Reklama

Anita Klebanowska: Do dziś pamiętam swoje zdziwienie, gdy Józek z Nowego Grodziska Mazowieckiego zaśpiewał w brytyjskim "Mam talent" tak przedziwną piosenkę. A później jeszcze większe, że on jej jednak nie zaśpiewał. I ta konsternacja: "Ale jak to? Przecież on to śpiewał! Ruch ust się zgadza, wszystko jest tak genialnie zsynchronizowane" - myślałam. Ten film nabierał nawet dziennikarzy, powstawały fake newsy. Widzowie okrzyknęli twój filmik mistrzostwem świata. Na początku 2021 roku, bodajże dzięki TikTokowi, "Polak w brytyjskim Mam talent" znowu był na YouTubowej karcie "Na czasie". Wiesz coś o tym?

CeZik: - Szczerze mówiąc, przeoczyłem moment odrodzenia Józka. Aczkolwiek bardzo mnie cieszy, że film, który ma już tyle lat, wciąż potrafi zaskoczyć i z sukcesem wkręca kolejne roczniki widzów. Choć zdaję sobie też sprawę z tego, że w dobie coraz bardziej realistycznych deepfake’ów, większość może uznać, że to po prostu przeróbka komputerowa, gdzie algorytm odwala całą robotę. Wtedy nie sądziłem, że już po paru latach od powstania tego filmu, technologia tak się rozwinie. Dziś trzeba wręcz przekonywać, że to stara szkoła manipulacji, wymagająca zupełnie innej, bardziej koronkowej roboty.

Reklama

Jednak niezliczona liczba komentarzy typu: "Wolałam żyć w nieświadomości, że to jest przerobione", "Życie było piękniejsze, gdy myślałem, że to się serio wydarzyło", "Ten moment w życiu, kiedy po siedmiu latach orientujesz się, że to przeróbka", eksponują nie tylko ogromną naiwność internautów, ale przede wszystkim twój talent monterski, muzyczny, dubbingowy i niesamowitą kreatywność. Nie korciło cię, by jeszcze raz spróbować wkręcić wszystkich Polaków?

- Nie wiem, czy sam nie nabrałbym się na ten filmik lata temu, gdyby zrobił go ktoś inny. Dziś jestem dużo mniej ufny do wszystkiego, co znajduję w internecie. To idealne miejsce do opowiadania bajek na różne tematy. Nie ma tu żadnego globalnego systemu weryfikacji, więc wszystko jest prawdą, dopóki ktoś nie udowodni, że jest inaczej. A nawet jak pojawi się dowód, to niewiele zmienia. W końcu wystarczy podważyć wiarygodność źródła i wracamy do punktu wyjścia. Tak więc nie, nie mam potrzeby wkręcania nikogo ponownie. Zalew nieprawdziwych informacji jest wystarczający. A nawet gdybym miał taki plan, nie przyznałbym się, bo zmniejszyłbym szansę na jego powodzenie.

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę w Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

Skończyłeś z klejeniem nut dla YouTuba i nagrałeś płytę jazzową. Tytułowy "Ambiwalnięty" - to ty?

- Przemawiam przez podmiot liryczny każdej piosenki, choć mam nadzieję, że w niewielkim stopniu to moje prawdziwe oblicze. Bohaterowie w tych piosenkach są aroganccy, naiwni, szczerzy do bólu, pozbawieni empatii, zawistni, aspołeczni, fałszywi... Przejawiam te cechy i choć nie jestem z nich dumny, to świadomość swoich ułomności jest pierwszym krokiem do pracy nad samym sobą.

Można usłyszeć w tej płycie niesamowity dystans do siebie, do rzeczywistości, jednocześnie przewartościowany, poukładany świat i miłość do muzyki jazzowej połączony z wielką radością z jej tworzenia. Teledysk "Jestem specem" tylko w tym utwierdza. "Ambiwalnięty" wyśmiewa grzeszki, do których na porządku dziennym boimy się przyznać: roszczenia wobec współmałżonka, zmęczenie rodzicielstwem... Albo w drugą stronę - afiszujemy się nimi, bo we współczesnym pokręconym świecie są odbierane jako pewna wartość: "Nikt przenigdy nie przegada mnie (...) o medycynie wiem wiele z 'Na dobre i na złe'". Czy się mylę, nadinterpretowuję i wszystko jest "dla beki"?

- Może zabrzmi to dość absurdalnie, ale sam już nie wiem, jaki jest motyw przewodni tej płyty. Miewałem różne stany emocjonalne w trakcie jej powstawania. Czasem czułem się jak natchniony poeta, a czasem jak zwykły klaun. Na pewno nigdy nie chciałem, aby wszystko było "dla beki", aczkolwiek nie mam też ambicji, by tworzyć sztukę wysoką do wielopłaszczyznowej interpretacji. Nie jestem specjalnie oczytany, nie rozumiem poezji i daleko mi do artystów z wysokiej półki. Ta płyta powstała po prostu z potrzeby stworzenia czegoś autorskiego od początku do końca.

Dziś stawiasz na twórczość dla najmłodszych. Nie tylko publikujesz na YouTubie, ale też koncertujesz dla dzieci w całej Polsce. Widać, że poważnie traktujesz swoich najmłodszych fanów, proponując im wysokiej jakości utwory.

- Staram się, aby te melodie, mimo iż są kierowane do najmłodszych, nie brzmiały przesadnie infantylnie. Choć na NutkoSferze można usłyszeć różne kompozycje. Jedne brzmią bardziej ambitnie, inne mniej. Unikam natomiast aranżacji często spotykanych przy tego typu twórczości, czyli klimatów disco i biesiady. Pewnie dlatego, że sam takiej muzyki nie słucham i nie chciałbym, aby słuchały jej moje dzieci.

Polski YouTube pozwala dzieciom na zabawę i wygłupy. Nieproporcjonalnie mniej jest polskich produkcji dla dzieci, które niosłyby wartość edukacyjną w ciekawy, nowoczesny sposób, będąc jednocześnie rozrywką. Twoja NutkoSfera wypełnia tę niszę.

- W moim odczuciu przeważa wspomniana już biesiada i disco. Mnie to nie kręci. Trochę tak, jakby wychodzić z założenia, że dziecko nie jest gotowe na nic ambitniejszego. Faktycznie, jeśli od początku będzie słuchało muzyki "na jedno kopyto", to później może mieć kłopot z wysłuchaniem "Requiem" Mozarta. A jeśli zacznie od czegoś bardziej wymagającego, to później będzie gotowe na dużo więcej. Aczkolwiek to tylko moja teoria niepodparta żadnymi badaniami. Ale to właśnie z tego przekonania płynie moja potrzeba tworzenia takiej, a nie innej muzyki.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że dzieci są wymagającym odbiorcą. Biorąc pod uwagę twoją konkurencję (a jako mama dwóch kilkulatków też jestem na czasie z muzyką dziecięcą) stawiałabym jednak na to, że to ty jesteś wymagający. Od siebie. Twoje utwory wyróżniają się pomysłowością, ale i edukacyjnym charakterem. Świadomie podnosisz poprzeczkę?

- Tworzę taką muzykę, jaką chciałbym puszczać moim dzieciom. Oczywiście sam też mam frajdę z procesu twórczego i nie postrzegam większości tych kompozycji jako piosenek typowo dziecięcych. To głównie ich teksty sprawiają, że są przeznaczone dla takiej grupy wiekowej. Natomiast zdecydowanie postrzegam dzieci jako wymagającą widownię, która jest szczera i niełatwo skupić jej uwagę na dłużej.

Jak sam swego czasu powiedziałeś "każde pokolenie ma swoje Fasolki i Majkę Jeżowską". Uplasowałeś więc swoją autorską twórczość wśród śmietanki muzyki dziecięcej. Jednak w czasie, kiedy jeszcze tworzyłeś KlejNuty, Czesław Mozil okrzyknął cię "mistrzem coverów". Nie korci, by pójść tą drogą, zrobić kilka coverów kultowych piosenek dla dzieci, nadając im swojej świeżości? Czy to już "pójście na łatwiznę"?

- Tworząc covery, zawsze starałem się, aby były zupełnie nową odsłoną oryginałów. Zaśpiewanie piosenki w identyczny sposób jak w oryginale, to dla mnie raczej zwykłe karaoke, a nie cover. Co nie zmienia faktu, że cover to wciąż praca odtwórcza, która nie jest dla mnie wystarczająco satysfakcjonująca na dłuższą metę. Do tego dochodzą problemy z prawami autorskimi. Szkoda czasu.


Skoro nie leżą ci covery, ale leży jazz i twórczość dla dzieci, to może czas na jazz dla dzieci? To da się w ogóle zrobić?

- Odsyłam do projektu Pomelody, który bawi się tą konwencją. Ja aż takich ambitnych potrzeb nie mam. Jedna jazzująca płyta dla dorosłych to dla mnie wystarczające wyzwanie.

Nie covery, nie jazz. Próbuję dalej. Jako że tematyka, którą wybierasz jest pociągająca dla dzieci: statki, samoloty, kosmos... Uczysz przy okazji poprzez zabawę. Może teraz czas na dinozaury? Mój czterolatek byłby wniebowzięty.

- Oj tak, dinozaury to bardzo nośny temat. Stworzyłem już nawet piosenkę z tej dziedziny. Niestety, muzyka to dopiero połowa sukcesu. Do pełni szczęścia potrzebny jest również teledysk, a to już nie do końca moja bajka i muszę posiłkować się zawodowcami od obrazu i animacji. Tu potrzebny jest czas. I pieniądze. I jeszcze więcej czasu.

"W Układzie Słonecznym" trafiło do czołówki dziecięcych hitów, a jednocześnie twoich youtubowych hitów, mając 80 mln wyświetleń. Inne piosenki również mają wyświetlenia liczone w milionach. Czy to właśnie piosenki dla dzieci są twoim sposobem na docieranie do "szerokiej publiczności"? W końcu to tego typu filmy biją rekordy liczby wyświetleń. To kopalnia złota?

- Publiczność faktycznie jest dość szeroka, bo oprócz dzieci, które są grupą docelową, pojawiają się też dorośli. Zdaję sobie sprawę, że czasami wbrew swojej woli. Niemniej, rzeczywiście mam poczucie, że nigdy wcześniej nie miałem takiego dużego grona odbiorców i bardzo mi to schlebia. A jeśli złoto jest w tym pytaniu synonimem góry pieniędzy, to sprawa już nie wygląda tak kolorowo. W roku 2020 YouTube zmienił całkowicie zasady dla twórców dziecięcych i odciął większą część dochodów reklamowych, więc skończyło się przysłowiowe Eldorado. Popularność mojego kanału wystrzeliła już po tych nieszczęsnych zmianach, więc nie zdążyłem zaznać luksusu. Na szczęście jestem również muzykiem koncertującym, więc popularność w wyświetleniach przekułem na występy sceniczne, gdzie mogę spotkać się z dziećmi, aby grać swoją muzykę. Mam więc dużo szczęścia.

Rodzic dający znudzonemu kilkulatkowi tablet czy telefon z reguły włącza właśnie YouTube. Aplikacja jest na tyle intuicyjna, że już dwulatek wie, gdzie nacisnąć, by pojawił się inny film. Niestety nie rozumie, co oznacza łapka w dół, albo jak napisać komentarz. Czy dlatego NutkoSfera ma wyłączoną możliwość komentowania? Z tego co kojarzę, łapek w dół pod najpopularniejszą piosenką macie naklikanych niemalże 100 tysięcy!

- Brak możliwości komentowania to pokłosie wspomnianych już przeze mnie zmian wprowadzonych w 2020 roku. Kanały dziecięce mają wyłączoną możliwość komentowania z automatu. A łapki w dół to rzeczywiście efekt wszędobylskich dziecięcych rączek, które klikają w ekrany na oślep. Wszystkie dziecięce klipy mają taką dysproporcję w ocenach.

Zdecydowanie więcej szkody może jednak przynieść dzieciom YouTube niż dzieci YouTubowi. Niebezpieczeństwem jest to, co tam dzieci zobaczą lub usłyszą. I nawet nie chodzi tu o wątpliwej jakości teledysk czy treść piosenki, ale reklamy pojawiające się po każdej piosence, a czasami nawet w trakcie jej trwania. Twórcy mają jakiś realny wpływ na tematykę tych reklam?

- Obsługą mojego kanału zajmuje się ekipa Video Brothers i to oni są specjalistami od strony technicznej. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, jak dokładnie działa system reklamowy na YouTube i nie jest mi to specjalnie do szczęścia potrzebne, bo i tak nie mam na niego żadnego wpływu. Powracając po raz kolejny do zmian wprowadzonych w 2020, miały one ponoć pomóc w lepszym dopasowywaniu reklam do najmłodszych widzów. Czy przyniosło to oczekiwane rezultaty? Niestety nie wiem.

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę w Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

Wracając jeszcze do fenomenu "W Układzie Słonecznym". Planety śpiewają i rapują o sobie. Wydawałoby się, że piosenkę śpiewa przynajmniej dziewięć osób, a tu kolejne zaskoczenie, że tak różne od siebie głosy siedmiu planet, wyśpiewuje jeden człowiek - CeZik. Policzyłeś kiedyś, ile różnych barw głosu jesteś w stanie z siebie wydobyć?

- Rzeczywiście mam dość plastyczny głos. Co ciekawe, bardzo długo przeklinałem fakt, że zamiast piać wysoko jak niejeden rockman, natura obdarzyła mnie niską, basową barwą. Dziś ten głos ratuje mnie w sytuacji, gdy muszę nadać kolejnemu bohaterowi nową barwę. Mając niski głos, mam dużo większy zakres możliwości, ponieważ wysoki głos zawsze mogę imitować falsetem, ale już jako tenor nie byłbym w stanie imitować głosu basowego. Ilości barw nigdy nie liczyłem, ale czuję, że powoli dochodzę do granicy, gdzie zaczynam się powtarzać i kolejni bohaterowie brzmią do siebie podobnie. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że są to głosy śpiewające, co znacznie utrudnia wykrzesanie z siebie nowego brzmienia, które nie będzie fałszować.

Twoja umiejętność przywodzi mi na myśl króla polskiego dubbingu - Jarosława Boberka. Ale nie widać na Filwebie, byś dubbingował bajki. Nie chciałeś?

- Dubbing od zawsze był moim wielkim marzeniem i jakiś czas temu obrałem sobie za cel udział w jakiejś produkcji. Spamowanie studiów dubbingowych przyniosło efekt i zagrałem sporą rolę w dwóch sezonach popularnej dziecięcej produkcji. Jej premiera nie ujrzała jednak jeszcze światła dziennego. Utwierdziłem się w przekonaniu, że dubbing to świetna zabawa, która wychodzi mi nie najgorzej. Jednak dla mnie musi pozostać zabawą, bo z finansowego punktu widzenia, dubbingować trzeba na pełny etat. Problemem jest też to, że centrum realizacji to wciąż Warszawa, do której mam kawał drogi, a nagrywanie zdalne nie wchodzi w grę.


Nie tak dawno zdobyłeś platynową płytę, ale na laurach nie osiadasz. Obiło mi się o uszy, że wyruszasz koncertować do Czech. Umiesz mówić po czesku?

- Ciekawa sprawa z tymi Czechami, bo sam niewiele wiem o tym koncercie, poza tym, że to wydarzenie dla Polonii. Tak więc nie muszę obawiać się o swoje zdolności lingwistyczne.

Skoro nie podbój Czech, to jakie marzenia ma CeZik?

- Moje marzenia są dość przyziemne. Wyleczyłem się z wielkiej kariery, wielkiej sławy i wielkich pieniędzy. Żadna z tych rzeczy nie jest mi pisana. Czerpię dużą satysfakcję z nagrywania, koncertowania i umiejętności utrzymania się ze swojej twórczości na małą skalę. Jeśli uda mi się utrzymać ten trend do starości, to będę szczęśliwy.