Reklama

Kilka metrów kwadratowych kuchni, niewielki blat i jeden piekarnik. Z każdym otwarciem drzwi z mieszkania buchało ciepło, a zapach świeżego biszkoptu wypełniał klatkę schodową. Rozgrzany sprzęt nie przestawał pracować nawet nocą, opiekając kolejne warstwy ciasta. Tempo pracy i upał w pomieszczeniu skończył się udarem z przegrzania. Tak zaczynała Paulina Wilczek, która korporację zamieniła na domową cukiernię.

Słodkości i Tarty Grzechu Wartej by jednak nie było, gdyby nie przyjaciele i choroba, o której Paulina zdecydowała się powiedzieć pierwszy raz głośno. Niewiele osób z jej otoczenia wie, jak dużo siły kosztowała ją realizacja celu. Jak wiele kosztuje ją czasem wstanie z łóżka i... spojrzenie w lustro.

Reklama

- "Pani wygląda, jakby spała" - słyszę czasem od dzieci, a obcy ludzie mówią z troską, że powinnam się wyspać "oczy masz prawie zamknięte". Zdarzają się słabsze momenty, kiedy myślę o sobie w kategorii "potwór", ale zwykle zbieram się, bo robię to, co kocham i póki nie zasnę nad mikserem, znajdę na to siły.

Drożdżówka wiele warta

Przy okazji sezonu na jagody, media społecznościowe pokazały, ile jesteśmy w stanie zapłacić za dobre słodycze. Jagodzianki grozy wcale nie odstraszały ceną 16 zł. Instagramowicze rozpływali się nad ich smakiem, porównując wypieki z różnych lokali.

To pokazuje, że lubimy dobre, jakościowe jedzenie. Cenimy małe, lokalne kawiarenki, które oferują nam więcej - smak domowych wypieków, aromat, tak różny od tego, jaki czuć w wielkich, sieciowych cukierniach. Niektórzy potrafią przyjść na konkretną godzinę i odczekać swoje w kolejce, by załapać się na przysmak z limitowanej serii. Limitowanej nie dlatego, że promocja, ale dlatego, że tyle danego dnia udało się upiec ze świeżych składników. 

Mamy wrażenie, że w takich miejscach nie trwa produkcja, a pieczenie z uczuciem. A pasja, serce, dopieszczanie, nawet jeśli tylko skierowane w stronę ciasta, ma dla niektórych podniebień większą wartość niż dodatkowe kilka złotych. Oczywiście to zawsze filozofia dopisana do jakiegoś biznesu, ale nie trzeba ukrywać, że smakuje wybitnie.

Rzucić wszystko i... wyjechać na półwysep

Paulina Wilczek pracowała w typowej korporacji. Czyli miejscu, które z rodzinnej, a właściwie kumpelskiej firmy, zamieniło się w wielki openspace z masą kierowników, owocowymi czwartkami, mówieniem sobie po imieniu i "niewinnym" mobbingiem. O ile, jako dwudziestolatka mogła w tym trwać, zbliżając się do trzydziestki, zdecydowała, że nie chce, by tak wyglądało jej życie, nie w jej stanie. Ale do tortów był jeszcze kawał nieosłodzonej niczym drogi. 

- Nie do końca było to tak, że rzuciłam korporację, żeby robić torty - mówi założycielka Tarta Grzechu Warta.  Po prawie siedmiu latach na tym samym stanowisku pożegnałam się ze swoim pracodawcą i tak naprawdę przez kolejny rok nie robiłam właściwie nic. Chciałam dać sobie czas na poradzenie z trudnościami. Ciężka sytuacja związana ze zdrowiem, miesiące szukania odpowiedzi, co mi jest i depresja w ramach dodatku. Tak naprawdę przestałam pracować w korporacji ze względu na diagnozę, jaką otrzymałam od lekarzy.

- Po tygodniowym pobycie na oddziale neurologii w szpitalu na Banacha w Warszawie i licznych, niekiedy bardzo bolesnych badaniach, dowiedziałam się o tym, że choruję na bardzo rzadką chorobę - miopatię mitochondrialną (upraszczając zanik mięśni). Biopsja pobrana z przedramienia i badanie genetyczne nie pozostawiały złudzeń. Choroba zajmuje mięśnie organizmu, jest genetyczna i niestety postępująca i nieuleczalna. Nie ma na nią żadnego leku, jedyne co może ewentualnie pomóc, to suplementacja, która kosztuje 1,5 tysiąca złotych miesięcznie, ale jest to jedynie lekkie przyhamowanie postępowania choroby. Stąd te "senne oczy".

Po rozstaniu się z firmą, funkcjonowaniem od - do. Paulina po prostu odpoczywała, dochodziła do siebie, starała się cieszyć życiem, spędzała czas ze znajomymi, jeździła konno i często uciekała na Półwysep Helski.

Gdy człowiek traci siły, zatraca się w beznadziei, ludzie potrafią wskazać horyzont, za którym coś czeka. I w okolicach Chałup przyjaciele pokazali Paulinie za horyzontem nie Szwecję po drugiej stronie Morza Bałtyckiego, ale lukrowaną górę z czekoladową posypką.

- Podczas powrotu do jazdy konnej, a później przy okazji wyjazdów na półwysep poznałam wspaniałych ludzi, którzy tak naprawdę dodali mi wiatru w żagle i namówili na to, żebym rozpoczęła pieczenie na poważnie. Żebym założyła własną firmę i zaczęła piec ciasta na większą i profesjonalną skalę. Na początku, w okolicach 2015 roku założyłam zbiórkę na Thermomixa, o którym zawsze marzyłam, który mi pomógł wystartować i tak naprawdę tej pory pomaga głównie w ciastach wegańskich. Moi znajomi byli cudowni - bardzo optymistycznie zareagowali na wiadomość, że spełniam moje marzenie, zakładam fartuch i zaczynam piec profesjonalnie. Bardzo szybko udało mi się uzbierać ponad połowę wartości sprzętu, a resztę sfinansowałam sama.

Na samym początku zadziałała poczta pantoflowa, najwięcej zamówień było od znajomych. Odegrali największą rolę, bo dzięki poleceniom, Tarta Grzechu Warta zdobyła pierwsze zamówienie na wesele, słodkie stoły, zapytania od kawiarni. W międzyczasie udawało się budować markę w social mediach i klientów było coraz więcej. 

"Nie miałam pojęcia, jak zrobić tort"

- Na samym początku w ogóle nie chciałam robić tortów - przyznaje Paulina. - Bo nigdy nie lubiłam tortów. Zawsze kojarzyły mi się z czymś ciężkim,  maślanym, tłustym i ciężkostrawnym. Za słodkim. Poza tym przyznaję uczciwie, nie miałam pojęcia jak zrobić tort. Generalnie na samym początku upierałam się przy tym, żeby piec tylko i włącznie tarty, serniki, bezy i ciasta kruche - czyli to, w czym czułam się pewnie. Torty wyszły "przy okazji" i szybko zyskały popularność, bo są lekkie, delikatne i wykonane z wysokiej jakości składników. Nie używam żadnych półproduktów, żadnych rzeczy w proszku. Wszystko jest naturalne. Stawiamy na jakość i smak. I to, żeby były takie... nie za słodkie.

- Na samym początku piekłam w domu. W kawalerce. Czasem urządzałam tam prawdziwe piekło. Była to istna żonglerka miejscem do przechowywania oraz czasem. Prawdziwy Tetris w układaniu w lodówce oraz wykorzystywaniu wszelkiego miejsca, jakie było dostępne w mojej małej kuchni. Kiedyś dostałam udaru z przegrzania i wylądowałam w szpitalu.

Z czasem firma przeniosła się do większej kuchni, a potem do pracowni w wynajętym lokalu. Torty też zaczęły przybierać coraz ciekawsze formy, zachowując jednak wyjątkowy smak - w tym przypadku estetycznych dekoracji.

- Wszystko jest kwestią wprawy i nieustannych ćwiczeń. Niezwykle ważne są przyrządy. Odpowiednia patera do tynkowania czy szpatułka potrafią bardzo zmienić jakość pracy. Od zawsze byłam i będę minimalistką. Choć figurki to nie jest mój konik, lubię dekorować nimi torty, wyglądają fantastycznie i naprawdę robią robotę. Poza tym radość dziecka, jak widzi taki tort jest nie do podrobienia - ta mina, ten uśmiech, to WOW - wynagradza wszystkie trudy pracy. Jednym z najpopularniejszych jest oczywiście motyw Psiego Patrolu, a na roczek najchętniej wybierane są motywy ze słodkim misiem jak z reklamy Cocolino. Mam też taką stałą klientkę przed 40., która zawsze zamawia na swoje urodziny jednorożca.

Torty to także punkt kulminacyjny niejednego wesela. I tak jak zmieniła się cała ślubna branża, tak i ciasta muszą być dopasowane wizualnie do dominującego na imprezie motywu.

- Zdecydowanie króluje styl kwiatowy, boho, torty typu naked, czyli lekko przecierane z widocznym biszkoptem.  Zdarzają się coraz fajniejsze zamówienia, które są wyzwaniem i bardzo mnie cieszy, że nie wszystkie pary młode chcą biały tort z białymi kwiatami. Fantastyczne są zupełnie odjechane kolorowe torty wcale niekojarzące się z weselem. Każde takie zamówienie daje nam powiew świeżości i nowości.

Jednym z pierwszych zaskakujących zamówień, które stało się wyzwaniem, było ciasto dla amatora wędkarstwa. Na torcie musiał być szczupak.

- Wpadłam na pomysł zakupienia szczupaka-przynęty w sklepie wędkarskim. Zarówno pani zamawiająca, jak i jubilat byli zachwyceni. Ponadto nieustannie zadziwia mnie to, jak klienci proszą o biszkopt lub ciasto na jajach przepiórczych.

Innym wyzwaniem są momenty, w których można zrobić coś więcej. Na słodko, gdy życie takie nie jest.

- Zawsze chętnie włączam się w różne akcje charytatywne. Ostatnią był kiermasz dla małego Leosia na kempingu Chałupy 6. 1,5 roczny chłopiec cierpi na mikrocję i atrezję, nie ma uszka i wciąż trawa walka o to, żeby w przyszłości słyszał i mówił normalnie. Zrobiliśmy surferski tort, który poszedł na licytacje. Wciąż jednak potrzebne są pieniądze dla Leosia.

Przetrwać pandemię, wesprzeć uchodźców

Pandemia wycięła w pień wiele małych firm. Lokale się zamykały, ludzie tracili pracę lub zupełnie zmieniali branżę.

- Najtrudniej było w pierwszej fazie, kiedy ludzie faktycznie siedzieli w domu. Robili sobie ciasta sami, w ramach rozrywki, bo czymś zająć się trzeba było. Później rozpoczął się sezon, kiedy zwykle zamówień jest najwięcej - najtrudniejsze były wesela i nieustannie zmieniające się obostrzenia, między innymi te dotyczące liczby gości. Elastycznie się do tego dostosowywaliśmy, ale ciężko było zaplanować racjonalnie ten czas. Najbardziej przykre były rozmowy z parami młodymi, które czekały na ten dzień i na dwa dni przed weselem dostawały informacje, że z 70 zaproszonych gości będzie 20, bo reszta zrezygnowała. Smutne i mocno odbijające się na biznesie dlatego, że wesele na 70 osób, a wesele na 20 osób to dwie zupełnie różne imprezy zarówno pod względem finansowym, jak i logistycznym.

Po pandemii, kiedy na nowo zaczęło się wszystko kręcić, w najsłodszy z dni, bo w tłusty czwartek Ukraina została zaatakowana.

- Wojna od samego początku jest dla nas trudnym czasem. Zatrudniam uchodźców, fantastyczne kobiety, które naprawdę wiele przeszły. Robiłam zbiórki w Tarcie, zawoziłam jedzenie do Banku Żywności. Skutki wojny i tego, co się dzieje na rynkach, są niestety i dla nas odczuwalne. Coraz wyższe ceny produktów - z każdą dostawą jest coraz drożej, wysokie ceny paliwa i na koniec prądu,  który w ostatnim miesiącu podrożał nam o 100%. Nie możemy podwyższać cen w nieskończoność, a zamówień jest mniej i ewidentnie widać, że ludzie zaczynają oszczędzać. Utknęliśmy w kole - mniej zamówień, mniej godzin pracy. Jest gorszy czas, ale wierzę w to, że będzie dobrze i jakoś to przetrwamy.

Choroba, która odbiera niezależność kontra kobieca siła

Z humorystycznym akcentem można stwierdzić, że kobiety nie jęczą, nie marudzą, nie poddają się, nawet gdy choroba odbiera im część sił. Im bardziej utrudnia zadanie, tym jeszcze bardziej walczą o swoje. I Paulina jest na to dowodem.

- Pieczenie było taką odskocznią od codzienności, sposobem radzenia sobie z sytuacją, pojawiało się uczucie sprawczości i kontroli nad czymś w moim życiu. Zaczynając przygodę z wypiekami, nigdy nie podejrzewałam, że będzie to realny, faktyczny, namacalny biznes, który będzie dawał zatrudnienie innym. Od samego początku bardzo ciężko pracowałam, niekiedy po siedemnaście godzin dziennie. Co oczywiście odbiło się mocno na moim zdrowiu. Teraz nie mam już tyle siły. 

- Potrafię spać dziesięć godzin, wstać i po trzech znowu muszę iść spać. Choroba daje uczucie potężnego zmęczenia, jakby ktoś wyjął ze mnie baterie. Dlatego nie narzucam już sobie takiego rygoru jak wcześniej, nie gonię, nie spieszę się, daje sobie czas, co oczywiście przekłada się na słodki biznes - nie wyrabiam się na przykład z odpisywaniem na maile śpiąc tyle godzin w ciągu doby. Trudność sprawia mi praca przy komputerze, obejrzenie filmu zawsze kończy się spaniem, męczące jest nawet odkurzanie. Każdego dnia choroba odbiera mi moją niezależność, która zawsze była dla mnie bardzo ważna i dawała poczucie wolności. Praca cukiernika jest niezwykle ciężka - to zajęcie fizyczne. Ale jestem dumna z siebie, że do wszystkiego doszłam sama, swoją ciężką pracą, uporem czasem głupim, niezłomnością, perfekcjonizmem.

Paulina piecze w Tarta Grzechu Warta już więcej lat, niż przepracowała w korporacji. Codziennie wchodzi w świat słodyczy. Robi ciasta i torty na uroczystości związane z najważniejszymi wydarzeniami w życiu, jest częścią tych wszystkich pięknych chwil, sprawia, że stają się jeszcze bardziej wyjątkowe. - Wielką radość daje to, że można zapamiętać, jak smakowały.

Czy ma dość tego lukrowania?

- Nigdy! Kocham lukier!

A jeśli ktoś chciałby delikatnie, nie za słodko, jej pomóc, zawsze może oddać swój 1% z podatku.