Reklama

Radosne rolki z podpisami w stylu "to był najgorszy dzień w moim życiu", "dwie godziny przed zrobieniem tej fotki rzucił mnie narzeczony", "tego dnia umarła moja babcia"  przemykały na TikToku jesienią. Początkowo prawie niezauważalne filmy, zaczęły łapać się w algorytmy i przekonywać do nagrywania podobnych ujęć i dzielenia się swoimi prawdziwymi historiami kolejnych użytkowników.

Wzór na trend jest prosty, chodzi o radosne zdjęcia, piękne kadry, za którymi kryją się osobiste tragedie. To kolejny przykład złamania perfekcyjnego obrazu kreowanego przez profile. Instagram czy TikTok ponownie zmierzył się z "brzydotą", prowokując do zastanowienia: Czyli on/ona także boryka się z "normalnymi" problemami. To ważnie, zwłaszcza dla młodych odbiorców, mają szansę zwątpić w perfekcyjne, bezproblemowe życie swoich internetowych idoli.

Reklama

Duża część internautów wydaje się być już zmęczona sztuczną kreacją i poszukuje oraz dzieli się tym, co prawdziwe i realne. A tutaj wkrada się smutek, trudności i nierzadko ciężka do zniesienia rzeczywistość.

- Myślę, że mówienie otwarcie o emocjach jest umiejętnością, którą wciąż w sobie ćwiczymy jako społeczeństwo. A to, że ćwiczymy oznacza, że czasem robimy krok do przodu, potem dwa do tyłu, żeby następnego dnia skoczyć albo pobiec. Nie zawsze też musimy mieć gotowość, aby o całości swoich emocji mówić od razu, gdy się pojawiają. Możemy przecież z początku ochronić te wrażliwe wewnętrzne procesy i zaopiekować się nimi w samotności, czy w gronie zaufanych osób. Jeśli tak na to spojrzymy wcale nie będzie to celowym ukrywaniem, a raczej dbaniem o swoje granice. Zdarza się tak, że potem przychodzi chęć opowiedzenia o tym. Być może dlatego, że jest nam już lepiej, chcemy poczuć wspólnotę z innymi albo udzielić wsparcia osobom, które swoje trudne momenty przechodzą właśnie teraz - wyjaśnia Joanna Znosko, psycholożka sportu, nauczycielka akademicka na AWFiS Gdańsk.

Pokazywanie, że życie nie jest takie super, zrobiło się "fajne". Czy to tylko lans, czy autentyczna droga do odarcia między innymi Instagrama ze złudnego obrazu niekończącego się szczęścia?

O co chodzi w trendzie?

- Ten trend jest w moim przekonaniu fantastyczny. Pojawił się na TikToku niedawno, a przynajmniej wtedy wyskoczył w moim algorytmie - mówi Ola, jedna z tiktokerek, która podzieliła się swoimi historiami. - Piękne, wymalowane influencerki, doskonała scenografia i podpis "chwilę po tym miałam atak paniki" albo "najgorszy dzień mojego życia". Wstrząsające zdanie "tutaj dowiedziałam się, że on mnie zdradza", a na zdjęciu dziewczyna w makijażu, pięknie ubrana na kolacji w jakiejś luksusowej restauracji. To nam pokazuje, że rzeczywistość jest zupełnie inna niż ta, którą "chwalimy" się w mediach społecznościowych. Pytanie, po co to robimy? Ja większość zdjęć z gorszego okresu zachowałam dla siebie, nie publikowałam, a jeśli już publikowałam, miałam powód zawodowy, np. przy okazji festiwalu, z którego robiłam relację. Puściłam w świat zdjęcie, na którym się uśmiecham, a  w środku czułam, że się rozsypuję, bo to był bardzo zły czas w moim życiu. Musiałam to zrobić, żeby dać znać słuchaczom, że jesteśmy na miejscu, że będzie relacja.

Ola wróciła do tej sytuacji po latach, daleka od tamtych doświadczeń, ale chciała zaakcentować, co kryło się pod tym uśmiechem tamtego dnia. Przeglądając społecznościowe profile, często zapominamy, że ich prowadzenie bywa pracą, zrobienie dobrego zdjęcia obowiązkiem wynikającym z umowy. Na obrazku ma być dobra zabawa, radość, choć w środku człowiek wcale tego nie czuje.

Czasem jednak wstawia się najlepsze ujęcia, by zamaskować swój gorszy czas. Udawać w swoim utopijnym świecie social mediów, że wszystko jest dobrze.

Zakładanie i ściąganie masek

Nie jest zaskoczeniem, że to, co pokazujemy w social mediach, jest wykreowanym fragmentem życia. Dokładnie tym, co chcemy pokazać szerokiej publiczności.

Mając do dyspozycji coś, nad czym mamy pełną kontrolę, nie musimy tam wpuszczać nieprzyjemnych fragmentów naszego życia, tego, czego się wstydzimy. A jeśli nasze realne życie jest w danym momencie trudniejsze, przebieramy się w szczęście, bo tak właśnie chcemy się czuć. Dlaczego więc niektórzy chcą wrócić i zdjąć ten kostium?

- Po prostu byłam na to gotowa. Wszystkie trudne momenty zamknęłam mentalnie w moim życiu, przepracowałam, pogodziłam się z nimi. Pomyślałam, ok, to dlaczego tego nie opublikować? Nie pokazać, że ten mój świat, na którym głównie widać podróże, sukcesy, bywa też naznaczony cięższymi okresami? Podejrzewam, że osoby, które zdecydowały się nagrać wideo do tego trendu, mogły czuć się podobnie. To, co złe jest już za nimi i mają w sobie pewnego rodzaju "misję", by uświadamiać, że to co, zazwyczaj widzimy, jest naprawdę maleńkim skrawkiem naszej rzeczywistości.

Media społecznościowe stały się naszą codziennością, są przekaźnikiem ludzkich nastrojów, ale tych, które sami wybieramy. Bywa tak, że publikując dane treści "zmuszamy" odbiorców do czytania między wierszami.

A co z wirtualną utopią?

Od początku istnienia socjal mediów stykamy się z pięknymi zdjęciami, uśmiechniętymi twarzami, które mają świadczyć o idealnym życiu.

- Uważam, że idealizowanie świata może być, a nawet jest dla młodych ludzi zagrożeniem. Kiedy mamy 13,14 lat brakuje nam refleksji nad tym, co się wokół nas dzieje. Chłoniemy wszystko albo zdecydowaną większość. Kiedy ja miałam kilkanaście lat i oglądałam serial "Plotkara", moim marzeniem absolutnym było bycie bogatą nastolatką i kupowanie kaszmirowych swetrów w luksusowych sklepach. Tak nie wygląda życie i podejrzewam, że przekładając to na realia dzisiejszych social mediów, kiedy młoda dziewczyna z kompleksami, niskim poczuciem własnej wartości, patrzy na piękne zdjęcia 17-letniej influencerki - zdjęcia z luksusowych wakacji w grupie znajomych, zdjęcia z eventu, z perfumami za 2000 zł - myślę, że może się czuć dużo gorzej, może myśleć, że tak wygląda życie, ale nie jej. Przecież instagramerki to pokazują, więc dlaczego miałaby naginać rzeczywistość? Wszystkie są szczęśliwsze niż ona. Tak to jednak nie wygląda i najwięcej mają tu do zrobienia rodzice, Muszą nieustannie rozmawiać z dziećmi, tłumaczyć, że SM to tylko ułamek rzeczywistości, że bardzo dużo można wykreować jednym kadrem, jednym zdjęciem, jednym sztucznym uśmiechem i jednym podpisem - podkreśla Ola.

Nawet najstarsi użytkownicy Facebooka, którzy doskonale znają mechanizmy rządzące social mediami, potrafią być zdziwieni, gdy zderzają się z prawdą, np. o małżeństwie dalszych znajomych: ale przecież na zdjęciach wyglądali na parę idealną, jak to ich związek się rozpadł? Dlatego ważne jest, by uświadamiać, że za tymi pozornie doskonałymi obrazkami kryją się często prawdziwe emocje, które nie są pokazywane publicznie.

- Zapewne wszystko w odpowiedniej dawce i sposobie podania może być zagrożeniem - o idealizowaniu świata mówi psycholożka Joanna Znosko, podkreśla jednak, że psychologia pozytywna zachęca nas do ćwiczenia optymizmu i wdzięczności. - Nie chodzi w niej o nadmierną, toksyczną pozytywność i idealizowanie świata. Gdy prowadzę konsultacje z zawodnikami czy zajęcia ze studentami, często pytam, co dobrego przydarzyło im się w ostatnim tygodniu. Niektórzy przychodzą z gotową odpowiedzią na to pytanie, innym przychodzi ona w pewnych momentach z trudnością albo wcale i to też jest okej. Szukamy pozytywów, zdarzeń, które wywołały w nas szczęście, dumę albo wdzięczność, ale nie na siłę. Emocje, przyjemne, ale również te trudne, są przede wszystkim sygnałami o tym, co się nam przytrafia i ważne jest, aby potrafić je odczytać. Będzie to zdecydowanie utrudnione, jeśli będziemy je zagłuszać.

Czy zagłuszaniem może być właśnie kreowanie świata między innymi na TikToku? Aktywni użytkownicy, którzy polubili trend ze zdradzaniem prawdy, która kryła się za zdjęciami, przyznają, że w danym momencie, kiedy wstawiali szczęśliwe zdjęcie, nie chcieliby, żeby świat wiedział, co czują. Jeden ze światów mieli pod kontrolą, ale to nie dawało ukojenia, było pozorem. Dlatego teraz wracają do tych momentów.  

Zburzenie utopii

Social media ewoluują. Obecnie wpuszczamy do nich więcej prawdy, więcej brudów. Tak jak kilka lat temu dbało się o piękny "feed" Instagrama, tak dziś, na TikToku pozwalamy sobie na miszmasz. "Rozpuściły" nas nagrywane wszędzie rolki i konta pokazujące prawdziwy, realny świat pełen bałaganu i naturalnych przerywników. Ale mówienie o swoich prawdziwych uczuciach wciąż jest zarezerwowane na "specjalne okazje". Czy dzielenie się emocjami, także tymi trudnymi może być aktem odwagi?

- Jak typowy psycholog powiem, że to zależy. Niektóre osoby będą czuć odwagę, mówiąc o trudnościach, przez jakie przeszły, inne zupełnie przeciwnie, decydując się na to, będą pełne obaw. Tak samo jak nie ma jednego dobrego sposobu na opowiedzenie swojej historii, nie ma też jednej słusznej emocji, która "powinna" dominować. Tak to chyba już jest z emocjami, że nie poddają się nakazom, zakazom i powinnościom. I tak jedna osoba będzie odczuwać dumę, druga ulgę, a trzecia wstyd, przygnębienie lub żałobę za tym, co ten trudny moment jej odebrał - podkreśla Joanna Znosko i dodaje, że powodów, dla których w pewnym momencie się odsłaniamy, może być bardzo wiele. - Żeby znaleźć ich źródło, zwróciłabym się do wartości tych osób i ich potrzeb. Wartości rozumiem tu jako pewne nadrzędne konstrukty, które wyznaczają kierunek naszych działań. Jedni wyżej będą cenić sprawiedliwość, inni więzi społeczne, a jeszcze inni spokój i prywatność. Z tego wynikać mogą indywidualne różnice w tym, czy dana osoba zdecyduje się pokazać trudne dla niej aspekty codzienności. Patrząc natomiast szerzej, młodzi ludzie w 2023 roku, to osoby, które interesują się zdrowiem psychicznym i dbaniem o swój dobrostan. Budują swoją wiedzę i świadomość, a przede wszystkim mają większe niż wcześniejsze pokolenia przekonanie, że nie jest to temat tabu.

Ola nie uważa swojego nagrania za akt odwagi. Była to dla niej naturalna kolej rzeczy - W 2018 roku nie wstawiłabym takich zdjęć, jeśli ten trend byłby na Instagramie. Różne emocje nie były u mnie przepracowane. Ale po kilku latach zrozumiałam, że te trudne doświadczenia nas budują. To nie jest coś, czego trzeba się wstydzić, bo każdy z nas przeżywa trudne emocje i wydaje mi się, że mówienie o nich, pokazywanie tego, ośmiela tych, którzy są w takim momencie, w jakim ja byłam 5 lat temu. Nie są jeszcze pogodzeni ze swoimi traumami, a myślą, że mają gorzej, bo u innych tego zła nie widzą. A nie ma się czego wstydzić. Nie ma, bo ten trend właśnie pokazuje, że nawet najbardziej idealna influencerka z fantastycznym instagramowym życiem może mieć ataki paniki, może zostać oszukana, może mieć fatalne relacje z rodziną, problemy z odżywianiem - co też często pojawia się w tym trendzie.

Piękne zdjęcia jak depresja z uśmiechem

To oczywiście bardzo uproszczone porównanie, ale jest wspólny mianownik. Choć ostatnimi czasy depresję zaczęto traktować poważniej i unika się rad, w stylu "wyjdź do ludzi, przejdzie ci", wciąż pojawia się zdziwienie, gdy wyszło na jaw, że ktoś chorował, a "przecież zawsze był taki radosny".

- Myślę, że ważne jest tu obalenie takiego mitu, że osoba w epizodzie depresji się nie uśmiecha, czy że ciągle jest smutna, a jeśli wydaje się w danym momencie przeżywać pozytywne emocje, to z pewnością coś udaje i ukrywa - podkreśla Joanna Znosko. - Przedstawianie tych zdjęć nie ma więc moim zdaniem na celu pokazania jakiejś maski, którą osoba zakładała, czy tym bardziej tego, że emocje w tamtych momentach nie były szczere. Mimo obniżonego nastroju, czy tego, że pewne czynności wymagają większego wysiłku niż wcześniej, osoby w epizodzie choroby wcale nie muszą zachowywać się inaczej niż dotychczas, a objawy nie muszą wcale być widoczne dla zewnętrznych obserwatorów.

Podobnie jest ze zdjęciami. Nie jest trudno o zaskoczenie, gdy odkryjemy, że pod pięknym filtrem kryją się ślady łez.

I o zaskoczenie tu chodzi. Bo przypominamy sobie, że to, co w social mediach jest jedynie wybranym skrawkiem życia człowieka, nad którym ma pełną kontrolę. Nie jego życiem.