Reklama

Na początku był chaos. Bo ciężko nie pogubić się Europejczykowi w azjatyckiej nomenklaturze. Lecz nie przez mnogość obcych pojęć, ale przez odmienne rozumienie takich słów jak "przebudzenie", "pustka", czy wspomniany wcześniej "mistrz".

- Postawa zen to realizacja doświadczenia, które było udziałem Siddhartha Gautama, znanego jako Budda. Określił je jako "przebudzenie" i jest to zdecydowanie bardziej adekwatne niż używane także pojęcie "oświecenie". Przebudzenie jest dostępne każdemu z nas, w różnym spektrum, różnych głębokościach, odcieniach. Pozwala zmienić postrzeganie rzeczywistości, która - po przebudzeniu - jest taka, jaka jest. Jednak doświadczenie jej z nieco innej perspektywy - a właściwie poza tą perspektywą - jest ważne dla tożsamości, z którą identyfikujemy się na co dzień. Dla niektórych ludzi przebudzenie jest silnym przeżyciem, a dla niektórych wręcz przeciwnie - jest ciche, delikatne - tłumaczy Alexander Poraj-Żakiej.

Tam wszystko się zaczęło

Reklama

Legendy głoszą, że prekursorem zen był cejloński mnich o imieniu Bodhidharma, żyjący na przełomie V i VI wieku. Zen nie jest jednak pomysłem jednej osoby, a tradycją, która rozwijała się przez wieki. Co ważne, ze swoim bezpośrednim “patrz, jak jest" nie zdezaktualizował się, mimo że na przestrzeni wieków ulegał zmianom. - Jego esencja, przekaz jest wciąż taki sam. My, jako społeczeństwo, nie mamy nadal nic lepszego do zaproponowania w kwestii szukania odpowiedzi na pytania "kim jestem?" i "po co to wszystko?". Ten sposób postrzegania rzeczywistości, jaki oferuje zen, był na Zachodzie - pomijając kilku myślicieli - niemal do początku XIX wieku nieznany. Zaczęło się to zmieniać dopiero pod wpływem fizyki i matematyki, ponieważ zorientowano się, że materia nie jest stała. Było to siłą napędową w tych naukach. Warto tutaj podkreślić, że te kierunki buddyjskie nie mają nic wspólnego z religią, nie wchodzą z nią w polemikę. Buddyzm, a tym bardziej zen, nie jest w dialogu z religią katolicką, ale z fizyką, matematyką, logiką, psychologią, antropologią czy szeroko rozumianymi neuronaukami. To zupełnie inny sposób podchodzenia do rzeczywistości niż w przypadku religii.

Siddhartha Gautama nie pozostawił po sobie żadnego przekazu w formie pisemnej, a jego nauki przekazywano ustnie, więc powołując się na wypowiedzi Buddy musimy mieć świadomość, że żadna z nich nie jest pewna.

Zen trafił do kultury zachodniej na przełomie XIX i XX wieku z Japonii, a zainteresowanie nim wzięło się z faktu, że społeczeństwo wchodziło wówczas w nową fazę własnej kultury. Rozwój filozofii egzystencjalnej, psychologii i psychoanalizy, a także otwarcie na obce tradycje w okresie II soboru watykańskiego sprawiły, że pierwsza generacja zachodnich nauczycieli zen wywodzi się z dwóch nurtów - religijno-teologicznego oraz psychologiczno-terapeutycznego. My, Europejczycy zwykle myślimy bipolarnie - "albo jest coś, albo nic", a tymczasem zen proponuje "popatrz dokładniej, doświadcz rzeczywistości poza perspektywą >ja<". 

- Tutaj nie chodzi o udowadnianie, że coś jest takie, a nie inne. To nie jest także osiąganie czegoś, choć lubujemy się w wyrażeniu "osiągnąć przebudzenie". Warto mieć świadomość, że niektóre buddyjskie pojęcia, na przykład "sunyata", nie mają odpowiedników w językach europejskich, co może powodować pewnego rodzaju wypaczenia. "Sunyata, tłumaczona jako "Pustka", w tradycji buddyjskiej nie oznacza braku, ale jest rozumiana jako brak niezależności i substancjalnego istnienia wszelkich rzeczy i zjawisk. Pustka - albo przymiotnik "pusty, pusta", bo takim posługiwał się Budda - można traktować jako niczym nieograniczoną przestrzeń dla pojawienia się wszystkich cech, właściwości, które tworzą potem w naszym umyśle, a więc z poziomu >ja<, "coś". - dodaje mistrz zen. 

Czym jest to "coś"? Odpowiedź leży w zazen, czyli medytacji zen na siedząco, w ciszy. Dzięki niej ćwiczymy bycie uważnym (obecnym). To świadome przerywaniem ucieczki od chwili obecnej, nazywany w tradycji zen naszą prawdziwą naturą, byciem tu i teraz, urzeczywistnieniem. Możemy praktykować zazen sami lub w sesshin, czyli w okresie odosobnienia, intensywnego zazen. Praktykowany jest nie tylko w klasztorach, ale także w świeckich grupach adeptów zen. Okresy medytacyjne przerywane są snem, posiłkami, czasami pracą, jednak nawet wtedy jest to rodzaj praktyki medytacyjnej. Podczas sesshin odbywają się teisho - wykłady mistrza zen oraz dokusan - indywidualne rozmowy mistrza z uczniem. Setsu oznacza "dotknąć", "doświadczyć", "napotkać", a shin- "serca", "umysłu", "ducha"

- Są setki, a może nawet tysiące osób, które "to doświadczenie" mają, które postrzegają, rozumieją i przeżywają rzeczywistość przez jego pryzmat, mimo że nigdy nie miały kontaktu z zen czy buddyzmem. Doświadczenie przebudzenia absolutnie nie jest przypisane do konkretnej praktyki, tradycji, kultury, a rolą mistrza zen jest tylko i wyłącznie stworzenie warunków, w których dana osoba może łatwiej doświadczyć "jak jest". Tak więc mistrz nie jest kimś, kto ma coś wyjątkowego, coś, czego inni nie mają. Błędne jest postrzeganie go jako guru czy osobę będącą wyżej w stosunku do innych praktykujących. To tak jak położna, która rodzącego się właśnie dziecka nie spłodziła, nie nosiła w sobie przez dziewięć miesięcy, ani go nie urodzi. Każda mama może urodzić bez wsparcia położnej, gdyż ma dostęp do tego naturalnego procesu, jakim jest poród, ale - jak wiemy - rola położnej może być niezwykle wspierająca poprzez stworzenie pewnych warunków. Dlatego pamiętajmy, że mistrz w zen to tytuł funkcyjny dla kogoś, kto "zorientował się, o co w tym chodzi" i jest przygotowany, aby tworzyć wspierające warunki dydaktyczne dla innych, a przez to towarzyszyć im w drodze - wyjaśnia mistrz zen.

A historia idzie do przodu

Podejście do zen na przestrzeni wieków ciągle się zmienia; mówi się, że zen nasiąka kulturą, na której grunt trafia, że przenika się z tradycjami, które go otaczają i współtworzy się z tego, co tu i teraz. - Warto mieć świadomość, że historyczny Budda był w konflikcie z ówczesnym myśleniem hinduskim. Jako Hindus praktykował w myśleniu esencjonalnym i na podstawie przyczyny-skutku. I to właśnie reforma tego sposobu postrzegania rzeczywistości była początkiem buddyzmu. Wschód myślał do tego momentu o rzeczywistości, którą włada prawo przyczyny i skutku; dzisiaj buddyzm populistyczny jest również podobny do tego myślenia, wierzy się w Buddę, transcendencję, zaczął być “wyznawany", a nie doświadczany. Przykładowo, dla naszych zmysłów było jasne, że słońce wschodzi i zachodzi. Potrzebowaliśmy setek lat, żeby udowodnić, że Ziemia nie jest w centrum układu słonecznego. 

Jednak zanim do tego doszło, śmierć poniosło wielu ludzi, ponieważ instytucje, dla których tradycyjne postrzeganie było wygodne, potrzebowały stulecia, aby pogodzić się ze zmianą tego poglądu. Mimo to, każdy z nas nadal mówi: "popatrz, jaki piękny zachód słońca", a przecież słońce wcale nie zachodzi. Jednak my z przyzwyczajenia wciąż mówimy w sposób, który nie oddaje tego, co jest faktem. Można - oczywiście upraszczając - powiedzieć, że nasze umysły są bardzo niedokładne. One tworzą rzeczywistość, a nie ją odbierają, stąd też nasze przyzwyczajenie do "zachodów słońca".

Istotne, aby na początku praktyki nie liczyć na kogoś, ale brać odpowiedzialność za siebie. Własną obecność mamy za darmo, a dostęp do niej jest bezpośredni. Dla początkującego praktykującego może być rozczarowujące, że założeniem zen nie jest poprawa naszego życia. Dążenie bądź uciekanie przed czymś to konsekwencja pracy naszej wyobraźni na podstawie uczucia. Nie możemy w nieskończoność czekać na moment, aż życie zmieni się i potoczy w kierunku, jaki sobie wymarzyliśmy.

- Zen nie ma absolutnie nic wspólnego z udoskonalaniem samego siebie, a tym bardziej z poprawą świata. To nie jest droga do bycia lepszym, bardziej świętym, uduchowionym. Tutaj chodzi jedynie o wgląd w rzeczywistość, a nie o jej przemodelowanie. W jednej z przypowiastek słyszymy, jak przedstawiciel chrześcijaństwa mówi do mistrza zen: “u nas ważna jest wiara, która zmienia świat i - jak mówi pismo - może nawet przenosić góry". Mistrz zen z kolei odpowiada: "my nie jesteśmy zainteresowani nową aranżacją pejzażu". I to właśnie jest sedno zen: nie chodzi o zmianę ani kogoś, ani czegoś, nie chodzi o porównywanie czy ocenianie. Co więcej, podejście, do którego tak przywykliśmy, a mianowicie, że w życiu musimy stawać się doskonalsi, jest na ścieżce zen utrudnieniem, ponieważ cały czas odrzucamy teraźniejszość szukając czegoś “innego, lepszego", czegoś poza nami - mówi Alexander Poraj-Żakiej.

Coaching i zen, czyli współczesna praktyka

Okazuje się jednak, że współczesna praktyka przygotowała coś dla człowieka XXI wieku. - Zen coaching to zaproszenie do życia tu i teraz, czerpiąc nauki z zen. Często sami komplikujemy sobie życie, nie zauważając, że to, co najważniejsze jest tu i teraz, na wyciągnięcie ręki. Mistrzostwo to dobra pułapka dla umysłu i dla ego. Wiele zależy od tego, kogo spotykamy na swojej drodze. Mówi się, że jesteśmy odbiciem samych siebie u osób, które poznajemy. To zaproszenie, by przyjrzeć się sobie. Jeśli są osoby, które nas zachwycają, to oznacza, że te cechy, które dostrzegamy są w nas, gdzieś głęboko, tylko my być może nie chcemy ich uznać, wydobyć, dzielić się nimi, a może już to robimy, ale nie zauważamy tego. Podobnie, gdy ktoś nas irytuje. Każda relacja to w istocie relacja z nami samymi - mówi Marta Ewa Ozenu (kiedyś Obrycka), certyfikowany Senior Coach Zen Coachingu i facylitator Medytacji Aktywnych OSHO.

Jak wyjaśnia, coaching uczy jak być "zen" w każdym momencie naszego życia bez względu na to czy pracuję, robię zakupy, jestem na spacerze czy gotuję. Pokazuje, że mogę być w zatrzymaniu.

- Żył lat 50, zmarł w wieku 89 - to opowieść zen. Często przestajemy żyć za życia. Stajemy się nieżywi, zaczynamy wpadać w schemat, działamy na autopilocie. Nie wierzymy, że cokolwiek da się jeszcze zmienić. Wiele mówi się, że umysł generuje nam dużo problemów, a my go w zen bardzo szanujemy -  mówi Marta Ozenu, która prowadzi zajęcia medytacji dynamicznej, skierowanej do osób, które siedząc w zazen, nie mogą się wyzbyć gonitwy myśli, a w konsekwencji nie są "tu i teraz".

Ta forma medytacji praktykowana jest zazwyczaj na początku dnia i - jak przekonuje Ozenu - stanowi ujście dla napięć i tłumionych emocji oraz daje potężną dawkę energii. To tam wyrzucamy z siebie napięcie, pozwalając na rozpuszczenie się blokad w ciele i umyśle. Dynamiczne części medytacji ożywiają przepływ energii w ciele. W połączeniu z kolejnymi spokojniejszymi fazami neutralizują negatywne emocje i uspokajają umysł. - Po fazach aktywnych, gdzie jest trzęsienie się, ruch, praca z głosem, wyrażanie emocji, jest w końcu moment zatrzymania, kiedy siedzimy i nic się nie wydarza. Jesteśmy przygotowani na tę ciszę. Nasz mózg się wygadał, to co w nim było do spotkania, to zostało spotkane, wyczyszczone, a my możemy usiąść w spokoju. To medytacja stworzona z myślą o współczesnym człowieku, który ma mnóstwo bodźców - wyjaśnia.

Koniec końców rzeczy w tym - jak mówił mistrz zen i kontemplacji Willigis Jäger - "że na naszej duchowej drodze nie chodzi o to, żebyśmy znów coś zrobili, tylko żebyśmy się otworzyli na to, co już jest".