Psylocybina, DMT, meskalina, LSD, MDMA - to jedne z najpopularniejszych psychodelików znane na całym świecie.
Jak czytamy na stronie Polskiego Towarzystwa Psychodelicznego, od innych substancji psychoaktywnych (stymulantów, depresantów) odróżnia je to, że wywołują zmiany stanu i treści świadomości. Doświadczenia te często są porównywane do marzeń sennych, hipnozy, medytacji.
Choć w powszechnym obiegu są od dawna, na naszym rodzimym podwórku dopiero od kilku lat więcej mówi się o ich wpływie na dobrostan psychiczny czy wykorzystywaniu przy leczeniu depresji. Opinie naukowców i specjalistów na ten temat nie są zgodne, a w polskim prawie psychodeliki zaliczono do grupy substancji nielegalnych. W celach badawczych można podać je jedynie zwierzętom.
Karol jest 32-letnim farmaceutą. Psychodeliki nie są mu obce. - Z jakiegoś powodu wybrałem ten kierunek studiów (śmiech). Wśród moich znajomych choć raz brali właściwie wszyscy. Ja mam doświadczenia m.in. z grzybami (psylocybina), LSD czy MDMA.
Spróbował z kilku powodów, między innymi ciekawości.
- Fascynuje mnie, że kwas zażyty w mikrogramach jest w stanie zupełnie zmienić człowiekowi percepcję.
W tym momencie rozmowy przytacza historię szwajcarskiego chemika Alberta Hofmanna. 16 kwietnia 1943 roku - pracując nad nowym środkiem na stabilizację ciśnienia krwi - przypadkowo przeżył on pierwszy "odlot" na LSD.
Swoje doświadczenia opisał w dzienniku jako "niezwykły stan niepokoju, lekki zawrót głowy, pobudzoną wyobraźnię i strumień obrazów oraz kształtów z kalejdoskopową grą kolorów". Za kilka dni, 19 kwietnia, Hofmann połknął 0,25 miligrama (250 mikrogramów) substancji. Niecałą godzinę później, wracając do domu rowerem, ponownie zmieniła się jego świadomość. "Na pamiątkę" tego "tripa", miłośnicy LSD, wymyślili święto o nazwie "Cycling Day".
Karol uwielbia muzykę, co również nie było bez znaczenia przy jego doświadczeniach z substancjami psychoaktywnymi. - Rock psychodeliczny powstał właściwie po to, by słuchać go po kwasie. To długie utwory ze specyficznie brzmiącymi gitarami, ciągnącymi solówkami. "Dark Side Of The Moon" to doskonały przykład. Gdy zaczynasz wręcz widzieć dźwięki... no nie da się tego opisać.
Choć podkreśla, że "nie będzie moralizatorem", bo sam narkotyki bierze, uważa jednak, że należy - przede wszystkim - edukować na temat bezpieczeństwa i przestać udawać, że taki rodzaj używek nie istnieje.
- Całokształt prawa narkotykowego w Polsce i w większości krajów Europy jest bez sensu. Świat przekonał się, że war on drugs (ang. wojna z narkotykami) przynosi skutek odwrotny do zamierzonego i napycha kieszenie gangsterom. Na szczęście, na różnych rave parties (całonocnych imprezach z muzyką elektroniczną) często można spotkać stoiska organizacji zajmujących się harm reduction, np. Społecznej Inicjatywy Narkopolityki, gdzie - krótko mówiąc - są ludzie, którzy ogarną cię, jak za bardzo się naćpasz. Można tam też dostać owoce, gumy do żucia, elektrolity czy testy do sprawdzenia danej substancji.
32-latek zwraca uwagę na "modny" ostatnio aspekt samoleczenia psychodelikami osób z chorobami psychicznymi - depresją, zaburzeniami lękowymi, PTSD.
- Niektóre badania wskazują, że sesje z MDMA czy innymi psychodelikami w określonych dawkach, pod opieką specjalisty, przynoszą rezultaty. Jednak jeśli decydujemy się na "samoleczenie", to szalenie nieodpowiedzialna sprawa, szczególnie walcząc z chorobą afektywną dwubiegunową - wtedy MDMA może "włączyć" u ciebie manię. Podobnie w przypadku schizofrenii. Komuś z takimi zaburzeniami nigdy nie życzyłbym tego, co raz przeżyłem na kwasie. W głowie mam najgorsze wspomnienie z całego życia. Po kilku godzinach niezłej zabawy zacząłem myśleć, że w żołądku rośnie mi kulka - nowotwór. Rośnie tak błyskawicznie, że za moment rozsadzi mnie od środka. Płakałem, panikowałem. Czułem, jakby to miało trwać wiecznie.
Czy od psychodelików da się uzależnić? - Od samego LSD raczej nie fizycznie. Inaczej niż w przypadku alkoholu czy heroiny. Jednak pamiętajmy, że przewlekłe stosowanie może wprowadzić w stan psychozy. Mówi się też o tzw. śmierci ego. Niektórzy znajomi biorący za dużo są - według mnie - nieco odklejeni. Uważałbym też na "oświeconych ćpunów" sądzących, że grzyby zdradzają każdą tajemnicę wszechświata. Chyba każdą z wyjątkiem tej dotyczącej znalezienia pracy - podsumowuje.
O to, dlaczego wciąż zażywamy te substancje, pytam Ewę Tracz - antropolożkę społeczno-kulturową i doktorantkę w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych UAM.
- Powodów nie brakuje. W badaniach w pracy magisterskiej skupiłam się na tych osobach przyjmujących psychodeliki w celu rozwoju duchowego i autoterapii. Człowiek też z natury jest ciekawy odmiennych stanów świadomości. Obserwuję w Polsce pewien ruch w tym kierunku. Ludzie sami z siebie szukają informacji o tych substancjach. Zanim je wezmą, dużo dowiadują się na ich temat. Sprawdzają, jaki psychodelik może pomóc przy konkretnym problemie. Na Facebooku powstała grupa o nazwie "Psychodeliki.org" powołana przez założycieli Polskiego Towarzystwa Psychodelicznego, powiązana z ich sympatykami. W dyskusjach widać, jak wiedza naukowców przeplata się z tą zażywających. Wymiana informacji w dwie strony.
Skąd zatem - mimo rosnącej grupy zwolenników - tak złe zdanie na ich temat?
- Brak edukacji. Dla większości osób w Polsce nazwa psychodelik może nie być znana lub utożsamiana od razu z silnie uzależniającym narkotykiem. Oficjalnie są one wpisane na listę substancji zakazanych, niemających żadnego zastosowania medycznego. Działacz społeczny Mestosław przeprowadził raz sondę uliczną, pytając, co jest bardziej toksyczne dla człowieka. W grupie podanych substancji znalazły się, między innymi, psychodeliki takie jak LSD i grzyby psylocybinowe oraz alkohol. Większość wskazała substancje psychodeliczne, jednak badania mówią co innego.
Tu kobieta przytacza postać Davida Nutta - brytyjskiego psychiatry i psychofarmakologa. W 2010 roku w "The Lancet" - prestiżowym czasopiśmie naukowym - opublikował on listę 20 substancji psychoaktywnych związanych z uzależnieniem fizycznym, wpływem na relacje społeczne, rodzinne, mózg. Na pierwszym miejscu był alkohol, na ostatnim grzyby psylocybinowe. Wnioski naukowca uznano za kontrowersyjne.
Tracz podkreśla też, że psychodelików nie powinno określać się halucynogenami. - Stany halucynacji a po psychodelikach różnią się od siebie. Ten drugi możemy porównać bardziej do medytacji. Osoba ma zazwyczaj świadomość, że przyjęła substancję i to, co czuje to jej wynik. Przy pierwszym takiej wiedzy brak. A poza tym... o ile łatwiej byłoby, gdybyśmy mogli powiedzieć znajomemu - Hej, brałam grzyby, było zabawnie. Tak bez osądzania? Alkoholu nie boimy się wymieniać w rozmowach.
Rozmawiamy też o psychodelikach i ich powiązaniu z psychoterapią. Czy to popularne?
- W Polsce są terapeuci oferujący sesje nastawione na integrowanie doświadczeń psychodelicznych. Jeśli ktoś na własną rękę przyjął psychodelik i chciałby o tym opowiedzieć, ma takie możliwości. Bez stresu, po prostu będąc sobą. Jedna ze znajomych mi osób przyjmuje na własną rękę, głównie psylocybinę. Jest w terapii i kontakcie z psychiatrą. Na początku z diagnozą depresji, potem z chorobą afektywną dwubiegunową. Czasem - gdy może odstawić leki - bierze grzyby wyciszające jej ChAD na kilka miesięcy. Podzieliła się tym z nimi i wie, że może liczyć na wsparcie.
Kobieta - podobnie jak Karol - podkreśla jednak, że psychodeliki nie są środkiem na wszystko. - Oczywiście, mogą pomóc, ale nie zapominajmy o zagrożeniach.
Wspomina również o nastawieniu i otoczeniu. - Doświadczenie psychodeliczne to trzy etapy. Pierwszy? Przygotowanie na daną intencję - rozrywka, rozwój, duchowość. Zażycie danej substancji w grupie ludzi na koncercie najpewniej nie będzie najodpowiedniejszym miejscem, szczególnie na pierwszy raz. Kolejny krok to przyjęcie psychodeliku. Trzeci - zadbanie o to, by mieć wolny kolejny dzień. Odpoczynek i regeneracja. Wszystko - w odpowiednich dawkach i przy wystarczającym poziomie wiedzy - jest dla ludzi.
Czy - przy dzisiejszej dostępności wszelakich używek - można udawać, że nie istnieją?
- To kluczowe! Nigdy tego nie zrozumiem. Zamiatanie pod dywan i zakazywanie przez rządy kolejnych krajów danych substancji nie sprawi, że nie będziemy po nie sięgać. Trzeba byłoby przeprowadzić naprawdę wiele szczegółowych badań, weryfikacji, ułożyć sensowny plan wprowadzenia ich na rynek, jednocześnie kładąc ogromny nacisk na edukację. Nawet w Polsce mamy duży problem z nowymi, wciąż nieprzebadanymi używkami. Dostęp do nich jest często łatwiejszy niż do psylocybiny. Redukować szkody, nie zabraniać i uczyć bezpiecznego korzystania - tą drogą powinniśmy pójść - puentuje Ewa Tracz.