Reklama

W Polsce co roku ponad 20 tys. osób dowiaduje się, że ma raka płuc. Nowotwór ten jest dwukrotnie częściej rozpoznawany u mężczyzn, jednak liczba zachorowań wśród kobiet stale się zwiększa. W Polsce we wczesnej fazie choroby diagnozuje się tylko 20 proc. przypadków. Aż 95 proc. chorych to byli lub obecni palacze tytoniu.

Dominika nie wpisuje się w żadne statystyki

Mając na uwadze te dane, Dominika nie powinna w ogóle zachorować. Ma 26 lat, jest kobietą, nie pali i nie była narażona na szkodliwe czynniki zawodowe. Jedyne, co mogło ją narazić na raka, to bierne palenie. Bo kiedyś dorośli palili w jej obecności. Mimo wszystko, dokuczające jej objawy zaprowadziły ją do gabinetu lekarskiego, a stamtąd przed aparat RTG, do pracowni tomografii komputerowej, aż w końcu na onkologię.

Diagnoza odwlekała się w czasie

Reklama

Dominika wspomina, że po przebytym covidzie przez długi czas odczuwała bóle w klatce piersiowej, towarzyszyło jej uczucie duszności i zauważyła, że szybko się męczy. W trakcie wizyty u internisty usłyszała, że takie objawy po COVID-19 mogą utrzymywać się nawet do pół roku.

- Przyjęłam słowa lekarki, ale po jakimś czasie przyszedł inny objaw. Ból w prawym podżebrzu, który traktowałam jako nerwoból. Brałam środki przeciwbólowe i zazwyczaj przechodziło. Stosowałam też maści rozgrzewające, ale nie dawało mi to spokoju, więc udałam się do internisty prywatnie. Lekarka powiedziała mi to samo, co usłyszałam od poprzedniego internisty: po covidzie może tak być. Mimo wszystko zleciła mi prześwietlenie płuc. W wyniku przeczytałam, że wykryto zacienienie na prawym płucu, podejrzenie zmiany ogniskowej.

Dominika konsultowała wynik prześwietlenia płuc przez telefon. Na teleporadzie lekarka nie powiedziała nic o zmianie ogniskowej w badaniu RTG, a podwyższone CRP, które wyszło z badań krwi, uznała za następstwo leczenia kanałowego.

- Mimo wszystko, lekarka zleciła mi wtedy tomografię komputerową płuc. Ale na badanie nie poszłam od razu. Czekałam na rozszerzenie pakietu medycznego w pracy. W przeciwnym razie musiałabym zapłacić z własnej kieszeni, a tomografia jest droga. Poza tym niebawem był mój ślub - mówi.

Dominika opowiada o czymś jeszcze. O przeczuciu, jakie jej towarzyszyło. Postanowiła, że poczeka na rozszerzenie pakietu medycznego, nie będzie musiała płacić 800 złotych za tomografię, no i będzie już po ślubie. Nie chciała dokładać sobie stresu.

Badanie miała umówione dwa tygodnie po ślubie, ale jeszcze przed sesją zdjęciową.

- Powiedziałam do męża, że przełożę badanie, że zrobię je po sesji zdjęciowej. W głębi duszy chyba czułam, że coś mi w tej tomografii wyjdzie. Miałam przeczucie, że te zmiany ogniskowe to nie jest wcale "nic", jak zasugerowała lekarka. Nie pomyliłam się.

Dominika wykonała badanie płuc po sesji zdjęciowej i po urlopie wróciła do pracy. Na wynik miała czekać do siedmiu dni roboczych.

- Badanie miałam robione w sobotę, a w poniedziałek do południa, kiedy byłam w pracy, otrzymałam wynik online. Był zaznaczony na czerwono. Pamiętam, że znajdował się tam dopisek: "zalecana pilna konsultacja z lekarzem internistą". Miałam wtedy 23 lata, byłam totalnie zafiksowana na punkcie swojej pracy. Nie mogłam sobie pozwolić na kolejny dzień urlopu, by iść do lekarza, więc umówiłam tego samego dnia teleporadę. Przez kilka minut namawiałam lekarkę przez telefon, by powiedziała mi, co oznacza ten wynik. Nie chciała tego zrobić. W końcu uległa i poinformowała mnie, że wykryto u mnie raka. Byłam w pracy, siedziałam w magazynie między paczkami, kartonami i płakałam tak, jak nigdy dotąd nie płakałam w swoim życiu - mówi.

Ślub wzięła początkiem czerwca 2022 roku. Pod koniec miesiąca już wiedziała, że jest śmiertelnie chora.

Dominika została skierowana na dalsze badania: bronchoskopia, biopsja, ostateczne potwierdzenie diagnozy. Wykryto zmiany w obu płucach - łącznie 84 guzy, nieoperacyjne, czwarte stadium choroby.

Statystyki wskazują, że średnia długość życia z jej chorobą wynosi do pół roku, co oznaczałoby, że Dominika nie dożyje Bożego Narodzenia. To była jej pierwsza myśl, gdy leżała na onkologii. Druga? Że straci włosy i będzie całkowicie łysa. Aż w końcu - że umrze. Potem przyszedł czas na pytanie, które zadaje sobie prawie każda osoba, która otrzymuje diagnozę: dlaczego ja?

- Zastanawiałam się, co takiego zrobiłam, że los tak mnie ukarał. Dlaczego ja? Dlaczego rak płuc? I to nieoperacyjny! Jak już musiałam zachorować, to dlaczego nie dostałam np. raka piersi? Mogłabym żyć bez jednej piersi. Bez płuc? Bez płuc się nie da. Gdybym dzisiaj mogła spotkać siebie z tamtego czasu, to powiedziałabym sobie, żebym się nie przejmowała. Że wszystko dzieje się po coś.

Dominika ostrzega, że za chwilę się popłacze. Więc zapada cisza.

Nie tylko rozpoczęła leczenie, ale i nie zrezygnowała z marzenia

Kobieta podejmuje leczenie. Omija ją agresywna chemioterapia, włączone zostaje leczenie molekularne po wcześniejszej ocenie, czy kwalifikuje się do takiej terapii. Jest szczęśliwa, bo to oznacza, że nie straci włosów. Weźmie tabletki i terapia zacznie działać. Razem z mężem, jeszcze przed rozpoczęciem leczenia, zadają lekarzowi pytanie: czy będą mogli mieć dzieci? Nie dostali odpowiedzi od razu. Lekarz nie miał pojęcia, a przecież rozmawiał z młodą, 23-letnią kobietą, która dopiero co wzięła ślub. Umówili się, że to sprawdzi i wróci do nich z odpowiedzią. 

- Następnego dnia lekarz odbył ze mną rozmowę, ale nie w gabinecie. Chciał stworzyć odpowiednią atmosferę, więc zabrał mnie do pomieszczenia, które wyglądało jak schowek na szczotki. Wydawał się być zakłopotany rozmową, bo musiał mi powiedzieć, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Że prowadzone na szczurach badania udowodniły, że leczenie uszkadza płód, zmieniając jego DNA. To oznacza, że dziecko mogłoby urodzić się bez rąk czy nóg. Był tak zmieszany, że miałam wrażenie, że sama będę musiała go pocieszać. A ja byłam załamana. Dodał też, że mogę zamrozić jajeczka i spróbować za jakiś czas in vitro, ale on nie sądzi, by kiedykolwiek w moim przypadku pojawiła się taka szansa.

Dominika po tej rozmowie płakała długo. Oboje z mężem bardzo chcieli mieć dzieci. Najlepiej trójkę. Mieli też zacząć budowę domu. Wszystkie plany runęły jak domek z kart. 

"Albo leczenie, albo aborcja". Marzenie było silniejsze niż strach

Kobieta nie zamierzała się poddać. Rozpoczęła zalecane leczenie, które - jak wskazywały kontrolne tomografie komputerowe - zaczęło przynosić efekty. W międzyczasie Dominika znalazła w internecie grupę kobiet z całego świata, które były leczone tym samym lekiem i które się wspierały.

W marcu 2023 roku na grupie pojawił się post kobiety, która - przyjmując te same leki, co Dominika - urodziła zdrowego chłopca. To spowodowało, że lawina myśli o macierzyństwie zaczęła nabierać tempa w głowie kobiety.

- Żaden ginekolog nie powiedział mi, że absolutnie nie mogę zajść w ciążę i żaden lekarz nie dał mi też zielonego światła. Największe zmartwienie było takie, jak zrobić mi kontrolną tomografię komputerową, jeśli będę w ciąży. Poza tym, pojawił się kolejny problem: poziom bilirubiny zaczął mi gwałtownie wzrastać i konieczne było zmniejszenie dawki leku. W lipcu 2023 roku lekarz onkolog postawił sprawę jasno: jeśli nie ureguluje się ona do października, konieczna będzie zmiana terapii i podanie innego leku. Wie pani, jaka była moja pierwsza myśl? Że na innym leku żadnej kobiecie nie udało się zajść w ciążę, a na tym tak. Wtedy oznajmiłam lekarzowi, że zamierzam mieć dziecko. Powiedział, że to moje ryzyko, ale potem sytuacja się zmieniła.

Z perspektywy czasu Dominika znów podkreśla, że wszystko dzieje się po coś. We wrześniu 2023 roku okazuje się, że bilirubina rośnie, a decyzja o kontynuowaniu leczenia wisi na włosku. Tomografia pokazuje, że jest ono skuteczne, a Dominika odbiera to jako znak. Że tak miało być.

Tydzień po kontrolnej wizycie u onkologa robi test ciążowy. Telefonem nagrywa swoją reakcję, kiedy go odczytuje. Pojawiają się wielkie łzy. To są łzy szczęścia, ale trochę też obaw. Za dziewięć miesięcy - jeśli wszystko pójdzie po jej myśli - na świecie pojawi się pierwsze dziecko młodego małżeństwa. Dominika ma wtedy 24 lata. 

"Albo aborcja, albo zabieramy leczenie". Dla Dominiki i jej męża wybór był prosty

Dominika opowiada, że wszystko mieli zaplanowane z mężem. Najpierw ślub, potem budowa domu (która była już w przygotowaniu), a później gromadka dzieci. Los miał dla nich jednak inny plan, a choroba nowotworowa sprawiła, że Dominika razem z mężem przewartościowali swoje życie.

- Po co ci dom, jak nie wiesz, ile czasu w nim pomieszkasz? Po co ci dobra praca, te wszystkie rzeczy materialne? To zostawisz po sobie na świecie? To nie ma żadnej wartości, jeśli stoisz twarzą w twarz ze śmiertelną chorobą.

Dominika przyznaje też, że decyzja o dziecku wcale nie była łatwa, czy podjęta pod wpływem chwili. A co, jeśli umrze szybko i mąż zostanie z dzieckiem sam? A co, jeśli jej stan się pogorszy i nie będzie mogła uczestniczyć w opiece nad dzieckiem? Jak sama mówi, to nie był łatwy wybór.

Słyszała, że decyzja jest egoistyczna. Samolubna. Że mogła narazić i siebie, i dziecko. Czy gdyby miała podjąć tę decyzję jeszcze raz, to byłaby inna? Nie.

Na następnej wizycie u onkologa poinformowała lekarza, że jest w ciąży. Do dzisiaj pamięta jego reakcję:

- Wyszedł z gabinetu i poszedł po ordynatora onkologii. Stanęli we dwójkę przede mną i powiedzieli krótko: zachowała się pani nieodpowiedzialnie i teraz będzie trzeba wybierać. Albo ciąża i zabieramy pani leczenie, albo dokona pani aborcji i będziemy kontynuować terapię. Ma pani trzy tygodnie do namysłu.

Statystyki pokazują, że u jednej na 1000 kobiet w ciąży zostanie zdiagnozowany nowotwór. Specjaliści wskazują, że ma to związek z faktem, że coraz więcej kobiet zachodzi w ciążę po 40. roku życia, kiedy ryzyko nowotworu wzrasta.

Najczęściej wykrywany jest nowotwór piersi - statystycznie jedna na 3000 kobiet usłyszy taką diagnozę w trakcie ciąży.

Inne wykrywane nowotwory to rak szyjki macicy, jajnika, czerniak czy rak tarczycy.

Ciąża i nowotwór płuc lub nowotwór mózgu spotykane są niezwykle rzadko.

Metody leczenia kobiet w ciąży są trudne - za najbezpieczniejszą uważa się metodę chirurgicznego usunięcia zmian nowotworowych, o ile jest to możliwe. W przypadku Dominiki operacja nie wchodziła w grę.

Chemioterapia czy radioterapia obarczone są wysokim ryzykiem uszkodzenia płodu, mogą spowodować wady wrodzone, doprowadzić do poronienia.

W przypadku radioterapii ryzyko zmniejsza się w drugim i trzecim trymestrze, jednak jest to uzależnione od typu nowotworu i obszaru, jaki ma zostać poddany promieniowaniu.

- Po usłyszeniu diagnozy, mimo że bardzo się bałam, to czułam, że jeszcze coś dobrego mnie czeka. Dostałam takiej siły w sobie, że nie umiem jej nawet opisać. Wiedziałam, że to nie jest koniec, że wydarzy się coś dobrego. Dlatego od razu wiedziałam, że nie dokonam aborcji. Czułam, że moje dziecko urodzi się zdrowe.

Dominika przyznaje także, że od momentu usłyszenia diagnozy, ani razu nie zaproponowano jej rozmowy z psychologiem. Nie towarzyszył jej ani podczas przekazywania diagnozy, ani w trakcie przedstawiania opcji leczenia, ani na żadnym innym etapie choroby. Pod tym względem system opieki nad pacjentem ją zawiódł, z nieuleczalną chorobą została sama, bez opieki specjalisty.

Stała się "kolejnym przypadkiem medycznym"

Lekarze poinformowali kobietę, że znają w Polsce tylko jeden przypadek ciąży prowadzonej równolegle z protokołem leczenia nowotworu płuc, takiego samego jak w przypadku Dominiki. Ale to o niczym nie świadczy. Bo dziecko może urodzić się bez rąk albo bez nóg, może mieć inne wady wrodzone lub może dojść do utraty tej ciąży. Ten jeden przypadek był dla Dominiki nadzieją, że ona będzie kolejnym "przypadkiem".

Nie zrezygnowała z ciąży i nie zostało zabrane jej leczenie. Podjęto ryzyko i przez kolejne miesiące Dominika została pod opieką ginekologa i onkologa. Dokładnie 7 czerwca 2024 roku młode małżeństwo powitało na świecie córkę - zdrową dziewczynkę, która urodziła się pomimo leczenia rozsianego nowotworu płuc u matki.

Po ciąży kluczowe było kontrolne badanie. Opcje były dwie: albo nowotwór reagował na leczenie cały czas, albo po ciąży zdążył rozsiać się po całym organizmie.

- Ta kobieta, o której czytałam wtedy w internecie, po ciąży wyzdrowiała. Z medycznego punktu widzenia nie było wiadomo, jak to możliwe, ale kontrolne badania pokazały, że guzy w płucach całkowicie zniknęły. W moim przypadku pierwotny guz miał 7 cm i dodatkowo miałam 84 zmiany w obu płucach. W tej chwili guz zmniejszył się do 16 milimetrów, a pozostałych guzów zostało zaledwie 18.

Dominika nie wie, czy którykolwiek z lekarzy prowadzących zgłosił ją jako kolejny "przypadek medyczny", przy którym udało się zachować leczenie przeciwnowotworowe i donosić zdrową ciążę. To ma dla niej najmniejsze znaczenie. Największe ma to, że trzyma na rękach swoją ośmiomiesięczną, zdrową córkę.

"Nie wiem, ile zostało mi czasu, nikt mi tego nie powiedział"

Dominika kontynuuje leczenie i cieszy się macierzyństwem. Dopiero teraz czuje się spełniona, czuje, że coś po niej pozostanie na tym świecie, nawet jeśli będzie musiała odejść zdecydowanie za wcześnie. Ale nie myśli o tym. Tylko czasem przychodzą dni, kiedy odczuwa niemoc i żal, że jest chora. Że nie może w pełni cieszyć się córką, małżeństwem i budową domu. Bezsilność przychodzi też wtedy, gdy lekarze znów informują o podniesionym poziomie bilirubiny, co może doprowadzić do przerwania leczenia.

Dominika podkreśla, że ma w sobie dużo siły, by walczyć, bo ma dla kogo. Choroba zmieniła jej podejście do życia, do ludzi, ale przede wszystkim do samej siebie. Widzi w sobie sporo zmian i to takich, o które by siebie nie podejrzewała.

- Nie wiem, czy zrobiłabym to bez męża. Bóg zesłał mi chyba anioła, mało jest takich mężczyzn. Teraz? Teraz jestem po prostu szczęśliwa. Mimo że jestem chora, mimo że mam dni, kiedy leżę i chce mi się płakać, bo nie wiem, co będzie jutro. Ale przecież tak naprawdę, to nikt z nas nie wie, co będzie jutro. A mi żaden lekarz nie powiedział, ile zostało nam czasu. Cieszę się tym, co jest dzisiaj.

Nie planują więcej dzieci. Kiedy ich nie mieli, wszyscy pytali kiedy to nastąpi. Kiedy Dominika zachorowała, wszyscy rozumieli, dlaczego dzieci nie ma. Dalej choruje i urodziła córkę, więc teraz pytają: kiedy następne?

Dominika jest świadoma tego, że choroba może się wycofać, ale może też postępować. Nie chce więcej kusić losu, ryzykować. Jest wdzięczna, że się udało i mają córkę. Pytam, czy planują cokolwiek, czy wybiegają w przyszłość. Dominika mówi, że teraz jest łatwiej planować - robią to dla córki. Chcą wybudować dom z myślą o niej i tworzyć wspomnienia.

- Wiem, że ona jest jeszcze za mała, żeby coś pamiętać. Wspólne spacery, wycieczki, uściski. Ale to nie tylko dla niej, ale i dla mnie. Ja też chcę tak pamiętać swoje życie.

Bo, jak sama mówi, dzięki córce i mężowi ma siłę, by walczyć. To oni są dla niej światełkiem w tunelu, tą nadzieją, która sprawia, że Dominika wie, że jeszcze wiele pięknych dni przed nimi. Spełniają się w roli rodziców, którymi zawsze chcieli być. I źle reaguje, gdy słyszy słowo "rokowania". Wyszła poza schemat choroby nowotworowej, leczenia i macierzyństwa z rakiem płuc, dlatego uważa, że rokowania jej nie dotyczą, a to, na czym koncentruje swoją energię i skąd ją czerpie - to właśnie rodzina.