Reklama

W Polsce jest ponad 400 tys. form nazwisk. Około 30 tysięcy najpopularniejszych używa 75-80 procent obywateli. 

Fiuta jest w tym rankingu dość daleko. Nosi je około dwustu osób. Najwięcej na Lubelszczyźnie.

Reklama

- Powstało od zwyczaju częstego gwizdania. Sprawdzałem to w źródłach - wyjaśnia Łukasz, przewodnik i pilot wycieczek.

O zawstydzających skojarzeniach ze swoim nazwiskiem dowiedział się w podstawówce, od starszych kolegów. Z wiekiem sytuacje, w których ktoś rzuca kpiący uśmieszek są rzadsze, ale nieuniknione.

- Przyzwyczaiłem się już. Zawodowo, podczas wycieczek, buduję z niego atut. Przedstawiam się głośno i wyraźnie. Nie ma szansy, że mnie nie zapamiętają, a to istotne w tej branży. Jeśli ktoś z młodzieży podczas wycieczki nie przestaje się śmiać, pytam delikwenta o personalia, zazwyczaj dość popularne. - Jesteś setnym, tysięcznym Maćkiem Nowakiem? Bo ja jako przewodnik jedynym Łukaszem Fiutą w Polsce - mówię wtedy. Może to trochę obcesowe, ale w pracy cenię profesjonalizm. Muszę też budować szacunek wśród turystów.

Nazwiska zmieniać nie planuje, podobnie jak jego brat Karol.

- Docinki zaczęły się od gimnazjum. Na początku faktycznie mnie drażniły, ale po jakimś czasie przywykłem do tego i z czasem wyzwisko zamieniło się w coś w rodzaju ksywki szkolnej. Na studium i później na studiach nie doświadczyłem jakichkolwiek docinek czy czegoś podobnego.

Choć było ich więcej, w pamięci ma dwie zabawne sytuacje związane z nazwiskiem.

- Pierwsza miała miejsce na pierwszym roku studiów, w moje urodziny. Dwie dobre koleżanki zrobiły mi malutki torcik w wiadomym kształcie (śmiech). Kolejna? Na jednych z zajęć uzupełnialiśmy listę obecności, ponieważ wykładowca się nie zjawił. Kiedy przyszła moja kolej, jedna ze znajomych (ta od ciasta) powiedziała mi, żebym zrobił TEN rysunek, zamiast się podpisywać. Nasza grupa wiedziała, że lubimy z siebie żartować, ale reszta roku była w lekkim szoku i czekała na mój komentarz. Odwróciłem się i wskazując ją długopisem, z pełną powagą, powiedziałem "Ty, to bardzo dobry pomysł".

Żona Karola postanowiła dodać do swojego nazwiska to po mężu. Córka również nazywa się Fiuta.

- Biorąc pod uwagę fakt, dokąd zmierza nasze społeczeństwo, zakładam, że będzie miała w szkole problemy, ale rozwiążemy je na bieżąco. Będziemy ją uczyć, że jeśli kogoś nie stać na nic innego niż czepianie się nazwiska, nie jest wart jakiejkolwiek uwagi.

"Nie jestem anonimowa"

Marlena - niegdyś Cyc - pochodzi z Lubelszczyzny. Według internetowego słownika Polskiej Akademii Nauk tego nazwiska używa w Polsce 281 osób. Najwięcej - 181 - właśnie w tym regionie.

- W moim przypadku były głównie wyzwiska. W podstawówce i w gimnazjum najgorzej, potem ludzie wydorośleli. Przyzwyczaiłam się, ale mimo wszystko chciałam je zmienić. W życiu dorosłym aż takiego problemu nie było. Wiadomo, jak ktoś usłyszał, czasem gdzieś tam się zaśmiał albo musiałam literować, bo ludzie myśleli, że źle słyszą.

Patrycja Cipkowska posiadaczką nazwiska jest od czterech miesięcy. Kiedyś nazywała się Raczkowska, ale po ślubie zdecydowała o zmianie, głównie po to, by nie odróżniać się od dzieci.

- Pochodzę z małej miejscowości w województwie kujawsko-pomorskim. To nazwisko dość znane w okolicy i raczej "oswojone". Nikogo nie szokuje. Oczywiście, mąż opowiadał o żartach w szkole podstawowej, ale on zawsze miał do tego dystans i śmiał się razem z innymi.

Kobieta podkreśla, że szybciej kojarzą ją np. w przychodni czy urzędzie. - Nie jestem anonimowa, a to plus.

Dodaje, że nie krępuje jej przedstawianie, a w okolicy jej domu rodzinnego - po wojnie - zmieniano nazwiska z tych niemieckich na polsko brzmiące.

Kiełbasa z Maślanką

Ilona Kiełbasa ma 43 lata. Nie zawsze lubiła to, jak się nazywa.

- Czasem, jeszcze w szkole, było mi przykro, że inni są Kowalskimi czy Wiśniewskimi, a ja Kiełbasą.

W klasie raczej nie doświadczała kpin. - Żartowano jedynie, gdy siedziałam w ławce z chłopakiem o nazwisku Maślanka.

Jak wyjaśnia, nazwisko pochodzi z regionu Ciężkowic w Małopolsce. Obecnie nosi je 7157 osób. - Wielu wyrabiało tam wędliny.

Po ślubie Ilona została przy swoim nazwisku. - Jako dorosła uważam, że jest najlepsze na świecie. Gdy przedstawiam się w sytuacjach zawodowych, nie ma opcji, by mnie nie zapamiętali. Lubię być w centrum uwagi, więc mi to odpowiada.

Zabawne sytuacje? - A tak. Gdy zginął gangster o pseudonimie "Kiełbasa", sporo osób pytało, czy to moja rodzina (śmiech).

Nazwiska "zawdzięczamy"... zaborcom

O nazwiska pytamy dr Agatę Hącię - językoznawczynię z Wydziału Polonistyki UW.

- To stosunkowo nowe zjawisko, choć nazywanie ludzi imieniem i drugim określeniem (tzw. przezwiskiem, czyli rodzajem pseudonimu czy nicku) znamy od wieków. Ten system się zmieniał i upowszechniał, trwało to kilka stuleci. Pierwsze nazwiska nosili szlachcice, jedna osoba mogła mieć ich kilka. Posługiwała się nimi w zależności od sytuacji i od rozmówcy. Były to swego rodzaju etykiety, wizytówki.

Nazwiska - prawnie dziedziczone (bo wcześniej było z tym rozmaicie) i nadawane oficjalnie, urzędowo - nosimy powszechnie dopiero od XIX wieku, a zawdzięczamy to... zaborcom, którzy tymi regulacjami objęli również najniższe stany społeczne.

Jaka jest etymologia nazwisk?

- Bardzo często nawiązywały do imienia ojca, miejsca zamieszkania, wykonywanej pracy, czasami także do cech wyglądu albo charakteru, zwyczajów danej osoby itd. Czasem określenia te bywały złośliwe, ale czy problematyczne? To zależy od punktu widzenia. Mam wrażenie, że młodzi dziś lepiej "zarządzają sobą" i z nietypowego nazwiska uczynią atut, markę.

Hącia podkreśla, że nazwisko wydające się dziś zabawne, w sensie etymologicznym nie musi mieć takiego wydźwięku.

Przykładowo, nazwisko Fiutak pochodzi od potocznego wyrazu fiutacz, czyli złodziej. Z kolei nazwisko Cipior może pochodzić od wyrazu cipa, który w gwarach nazywa kurę (stąd wołanie: cip, cip, cip), może być też zniekształceniem słowa szczypior.

Szukając rozmówców, kilka osób zdecydowanie odmówiło wypowiedzi. Niektórzy nie chcieli wracać do trudnych, szkolnych czasów. Inni mają problem z nazwiskiem do dziś.

"To przemoc psychiczna"

O to, jak żarty na takim polu mogą wpłynąć na dziecko, a później dorosłego, pytamy Marlenę Kazoń - psychoterapeutkę.

- Wytykanie dziecka i żarty z nazwiska czy imienia to ocenianie, a ocenianie to przemoc psychiczna. Ze zjawiskiem wyśmiewania mamy do czynienia wszędzie, gdzie dziecko odchodzi od założonej "normy" i ze wszystkiego, co jest poza rzeczoną normą. W każdym typie szkoły. I dotyczy ono zarówno chłopców, jak dziewcząt. To zjawisko wbrew pozorom nie jest nowe. Obecnie przyjmuje inny wymiar, przede wszystkim z powodu rozwoju internetu. Cyberprzemoc przybiera bardzo duży zakres. Z reguły szkolne oceny stosowane przez chłopców są bardziej widoczne, bardziej wprost. Problem odnosi się w równej mierze do dziewcząt. Mobbing z ich strony trudniej zaobserwować, jest mniej niewidoczny, lepiej ukryty, nie wprost.

Psychoterapeutka zwraca uwagę, że postawa niektórych nauczycieli sprzyja utrwalaniu zachowań mobbingowych w szkole.

- Brak reakcji nawet na drobne sytuacje przemocowe, których są świadkami, czy publiczne krytykowanie ucznia za niepowodzenia, może wzmacniać sytuacje szykanowania go. Jest to karygodne, ale - niestety - cały czas funkcjonuje.

W jaki więc sposób możemy budować w dziecku - w takiej sytuacji jak docinki w szkole - pewność siebie i poczucie wartości?

- Niezwykle ważna w pomaganiu potomstwu jest otwartość na nie i jego problemy. Jeżeli syn ma nazwisko Guz i inne dzieci mówią do niego w tej sposób, a on się czuje oceniany, to bardzo ważne jest, aby pomóc mu, wesprzeć, a nie umniejszać uczucia. Jeśli dziecko informuje o zaczepkach mających miejsce w klasie, czy na podwórku, nie należy bagatelizować problemu, być złym na pociechę ani mieć pretensji, że dopiero teraz nas o tym informuje. W takiej sytuacji warto delikatnie wybadać sprawę. Kto wyśmiewa, czy wszyscy, czy jedno dziecko, dlaczego, co się wtedy dzieje z naszym synem. To, że dziecko dzieli się trudnościami, nie zawsze musi oznaczać, że oczekuje, iż rodzice rozwiążą ten problem. Czasami chce wsparcia, wskazówki, pomysłu jak sobie poradzić, nie zawsze bezpośredniej interwencji. O nią zazwyczaj prosi lub to my powinniśmy zapytać, czy mamy się jej podjąć.

Nauka adekwatnej reakcji

Kazoń podkreśla, że kluczowym jest, by rodzice wspierali potomstwo i zadbali o odzyskanie przez nie wiary w siebie.

- Pytać, co dziecko czuje i dlaczego, co się wtedy z nim dzieje, doceniać, w czym jest dobre, z czym sobie radzi. Im ma mniejsze poczucie własnej wartości, tym częściej warto to robić to, aby poczuło i zrozumiało, jakie jest oraz jakie cechy zachowania w nim są. A jak rozwiązać sprawę w szkole? Można choćby zaprosić rówieśników do domu, niech wspólnie podejmą zabawę, porozmawiać z rodzicami sprawcy mobbingu. Można też wymagać od placówki, by podjęła dodatkowe działania wychowawcze skierowane do całej klasy.

Psychoterapeutka zwraca również uwagę na naukę adekwatnej reakcji na wyśmiewanie w relacji z kolegami.

- Od awantury dużo bardziej skuteczne jest zaproszenie do domu na dobry podwieczorek i wspomnianą wcześniej wspólną zabawę. Dzieci z reguły nie są złe na siebie, trzeba je tylko oswoić, pokazać akceptację, zrozumienie i nauczyć empatii. Im starsze, tym preteksty do wyśmiewania stają się bardziej wysublimowane, a formy przybierają coraz poważniejszą postać.

Jej zdaniem kluczowa jest też bezpieczna więź pomiędzy mamą i tatą a potomstwem.

- Bycie w bliskim kontakcie pozwoli nam być bardziej obecnym i odpowiedzialnym za własne uczucia oraz zarządzać nimi w taki sposób, aby być w relacji z dzieckiem w sposób bardziej dla nas satysfakcjonujący i empatyczny. Postawa obecności przy pociesze, jaką w ten sposób wypracujemy, będzie podstawą do budowania dobrej relacji ze sobą, światem i bliskimi zarówno dla nas, jak i dla dziecka.