Reklama

W 2000 roku we Francji pierwsi pracownicy weszli w tryb skróconego z 39 do 35 godzin tygodnia pracy. W 2002 roku zmiana objęła cały kraj. Reformę przeprowadził lewicowy rząd, a jej twarzą była ówczesna minister pracy i spraw socjalnych Martine Aubry, stąd nowe prawo okrzyknięto mianem Loi Aubry.

Krótsza praca po francusku, czyli Loi Aubry

Reforma miałam dwa główne cele. Po pierwsze - zakładano, że w obliczu wysokiego bezrobocia, powstaną w ten sposób nowe miejsca pracy, zatrudnienie nowego pracownika miało stać się dla pracodawców bardziej opłacalne niż opłacanie nadgodzin. Po drugie - chciano, by Francuzi mieli możliwość poświęcania na pracę mniejszej ilości czasu, jednocześnie nie obniżając standardu życia. Dlatego, chociaż skrócono czas pracy, Francuzi utrzymali dawane pensje.

Reklama

Po dwudziestu latach od wprowadzenia Loi Aubry francuska lewica chwali to rozwiązanie. Padają nawet pomysły, by dalej redukować liczbę godzin spędzanych w pracy. Im bardziej na prawo, tym sceptycyzm wzrasta. Najwięcej krytyki słychać ze stowarzyszenia pracodawców.

Kiedy przeciętny Polak spędza w pracy rocznie średnio 1 830 godzin, Francuz  tylko 1 490 - wynika z danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD).

"Uważam, że Francji ta reforma nie wyszła na dobre"

Prof. Joanna Nowicka, choć pracuje na uniwersytecie w środowisku o raczej lewicowych poglądach, w kwestii czasu pracy brzmi jak konserwatystka. Naukowczyni prawie od 40 lat mieszka we Francji, gdzie wykłada na CY Cergy Paris Université.

Jak mówi, reforma przyczyniła się do zapaści w szpitalnictwie i szkolnictwie wyższym - konkretnie w uniwersyteckiej administracji.

- My, naukowcy pracujemy tyle, ile chcemy - zwykle to znacznie więcej niż 35 godzin. Za to pracownicy administracji ściśle przestrzegają ustawowego czasu pracy. Często są problemy, żeby coś sprawnie załatwić, bo albo ktoś już skończył pracę, albo korzysta z RTT, czyli réduction du temps de travail - mówi.

Rozwiązanie RTT przewidziano dla tych, którzy w tygodniu chcą pracować więcej.  W zamian otrzymują płatny urlop. Tym samym Francuz może wydłużyć sobie pracę do 39 godzin tygodniowo, a za każdy taki przepracowany tydzień otrzyma dodatkowe pół dnia płatnego urlopu. W efekcie ci, którzy dłużej siedzą w pracy, cieszą się dłuższymi wakacjami.

O ile kłopoty ze sprawnym funkcjonowaniem uniwersytetów niezbyt martwią przeciętnych Francuzów, o tyle bardziej dotyka ich trudna sytuacja w publicznej służbie zdrowia. W szpitalach brakuje personelu. 

- W systemie nie ma więcej pieniędzy, by zatrudniać nowe osoby, a praca tych będących na etatach to za mało. Liczba godzin poświęcana chorym jest do tego stopnia niewystarczająca, że w tym roku podczas letnich urlopów wiele oddziałów musiało zostać zamkniętych. System stał się niewydolny, a to niebezpieczne dla zdrowia Francuzów - opowiada prof. Nowicka.

- Uważam, że Francji ta reforma nie wyszła na dobre. Widać, że ekonomiczna pozycja kraju spadła. Przeciętny Francuz cierpi z kolei, bo pogorszyła się dostępność usług. Paryskie mieszkania przed zalaniem ratują polscy hydraulicy, bo francuscy nie nadążają, a z usuwaniem awarii nie można czekać  - mówi.

- Ograniczenie czasu pracy nie rozwiązało też problemu bezrobocia. Pracodawcy wcale nie zatrudniają więcej osób - dodaje.

- W teorii reforma była dobra, chodziło o zmniejszenie obowiązkowej liczby godzin, w zamian za większą elastyczność godzin pracy. Tylko to "w zamian" nie nastąpiło. Okazało się, że Francuzi wcale nie stali się bardziej elastyczni wobec pracodawców, kiedy ci oczekiwali, by np. przyszli wyjątkowo w weekend, czy zostali po godzinach. Ta giętkość, która miała w teorii poprawić efektywność pracy, w praktyce praktycznie nie działa - mówi Polka mieszkająca we Francji.

Krótszy czas pracy nie dotyczy wszystkich. - W tym przypadku doszło do socjologicznego podziału. Jedni korzystają na 35-godzinnym tygodniu, inni tracą. Dla przykładu żaden manager nie jest rozliczany z godzin. Podpisując umowę o pracę, podpisuje jednocześnie zobowiązanie, że będzie pracował, tyle ile jest to niezbędne dla firmy - wyjaśnia prof. Nowicka.

Liczy się efektywność, a nie czas

Optymistyczniej na kwestię przeprowadzonej we Francji reformy patrzy prof. UEK, dr hab., rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie Stanisław Mazur.

- Gospodarka francuska nie jest jedną z najlepiej rozwijających się gospodarek w UE, ale nie wiązałabym tego z 35-godzinnym tygodniem pracy, bo znamy przykłady, w których wprowadzono takie rozwiązania i one świetnie zadziałały - np. firma Toyota. Nie ma prostej zależności pomiędzy konkurencyjnością gospodarki a ograniczeniem czasu pracy. Dowody empiryczne pokazują, że skracanie czasu pracy wcale nie musi oznaczać obniżenia konkurencyjności ani przedsiębiorstwa, ani gospodarki - przekonuje.

W serwisie Toyoty, po wprowadzeniu 6-godzinnego dnia pracy, produktywność wzrosła o 14 proc. Oprócz tego przychody firmy zwiększyły się o 25 proc. w stosunku do standardowego 8-godzinnego dnia pracy.

- Moim zdaniem clou jest efektywność, a nie czas pracy. Jeśli skracamy godziny pracy, a co za tym idzie pracownicy, są lepiej wypoczęci i bardziej zmotywowani oraz wykonują tę samą pracę, którą wykonywali, kiedy jej czas był dłuższy, dla firm to nie problem - stwierdza.  

Po czym stawia, jak sam mówi, fundamentalne pytanie: Czy w krótszym czasie da się wykonać podobną pracę, a wystarczającą motywacją będzie większy wymiar czasu wolnego?

- Kraje, które redukują czas pracy, najczęściej mają świetne, konkurencyjne gospodarki i zadowolone społeczeństwo, np. Skandynawowie. To dowód, że ten model działa. Wyjątkiem są kraje biedne, które charakteryzują się niską efektywnością gospodarki, niskim zaawansowaniem technologicznym oraz brakiem automatyzacji i robotyzacji procesów gospodarczych, dlatego potrzebni są ludzie, zaangażowani w dużym wymiarze czasowym - przekonuje.

- Społeczeństwo francuskie jest bardzo świadome i dba o prawa pracownicze. Poza tym dla Francuzów wartości pozamaterialne - jak wolny czas, czy obcowanie z kulturą są bardzo ważne, a krótszy czas pracy służy pielęgnowaniu tych wartości i jest dodatkową motywacją do podnoszenia efektywności - mówi prof. Stanisław Mazur.

W praktyce bywa różnie.

Obiektywnie trudno o jednoznaczne oceny

Prof. Joanna Nowicka wielokrotnie rozmawiała z uczelnianymi sekretarkami, których zarobki - jak na francuskie realia - określa jako skromne.

- Mówiły, że chętnie by skorzystały z większej ilości wolnego czasy, ale ich na to nie stać. Można pójść na spacer, czy do muzeum, ale dodatkowe kursy służące rozwojowi osobistemu, czy remont mieszkania ze względu na finanse nie wchodzą w grę - opowiada.

- Doszliśmy do muru, kiedy rzeczywistość okazała się bardziej złożona, niż zamierzenia polityczne. Wobec tego, kiedy rząd Sarkozy'ego postanowił, że nie opodatkuje dodatkowych godzin pracy, to u nas na uniwersytecie wszyscy się na nie rzucili. To pokazało, że Francuzi byli skłonni więcej pracować, jeśli się im za to dobrze płaciło - stwierdza.

Jednak jeśli spytać Francuzów, jak oceniają skrócenie godzin pracy, w większości będą chwalić to rozwiązanie, mówiąc, że przecież lepiej pracować mniej.

Świadczą o tym sondaże.

- Co innego, jeśli spojrzymy na badania na temat efektów tej reformy, które robiły zarówno środowiska prawicowe, jak i lewicowe. Obiektywna odpowiedź jest taka, że to kwestia niezwykle złożona i że nie można odpowiedzieć jednoznacznie, czy reforma okazała się dla Francji korzystna, czy też nie. Wiele zależy choćby od branży - mówi badaczka z CY Cergy Paris Université.

Efekty skrócenia pracy zależą od jej charakteru i mogą się bardzo różnić pomiędzy sektorami gospodarki. Łatwiej ocenić je w pojedynczej firmie niż w całym kraju.

Jednak dowody wskazują, że w krajach lepiej rozwiniętych gospodarczo, gdzie pracuje się mniej, lepiej się żyje. "Better Life Index", przygotowany przez OECD, dowodzi, że Francuzi umieją całkiem nieźle godzić życie zawodowe z życiem prywatnym i rodzinnym.

Pod względem work-life balance (stan równowagi pomiędzy pracą a życiem prywatnym - red.) Francja uplasowała się na szóstym miejscu, wśród 40 państw.  Co więcej, pod względem liczby godzin przeznaczonych na wypoczynek i dbanie o siebie Francuzi są drudzy.

Te wyniki nie dziwią moich rozmówców. - Myślę, że to przede wszystkim zasługa kultury Francuzów. Jest ogromna różnica między matką Polka a matką Francuzką. Pierwsza często akceptuje poświęcanie się dla wychowania dzieci i nie dba o swoje osobiste potrzeby, druga nie zrezygnuje tak łatwo ze swojego wyglądu, czasu na relaks, czy hobby. Poza tym Francuzi starają się realizować także poza pracą. W modelu francuskim istnieje przekonanie, że życie wyłącznie w kieracie pracy jest cechą społeczeństw dorabiających się, a Francja już dawno przeszła ten etap - stwierdza prof. Joanna Nowicka.

We Francji coraz mniej osób akceptuje kierat określany potocznie przez Francuzów jako: métro, boulot, dodo co znaczy metro, robota, spanie.

Psycholog prof. Anna Zalewska z SWPS uważa, że skrócenie czasu pracy niewątpliwie może pozytywnie wpływać na nasz dobrostan. Pod warunkiem że ludzie rzeczywiście będą chcieli takiej zmiany.

- W wielu krajach już wprowadzano różne formy uelastycznienia czasu pracy, np. pracujemy, tyle samo godzin w tygodniu, ale w ciągu czterech dni. Zresztą to jest możliwe także w Polsce. Na wniosek pracownika, za zgodą pracodawcy można pracować mniej niż 5 dni w tygodniu, ale musi to być w sumie 40 godzin - mówi prof. Zalewska, badająca m.in. rolę właściwości osobowości i środowiska w postrzeganiu równowagi praca-rodzina.

- W Japonii, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii badano, jak uelastycznienie czasu pracy wpływa na stan przedsiębiorstw. Okazało się, że po skróceniu czasu pracy w Japonii do 4 dni po 8 godzin, obserwowano wzrost wydajności aż o 40 proc. i spadek kosztów energii o około 23 proc. Z kolei w Hiszpanii i Nowej Zelandii badano, jak zmiana wpłynęła na pracowników. Deklarowali oni, że pracując 32 godziny tygodniowo, doświadczają mniejszego stresu. Rzadziej zgłaszano też symptomy wypalenia zawodowego, a pracownicy sygnalizowali, że odczuwają większą równowagę między pracą a rodziną - opowiada badaczka z SWPS.

- To oznacza, że każda forma skracania pracy może być dla pracownika korzystna, bo daje mu więcej wolnego czasu. Badania pokazują, że wykorzystuje on ten czas nie tylko na odpoczynek, ale poświęca go także rodzinie lub na rozwój osobisty. Stres i wypalenie powodują negatywne skutki zdrowotne, więc poprawia się nasze zdrowie. Rosną też szanse samorealizacji - dodaje.

Ekspertka podkreśla jednak, że spełniony musi być podstawowy warunek - pracownicy muszą akceptować tę zmianę. Kluczowe są też zarobki. Jeśli krótszy czas, będzie oznaczał niższą pensję, efekt będzie odwrotny. - Jeśli takie rozwiązanie wprowadzimy "na siłę" i będzie się  ono wiązać z niższymi płacami, to uzyskamy odwrotny efekt. Zamiast zwiększyć dobrostan, zmniejszy się poczucie bezpieczeństwa, a wzrośnie niezadowolenie i lęk o przyszłość - tłumaczy.

Wiele zależy także od charakteru i różnic indywidualnych. - Niektórzy celowo wybierają zawody, gdzie pracuje się 12 godzin i ma 24 godziny odpoczynku. Są też osoby, które realizują siebie głównie przez pracę, dlatego skrócenie czasu pracy może być dla nich niekorzystne - zwraca uwagę.

- Sądzę, że zmiany powinny iść w kierunku uelastyczniania czasu pracy i dawania wyboru - podkreśla.

Jedni będą woleli krótsze obciążenia i systematyczne (siedem godzin w tygodniu). Inni wybraliby skondensowanie 35 godzin w czterech dniach. Czas pokaże, czy ten wybór będzie możliwy także w Polsce.

- Gospodarka francuska w pewnych segmentach jest lepiej rozwinięta od polskiej. Jest też bardziej zautomatyzowana i bardziej konkurencyjna. Jednak Polska staje się coraz bogatszym krajem - abstrahując od aktualnych trudności gospodarczych - a to oznacza, że nasz system wartości się zmienia. Wchodzimy w fazę kultury postmaterialnej, w której praca nadal jest ważna, ale przestaje być kluczowym czynnikiem myślenia o naszym funkcjonowaniu - konkluduje prof. Stanisław Mazur.