Piotr Witwicki: Wyleczenie się z COVID-19 nie musi oznaczać powrotu do zdrowia?
Dr Ewa Giza: - Nawet lekkie przechorowanie nie musi tego oznaczać. Niekoniecznie musi tu chodzić o dolegliwości kardiologiczne, osłabienie czy ból. Obserwuje się wiele różnych powikłań i fizycznych, i ze strony psychiki osoby, która przechorowała infekcję Sars-Cov-2, nawet przez kilka miesięcy.
Mówi pani doktor o psychice?
- Też. Obserwuje się dolegliwości ze strony psychiki, uporczywą bezsenność, zaburzenia jakości snu, zaburzenia nastroju, lęki, zaburzenia koncentracji uwagi, wypadanie, mylenie słów, zapominanie prostych rzeczy, utratę pewności siebie i pewności, że się w pełni powróci do sił, witalności, zdrowia, lęki i obawy przed powtórnym zachorowaniem.
Jest tu jakaś zasada? Czy nie ma żadnych reguł?
- Wielu osobom wydaje się, że jeżeli człowiek jest młodszy, wysportowany i dobrze się odżywia, to będzie bardziej odporny na tę infekcję. Doświadczenie uczy jednak tego, że tacy ludzie też chorują gwałtownie i nierzadko śmiertelnie. Cały czas uczymy się tej epidemii. Ta wiedza jest żywa.
Pani, zajmując się rehabilitacją pocovidową, ma trochę szersze spojrzenie...
- ... i każdy, kto mówi, że jest to cięższa grypa, zdecydowanie nie wie, o czym mówi...
Rzucą się na panią w komentarzach.
- Myślę, że pod tą opinią podpiszą się wszyscy, którzy leczą pacjentów... ja także realnie pracuję z chorymi. Zacznijmy od przykładu: na pierwszym turnusie miałam pana, który w ciągu dwóch tygodni stracił żonę, siostrę i szwagra. I sam ledwo przeżył. Nie trzeba być wielkim znawcą, by zrozumieć, jak trudne mogą być takie wydarzenia.
Jak sobie radził?
- Każdy człowiek ma swoją granicę przechodzenia i radzenia sobie ze stresem. Ona jest mniejsza, gdy ktoś sam ledwo przeżył tę infekcję. Coraz częściej mówi się o tzw. longcovid, czyli przewlekłych powikłaniach po przechorowaniu infekcji.
Jak rozumieć to hasło?
- Z wielu badań wynika, że niektórzy potrzebują kwartału na dojście do siebie po chorobie. Część z nich potrzebuje jeszcze więcej czasu. Na chorobę trudno się przygotować.
I zmieniła się nawet żałoba.
- Opisuje to już dziś światowa literatura. Żałoba normalnie powinna trwać około roku, a w tej chwili trwa dłużej. Z bliskimi czasami nie można się nawet pożegnać. Wszystko jest nie tak, jak byliśmy do tego przyzwyczajeni. Nie możemy się zaopiekować rodziną, czy dokończyć naszych wspólnych spraw. W czasie najbardziej intensywnej pandemii nie było nawet pogrzebów. To, co przeżywa wielu ludzi w takich sytuacjach, nosi znamiona stresu pourazowego.
Przez brak możliwości pożegnania się?
- To jest splot wszystkich tych wydarzeń. To jest destabilizacja wszystkiego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Na pewno dobra kondycja psychiczna jest niezbędna, by dochodzić do siebie, by móc pracować nad kondycją fizyczną.
"W zdrowym ciele zdrowy duch"?
- Tak. To przecież wszyscy znamy, także z własnych doświadczeń, jedną z trudnych pozostałości po przechorowaniu infekcji jest bezsenność.
Ona jakoś szczególnie dotyka tych, którzy przeszli COVID-19?
- Tak, to już wiemy na pewno. Ten sen jest krótki, "poszatkowany", dochodzą koszmary i lęki. To nie jest wypoczynek. Jeśli to trwa kilka dni, to organizm sobie poradzi. Jeśli to trwa tygodnie, to mamy poważny problem.
Jak działać w takiej sytuacji? Tak, jak w przypadku klasycznej bezsenności?
- 40 proc. pacjentów wymaga korekty tego snu. Metody są różne: od naturalnych po farmakologiczne. Dziś widzę już, że najczęściej trzeba ten sen poprawiać małą dawką farmakologii. Nie powinna to być od razu benzodiazepina, która uzależnia, tylko jakiś lżejszy lek. Chodzi o to, by sen był zdrowszy.
Ale te skutki uboczne to nie tylko problemy ze snem.
- To są lęki, zaburzenia nastroju, zaburzenia koncentracji uwagi, narastający pesymizm i brak wiary w wyzdrowienie, w to, że te objawy miną.
Skąd się bierze ten brak wiary?
- Z przewlekłego stresu. Przypomnijmy, że często chorobie swojej i bliskich towarzyszy trudna sytuacja ekonomiczna. Non stop słyszymy o upadających firmach, czy możliwości kolejnych lockdownów. Jedni radzą sobie z tym lepiej, a drudzy gorzej. W covidzie jest taka tajemnica, że jeden dzień jest lepiej, a dwa dni znów gorzej, potem znów jeden dzień lepiej. Nie mamy nawet literatury w tym zakresie. Chorzy sprawdzają to wszystko na podstawie doświadczeń własnych i bliskich. Ta niepewność i to prognozowanie przez ludzi, którzy przecież nie znają się na medycynie, nie pomaga sytuacji. Szukają w internecie i znajdują tam przerażenie.
I trafiają do pani.
- Przepełnieni lękiem i niepewnością. Mają mnóstwo obaw. Na przykład myślą obsesyjnie o tym, że mogą zachorować jeszcze raz.
Co im pani mówi?
- Dużo rozmawiamy: indywidualnie i grupowo. Wszystkiemu towarzyszy sporo psychoedukacji - sama prowadzę zajęcia. Staramy się zaopiekować pacjentami zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Nie wystarczy powiedzieć: "zmień styl życia", tylko trzeba powiedzieć, jak to zrobić. Nie wystarczy powiedzieć: "zdrowiej się odżywiaj", tylko trzeba powiedzieć, jak to zrobić - stąd zajęcia z dietetykiem.
Tu wracamy do "w zdrowym ciele zdrowy duch".
- Bo ja będę to powtarzać: nie ma zdrowia fizycznego bez psychicznego i odwrotnie. Druga sprawa, to wzajemne, rozumiejące się towarzystwo: stąd terapie grupowe, grupy samopomocowe, które też organizujemy i które mają olbrzymią moc. Nikt tak nie zrozumie pacjenta, jak ktoś, kto przeżył coś podobnego. Izolacja i samotność, które dotykały nas w czasie pandemii, potęgowały lęki. Sama zmiana nastawienia daje tu szybkie efekty, lecz trzeba ją w pacjencie wyzwolić.
A jak jest dziś ze świadomością? O problemach psychicznych po covidzie mało się mówi.
- Mało mówi się u nas w kraju. Za granicą jest już zupełnie inaczej. Wszyscy znają skutki długotrwałego stresu i wiedzą, że trzeba leczyć nie objawy, a człowieka.
W Polsce pani uczy się wraz z pacjentami?
- I łatwiej jest z kobietami, które łatwiej przyznają się do swoich problemów i lęków. Panom idzie to trochę gorzej, choć to się zaczyna zmieniać. Najgorszy jest brak wiary, że to wszystko przejdzie.
A przejdzie?
- Obserwuję różne stany. Natomiast jeśli podamy tę pomoc szybko, interdyscyplinarnie i skorelujemy działania, to efekty są bardzo dobre. Jeśli jednak zostawimy taką osobę samą sobie, to te stany się przedłużają.
Jak to wygląda w praktyce?
- Pacjenci są osłabieni, zmęczeni przez uporczywą bezsenność, narastający smutek, osłabienie, brak energii, sił, wielu z tych dolegliwości doświadczają po raz pierwszy, nie rozumieją ich pochodzenia. Dotyczy to wszystkich - zarówno kobiet, jak i mężczyzn, także tych młodszych. Mają problemy z oddychaniem, niektórzy także z sercem.
I przychodzą demony?
- Tak. Problem ze snem pojawia się wraz z samym wirusem, ale zdziwienie jest wtedy, gdy wirusa już dawno nie ma, a problemy ze snem pozostały. Testy pokazują, że ktoś jest zdrowy, dolegliwości pozostają, a ten ktoś w czasie bezsennych nocy ma zlewne poty, ale także w ciągu dnia. Początkiem domina bywają też problemy z wysiłkiem fizycznym i ogólna słabość, bóle mięśni, kręgosłupa, stawów. Organizm, bez odpowiedniej pomocy, wpada w wyczerpanie tym wszystkim.
W praktyce wygląda tak, że...
- Ktoś nie potrafi wrócić do swoich normalnych czynności zawodowych. Jeżeli pojawiają się problemy z właściwym tokiem rozmowy, bo mu słowa "uciekają, przestawiają się", a jest wykładowcą, ma obawy przed występowaniem publicznym.
Pracowaliście z nią?
- Tak. Te automatyzmy zaczęły wracać po trzech miesiącach ćwiczeń.
Rozumiem, że lepiej ćwiczyć na L4 niż wywalić finanse firmy. Tylko jeszcze pracodawcy muszą wiedzieć, że problem jest realny.
- Ona musiała na zwolnieniu lekarskim dojść do siebie. Groźba błędu była paraliżująca. Inaczej może się to wszystko przeobrazić w samospełniającą się przepowiednię, bo stany lękowe utrudniają powrót do normalnego życia. Czasem trzeba użyć farmakologii, by te stany się nie pogłębiały. Ludzie mają takie lęki, że trzeba im pomóc.
Czego się lękają w takiej sytuacji?
- Lęk jest bezprzedmiotowy. Powoduje go wiele czynników: od stresu, który nie został odreagowany, po konstrukcję psychiczną wewnętrzną. Miałam do czynienia z silnymi mężczyznami, którzy czekali tylko na powrót do treningów, a nagle kończyli zamknięci w domu. Chcieliby wrócić do normalnego życia, ale stracili panowanie nad swoich organizmem: mięśnie są napięte, a serce wali jak oszalałe. Na szczęście po pewnym czasie wszystko wraca, tak że trzeba spokojnie czekać, pić dużo płynów, odżywiać się, suplementować deficyty i spokojnie codziennie pracować nad wysiłkiem, aktywnością, kondycją. Cierpliwie i systematycznie. Mieć nadzieję.
I czekają na...?
- Na przykład na zawał. Nie rozumieją, dlaczego to ich dopadło i boją się o to, co jeszcze może się wydarzyć. W mediach same pesymistyczne informacje, a końca pandemii nie widać. Zachwiała się stabilizacja i nie wiemy, o co chodzi. Ludzie wnikliwie obserwują samych siebie w poszukiwaniu objawów powracającej choroby, a im bardziej ktoś skupia się na sobie, tym szybciej wywoła jakiś objaw. Zawału nie wywoła, ale odczuwanie niepokoju, dolegliwości w okolicy serca, już tak.
Jak z pani perspektywy wygląda "mgła covidowa"? Dziś to zjawisko funkcjonuje trochę na zasadzie usprawiedliwienia, z przymrużeniem oka.
- Jest wiele teorii, ale wypadające funkcje intelektualne po covidzie są faktem. Nagle mamy pustkę w głowie, myśli gdzieś uciekły i nie chcą wrócić.
A jest to przebadane?
- Jest w trakcie badań. Możliwe że to problemy z ukrwieniem mózgu albo stanem zapalnym. Obserwuję moich pacjentów i kluczowa wydaje mi się tu cierpliwość. Trzeba w spokoju czekać, wykonując ćwiczenia intelektualne. Podajemy też leki naczyniowe i dużo witaminy D i D3. Najważniejszy jest jednak spokój.
W takiej sytuacji można rozćwiczyć mózg?
- Trzeba. Najlepiej wyłączając się z aktywności zawodowych, bo stres potrafi w takiej sytuacji wszystko zniszczyć. Warto popracować z lekarzem rodzinnym i psychologiem.
A "mgła covidowa" często się pojawia? To typowy objaw czy rzadkość?
- Jak patrzę na moich pacjentów, to myślę, że to jest bardzo częsty objaw. Najczęściej u ludzi sprawnych intelektualnie, w sile wieku, na różnych ważnych stanowiskach. Ona przechodzi, tylko trzeba się nią odpowiednio zaopiekować. Nie można wpadać w popłoch. Spotkałam się nawet z pacjentami, którzy uznawali, że mają alzheimera.
Trudno nie wpadać w popłoch, jak właśnie zapomniało się imię własnego dziecka.
- Jeden z moich pacjentów zrobił nawet dwa razy te same zakupy. Powtórzył wiele takich samych czynności, by na końcu odkryć, że ma w bagażniku taki sam koszyk. Najważniejsze, by o takich rzeczach normalnie rozmawiać. Oczywiście my, lekarze, nie wiemy w tych sprawach wszystkiego, ale mamy już pewne doświadczenia, które pomagają nieść pomoc. Nie ma na co czekać i nie ma co się bać psychiatrów i psychologów.
Ludzie wciąż się boją?
- Coraz rzadziej. Nasi pacjenci czują ulgę, gdy dowiadują się, że ktoś się nimi zaopiekuje. Przyjeżdżają zestresowani do Szpitala MSWiA w Złocieńcu, ale na miejscu działa na nich siła grupy. Warto zauważyć, że ta sprawa rehabilitacji pocovidowej została w Polsce rozwiązana w sposób systemowy. Mamy dobrą, różnorodną ofertę, a takich miejsc jest w kraju ponad tysiąc. Jeśli możemy ulżyć cierpieniu i pomóc oswoić lęki, to warto to robić. Jest 171 miejsc rehabilitacji stacjonarnej, jest rehabilitacja dzienna, ambulatoryjna, domowa. Warto z tego korzystać, szybciej dochodzić do zdrowia, którego wszystkim życzę.