Reklama

Jest początek kwietnia i koniec dnia. O godz. 21 zaczęła się godzina policyjna, więc papierosa można zapalić tylko na balkonie, ale bynajmniej nie jest to palenie w samotności. Kijów bardzo opustoszał, nie ma dzieci i ulicznego gwaru. Jest za to tabun dziennikarzy.

Na początku kwietnia wciąż nie działały największe hotele, więc wszelacy pracownicy mediów: reporterzy, operatorzy, kierowcy, tłumacze przenieśli się do apartamentów i prywatnych mieszkań. Jednym z takich miejsc jest zachodnia pierzeja Majdanu. Przy ulicy wozy transmisyjne, samochody redakcji, na szybko wyklejone taśmą napisy "press". Wokół eleganckie, wysokie kamienice, mieszkania z widokiem na centrum i balkony.

Reklama

Na tych balkonach dziennikarze wychodzą wieczorem na papierosa i po kilku dniach w Kijowie z niektórymi znam się z widzenia. Ulice są tutaj wąskie, budynki dzieli kilkanaście metrów. Witamy się skinieniem głowy, potem odwracamy w stronę Majdanu, wciągamy w siebie dym i czekamy na ludzką tragedię.

Dziennikarze będą o niej opowiadać, bo wykonują swoją pracę. Jednak w Kijowie z pewnością wciąż nie brakuje tych, którzy za tę tragedię odpowiadają. Ulice opustoszały, ale na dole kręci się kilka osób. Żołnierze nieprzerwanie patrolują ulice. Regularnie ukraińskie wojsko, policja i obrona terytorialna wyłapują dywersantów.

Wtedy, na początku kwietnia, w Kijowie były średnio dwa-trzy alarmy bombowe dziennie. Mimo że teraz działania zbrojne toczą się przede wszystkim na wschodzie i południu, to cała Ukraina nie może spać spokojnie. 3 maja rosyjskie rakiety infrastrukturę w obwodzie lwowskim. Czołgi i działa przeniosły się na wschód, ale w środkowej i zachodniej części kraju walka wciąż trwa. Kto tam walczy? I skąd wie, co atakować? Rosyjscy szpiedzy nie przerwali pracy i działają na terenie całej Ukrainy.

Jak szuka się szpiega?

Dziennikarze i ich funkcjonowanie w kraju ogarniętym wojną jest dobrym przykładem na skuteczność i konsekwencję ukraińskich służb. Przedstawicieli mediów obowiązują trzy dokumenty. Paszport i legitymacja prasowa - sprawdzane bez przerwy. Trzeci - akredytacja przy ukraińskim ministerstwie obrony, sprawdzana jest rzadziej, raczej przy obsłudze wydarzeń medialnych.

Kiedy trzeci raz w ciągu dnia przechodzę obok jednego z budynków rządowych, ten sam żołnierz wita mnie uśmiechem i prosi o dokumenty, na które patrzy przez ułamek sekundy, bo zna je na pamięć. Tyle że musi je sprawdzić po raz kolejny. W tym miejscu sprawdza się obligatoryjnie dokumenty wszystkich przechodniów, bo ów budynek, w którym mieści się siedziba jednej ze służb (celowo nie piszę której), ma charakter obiektu strategicznego.

Inny przykład? W Kijowie samochody muszą omijać barykady ułożone z worków z piaskiem i zapór przeciwczołgowych. Teoretycznie fotografować takich miejsc nie wolno, ale samochody jadą powoli, pod górę, zakręcają, omijając barykadę, a w tle widać Dniper. Atrakcyjne zdjęcie. Poza tym nikogo tutaj nie ma. Tylko ja i samochody. Wyciągam aparat, pstrykam. Wtedy niespodziewanie zatrzymuje się przy mnie biała, cywilna Škoda. Wysiada mężczyzna, ubrany po cywilnemu. Podchodzi, przedstawia się jako policjant, pokazuje legitymację. Prosi o dokumenty. Najpierw uważnie sprawdza papiery, potem pyta, dlaczego robię tu zdjęcia. Tłumaczę, że samochody, że barykada, że atrakcyjne zdjęcie. Wyjaśnienia przyjęte.

Barykad w Kijowie jest sporo. Na jednej z nich, na północy miasta, widzę rozłożone miny. I żołnierzy, którzy ich pilnują. Nie wyglądają na standardowy patrol. Na szyi nie wisi typowy "kałach", tylko zachodnia broń. Jeden z żołnierzy ma karabin snajperski. Oprócz tego barykada jest wyposażona w kolczatki. Bardzo chciałem zrobić jej zdjęcie. Podchodzę do żołnierzy, pytam, czy mogę. Pytanie kończy się sprawdzeniem dokumentów i grzecznym, ale stanowczym uproszeniem, żebym sobie poszedł. Na kolejnej barykadzie, przy wjeździe na jeden z wiaduktów, nie ma min, ale są przygotowane znaki o nich ostrzegające. Są też fantomy, które docelowo mają udawać ludzi i pełnić rolę celów pozornych. Zebrane na północnych rogatkach miny nie były pozostałościami po Rosjanach. Kijów przygotowywał się do walki o każdą ulicę. (Opis uzbrojenia barykad publikowany jest po sześciu tygodniach, w momencie kiedy Rosjanie całkowicie wycofali się z Obwodu Kijowskiego).

Nawet na Majdanie, kiedy ustawiam statyw, żeby nagrać film, podchodzi do mnie żołnierz w kominiarce i z długą bronią. Tłumaczę, że jestem dziennikarzem, że żadnej krytycznej infrastruktury nie pokażę. Muszę wymienić obiekty, które będzie widać w kadrze.

Ramię w ramię

Poza tymi formalnymi niedogodnościami dziennikarzom w Ukrainie współpracuje się ze służbami całkiem nieźle, bo i funkcjonariusze, i cywile wykazują się ogromnym zrozumieniem, a wręcz doceniają naszą pracę.

Szacunek do dziennikarzy nie jest nowym zjawiskiem. W Ukrainie to popularny zawód. Nie bez znaczenia jest tu historia. Na przełomie 2000 i 2001 roku Kijów był świadkiem olbrzymich manifestacji, które pojawiły się na ulicach po zabójstwie Heorhija Gongadzego - dziennikarza piszącego o korupcji i układach oligarchów w otoczeniu ówczesnego prezydenta Leonida Kuczmy. Sprawa była tym bardziej bulwersująca, że Gongadze zniknął we wrześniu 2000 roku, a jego ciało odnaleziono po kilku tygodniach. Bez głowy.

Kontrola "na chleb"

Drobiazgowe kontrole to niejedyna broń w walce z dywersantami. Oprócz oczywistych działań wywiadowczych wykorzystywany jest też między innymi... chleb. Konkretnie chodzi o słowo "palanyca" (паляниця), czyli rodzaj ukraińskiego chleba pszennego. W języku rosyjskim to samo słowo wymawia się w inny sposób ze względu na literę "ц". Po ukraińsku wypowiadana miękko, po rosyjsku twardo. Podobnie w słowach kolej (залізниця) i poziomka (суниця). Po sieci krąży nawet nagranie z przesłuchania rosyjskiego agenta, który nijak nie może sobie poradzić z poprawną wymową chleba po ukraińsku.

Na te językowe zawiłości zwróciła uwagę nawet rosyjska propaganda, jak to często bywa, dosyć nieudolnie. W jednym z programów propagandystka Olga Skabiejewa ostrzegała żołnierzy swojego kraju, że muszą uważać na słowo "palanyca", bo po ukraińsku ma takie samo znaczenie, jak po rosyjsku słowo truskawka - "klubnika" (клубніка). Tym samym pani Skabiejewa naraziła wielu swoich rodaków na poważne niebezpieczeństwo.

Czy jest w tym przesada?

Ktoś mógłby pomyśleć, że wszystkie te środki ostrożności są przesadne, niepotrzebne. Mógłby tak pomyśleć i bardzo by się pomylił. Najlepszym dowodem na potrzebę drobiazgowej kontroli każdego, kto wzbudza podejrzenia, jest historia centrum handlowego Retroville.

Centrum znajduje się na północy miasta, a właściwie znajdowało, bo Rosjanie ostrzelali obiekt i teraz to wielkie gruzowisko. Mówiono, że ataki są chaotyczne, przypadkowe, że mają zastraszyć ludność cywilną. Nie w tym przypadku.

Atak rakietowy nastąpił 20 marca. Zginęło osiem osób. Eksplozja była tak silna, że w sąsiednich blokach wyleciały szyby. Tylko po co Rosjanom atakować centrum handlowe? Żeby ludzie nie mogli zrobić zakupów w i tak zamkniętych w czasie wojny sklepach?

Wtedy, w marcu, linia frontu była bardzo blisko od tego miejsca. Kilka dni przed atakiem wypłynęły w sieci zdjęcia zniszczonego teraz łącznika przy centrum handlowym. Pod nim stały ukraińskie ciężarówki wojskowe, elementy systemu artyleryjskiego Grad. To wyrzutnie pocisków niekierowanych, takie współczesne katiusze. Rosjanie podali informację w oficjalnym komunikacie i niestety wygląda na to, że mieli rację.

Sami twierdzili, że zdjęcie Gradów wykonano z drona. Natomiast 21 marca ukraińskie służby zatrzymały mężczyznę, który opublikował film z ciężarówkami w Retroville na TikToku. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy poinformowała o tym oficjalnie w swoich mediach społecznościowych. Zakładając nawet, że publikacja na TikToku była nieświadomym wsparciem dla Rosjan, to prawdopodobieństwo, że rosyjscy szpiedzy biegają po Kijowie i zbierają dane o ukraińskich wojskach, jest ogromne.

W Retroville zginęło osiem osób. Wszelkie środki ostrożności mają zapobiec kolejnym ofiarom.

***

Suma wszelkich działań przeciwko dywersji, zarówno prowadzonych przez służby, jak i oddolnych, np. językowych, jest bardzo wymierna. 15 kwietnia Służba Bezpieczeństwa Ukrainy poinformowała, że od początku wojny wykryto prawie 100 grup dywersyjnych oraz zatrzymano ponad 300 dywersantów. Niestety w tym samym czasie według danych prokuratora generalnego Ukrainy zginęło ponad 200 ukraińskich dzieci. 400 zostało rannych. Wiele z nich, w wyniku ostrzałów rakietowych. Walka z rosyjską dywersją trwa na terenie całego kraju. Stawką tej walki jest ludzkie życie.