Reklama

Dwóch chińskich mędrców wybrało się wiosną nad wodę. Była piękna pogoda, świeciło słońce. Kiedy stanęli na mostku, jeden z nich powiedział: - Zobacz, jak pięknie. Wiosna, ptaki śpiewają, kwiaty kwitną, nawet rybki wyskakują z wody, bo są szczęśliwe. 

Drugi odparł: - A skąd ty wiesz, że one wyskakują z wody, bo są szczęśliwe? Przecież nie jesteś rybką.

Reklama

- Ten drugi miał tysiąc procent racji. Ryba wyskakuje z wody kiedy: jest w niej niedobór tlenu, próbuje się pozbyć pasożytów lub ucieka przed drapieżnikiem - zauważa Radosław Ratajszczak, prezes wrocławskiego ogrodu zoologicznego. - Żadne z tych zachowań nie mieści się w kategorii szczęśliwości - podkreśla.

"Nie ma miernika szczęśliwości"

Jego zdaniem ludzie patrzący na małpę w zoo i jedynie po jej zachowaniu na wybiegu twierdzący, że jest smutna, nadużywają swoich zdolności interpretacyjnych. - Żeby stwierdzić, czy zwierzę jest smutne, czy szczęśliwe na swój sposób, czy zadowolone, wymaga to bardzo szczegółowych badań. I nadal nie mamy tej metody - mówi Ratajszczak.

- Nie potrafimy u człowieka określić, czy jest szczęśliwy, czy nie. Nie ma miernika szczęśliwości. Jakiegoś urządzenia, do którego go podłączymy i powiemy: "On jest na 75 proc. szczęśliwy". I czy to jest dużo, czy mało - mówi szef wrocławskiego zoo i dodaje:

Można wierzyć w to, co mówi dyrektor najstarszego zoo w Polsce, nie tylko dlatego, że jest z wykształcenia biologiem, ale przede wszystkim dlatego, że pracuje w ogrodach zoologicznych od 1981 r., a pokochał je, będąc siedmiolatkiem. - Widziałem wszystkie zmiany, jakie następowały w ogrodach. Bardzo je doceniam i staram się, by nasze zoo było w ich czołówce.

Nielegalne i ku uciesze gawiedzi

Wspomniane wcześniej nagrania i zdjęcia lwów z Sany komentuje: - Takie ogródki, jak w Jemenie czy innych krajach, nie spełniają funkcji ogrodów zoologicznych. Bardzo wiele z nich trzeba zamknąć i to w najbliższym czasie. Są tylko miejscem pokazywania dzikich zwierząt ku uciesze gawiedzi, a najczęściej - po prostu - przynoszą zysk.

Ratajszczak dodaje, że dotyczy to także niektórych ogrodów w Polsce. - Wciąż powstają nowe, choć około stu nie ma licencji, czyli są nielegalne. Nikogo to nie obchodzi. Posługują się kłamstwem, różnymi dziwnymi metodami, żeby przyciągnąć ludzi.

Podaje przykład. W ogrodach należących do europejskiego stowarzyszenia przed wielu laty podjęto decyzję, żeby nie prowadzić hodowli selektywnej pod kątem rzadkich okazów. - Czyli np. nie hodować białych tygrysów, białych lwów, bo to zwierzęta bardzo silnie zimbredowane, czyli z chowu wsobnego. Nie są naturalne, są krzyżówkami wielu podgatunków czy gatunków.

Kwalifikowane ogrody zoologiczne nie przestrzegają zasad. - Nie ma to sensu ochroniarskiego, ponieważ my dążymy do zachowania nie samego zwierzęcia tylko jego genów, które są bezcenne.

Ratajszczak przekonuje, że jeżeli zwierzęta będą musiały wrócić do natury i - przede wszystkim - będą mogły wrócić, one muszą być takie, jak wtedy, kiedy zostały stamtąd zabrane, najbliższe temu, a nie selektywnie hodowane, "żeby były coraz bielsze". - Jeżeli urodzi się przypadkiem, będzie mutacja biała, on jest traktowany jak każdy inny. Nikt nie będzie kojarzył brata z siostrą, żeby osiągnąć tę białość. Tego nam nie wolno. A jest w Polsce ogród, który na tym buduje cały swój image i to przy wsparciu mediów. Kłamiąc, że oni uczestniczą w jakimś programie hodowlanym. Nie ma czegoś takiego. Po prostu nie istnieje. To jedno wielkie kłamstwo.

Prezes zoo z Wrocławia przypomina również, że utrzymywanie podejrzanych placówek odbywa się kosztem zwierząt. - Wiadomo, na czym się oszczędza. Na zwierzętach. Póki one żyją, to żyją, jak nie, to się kupi nowe, bo nadal istnieje handel, w który poważne ogrody nie są zaangażowane. My ani nie kupujemy, ani nie sprzedajemy zwierząt. Zwierzęta są nam przekazywane w programach koordynowanych, w programach hodowlanych. Koordynator decyduje, co się ma rozmnożyć, gdzie, sprawdza warunki itd.

- Widziałem ponad 650 ogrodów na całej kuli ziemskiej. Widziałem takie, z których wychodziłem z wielkim obrzydzeniem. Nie było ich wcale mało. Widziałem ogrody dysfunkcyjne, które nie działają w zakresie ochrony, nauki ani edukacji, która tam jest fatalna, nieprawdziwa, kiepskiej jakości. Takie ogrody też są - przyznaje szef wrocławskiego zoo, pytany o lwy z Jemenu.

Ogrody zoologiczne to nie zunifikowana całość. - Są ogrody dobre i złe, jak w każdej innej dziedzinie. Każda instytucja gromadzi jakąś liczbę ludzi, którym po części nie przeszkadza, w jakich warunkach są trzymane zwierzęta i - przede wszystkim - po co.

Zdaniem Ratajszczaka "poważne ogrody zoologiczne, wypełniające wszelkie dyrektywy Unii Europejskiej, są nieodłącznym elementem ochrony bioróżnorodności na Ziemi".

Zoo jak disco polo

Wrocławskie zoo jest zrzeszone m.in. w Europejskim Stowarzyszeniu Ogrodów Zoologicznych i Akwariów (European Association of Zoos and Aquaria - EAZA) - należy do niego ok. 350 ogrodów Starego Kontynentu. W Polsce, oprócz ogrodu wrocławskiego, w EAZA zrzeszonych jest jeszcze 11 innych placówek. - To czołówka, która ma placet bycia ogrodami zoologicznymi. Pozostałe to instytucje istniejące dlatego, że ludzie chcą zwierzęta oglądać. To tak, jak z poważną muzyką symfoniczną i disco polo. Są grupy chcące słuchać jednego, ale są i tacy słuchający to drugie. Z ogrodami zoologicznymi jest tak samo - niestety.

Ratajszczak zauważa jednocześnie, że pytanie o szczęśliwość zwierząt trzymanych w ogrodach, czy też może jej brak, zawiera pułapkę. - Życie w naturze to także głód, brak wody, susze, kłusownictwo, inne drapieżniki, choroby. Tam nie ma opieki weterynaryjnej. To, co zachoruje, musi zostać zjedzone lub zginąć w męczarniach. Miejmy rozsądny pogląd na to - apeluje.

Jedną z najważniejszych funkcji pełnionej obecnie przez ogrody zoologiczne jest zachowanie ginących gatunków. - Mówienie, że byłoby im lepiej (zwierzętom z zoo) na wolności, to czysta demagogia.

Prezes wrocławskiego zoo wskazuje na fakt, iż w całej Afryce przetrwało niespełna 200 tys. lwów. - To ogromny kontynent o wielkich zasobach, wspaniałych parkach narodowych. To są wyspy, w których żyją pewne populacje lwów. Niestety, one również giną, nawet w takim parku jak Krugera, który jest rewelacyjny, ogromny. Tam notowany jest w tej chwili ogromny spadek liczebności lwów. Więc wypuszczenie ich do środowiska nie ma sensu.

"Nie pokazujemy zwierząt za wszelką cenę"

Przypomina też o problemie, jaki stanowi kłusownictwo, zajmowanie terenów łowieckich lwów, na których kiedyś żyły antylopy. - One oczywiście z konieczności będą polować na zwierzęta domowe i wtedy trzeba je likwidować. To jest problem ogólnoświatowy, dotyczący wszystkich drapieżników.

- Lew północnoafrykański, ten, którego znaliśmy z aren rzymskich, już nie istnieje. Zamieszkiwał całą Afrykę, z wyjątkiem najgłębszych pustyń, po północ Maroko, Algierię, Tunezję - tam wszędzie były lwy. Przez Bliski Wschód po Turcję, dzisiejszy Iran, Afganistan aż po Indie. Została jedna jedyna populacja lwa indyjskiego w lesie Gir stanie Gujarat w Indiach. Pozostałe wytępiono - opowiada o problemie dotyczącym możliwości zachowania w naturze króla sawanny.

Ratajszczak zauważa, że proces wymierania dotyczy nie tylko lwów, ale przede wszystkim zwierząt mniejszych. Takich, o których mało się wie i mało mówi. Dlatego ogrody zoologiczne prowadzą hodowle zachowawcze. Prawie każdy gatunek występujący w kwalifikowanych ogrodach zoologicznych podlega koordynacji.

- Mamy ogólnoświatowy system rejestracji danych o zwierzętach z siedzibą w Minnesocie. Każde zwierzę, które u nas się urodzi, żyje, wyjeżdża, przyjeżdża lub umiera, jest tam zarejestrowane. Koordynator ma wszystkie dane i decyduje, które pary będą się mnożyć, które nie, ile ma ich w ogóle być. Planowanie sięga 30 lat, przewidując ewentualne introdukcje lub nie, w zależności od sytuacji - wyjaśnia i dodaje: 

Zwierzęta między ogrodami przekazywane są całkowicie bezpłatnie. - Też nie na zasadzie wymiany - ja ci dam nosorożca, daj mi żyrafę. Ja ci daję nosorożca, ponieważ koordynator powiedział, że ty go potrzebujesz, a populacja potrzebuje, żeby ten nosorożec rozmnożył się w innym ogrodzie. I nic nas nie obchodzi, że to zwierzę wyjechało, a może za 30 lat, kiedyś tam coś od nich dostaniemy, albo i nie. To nie ma znaczenia. My nie pracujemy dlatego, żeby pokazywać te zwierzęta za wszelką cenę.

Talibowie i skórki z manula

Ogrody zoologiczne, wrocławski również, uczestniczą w ochronie gatunków w ich naturalnym środowisku. - Zawsze wolę oglądać zwierzęta w naturze. Pracowałem i pracuję nadal w Wietnamie nad ochroną endemicznych gatunków tam występujących. Takie działania wspiera właśnie nasz ogród - mówi prezes Ratajszczak.

Wrocławskie zoo corocznie przeznacza ok. miliona złotych na projekty związane z ochroną najbardziej zagrożonych gatunków na Ziemi - od Paragwaju, przez Brazylię, Senegal, Kongo, RPA, Kazachstan, Indie, Wietnam, Laos, Indonezję, Filipiny po Australię. Ale także w Polsce, gdzie podejmowane są próby ochrony żółwi błotnych.

 - Tylko w Afganistanie nic nie robimy, bo tam nie ma z kim. Manula stepowego, który tam prawdopodobnie występuje, chronimy w Mongolii i Nepalu. W Afganistanie nie ma jednak mowy o żadnej ochronie przyrody w tej chwili, bo tam nawet ludzi nie potrafimy ochronić.

Joanna Kij, st. specjalista ds. marketingu we wrocławskim zoo, przyznaje, że choć ogród współpracuje z projektem ochrony manula w 12 krajach ich występowania, to "Afganistan został odwieszony na haczyk". - Nikt tam nie pojedzie, nikt nie będzie narażał życia, żeby realizować projekt. A - niestety - najprawdopodobniej talibowie będą do zwierząt strzelać i obdarowywać się skórkami z nich.

"Świat zwariował"

Prezes Ratajszczak ze smutkiem obserwuje, jak rozwija się ludzkość. Zauważa, że są kraje, które są w wiecznym stanie wojny, jak Kongo, gdzie toczy się bitwa m.in. o kobalt wykorzystywany do produkcji akumulatorów w autach elektrycznych, smartfonów i laptopów. - Kongo jest takim tyglem, w którym cały czas wszystko się dzieje wojennie. Wojna w Kongo toczy się również o zasoby drzewne. To wszystko pod hasłem naszego rozwoju.

Zwraca uwagę, że kiedy wszyscy patrzyli, jak płonęła katedra Notre-Dame, "która wcale nie jest taka stara", to nazywano to "bestialstwem i wielką stratą". - Natomiast jak ktoś wycina milion hektarów lasów w Kongo, to to się nazywa postęp. Świat zwariował.

Przekształcamy przyrodę niepostrzeżenie. Przez nasze działania, przez ograniczanie zwierząt do wysp. I tam następują takie procesy. To bardzo niepokojące. W tej chwili pracujemy np. nad budową na Borneo w Indonezji tzw. korytarzy dla orangutanów. W wyniku zajmowania ogromnych terenów pod plantacje palm olejowych, które nie są miejscem przebywania orangutanów, ich populacje są od siebie izolowane - kończy wątek.

"Czasami trzeba tzw. dobre serce wyłączyć"

Prezes zoo i naukowiec w jednej osobie podkreśla także edukacyjny wymiar istnienia ogrodów zoologicznych. - Jeżeli my teraz nie wyedukujemy społeczeństwa, żeby inaczej podeszło do konsumpcyjnego stylu życia, do ochrony przyrody, do zwierząt - nie pojedynczych osobników - to nikt tego nie zrobi.

Dbanie przez ludzi o pojedyncze zwierzęta określa swoistym paradoksem współczesności. - Ostatnio jedna z kobiet sprowadziła do Anglii alpakę, zwierzę hodowane w Peru na wełnę i mięso. Sprowadziła supersamca z Nowej Zelandii, nazywał się Jeronimo. Zapomniała, że wszystkie zwierzęta sprowadzane do Anglii podlegają trzymiesięcznej kwarantannie i testom. I alpaka ma pozytywny test na gruźlicę bydlęcą. To choroba zwalczana z urzędu, bo mamy swoje krowy i to jest dla nich niebezpieczne, a to choroba nieuleczalna u dzikich zwierząt. Decyzja weterynarza mogła być tylko jedna - likwidacja. Zwierzę hodowlane, no trudno. Kobieta nie potrafiła się z tym pogodzić. By ratować alpakę w ciągu tygodnia zebrała 100 tys. podpisów i wysłała je do premiera Borisa Johnsona. Gdzie tu sens? W tym samym czasie na świecie giną tysiące zwierząt w wyniku kłusownictwa, głodu, zajmowania ich środowisk. Nikogo to nie obchodzi.

Podaje też inny głośny przykład, z Polski, kiedy na granicy z Białorusią zatrzymano transport tygrysów. Zmierzały z Włoch do Rosji. Podkreśla, że cała sprawa zaczęła się przede wszystkim od błędów urzędników we Włoszech, którzy jego zdaniem ponoszą pełną odpowiedzialność za to zdarzenie. - Żaden lekarz weterynarii w UE nie miał prawa zaaprobować warunków transportu. On nie miał prawa tego podpisać, to przestępstwo. Tymczasem tygrysy przejechały przez niemal całą Europę i nikogo to nie obchodziło. Dopiero, jak znalazły się na naszej wschodniej granicy, to znaleźli się obrońcy zwierząt. Jechały z szemranego pocyrkowego zoo do szemranego przedcyrkowego zoo w Rosji. Przy tej okazji wybuchła ogromna medialna hupca. Myśmy też dostali po uszach, bo nie chcieliśmy tych tygrysów przyjąć. Ale przyjęcie ich do naszego zoo oznaczałoby pogorszenie warunków dla mieszkających już u nas tygrysów sumatrzańskich, które są w programie hodowlanym, a których w naturze zostało 200. Trzeba wybierać. Albo to, albo to.

Zauważa, że w tym samym czasie, kiedy tych nieszczęsnych sześć tygrysów, o których - przyznaje - mówi brzydko mieszańce, stało na granicy i zbierano fundusze na ich ochronę, zachowanie przy życiu, to w Laosie skłusowano ostatnie dwa tygrysy. - I nie było paru tysięcy euro, żeby zrobić tam park narodowy, żeby sfinansować patrole. Nikogo to nie obchodziło, bo one są daleko w jakimś Laosie. Jak to wyważyć? Co jest priorytetem? Dla nas ochrona tygrysów sumatrzańskich, a nie zajmowanie się czymś, czym powinny zajmować się rządy, bo za to im się płaci z naszych podatków.

Ratajszczak broni swojej decyzji o odmowie przyjęcia tygrysów, podkreślając, że zoo nie może zajmować się azylowaniem zwierząt. - Nie jest dla nas radością, że nagle pojawią się u nas dwa tygrysy mieszańce, bo istnieje niebezpieczeństwo hybrydyzacji i wtedy nie moglibyśmy już brać udziału w programie hodowlanym. Musimy coś wybrać, taki jest świat.

- Czasami trzeba to tzw. dobre serce wyłączyć i mieć także rozum. Mamy przy zoo fundację DODO, która nie zajmuje się pojedynczymi zwierzętami, bo nie ma to sensu. Pojedyncze zwierzęta są bardzo ważne, musimy dbać o dobrostan pojedynczego zwierzęcia. Natomiast cel jest inny - zachowanie gatunku - argumentuje.

"Ludzie nie rozumieją przyrody"

Walkę o życie pojedynczych zwierząt za wszelką cenę ocenia jako naiwne traktowanie szkodzące ochronie gatunków. - Ludzie nie rozumieją przyrody. Przyroda polega na przetrwaniu najlepiej przystosowanego. A to może być tylko wtedy, kiedy zwierzę ma zasób genów pozwalających mu to zrealizować. Musimy dążyć do tego, żeby nasze zwierzęta mogły zrealizować swoje naturalne potrzeby życiowe, czyli wspinanie się, ukrywanie, wchodzenie na drzewa, życie w stadzie, w strukturze socjalnej właściwej. I danie im możliwości wyboru, czy chcą być na ekspozycji (w zoo), czy chcą się gdzieś schować. My to promujemy. Myślę, że te zwierzęta, większość z nich, są szczęśliwe.

Biolog przypomina, jaka jest przyroda na przykładzie ptaków. - Mówi się, że są ptaki wolne. Ale one nie są latające dlatego, że tak lubią. Latają, bo muszą. Taki jerzyk musi zasuwać na południe Afryki, 80 proc. z nich ginie po drodze. To ogromny wysiłek. Mówmy też o tym, bo tworzymy disneylandyzację świata. W filmach rekiny przyjaźnią się z innymi rybami, lwy nie jedzą nic, tylko steki. Tworzymy jakąś dziwną otoczkę tego, że wszystko żyje w naturze szczęśliwie od urodzenia do późnej starości. Guzik prawda. Natura jest mądra, ona sama reguluje. My jako gatunek wyzwoliliśmy się z tej regulacji poprzez opanowanie ognia, domy, ubrania i produkcję żywności. Wyzwoliliśmy się od tych czynników naturalnych. Choć teraz koronawirus pokazał nam, że nie do końca.

Radosław Ratajszczak bez owijania w bawełnę mówi też o podejmowaniu trudnych decyzji, eutanazji, która w wielu przypadkach jest dla zwierząt lepsza. - Jaki jest komfort życia pieska rasy, która w wyniku hodowli wsobnej w wieku 5, 6 lat ma dysplazję bioder? Hodujemy je sobie, wystawy są, pieski nagrody zdobywają, są u groomera codziennie, a choroba się rozwija, bo jest genetyczna. Takiemu pieskowi amputuje się później łapki i doczepia wózek, "żeby był szczęśliwy". Czy on jest szczęśliwy? Ja nie wiem. A na koniec właściciel wypcha go sobie i postawi w salonie, bo nie może się z pupilem rozstać. To są już patologie, ale to się rozwija. Jestem biologiem z serca, z wykształcenia i to jest coś, czego nie mogę pojąć.

- W naturze jest tak, że rodzi się 15 likaonów, czasem jedynie dwa z nich dorastają do samodzielności. Normalka. A my ingerujemy, ratujemy każde zwierzątko bez łapki, bez skrzydełka. Po co? To nie jest cel, to nic nie zmienia. Powoduje jedynie, że my czujemy się lepsi, ale czy zwierzę jest przez to szczęśliwe?