Leżąca w powiecie sanockim wieś Komańcza zapisała się w najnowszej historii jako miejsce internowania prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego w latach 1955-1956. Duchowny decyzją władz PRL przebywał w tamtejszym klasztorze Nazaretanek, gdzie napisał Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego.
Mniej pamięta się jednak, że kilkadziesiąt lat wcześniej - na przełomie 1918 i 1919 roku - Komańcza była stolicą republiki. Na czele tego państwowego tworu stał miejscowy kupiec Andrij Kir, jego flaga była taka sama, jak dzisiejszej Ukrainy, a w granicach kraiku znalazły się m.in. miejscowości Baligród, Cisna, Jawornik, Kulaszne, Łupków, Rzepedź, Prełuki, Moszczaniec, Wysoczany, Puławy czy Wisłok Wielki.
Zanim przeanalizujemy, jak doszło do powstania tego państewka i co sprawiło, że upadło, cofniemy się do dawniejszych wieków, a dokładniej okresu I Rzeczpospolitej. Wówczas, podobnie jak w 20-leciu międzywojennym, cały pas Karpat zamieszkiwały grupy górali ruskich: Hucułów, Bojków i Łemków. - Pogranicze Bieszczadów i Beskidu Niskiego było granicą między Bojkami i Łemkami, o ruskim charakterze etnicznym, dzisiaj moglibyśmy powiedzieć ukraińskim - tłumaczy dr Hubert Ossadnik, historyk i kustosz dyplomowany Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku.
Sama Łemkowszczyzna dzieliła się natomiast na trzy części: wschodnią, środkową i zachodnią. - Ta wschodnia była obszarem wyznaczanym przez rzeki, z jednej strony Osławę, z drugiej Jasiołkę i Wisłok. Była bardziej podatna na ideologię narodowoukraińską, w odróżnieniu od środkowej i zachodniej, które były związane z orientacją staroruską - dodaje ekspert.
Ogłosili się republiką, bo chcieli należeć do innego państwa
Jak przypomina dr Ossadnik, w 1918 roku trwała wojna polsko-ukraińska o Galicję Wschodnią, w perspektywie była wojna z bolszewikami, "a gdzieś z tyłu deklaracja prezydenta USA Woodrowa Wilsona o samostanowieniu narodów", w której ważnym elementem stała się niepodległa Polska. Tymczasem z 31 października na 1 listopada powstała Zachodnioukraińska Republika Ludowa, tzw. ZURL. Pod jej kontrolą znalazła się większość terytorium Galicji Wschodniej, należących wcześniej do upadłych Austro-Węgier.
- Łemkowie ze wschodniej części zgłosili chęć przystąpienia do nowego państwa, jednak chęć a czyn to dwie różne rzeczy. Pomoc ze strony ZURL była słaba, ta wojskowa właściwie żadna. Mieszkańcy byli prostymi ludźmi, nieuświadomionymi, których lokalni liderzy wywodzący się w głównej mierze z kleru greckokatolickiego, próbowali skierować na właściwe ich zdaniem polityczne tory - przywołuje badacz.
4 listopada 1918 roku we wsi Wisłok Wielki zorganizowano z tego względu wiec, którego celem było powołanie łemkowskiej republiki. Do kart historii przeszła jako Wisłocka lub Komańczańska, ponieważ po krótkim czasie jej stolicę przeniesiono do Komańczy. Kraik miał być wstępem do tego, by należące do niego tereny przyłączyć do ZURL.
- Wokół tego tworu nie zebrano jednak szerokich mas. Powołany oddział wojskowy liczył 1000 osób słabo uzbrojonych i nieprzeszkolonych, próbowano więc ściągnąć oficerów i podoficerów rozformowanej armii austrowęgierskiej, której znaczącą część stanowili Ukraińcy, przebywający w Budapeszcie. Akcja ta nie przyniosła jednak spodziewanych efektów - podkreśla dr Ossadnik.
Jak zauważa historyk, zaangażowane w istnienie Republiki Komańczańskiej pod względem politycznym były wyłącznie jednostki. Polska nie chciała dopuścić, by państewko przetrwało, ale do regularnych bitew nie doszło. - Do niewielkich starć między Polską a Republiką Komańczańską dochodziło głównie na odcinku Mokre - Wysoczany - Szczawne - Komańcza, czyli w wioskach, przez które do dziś przebiega linia kolejowa Zagórz - Łupków - mówi.
Polskie oddziały wykorzystały fakt, że Republikę Komańczańską przecinała żelazna droga. W sanockiej fabryce wagonów - dzisiejszym Autosanie - skonstruowano dwa pociągi pancerne "Gromobój" oraz "Kozak". Przydały się one 24 stycznia 1919 roku, gdy akcja polskich wojsk przyniosła kres republice, nieco ponad dwa miesiące od chwili jej powołania. Jej terytorium wkrótce później włączono do kształtującej się II RP.
- Oddziały Komańczy bez walki poszły w rozsypkę - jeśli ktoś stawiał opór to mieszkańcy Prełuk, którzy w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku po pewnym czasie odmaszerowali do domów. Mit Republiki Komańczańskiej trwał jednak stosunkowo długo, zwłaszcza w Prełukach - podaje ekspert.
Jak zauważa, pod koniec 1918 roku powstały też łemkowskie republiki we Florynce czy Gładyszowie. Obie leżą w dzisiejszym województwie małopolskim; pierwsza w okolicach Nowego Sącza, druga blisko Gorlic. Zdaniem specjalisty był to więc jakiś szerszy ruch mający sprawić, że terytoria łemkowskie uzyskają autonomię w granicach Rosji czy Czechosłowacji. - Na czechosłowackiej Preszowszczyźnie mieszkała ludność o podobnych zwyczajach i języku - przypomina dr Ossadnik.
Długo nie przetrwała też ZURL, do której chcieli należeć Łemkowie z Komańczy i okolic. Najpierw w styczniu 1919 roku połączyła się na zasadach autonomii z ówczesnym drugim państwem ukraińskim - Ukraińską Republiką Ludową - a w lipcu tego samego roku przestała istnieć po ofensywie przeprowadzonej przez Wojsko Polskie. Tereny ZURL inkorporowano do naszego kraju, emigracyjny rząd ukraiński, działający w Wiedniu, zakończył działalność cztery lata później.
Na Republice Komańczańskiej nie kończy się jednak historia państewek, które w XX wieku powstawały na południu województwa podkarpackiego. Wieś, która stała się stolicą łemkowskiego kraiku, dzieli nieco ponad 40 kilometrów od Iwonicza-Zdroju - jednego z najstarszych polskich uzdrowisk, w którym leczy się chociażby choroby narządów ruchu, reumatologiczne, skóry i układu trawiennego. W 1944 roku było to miejsce triumfu nad Niemcami i powstania Rzeczpospolitej Iwonickiej.
Dziś Iwonicz-Zdrój - w odróżnieniu od pobliskiej wsi Iwonicz - jest miastem, jednak podczas II wojny światowej istniał wyłącznie Iwonicz i nieodległy Zakład Zdrojowy. - W trakcie niemieckiej okupacji Iwonicz-Zdrój nie był w specjalny sposób wydzielony od otaczających miejscowości. Mieszkało w nim wtedy nawet do 10 tysięcy osób, zwłaszcza uchodźców. Przybyli tam z najbliższych okolic, chociażby Krosna i Jasła, ale też dalszych regionów: Warszawy, poznańskiego i z terenów dzisiejszej Ukrainy, gdzie trwała rzeź wołyńsko-galicyjska - opisuje Halina Józefczyk-Habrat, prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Iwonicza-Zdroju.
Schronienie w uzdrowisku znaleźli również ludzie uciekający przed frontami. Obawiali się, że na terenie Polski zderzą się wojska niemieckie, rosyjskie i ukraińskie. - Zakwaterowanie czy wyżywienie dla tak ogromnego zbiorowiska ludności było ogromnym problemem. Umiejętnością ich zapewniania chociaż w podstawowym stopniu był hrabia Michał Załuski. Żywność konfiskowali okupanci, a także partyzanci, korzystano więc z zasobów dworskich oraz iwonickich pól oraz miejscowości dookoła Iwonicza - dodaje Halina Józefczyk-Habrat.
W czasach II wojny w Iwoniczu-Zdroju mieszkali żołnierze niemieccy, w tym Wehrmachtu, a także cały oddział SS Galizien, składający się przede wszystkim z Ukraińców. Podczas ataku na Polskę nieprzyjaciele usunęli siłą z budynków nie tylko mieszkańców, ale i pensjonariuszy. Wśród tych drugich były dzieci z upośledzeniem umysłowym. Straciły życie w lesie koło Warzyc (dziś powiat jasielski), gdzie je rozstrzelano.
26 lipca 1944 roku, sześć dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego, rozpoczęła się akcja Armii Krajowej, dzięki której powstała Rzeczpospolita Iwonicka. - Wówczas oddział 38 osób otrzymał rozkaz zniszczenia akt osobowych przechowywanych w urzędzie gminy. Dzięki temu mieszkańcy, zwłaszcza młodzi, nie zostaliby wywiezieni na przymusowe roboty do Niemiec. Nikt jednak nie spodziewał się, że będzie to akcja wyzwoleńcza Iwonicza-Zdroju - zaznacza nasza rozmówczyni.
Jak dodaje, okupanci zostali zaskoczeni - w chwili ataku pod bronią byli wyłącznie strażnicy. Polski oddział odbił uzdrowisko, ponosząc bardzo niewielkie straty. Niemcy nie stali się jednak jeńcami, lecz wypuszczono ich wolno w stronę góry Cergowa.
Rzeczpospolita Iwonicka posiadała swój rząd, a organem administracyjnym samorządu została Rada Cywilna. - Władze miały zapewnić porządek, bezpieczeństwo i opiekę lekarską, powołano też żandarmerię oraz i partyzancki, ale działający jawnie szpital. Natomiast na wieży zegarowej zawisła biało-czerwona flaga. Gdy ją wywieszono, włączono też hymn Polski - wylicza Halina Józefczyk-Habrat.
Uruchomiono także jadłodajnię w Domu Zdrojowym, gdzie podawano ciepłe posiłki. - Ale wyżywienia było mało w stosunku do potrzeb. Opracowano również kodeks karny regulujący najważniejsze kwestie, a specjalna Komisja Zdrojowa liczyła straty, spisała budynki oraz inwentarz - uzupełnia znawczyni.
Powstała w uzdrowisku partyzancka republika trwała najdłużej spośród wszystkich podobnych, które powstały w Polsce podczas II wojny światowej. Istniała tylko kilka dni krócej, niż trwało powstanie warszawskie. - RP Iwonickiej jednak nigdy nie zdobyli Niemcy i pod tym względem jesteśmy ewenementem. Podobnie jak w powstańczej stolicy euforia w wyzwolonym Iwoniczu-Zdroju była ogromna, ale ludzie patrzyli z obawą. Wiedzieli, czym jest NKWD i jak wygląda tzw. sowiecki raj, niesiony przez zbliżającą się Armię Czerwoną - zastrzega prezes stowarzyszenia.
Niemcy trzy razy próbowali odbić polską enklawę na okupowanych ziemiach, także ją bombardując, jednak za każdym razem ich wysiłki spełzły na niczym. Polakom pomogła lokalizacja, bo Iwonicz-Zdrój leżał na uboczu. Minusem było jednak, że jednocześnie była to niewielka kotlina, przez co dostęp od głównej drogi był łatwiejszy. Dojazdową trasę zdołano jednak zabezpieczyć.
Podczas jednej z prób natarcia Niemcy użyli polskich dzieci jako żywych tarcz. - Szczęśliwie szybko się o tym zorientowano i odstąpiono od ataku na nich. Niemcy przyjechali do sanatorium Excelsior, nikt nie wie, co stamtąd zabrali i wrócili - opowiada Halina Józefczyk-Habrat.
Armia Czerwona wkroczyła do Iwonicza-Zdroju 20 września, a stacjonowała w nim do maja 1945 roku. Pozostawiła po sobie zrujnowane zabudowania, z których zniknęły co cenniejsze rzeczy. Oszacowano, że straty po II wojnie światowej były tam znacznie większe niż po wcześniejszej Wielkiej Wojnie z lat 1914-1918.
W historii Rzeczpospolitej Iwonickiej zapisało się kilku bohaterów. Rozkaz zdobycia Iwonicza-Zdroju wydał komendant Obwodu AK Krosno kpt. Stanisław Wenklar ps. "Wujek", a dokonały tego Odział Dywersyjny Obwodu ppor. Franciszka Kochana ps. "Leszek", "Obłoński" i odział bojowy "Iwo" oraz placówki AK w Iwoniczu kpt. Eugenisza Werensa vel Jerzy Nowak ps. "Pik". Zdobycie uzdrowiska stanowiło rozpoczęcie akcji "Burza" w akowskim obwodzie Krosno.
Stowarzyszenie Przyjaciół Iwonicza-Zdroju w przyszłoroczną 80. rocznicę Rzeczpospolitej Iwonickiej szczególnie chce uczcić Zbigniewa Cyrkowniaka ps. "Boruta". - On dokładnie w dniu wkroczenia Armii Czerwonej postanowił zlikwidować zaminowanie drogi z pobliskiej Klimkówki do Iwonicza-Zdroju. Nie był saperem, ale ze swoim asystentem rozminowywał trasę aż do chwili, gdy natrafił na minę pułapkę. Zginął na miejscu - wyjaśnia prezes organizacji.
Wśród zajmujących się losami Rzeczpospolitej Iwonickiej jest również Janusz Michalak, założyciel Stowarzyszenia. Jak pisze w przesłanym Interii artykule, po wejściu do Iwonicza wyzwolicieli, losy tamtejszych żołnierzy AK układały się różnie.
"Niektórzy zostali zmobilizowani do wojska, walcząc w I lub II Armii Wojska Polskiego. Kilku aresztowało NKWD. Niektórzy zbiegli z więzienia, innych wywieziono na Sybir. Wśród nich był Michał Załuski, Zbigniew Bartosz - zastępca komendanta żandarmerii AK oraz Marian Józefowicz, Józef Nycz, Stanisław Nycz, Mieczysław Urbanik - aktywni żołnierze AK" - czytamy.
Niektórzy bohaterowie Iwonicza zbiegli z miejsca uwięzienia, wielu innych wstąpiło do organizacji konspiracyjnych: NIE, WiN czy NSZ. "Inni ukrywali się pod fałszywymi nazwiskami, najczęściej na Ziemiach Odzyskanych. Wielu aresztowanych przez UBP odsiedziało wyroki w więzieniach, najcięższe w Kaliszu i Wronkach" - dodaje Janusz Michalak.
Gdyby nie ogrom pracy historyków i miłośników ziemi iwonickiej, niecodzienne wydarzenie w długiej historii uzdrowiska, jakim było zostanie osobnym "państwem", mogłoby zaginąć w mrokach dziejów. O tych wydarzeniach powstał film dokumentalny "Rzeczpospolita Iwonicka. Warto wiedzieć, trzeba zobaczyć".
- Do lat 90. o RP Iwonickiej się nie mówiło - ludzie pamiętający te czasy albo nie żyli, albo bali się represji. Przy okazji 70. rocznicy jej powstania ktoś oburzony zapytał mnie, dlaczego nie ma wspomnień z tamtego okresu. Odpowiedziałam, że za mówienie o tym dostawało się kulkę albo jechało na białe niedźwiedzie - podsumowuje Halina Józefczyk-Habrat.