Reklama

Nie było przed nią panny młodej, którą oglądałby cały świat. W sukni z jedwabiu w kolorze kości słoniowej, zdobionej ręcznie koronką i dziesięcioma tysiącami pereł, wyglądała olśniewająco. Ośmiometrowy tren, śnieżnobiały welon, a w uszach długie diamentowe kolczyki należące do matki panny młodej dopełniały reszty stroju.

Ceremonia ślubna odbyła się w londyńskiej katedrze św. Pawła. Wzdłuż trasy przejazdu pary młodej zgromadziło się ok. 600 000 osób, a porządku pilnowało ponad 6000 policjantów. Wśród 3000 zaproszonych gości byli europejscy monarchowie i szefowie państw, w tym ówczesna premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher oraz pierwsza dama USA.

Reklama

Dzień ślubu księcia Walii, Karola i Diany Spencer - 29 lipca 1981 roku - ogłoszono w Wielkiej Brytanii świętem narodowym. Ludzie wiwatowali na widok książęcej pary, inni tańczyli na londyńskich ulicach. "Ślub stulecia" na ekranach telewizorów oglądało ponad 750 mln widzów na świecie. Na pana młodego nikt specjalnie nie patrzył, bo oczy wszystkich skupione były na jego wybrance.

- Po raz pierwszy od 300 lat następca tronu poślubił Angielkę - komentowała stacja BBC.: "Widać, że to małżeństwo z miłości" - ocenił prowadzący relację dziennikarz. Z pewnością wierzył, w to, co mówił.

Kamera rzadko pokazywała księcia Karola. Z perspektywy dzisiejszej wiedzy o jego uczuciach, widać jednak, że z trudem znosił przedstawienie, do udziału, w którym został zmuszony. Na twarzy księcia gościł przyklejony, nerwowy uśmiech, podczas gdy jego świeżo poślubiona małżonka promieniała - naprawdę wyglądała na szczęśliwą.

- To widok niczym z baśni. W tym miejscu baśń zwykle kończy się słowami: I żyli długo i szczęśliwie - dorzucił jeszcze komentator. Jak wiemy, w tym wypadku było odwrotnie, a nieszczęśliwy związek bez happy endu, z baśnią nie miał nic wspólnego. Po zakończeniu ceremonii ślubnej pokazały się surowe, częściowo zasłonięte nagrania, przedstawiające parę królewską przybywającą do tylnych drzwi Pałacu Buckingham, całkowicie pozbawioną uśmiechu i bliskości. Chwilę potem miał miejsce publiczny pocałunek na balkonie, na który czekali wiwatujące tłumy przed pałacem. Show must go on, nawet jeśli młoda księżniczka nie wie jeszcze, że bierze w nim udział.

To wszystko pokazuje nam nakręcony w przypadającą 31 sierpnia 25 rocznicę śmierci księżnej Diany, wchodzący właśnie do kin dokument twórców "Sugar Mana" pt. "Diana. The Princess". Wyreżyserowany przez Eda Perkinsa film różni się od wszystkiego, co dotąd nakręcono o Dianie Spencer. Przede wszystkim składa się w całości z materiałów archiwalnych, pochodzących z lat 80. i 90., pozbawiony został gadających głów, a nawet narratora, który porządkowałby nasze myśli. Materiały wykorzystane w montażu składają się bowiem na historię, którą reżyser chciał opowiedzieć. To, co łączy je w całość, to swoista groteskowość - zarówno media, opinia publiczna, jak i sama rodzina królewska, wszyscy obwiniający się nawzajem o śmierć Diany, wypadają w nim równie pokrętnie i niekorzystnie.

 Samemu filmowi najbliżej do oscarowej "Amy" Kapadi i również robi na widzach piorunujące wrażenie. Dorównuje innemu dokumentowi o Dianie Spencer, nakręconemu na podstawie książki Andrew Mortona "Diana. Własnymi słowami". Te dwa filmy dają nam w miarę pełen obraz życia księżnej Walii, "najbardziej nieszczęśliwej księżniczki na świecie", jak napisał o niej Morton.

Prawie jak Winston Churchill

Jej fenomenu w Wielkiej Brytanii nie da się porównać z niczym i nikim innym. Na sporządzonej na początku XXI wieku liście "100 najwybitniejszych Brytyjczyków wszech czasów" zajmuje trzecie miejsce - po Winstonie Churchillu i Isambardzie Brunelu - konstruktorze statków i mostów. Wyprzedza nawet Karola Darwina, Williama Szekspira, a wreszcie królową Elżbietę I. Gdy w 10. rocznicę jej śmierci lewicujący "The Independent" zapytał: "Czym średnio bystra przedszkolanka, która wyszła za księcia, zasłużyła sobie na kult i nabożeństwa żałobne, jakimi nie honorowano w Anglii nawet monarchów", podniosły się głosy oburzenia. Brytyjczycy są bowiem zdania, że swoją dobrocią i naturalnością uratowała chwiejącą się wówczas w posadach monarchię.

Przypadek sprawił, że Diana zmarła tego samego dnia, co Matka Teresa z Kalkuty, którą zresztą miała okazję poznać. Tyle tylko, że odejścia noblistki niemal nie zauważono, bo informacja o śmierci księżnej przysłoniła ją bez reszty.

  Po 25 latach, jakie właśnie mijają od jej tragicznej śmierci w wypadku samochodowym, którym jechała z miliarderem Dodim Al-Fayedem, jej kulisy wciąż są niejasne. Co jakiś czas na jaw wychodzą kolejne, nieznane okoliczności, a liczba teorii spiskowych narosłych wokół tragedii przyprawia o zawrót głowy. W 2017 roku 80-letni agent brytyjskiej służby bezpieczeństwa miał przyznać się do... zamordowania księżnej Diany, twierdząc, że otrzymał zlecenie od królewskiej rodziny. I choć okazało się to bzdurą, podobnych informacji pojawiały się dziesiątki.

Stąd teoria, że nie był to jedynie tragiczny wypadek, lecz za śmiercią księżnej stoi mroczna tajemnica, której świat nie powinien poznać. Tajemnica, która przypieczętowała jej legendę.

Książę z bajki?

Nie była pierwszą panną Spencer, na którą Karol zwrócił uwagę - wcześniej spotykał się z jej starszą siostrą Sarah, błyskotliwą, świetnie wykształconą. Związek rozpadł się jednak po wypowiedziach dziewczyny, która nie była w nim zakochana. Wówczas przeniósł zaloty na Dianę.

 Miała 19 lat i choć trudno w to uwierzyć - żadnych doświadczeń z mężczyznami. Atrakcyjna, ale nieśmiała, czekała na pierwszą, wielką miłość, gdy zaczął się nią interesować 13 lat starszy, 32-letni wówczas Karol. Pełna kompleksów z powodu braku matury, którą oblała, miała się za nie dość dobrą dla następcy tronu. A jednak królowa uznała Dianę Spencer - anglikankę, dziewicę, wysoko urodzoną, ładną i uległą, za idealną kandydatkę na księżną Walii. Dodatkowym atutem był fakt, iż nie miała wcześniej partnerów - nie było komu sprzedawać plotek na jej temat.

Wrażliwa dziewczyna szybko zakochała się w księciu, który imponował jej wiedzą, obyciem i pozycją. Naiwnie brała jego zabiegi i komplementy za dowód uczuć. Po latach, gdy jej małżeństwo leżało w gruzach, mówiła Andrew Mortonowi, autorowi książki "Diana. Moja historia":"Karol wyglądał na wręcz zaślepionego z miłości. Dziś wiem, że to nie było prawdziwe uczucie". Pięć miesięcy po tym, jak zaczęli się spotykać, przyjęła jego oświadczyny.

"Przywykliśmy już, że w dzisiejszych czasach, w zachodnim społeczeństwie, ludzie pobierają się z miłości. Ale rodziny królewskiej to nie dotyczy" - napisał Morton. Wiele lat później Karol wyznał, że to ojciec, książę Filip, zasugerował mu małżeństwo z Dianą, wręcz je wymusił. Karol był już pod taką presją, że zaczął poważnie myśleć o ożenku. Potencjalne kandydatki z artystycznego światka wykruszyły się z braku arystokratycznego pochodzenia, a na Camillę Parker-Bowles,(wtedy jeszcze pannę), nie zgadzała się królowa. Ponoć dlatego, że nie była dziewicą. Kiedy poślubiła Bowlesa, Karol także zaczął szukać żony. Zwłaszcza że ojciec, o którego skokach w bok wiedział cały dwór, powiedział mu: "Jeśli twoje małżeństwo nie wyjdzie, zawsze możesz wrócić do kochanki za jakieś pięć lat". Jak wiadomo, wrócił niemal zaraz po ślubie.

Jest w filmie "Diana. Princess" ironiczna scena, w której komentujący zakulisowe detale ślubu dziennikarz, uspokaja: "Eskorta odbywa się pod dowództwem podpułkownika Andrew Parkera-Bowlesa. Karol i Diana odwiedzali ich w Wiltshire dwukrotnie w tym roku. Są więc wśród przyjaciół".

Oczywiście, wtedy nikt nie wiedział o romansie Karola i Camilli. Po latach ta wypowiedź pokazuję ironię i okrucieństwo losu, jaki przypadł w udziale nowożeńcom, przede wszystkim zaś Dianie. A przecież były "znaki", które komuś mniej naiwnemu, dałyby do myślenia. Jak słynny wywiad dla BBC, w którym parę zapytano wprost: "Jesteście bardzo zakochani?". W odpowiedzi Diana wypaliła: "Oczywiście, tak bardzo go kocham!", by usłyszeć z ust narzeczonego: "Cokolwiek miłość znaczy".

Koniec złudzeń

W dokumencie Perkinsa tempo wydarzeń jest zawrotne. Od ślubu przeskakujemy więc do narodzin księcia Williama, czyli czerwca 1982 roku. Film pokazuje tłumy Brytyjczyków oblegających szpital, w którym na świat przyszedł przyszły następca tronu. Za moment jednak widzimy, jak po odebraniu żony i dziecka ze szpitala, Karol wymyka się w towarzystwie Camilii na polowanie. Widać już jak na dłoni, że ojcostwo nie jest jego ukochanymi hobby, przegrywa nie tylko z polowaniem, ale i z grą w polo. Ale złudzeń co do uczuć męża Diana pozbyła się znacznie wcześniej - tak naprawdę już w podróży poślubnej, o czym opowiedziała po latach.

Miesiąc miodowy - najpierw w Broadlands, a potem na jachcie, na Morzu Śródziemnym Karol postanowił spędzać z młodą żoną dość oryginalnie. "Druga noc po ślubie, a tu wjeżdżają do pokoju powieści Laurensa van dera Posta, Siedem powieści! Czytał je i musieliśmy je analizować codziennie podczas lunchu. Musieliśmy też zabawiać naszych gości na jachcie, tak więc nie mieliśmy wcale czasu dla siebie" - opowiadała Diana. I chyba o to chodziło Karolowi.

W tym czasie dopadła ją bulimia. "Wszystko, co znalazłam na jachcie, pochłaniałam, a w dwie minuty później zwracałam, za tym szły skoki nastrojów, w jednej chwili byłam szczęśliwa, a w następnej płakałam". Wiedziała już wówczas o Camilli. Stało się tak za sprawą bransoletki, którą przypadkowo znalazła ukrytą w rzeczach Karola. Nie była ona prezentem dla Diany, jak podejrzewała. Na biżuterii widniał napis G&F. To inicjały imion Gladys i Fred - takie pseudonimy nadali sobie Karol i jego kochanka. Od tamtej pory Camilla śniła się jej niemal każdej nocy.

W październiku osamotniona, wycieńczona bulimią po raz pierwszy targnęła się na życie. Próbowała podciąć sobie żyły. Przestraszony Karol zawiózł ją do londyńskich psychiatrów, którzy zaordynowali jej mnóstwo leków, które nie skutkowały. Mąż krytykował przy tym wszystko, co jej dotyczyło. Gdy okazało się, że jest w ciąży i doszły poranne mdłości, usłyszała, że "nie miała ich dotąd żadna kobieta w rodzinie królewskiej". Znów czuła się gorsza. Gdy próbowała rozmawiać o tym z Karolem, odpowiadał: "Nie zamierzam tego słuchać. Jadę na przejażdżkę konną". Ona zaś podejrzewała, że towarzyszy mu Camilla, która też była fanką jazdy konnej. Zrozpaczona, w czwartym miesiącu ciąży, rzuciła się ze schodów. Interweniowała królowa. Karol zlekceważył całe zdarzenie.

Czas między narodzinami Williama i Harry'ego Diana określiła jako "kompletną ciemność". Mówi, że wyparła go z pamięci, bo był bolesny. Pamięta jedynie sześć tygodni przed narodzinami Harry'ego. "Byliśmy blisko, bliżej niż kiedykolwiek przedtem i potem. I w momencie, kiedy Harry się urodził, wszystko minęło. Karol zawsze chciał mieć syna i córkę. Gdy zobaczył dziecko, zawołał: "O Boże, znowu chłopiec", po czym dodał: "I w dodatku jest rudy".

Coś w niej wtedy umarło.

Królowa ludzkich serc

Już pierwsza podróż pary do Australii i Nowej Zelandii przyniosła Dianie gigantyczną  popularność. Wbrew protokołowi, (dwóch następców tronu nie powinno podróżować razem, by chronić linię sukcesji), wybrała się w nią z małym Williamem, nie godząc się na miesiąc rozłąki. W filmie fotograf przyznaje, że zdjęć Karola nikt nie chciał kupić, ale Dianę oglądać chcieli wszyscy. Dokument Perkinsa pokazuje ujęcie, gdy reporterzy rzucają się w pogoń za Dianą, machając do księcia, by nie zasłaniał małżonki. - Przeszkadzam?- z udanym uśmiechem pyta Karol.

 "Książę wie, że zszedł na drugi plan, że ludzie przychodzą oglądać jego żonę" - mówi komentator australijskiej stacji. Swobodny styl bycia Diany i łatwość nawiązywania kontaktów w połączeniu z urokiem osobistym złożyły się na jej popularność. Okazało się, że fenomenalnie odnajduje się jako osoba publiczna.

Karol wygłaszający komplementy pod adresem żony, skwaszony, ale robiący dobrą minę do złej gry przewija się podczas podróży. "Diana to najlepsze co przytrafiło się brytyjskiej monarchii od wieków. Tylko połowa Australijczyków popierała brytyjską monarchię, po jej wizycie ta liczba wzrosła do 80 procent" - komentowały media.

Diana już wówczas mocno zaangażowała się w działalność społeczną. Otworzyła pierwszy w Anglii oddział dla chorych na AIDS i ku przerażeniu męża chodziła odwiedzać jego pacjentów. Brała na ręce zarażone dzieci i przytulała. Odwiedzała także chorych w Harlemie, wzbudzając zdumienie, bo nie pojawił się tam dotąd żaden polityk. W 1989 roku Diana odwiedziła szpital dla trędowatych w Indonezji i została patronką organizacji zajmującej się leczeniem dotkniętych tą chorobą. Dotykała chorych, gdy wielu wierzyło, że można się zarazić przez przypadkowy kontakt. Stąd wziął się przydomek "królowa ludzkich serc". Robiła to z wewnętrznej potrzeby, nigdy na pokaz.

Potrzeba było trzech lat, by czasem chodzący krok w krok za Dianą paparazzi zorientowali się, że księżna i Karol wiodą dwa odrębne życia. Nawet gdy pojawiają się razem, (jak podczas odwiedzin u ofiar powodzi w 1990), to jakby się nie zauważali.

W 1992 roku ujrzała światło dzienne książka Andrew Mortona "Diana. Prawdziwa historia" nazywana przez wielu "najdłuższym pozwem rozwodowym świata". Powstawała bez udziału księżnej Diany, na podstawie wyznania jej anonimowych przyjaciół. Już po rozstaniu z Karolem księżna większość faktów potwierdziła, innych nie chciała komentować. Media nazwały ją wołaniem o pomoc. Świat dowiedział się o Camilli, bulimii, próbach samobójczych, (w sumie były cztery). Morton pokazał outsiderkę traktowaną na dworze po macoszemu.

Perkins pokazuje w dokumencie reakcję Brytyjczyków na sensacyjne informacje, komentarze mediów i zwykłych ludzi z ulicy. Karol nigdy nie był ich ulubieńcem, ale teraz zaczęto mówić, iż nie nadaje się na przyszłego króla. Oliwy do ognia dolała kolejna publikacja tzw. królewskiej taśmy miłosnej będącej transkrypcją "nieprzyzwoitej" rozmowy księcia i Camilli Parker-Bowles.

Wkrótce Diana i Karol ogłosili separację. Rodzina królewska zaczęła robić wszystko, by winą za rozpad małżeństwa obaczyć chorobę Diany - bulimię. Właśnie wtedy księżna uległa namowom Mortona i opowiedziała mu historię swojego życia. Książka "Diana. Moja historia" w nowej edycji, którą z czasem przetłumaczono na 35 języków, stała się absolutnym bestsellerem. Dla księżnej była kropką nad "i", która zamykała jej życie z Karolem.

Nowy początek

Moment, w którym Diana wygrała walkę z bulimią, był dla niej - jak wspomina  - niczym drugie narodziny. Zaczęła urządzać życie bez Karola, choć nie myślała o rozwodzie. Tego, że była dla ich synów wspaniałą matką, nie odmawiał jej nawet Karol, krytykujący żonę niemal za wszystko. W przeciwieństwie do pozostałych synowych królowej włączała się we wszystkie zajęcia chłopców. Po walce z mężem przeforsowała też to, że chodzili oni do "zwyczajnej" szkoły, nie do odizolowanych placówek z internatem. Zaraziła ich miłością do sportu, nade wszystko zaś, pamiętając własne dzieciństwo, okazywała na każdym kroku uczucia i wpajała im, jak ważna to umiejętność.

Szczególna więź łączyła ją z Williamem, wychowanym na następcę tronu. O Harrym mówiła żartobliwie: "cudowne koło zapasowe". Wyglądała przy tym tak pięknie, jak nigdy dotąd. Pewność siebie, jaką zyskała, sprawiła, że zaczęła eksperymentować ze strojami, ścięła krótko włosy, a niebawem została ulubienicą i serdeczną przyjaciółką samego Gianniego Versace’a, który specjalnie dla niej projektował stroje.

Wkrótce księżna na dobre poświęciła się działalności humanitarnej i charytatywnej. W ramach kampanii brytyjskiego Czerwonego Krzyża przeciwko minom lądowym, których ofiarami padali także cywile, udała się do Angoli, gdzie wzięła udział w akcji "Hallo Trust". Jedynym, czego nie była w stanie okiełzać, byli paparazzi, którzy towarzyszyli gromadnie najczęściej fotografowanej kobiecie świata w każdym miejscu na świecie. I niestety, mieli przyczynić się do jej tragedii.

W dokumencie, jak nikt dotąd Perkins pokazuje osaczanie Diany przez media. I rosnącą agresję paparazzich, kompletnie bezkarnych, nieznających granic. Nie było takiego miejsca, w którym by jej nie towarzyszyli fotoreporterzy. Oglądamy kobietę motającą się niczym zwierzę zatrzaśnięte w klatce, osaczone ze wszystkich stron przez polujących na nie myśliwych. I wiemy, że te wstrząsające obrazy, zwiastują nieszczęście.

Miłość i śmierć

Oficjalny rozwód orzeczono w 1996 roku. Po rozstaniu z Karolem popularność Diany jeszcze wzrosła. Ale niektórzy dziennikarze, zwłaszcza królewscy korespondenci stali się wobec niej agresywni, wręcz chamscy, twierdząc, że "skrzywdziła rodzinę królewską", a nawet nazywając ją "potworem". Przede wszystkim dla przypodobania się pałacowi Buckingham.

Już bez tytułu Jej Królewskiej Wysokości, ale z 17 milionami funtów na koncie, zamieszkała z synami w pałacu Kensington. Od kilku lat tabloidy rozpisywały się o jej kolejnych związkach z mężczyznami, których lista nie była krótka. Wtedy też wyszły na jaw jej dwa związki z czasów małżeństwa, gdy gorączkowo szukała wsparcia. Panowie zresztą - zwłaszcza James Hewitt, trener jazdy konnej i jej pierwszy przyjaciel - postanowili podzielić się ze światem szczegółami. Udało się za to księżnej ukryć prawdopodobnie najważniejszego (po Karolu) mężczyznę swojego życia i jak twierdzą przyjaciele - wielką miłość. Nie był nim wcale Al-Fayed - playboy, syn egipskiego miliardera, żyjący z pensji tatusia, ale kardiochirurg, pochodzący z Pakistanu Hasnat Khan. Arystokrata, który wybrał niezależność z dala od rodziny, z obsesją na punkcie wolności.

Poznali się w szpitalu, gdzie Diana odwiedzała chorego przyjaciela i od razu zakochali się w sobie. Ich historię próbował pokazać w nieudanym filmie "Diana" Oliver Hirschbiegel. Hasnat nie radził sobie, gdy prasa zaczęła się nim interesować. Spotykali się potajemnie, ale Diana chciała upublicznić ich związek, czemu był przeciwny. W końcu się rozstali, choć ponoć nie przestała go kochać. Ostentacyjny związek z Al-Fayedem - wedle przyjaciół - miał być wyłącznie obliczony na wzbudzenie zazdrości w Hasnacie. Diana liczyła, że w ten sposób zmieni on zdanie.

Parę minut po północy 31 sierpnia 1997 roku Diana wraz z Al-Fayedem wyszła z paryskiego hotelu Ritz i wsiadła do jego mercedesa. Jak zawsze towarzyszył jej tłum paparazzich, walczących o najlepsze ujęcie. Za kierownicą siedział ulubiony ochroniarz Al-Fayeda z Ritza Henri Paul, po kilku mocnych drinkach. Gnał ulicami Paryża, próbując uwolnić się od natrętów. Rozpędzona limuzyna uderzyła w filar tunelu Alma. Al-Fayed i kierowca zginęli na miejscu. Diana jeszcze żyła, gdy na miejsce wypadku dotarła pomoc. Nawet wtedy, ścigający ich paparazzi robili zdjęcia zmasakrowanego mercedesa i jego pasażerów.

Księżna zmarła kilka godzin później, o czwartej nad ranem, w paryskim szpitalu na skutek ciężkich obrażeń wewnętrznych. Dokument Perkinsa kończy pogrzeb Diany w Opactwie Westminsterskim i widok niekończącego się konduktu żałobnego, ciągnącego się za wiezioną na dachu samochodu trumną. Ulice toną w kwiatach, setki tysięcy płaczących ludzi blokują ulice.

Wydarzenie dziwnie podobne do dnia jej ślubu, kiedy młodziutka Diana, prowadzona do katedry św. Pawła nie mogła wiedzieć, że los uczyni ją  "najbardziej nieszczęśliwą księżniczką na świecie".