Reklama

W sypialni jest spokojnie. Wiatr porusza lekko zasłonami, za oknem szumią liście drzew, w oddali słychać odgłosy usypiającego miasta. Mężczyzna w sile wieku, nazwijmy go Pawłem, skończył przed chwilą gorącą kąpiel i właśnie położył się do łóżka. Pościel jest przyjemnie chłodna, poduszka wystarczająco miękka. Nagle Paweł przypomina sobie o prezentacji, którą ma przedstawić na jutrzejszym spotkaniu zarządu. Jeśli mu się powiedzie, wreszcie awansuje. Jest świetnie przygotowany -  na wszelki wypadek materiały zgrał na dwa pendrive’y, więc może spokojnie iść spać. Jednak nic z tego. Paweł zaczyna myśleć. "A co, jeśli samochód znowu nie odpali i się spóźnię?", "A co, jeśli prezentacja nie otworzy się na sprzęcie szefa?", "A co, jeśli nie będę znał odpowiedzi na jakieś pytanie?", "A co, jeśli prezentacja nie pójdzie po mojej myśli i nie dostanę awansu i podwyżki?". Lista myśli zaczynających się od "A co, jeśli..." nie ma końca, w przeciwieństwie do nocy. Ta nie jest spokojna. Jak wiele innych nocy przed nią.

Uciekaj albo walcz

Co łączy ocalałą zebrę i Pawła? Pod wpływem stresorów ich organizmy zostały wytrącone z równowagi (nazywanej także homeostazą), a w ciałach uruchomiły się procesy, które mają przygotować je do ucieczki przed zagrożeniem lub do podjęcia walki. Ciśnienie krwi wzrosło, podobnie jak tętno. Wszystko po to, by krew, a z nią tlen i składniki odżywcze, mogły szybciej trafić do mięśni. Oddech się spłycił. Kora nadnerczy uwolniła adrenalinę, noradrenalinę i glikokortykoidy. Wyostrzyły się zmysły, zaostrzyła się koncentracja.

Reklama

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę w Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

Co różni Pawła i zebrę? Organizm zwierzęcia uruchomił reakcję stresową w odpowiedzi na realne zagrożenie (atak lwa). To pomogło jej uciec przed napastnikiem i ocalić życie. Robert M. Sapolsky, amerykański biolog i neurolog, autor książki "Dlaczego zebry nie mają wrzodów. Psychofizjologia stresu" podsumował zdarzenie następująco: "Dla większości zwierząt zamieszkujących tę planetę stres to właśnie krótkotrwały kryzys: albo kończysz się ty, albo stres".

Reakcję organizmu Pawła zaś uruchomiły myśli o tym, co mogłoby się stać. To sprawiło, że do rana nie mógł zasnąć, a na spotkanie poszedł zmęczony i obolały. Jak pisze Sapolsky: "Chodzi o to, że my, ludzie, żyjemy wystarczając dostatnio i wystarczająco długo, i jesteśmy dostatecznie inteligentni, by tworzyć wszystkie możliwe rodzaje stresujących wydarzeń jedynie w naszych głowach".

To oznacza, że zebrę może zestresować atak drapieżnika, głód i pragnienie, ból. A człowieka? Niemal wszystko.  

Punkty za stres

Pytanie o to, co może być stresorem, zadawali sobie także dwaj amerykańscy psychiatrzy, którzy pracowali na Uniwersytecie Waszyngtońskim w Seattle - Thomas Holmes i Richard Rahe. W 1967 r. postanowili zadać je ochotnikom. Ponad 5 tys. zdrowych lub cierpiących na rozmaite choroby osób wypełniło kwestionariusz, na podstawie którego badacze uszeregowali stresory - od największych do najmniejszych. Listę otwiera śmierć współmałżonka, której przypisano 100 punktów. Rozwód - 73, śmierć członka rodziny - 63, ciężka choroba lub uszkodzenie ciała - 53, ciąża - 40, zmiana stanowiska pracy - 36, wysoki kredyt - 31,  kłótnie i starcia z krewnymi współmałżonka - 29, zmiany w praktykach religijnych - 19, święta spędzane z rodziną - 11. 

Oczywiście, opracowana lata temu skala nie jest już kompletna. Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne co roku przeprowadza ankiety, których celem jest m.in. zbadanie tego, co najbardziej stresuje Amerykanów. W 2020 roku na liście stresorów, prócz pandemii wirusa COVID-19, znalazły się także: stan służby zdrowia, masowe strzelaniny, globalne ocieplenie/zmiany klimatu, poziom uzależnienia od opiatów/heroiny, liczba samobójstw, a także przyszłość narodu (obawy w tym zakresie wyraziło aż 77 proc. ankietowanych). 

Wróćmy jednak do kwestionariusza SRRS (skrót od Social Readjustment Rating Scale). Jeszcze w latach 60. trafił on na izby przyjęć, gdzie wypełniali go chorzy i osoby, które im towarzyszyły. Badacze chcieli w ten sposób przekonać się, czy istnieje związek między przeżywanymi stresami a zapadalnością na poważne choroby. Podsumowanie wyników można znaleźć na stronie the American Institute of Stress - jeśli w ciągu roku nagromadzimy mniej niż 150 punktów, prawdopodobieństwo zapadnięcia na ciężką chorobę związaną ze stresem w ciągu najbliższych dwóch jest niewielkie. Od 150 do 300 punktów zwiększa prawdopodobieństwo do 50 proc., a po przekroczeniu 300 punktów rośnie o kolejne 30 proc.

"Zauważyliśmy niebywale złożone powiązania naszej biologii i emocji, nieskończone możliwości odzwierciedlania i wzajemnego wpływania osobowości, uczuć i myśli na to, co dzieje się w naszych organizmach" - napisał w swojej książce cytowany już Sapolsky. - "Jednym z najciekawszych przejawów dostrzeżenia tych zależności jest zrozumienie, że skrajne przeżycia emocjonalne mogą mieć na nas zgubny wpływ. Wyrażając to słowami, do których przywykliśmy, stres może nas wpędzić w chorobę". Punktem zwrotnym w medycynie było zrozumienie, że stres może być czynnikiem wywołującym lub pogarszającym wiele powoli postępujących, wyniszczających chorób".

Dlaczego tak się dzieje?

(Nie)długi kryzys

Podczas walki lub ucieczki ważniejsze są sprawne mięśnie i refleks niż dobrze działający układ trawienny czy odpornościowy (może on i potrafi wytworzyć przeciwciała, które za kilka tygodni pozwolą uniknąć choroby, ale w czasie ucieczki nie jest przecież szczególnie przydatny). Ich funkcje ulegają więc czasowemu ograniczeniu. Organizm robi wszystko, żeby przetrwać, w domyśle krótkotrwały, kryzys. Jeśli takie rzeczywiście trwają krótko i zdarzają się rzadko, ciało wróci do równowagi - ruszy trawienie, a układ odpornościowy zajmie się wyszukiwaniem uszkodzonych komórek, które za kilka lat mogłyby zmienić się w guza. Problemy zaczynają się wtedy, kiedy sytuacje stresowe pojawiają się zbyt często. Jak dowodzi Sapolsky: "Jeśli stale mobilizujesz energię kosztem jej magazynowania, to nigdy nie uda ci się odłożyć nadwyżki". Jeśli cała energia będzie zużywana na radzenie sobie z następującymi po sobie sytuacjami stresowymi, może zabraknąć jej nie tylko do wykonywania codziennych obowiązków, ale także do utrzymywania optymalnego funkcjonowania narządów wewnętrznych. Jednym z najbardziej wrażliwych na działanie stresu jest serce wraz z całym układem krążenia.

Wydzielane podczas stresu hormony sprawiają, że podnosi się ciśnienie krwi. Jeśli więc nieustannie żyjemy w stresie, może pojawić się nadciśnienie (diagnozowane, jeśli wartości przekraczają 140/90), które, nieleczone, prowadzi do sztywnienia naczyń krwionośnych i powstawania mikrouszkodzeń. W miejscach uszkodzeń zaczynają zbierać się nie tylko komórki układu odpornościowego, ale także komórki tłuszczowe i cholesterol. Tak powstają blaszki miażdżycowe, które z czasem mogą doprowadzić do zwężenia ściany naczyń i rozwinięcia się choroby wieńcowej (niedokrwiennej) serca. Może się także zdarzyć, że blaszka się oderwie i zatka naczynie doprowadzające krew do serca (skutkiem może być zawał serca) lub mózgu (wtedy mówimy o udarze). Jeszcze jednym z potencjalnie groźnych powikłań nadciśnienia może być przerost lewej komory serca, prowadzący m.in. do arytmii. Stresory, które nie stanowią zagrożenia dla zdrowego serca, mogą znacząco pogorszyć stan osób, które cierpią na choroby układu krążenia - np. u wielu pacjentów z chorobą wieńcową silny stres powoduje pojawienie się dolegliwości bólowych (podobnie, jak wysiłek fizyczny).

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę w Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

Co dokładnie dzieje się z układem trawiennym, kiedy przeżywamy silny stres? Jak wyjaśnia Sapolsky: "twój żołądek nieruchomieje, skurcze się zatrzymują, ustaje wydzielanie enzymów i kwasów żołądkowych, jelito cienkie wstrzymuje ruchy robaczkowe, nic nie jest wchłaniane". Kiedy stres mija, trawienie rusza pełną parą. A co, jeśli stres trwa? Mogą pojawić się silne bóle żołądka i nadbrzusza, uczucie zalegania w żołądku, zgaga, nudności, wzdęcia oraz biegunki lub zaparcia. Jeśli przeprowadzone badania lekarskie (gastroskopia, kolonoskopia, pH-metria, USG jamy brzusznej) nie pokazują nic niepokojącego, diagnoza może brzmieć "czynnościowe zaburzenia żołądkowo-jelitowe", czyli istniejące bez konkretnej przyczyny. Jednym z najczęstszych tego typu zaburzeń jest IBS (zespół jelita drażliwego), którego występowanie coraz częściej wiązane jest właśnie ze stresem - choć nie jest to jedyny czynnik. Podobnie jest w przypadku wrzodów - uważa się, że w ponad 85 proc, przypadków wrzody wywoływane są przez bakterię Helicobacter pylori. Problem jednak w tym, że w społeczeństwach zachodnich niemal wszyscy jesteśmy jej nosicielami. Co zatem sprawia, że jedni cierpią z powodu wrzodów, a inni nie? Według badań, cytowanych przez Sapolsky’ego, "wystąpienie owrzodzenia dwunastnicy jest bardziej prawdopodobne u ludzi lękliwych, depresyjnych, doświadczających ciężkich stresorów życiowych", i choć sam "stres nie prowadzi do powstawania wrzodów (...) to "klasyczna interakcja organicznych (bakterii, wirusów, toksyn, mutacji) i czynników psychicznych może doprowadzić do pojawienia się choroby.  

Zanim obwinisz stres

Badania pokazują, że przewlekły stres wpływa negatywnie także na funkcjonowanie układów moczowo-płciowego (obniżenie libido, problemy z zajściem w ciążę i jej donoszeniem, niższa waga urodzeniowa dziecka), odpornościowego (rozwijanie się chorób z autoagresji) i hormonalnego. Upośledza także pamięć i zdolność koncentracji, może, wraz z innymi czynnikami, prowadzić do pojawienia się zaburzeń nerwicowych i stanów depresyjnych. Jednak zanim o pogorszenie samopoczucia obwinisz stres, warto wybrać się do lekarza pierwszego kontaktu, który wykluczy choroby somatyczne - apeluje o to dr Alexander Kugelstadt, psychosomatyk i psychoterapeuta, autor książki "Gdy ciało i dusza wysyłają S.O.S. Jak przyczyny chorób odnaleźć w psychice?". Za tachykardię (zbyt szybkie bicie serca) może bowiem odpowiadać zbyt niski poziom żelaza, za nieudane próby poczęcia - wysoki poziom prolaktyny lub zaburzenia pracy tarczycy, za ból żołądka - refluks, za zmienne nastroje - gruczolak przysadki mózgowej, a za chroniczne przemęczenie - niedobór witaminy D. Jeśli jednak wyniki podstawowych badań nie będą budziły niepokoju, warto zastanowić się, jak obniżyć poziom doświadczanego codziennie stresu. Skutecznych technik można nauczyć się podczas terapii indywidualnej (np. w nurtach poznawczo-behawioralnym, psychodynamicznym, Gestalt) czy warsztatów pracy z ciałem (np. metodą Alexandra Lowena). Wielu osobom pomagają też proste ćwiczenia znane jako trening relaksacyjny Jacobsena, polegające na stopniowym napinaniu i rozluźnianiu mięśni całego ciała, i trening autogenny Schultza. Żeby jednak przyniosły efekty, należy wykonywać je systematycznie.  

Nie taki zły jak go opisują

Badania naukowe dowodzą, że przewlekły stres może przyczyniać się do rozwoju wielu chorób somatycznych, depresji, stanów lękowych. Okazuje się jednak, że brak możliwości wywołania reakcji stresowej również może być niebezpieczny. Osoby cierpiące na chorobę Addisona borykają się z niedoborem hormonów produkowanych przez korę nadnerczy, co w sytuacjach stresowych prowadzi do tzw. przełomu nadnerczowego, charakteryzującego się gwałtownym spadkiem ciśnienia krwi. Jeśli chory nie otrzyma w porę pomocy, umiera. 

Robert Sapolsky  podsumowuje to tak: "Te dwa (wraz z zespołem Shy’a-Dragera - przyp. red.) schorzenia uczą nas czegoś ważnego, a mianowicie, że potrzebujemy reakcji stresowej podczas wyzwań natury fizycznej". A co z wyzwaniami natury psychicznej? Warto nauczyć się sobie z nimi radzić, choćby regularnie ćwicząc jogę, medytując lub wykonując któreś z polecanych wyżej ćwiczeń. W końcu trudno znaleźć lepszy czas w roku, by o siebie zadbać, niż sezon urlopowy.

***

Podczas pisania korzystałam z książek "Dlaczego zebry nie mają wrzodów? Psychofizjologia stresu" Roberta Sapolsky’ego oraz "Gdy ciało i dusza wysyłają SOS. Jak przyczyny chorób odnaleźć w psychice?" Alexandra Kugelstadta