Reklama

Katarzyna Piątkowska: Monodram "Hibernacja" w reżyserii Beniamina Bukowskiego na deskach Teatru Małego w Tychach to opowieść o życiu i himalajskiej wędrówce "Czapkinsa".  Dlaczego sięgnąłeś po historię Tomka Mackiewicza?

Krystian Durman, aktor Narodowego Starego Teatru w Krakowie: - Sięgnąłem po prawdę. Historię człowieka, który nie udawał, był sobą. Tomek przeszedł ciężką i wyboistą drogę w swoim życiu. Pomimo tego miał swoje zdanie, mocny kręgosłup moralny, był indywidualistą. Trzeba mieć w sobie ogromne pokłady energii i nie poddawać się w życiu, żeby siedem razy podchodzić na tę samą górę, nie goniąc za jej cyfrą, czyli ósemką na przodzie, jak to często bywa w himalajskim środowisku. W Tomku urzekła mnie jego prawda, bezkompromisowość, dążenie do spełnienia marzeń i pewnego rodzaju tajemnica jego przeznaczenia.

Reklama

Tomek funkcjonował na marginesie środowiska górskiego, był samoukiem, nie ukończył żadnych kursów wspinaczkowych. Zanim pokochał góry, uciekał w narkotyki, trzy lata wychodził z uzależnienia w ośrodku Monaru. Nietuzinkowy, kontrowersyjny, outsider. "Hibernacja" to będzie opowieść o Tomku, o tobie, o wspinaniu?

- To będzie opowieść o człowieku. W ostatnich latach rzeczywistość wokół nas strasznie się zagalopowała, pędzi. Zagubiliśmy się w social mediach, zagubiliśmy się w swoich wyobrażeniach o lepszym życiu, o dążeniu do wyimaginowanej przez innych doskonałości. Tomek kojarzy mi się z normalnością, a HIBERNACJA jest spektaklem inspirowanym jego życiem, ale też po części moją historią. To, co naznacza negatywnie himalaizm, to gonitwa za cyfrą, za zdobyciem iluś tam szczytów, to trochę taki przysłowiowy wyścig szczurów. To samo widoczne jest w wielu środowiskach, zwłaszcza w tych, w których przoduje zawyżone ego. Jest tak, chociażby w aktorstwie, w którym często robi się coś wbrew sobie, bądź za wszelką cenę. Bywa, że jest to droga, w której traci się empatyczne spojrzenie na drugiego człowieka, byleby osiągnąć zamierzone cele.  Himalaizm jest tym sportem, w którym stawia się wszystko na jedną kartę. Tych historii, które łączą mnie i Tomka jest tutaj mnóstwo. To przede wszystkim poczucie niezgody na to, co dzieje się dookoła, ale i pewnego rodzaju nadwrażliwość, która niestety bywa bardzo wyniszczająca emocjonalnie.

George Mallory, który pierwszy próbował zdobyć najwyższy szczyt świata, zniecierpliwiony pytaniami, po co kolejny raz chce wejść na Mount Everest, narażając się na śmierć, odpowiedział: bo jest! Trudno ludziom, którzy się nie wspinają, wytłumaczyć tę fascynację.

- Tomek był himalaistą - amatorem, sam siebie nazywał "łazikiem’’ ‚ "włóczykijem’’, był w opisywaniu siebie niezwykle pokorny. Na jego temat w Internecie i debacie publicznej pojawiało się mnóstwo negatywnych, wręcz hejterskich, krzywdzących komentarzy. Siedział potem po nocach i odpisywał tym ludziom, polemizował z nimi, bo nie miał zgody na nieprawdę, na wrzucanie go do jednego worka z tymi wszystkimi, którzy jadą w góry po coś zupełnie innego. Paradoksalnie Tomek na Nanga Parbat miał dużo więcej tlenu niż tu, na dole. Tam dokopywał się do siebie. Ja też przeżyłem taką chwilę sześć lat temu podczas samotnej wędrówki w Himalajach. Przez kilkanaście godzin wędrowałem przełęczą przez trzy pięciotysięczniki. Szedłem sam, bez szerpów, przewodnika. Pamiętam dobrze moment kryzysu. Pomyślałem: co ja tu robię, co mnie tu przygnało?! W momencie, kiedy już niemal zrezygnowałem, w głowie pojawiły się bodźce szczęścia, radości, wzruszenia i dziwnych głosów dookoła. To są chwile, emocje, które naprawdę nie da się opisać słowami. Wtedy w momencie zwątpienia, pomyślałem o Tomku Mackiewiczu. Dotarło do mnie, że on jest gdzieś na tym himalajskim paśmie, kawałek dalej. To był listopad 2018 roku, a Tomek został na Nanga Parbat w styczniu 2018 roku. Pomyślałem, że to jest niesamowity temat na opowieść o człowieku poszukującym własnego ja. Od tego momentu zacząłem kolekcjonować w sobie obrazy, pomysły. Zacząłem podróżować świadomie, doświadczając. Do tej pory tej historii  jeszcze nikt nie opowiedział. Ta historia czekała na mnie. 

Czy w góry wysokie idzie się po to, żeby sięgnąć do tych wszystkich głęboko ukrytych zakamarków własnego ja, których nie da się odkryć, tu na dole?

- Ja mam taką teorię, że kiedy tutaj na nizinach robi mi się wygodnie, to staje się to dla mnie niebezpieczne. Wtedy zaczynam planować kolejną wyprawę. Góry i droga, jaką w nich pokonuję, staje się impulsem do wyciszenia, a co za tym idzie zejścia do takich sfer swojego JA, gdzie przy pędzie codzienności ciężko jest dotrzeć. Mnie udaje się to chociażby poprzez ciszę, czy medytację. Wtedy człowiek przepracowuje, rozchodzi, oswaja tą swoją mroczniejszą stroną. Wydaje mi się, że Tomek właśnie po to chodził w góry, by tam przepracowywać swoje demony i lęki. 

Niektórzy uważają, że to ucieczka od problemów przyziemnych, dnia codziennego...

- Myślę, że to jest chęć przepracowania rzeczy, na które tutaj nie ma przestrzeni, a jak wiadomo, przestrzeń jest niezwykle ważna. Tomek nie wspinał się dla wyników, robił to dla siebie. Nie odpuszczał. Przecież żaden normalny himalaista nie wchodzi siedem razy na tę samą górę. Wspólnie z reżyserem, Beniaminem Bukowskim, przeczytaliśmy większość biografii polskich i światowych himalaistów, oglądaliśmy mnóstwo wywiadów czy relacji Tomka z wypraw, szukaliśmy odpowiedzi na pytania, dlaczego, po co to robił? Czy są granice przekraczania własnych granic? Myślę, że Tomek mocno uwierzył w to, że Nanga Parbat to jego przeznaczenie. Świadczą o tym między inny opowieści, które snuł o spotkaniu z bóstwem tej góry. Wracając do pierwszego pytania: co mnie w Tomku zafascynowało? Poziom wiary we własną intuicję. Dla mnie w teatrze i w życiu też jest to ważne, priorytetowe. Kiedy wychodzę na scenę, wierzę swojej intuicji. Tomek miał intuicje i nieraz się to potwierdziło. Miał skręcić w prawo, a poszedł w lewo. Po 20 minutach po prawej stronie schodziła ogromna lawina...

W drodze na Nanga Parbat, według relacji Elisabeth Revol, Tomek był zupełnie inny niż podczas poprzednich wypraw. Wycofany, mniej radosny, zamknięty w sobie. Być może właśnie intuicja szeptała mu, że góra już go nie wypuści ...

- Być może tak, ale jak wspomina Ania Solska-Mackiewicz, partnerka Tomka, on podczas ich ostatniej rozmowy powiedział, że jest wymęczony, a nigdy takich słów nie używał. A to był przecież ogromny chłop, bardzo silny człowiek i myślę, że właśnie ta jego siła, którą w sobie nosił,  uratowała Elisabeth, bo gdyby on nie zszedł niżej, to nie wiadomo, czy Elisabeth potrafiłaby go zostawić samego. On przecież schodził do ostatniego wytchnienia, najniżej jak się tylko dało. Każdy wie, przychodząc na opowieść o Tomku Mackiewiczu, jaki będzie finał, ale przez to, że ludzie dalej żyją jego historią, dalej udzielają się na jego fanpejdżu, który prowadzi Ania, Tomek nie umarł, jest w tej naszej pamięci bardzo mocno. Podczas pracy nad monodramem zobaczyłem taki obraz, że Tomek wędruje gdzieś między tymi światami, że został zahibernowany w tej lodowej szczelinie. Nie jest w miejscu, które mijają inni wspinacze, tak jak, chociażby na Evereście, gdzie jest po prostu lodowe cmentarzysko. Tomek jest w tej górze, w szczelinie, być może już nawet we wnętrzu góry. On razem z Nangą wędruje. To właśnie jest jednym z powodów, że monodram ma tytuł "HIBERNACJA"

Wierzysz, że Tomek wszedł na szczyt Nangi?

- Jestem o tym przekonany. Myślę, że on miał świadomość tego, że jest już blisko szczytu i być może postawił wszystko na jedną kartę.

Czasami łatwiej jest przejść szczyt i schodzić drugą stronę niż cofnąć się w trudny odcinek w niezwykle wymagających warunkach, zwłaszcza na Nandze, gdzie temperatura zimą oscyluje nawet ok - 60 stopni.

Tomek reprezentował styl wspinaczki niekomercyjnej, ascetyczny. 

- Powiedziałbym wręcz mnisi.

Całkowicie się dopasowywał, zwalniał swój metabolizm ...

-   Mniej jadł podczas wypraw, bo miał teorię, że lepiej się wtedy wspina, jest lżejszy. I właśnie te jego wszystkie spostrzeżenia wykorzystujemy w spektaklu. To nie jest opowieść stricte o górach, chociaż góry niejednokrotnie się pojawią. Teatr stał się w ostatnich latach bardzo polityczny, jednotonalny, mroczny, opowiada o wojnach, o tym co dzieje się wokół nas. A ja chciałbym, żeby teatr dawał nadzieję na lepsze jutro, siłę, moc do realizacji marzeń. Ja wiem, że do teatru nie wchodzi się bezkarnie, ale ideą tego monodramu jest odciągnięcie widza od ilości negatywnych bodźców, którymi jesteśmy dzień w dzień, bombardowani.

Świat himalaistów, wspinaczy jest bardzo hermetyczny, specyficzny. Czy masz obawy o to, jak monodram o Tomku Mackiewiczu zostanie przyjęty w środowisku?

- Powiem coś, co może wzbudzać kontrowersje, ale szczerze nie dbam o to, bo każdy ma prawo do wyrażania własnych opinii, a jeżeli ktoś chciałby odnieść się do mojej pracy i tego tematu, fajnie, gdyby najpierw spektakl obejrzał.

Dziś, żeby wyjść w góry trzeba mieć drogi sprzęt, nowe buty i koniecznie pochwalić się tym w mediach społecznościowych.

- Tak zwani "himalaiści" nagrywają siebie na tle góry, a tam z samego szczytu poprowadzona jest lina poręczowa po której jak to się pięknie mówi, po małpie, czyli urządzeniu wpiętym w linę, wchodzi się na sam szczyt. Wykreowany świat, na którym buduje się legendy. Obecnie to są lodowe parki linowe. Niestety...

Sztucznie wykreowany świat, na który się nabieramy, legendy na wydmuszce ...

- Wolałbym, żeby ci tak zwani "himalaiści" powiedzieli: "Wszedłem na szczyt i jestem z tego dumny, to jest mój sukces" - i to jest porządku, ale warto byłoby dodać: "Zanim to zrobiłem, przede mną musiało wejść sześciu szerpów, którzy wszystko wnieśli, oporęczowali i przygotowali. Nie zakrzywiajmy rzeczywistości.

Czego się życzy aktorowi monodramu?

- W tym przypadku chyba dobrych wiatrów. Tak jak żeglarzowi, bo w górach też mocno wieje. (śmiech) Tak poważnie, to tego, żeby Tomek gdzieś był ze mną. Ja nie będę wcielał się w postać Tomka, ale będę go przez siebie przywoływał. Przez tę historię, przez jego czeka, fragment liny, który dostałem od Ani Mackiewicz. Będzie trochę metafizyki, ale będzie też dużo rock’n’rolla, ponieważ preferuję taki teatr, w którym się dzieje, który jest żywy. Będzie dużo muzyki, która zabierze nas właśnie w tamte strony, będziemy działać sensualnie, dźwiękowo, zapachowo i wizualne. Myślę, że to będzie coś, czego w polskim teatrze dawno nie było.