przyznać się do utrzymywanie kontaktów z diabłem, latania na Łysą Górę oraz innych przestępstw, których z pewnością nie popełniła. Ostatecznie spalono ją na stosie.

Profesor Karpiński w podcaście Muzeum Historii Polski w Warszawie przytacza również historię 50-letniej wdowy, Krystyny Ceynowej z Chałup. Miejscowi oskarżyli ją o "czarostwo", poddano ją wspomnianemu wcześniej pławieniu, a następnie rybacy pozbawili jej życia za pomocą wioseł. Oprawców za okrutny czyn skazano na karę więzienia. Wydarzenia te miały miejsce w 1836 roku, kiedy procesy czarownic były już zniesione. Kobieta miała być ostatnią osobą, która poniosła śmierć w wyniku podejrzeń o uprawianie czarów.

Gdzie szukać śladów czarownic?

Według podań i legend wiedźmy upatrzyły sobie miejsce spotkań w górach. Jednym z miejsc, które podobno przyciągało polskie czarownice, jest położona w województwie świętokrzyskim Łysa Góra, znana także pod nazwą Święty Łysiec lub Święty Krzyż. Szczyt będący częścią Gór Świętokrzyskich ma wysokość o wysokości 594 m n.p.m. Co ciekawe, to właśnie to miejsce miało ścisły związek z wierzeniami i praktykami pogańskimi pierwszych Słowian. Wzmiankę na ten temat można znaleźć w kronikach Jana Długosza - jednego z najsłynniejszych, pierwszych polskich historyków i kronikarz. Na szczycie góry znajdowała się bożnica (dom modlitwy), w którym składano cześć bożkom Lelum i Polelum, oraz bożyszczom Świst, Pogoda i Poświst. Obecnie na górze można odnaleźć pozostałości po wale przedchrześcijańskim kultu Słowian, a także klasztor Misjonarzy Oblatów (Bazylika mniejsza pw. Trójcy Świętej i sanktuarium Relikwii Drzewa Krzyża Świętego). Wyróżniającym się punktem jest tu także strzelista wieża radiowo-telewizyjna. Łysa Góra to również rezerwat przyrody, w którego skład wchodzi las jodłowo-bukowy. Szczyt pokrywają charakterystyczne rumowiska skalne, gołoborza, według legend pojawiły się na nim za sprawą czarownic. Wiedźmy miały wykorzystały głazy w zamiarze zniszczenia bazyliki na Świętym Krzyżu. Co więcej, to właśnie tutaj miały odbywać się sabaty czarownic. Podczas magicznych zlotów wiedźmy praktykowały tam magię, odprawiały rytuały, ucztowały i tańczyły.

Kolejnym punktem, w którym przez lata doszukiwano się obecności czarownic, jest Babia Góra, czyli masyw górski będący częścią Beskidu Żywieckiego. Diablak, 1724 m n.p.m, nazywany również Diabelskim Szczytem, według legend miał być miejscem zamieszkania samego czarta. Nic więc dziwnego, że upatrywano tu działanie nieczystych, czy też magicznych mocy. Ponadto owa "baba" miała oznaczyć nie tyle kobietę, ile czarownicę. Beskidzki szczyt miał być także miejscem sabatów. Podobno do dziś miejscowi przestrzegają dzieci oraz turystów, aby po zmroku nie udawali się na Babią Górę. Ponieważ nocna wycieczka może skończyć się nieszczęściem.

Miejscem, w którym miały gromadzić się czarownice, jest także cmentarzysko z kręgami kamiennymi we wsi Grzybnica koło Koszalina. Skalne pozostałości pochodzą prawdopodobnie z I-III wieku naszej ery. Podobno to właśnie tu, wśród lasów, spotykały się wiedźmy, by odprawiać czary i świętować. Rośnie tu także "drzewo czarownic", na którym wiszą liczne wstążki i ozdoby. Ludzie przyjeżdżają tam by prosić o szczęście, miłość i zdrowie. Miejsce znane jest wśród osób zajmujących się magią i wróżbiarstwem, uważa się, że występują tu pozytywne wibracje i dobra energia, która pozytywnie wpływa na samopoczucie i siły witalne.