Śnieg, w którym zakopują się opony, całkowite odludzie, goście do ogarnięcia i... trzydziestolatki, które z plecakami postanawiają spędzić wakacje na Islandii. Wakacje w pracy, bo zwiedzając obce kraje, można też trochę zarobić. O tym, jak wygląda praca w hostelu zimą na końcu Islandzkiego półwyspu, opowiedziała Alka Murat, która razem z siostrą Sławką postanowiła zrobić sobie przerwę od codzienności. Zdradziła, dlaczego dwie młode kobiety nawet w miejscu rodem z filmu "Lśnienie" nie potrzebowały żadnego mężczyzny i co, sprawiło, że stanęły "jak wryte, gapiąc się z otwartymi paszczami w górę".
Czemu Islandia? Żeby poznać tę historię, musimy cofnąć się do roku 2018. Alka Murat, na co dzień fotografka, prowadziła z siostrą Sławką firmę związaną z branżą ślubną. Zimowe miesiące w tym zawodzie są okresem przestoju, jest mniej pracy, więc dziewczyny uznały, że mogą pozwolić sobie na dłuższą wyprawę.
- Byłam zaprawiona w różnych podróżach po Europie i nie tylko, trochę już w życiu zobaczyłam, a ta Islandia już za mną jakiś czas "chodziła". Oglądałam niezwykle piękne zdjęcia w internecie, na profilach znajomych, którzy tam byli i wiedziałam, że kiedyś muszę tam pojechać. Wcześniej wrażenie zrobiła na mnie Skandynawia. Byłam w Norwegii, w Szwecji, a w Finlandii pracowałam przez chwilę. Lubię północne klimaty, więc kwestią czasu było, kiedy trafię na Islandię - opowiada Alka.
Dziewczyny zdecydowały, żeby ruszyć na Islandię, ale uznały, że dobrym pomysłem będzie połączenie wakacji z pracą.
- Zaczęłyśmy rozglądać się za opcją pracy na Islandii. Jedna z moich koleżanek, która miała doświadczenie, poradziła, żebyśmy poszukały zajęcia, pisząc bezpośrednio do hosteli, hoteli, miejsc turystycznych, bo a nuż kogoś będą potrzebować. Wysłałyśmy bardzo dużo maili, miałyśmy długą listę i prawie nikt nie dawał pozytywnej odpowiedzi. Odpisywali, że to niski sezon i nie ma pracy. Ale w końcu jedna pani odpowiedziała, że jest zainteresowana, byśmy pracowały u niej w hostelu. Umówiłyśmy się, wszystko dograłyśmy jeszcze z Polski i udało nam się ustalić termin - miałyśmy pojechać na luty i marzec, czyli na dwa miesiące w 2019 roku.
Siostry zapakowały plecaki, sprzęt fotograficzny i ruszyły w drogę. Najpierw samolotem do Rejkiawiku, a później autobusem do hostelu, który mieścił się na półwyspie Snæfellsnes. Na miejscu okazało się, że jest to obiekt na zupełnym odludziu.
- Dość spory teren ośrodka, główny parterowy budynek oferujący kilkanaście pokoi i kilka słodkich, uroczych małych drewnianych domków, które także można było wynajmować. A wszystko to nad samym oceanem - w zasięgu wzroku nie było w zasadzie żadnych zabudowań, więc śmiało można powiedzieć, że to było odludzie. Po jednej stronie miałyśmy głęboką wodę, a po drugiej w oddali góry. Jak tylko wysiadłyśmy z autobusu, to sam widok zrobił na nas ogromne wrażenie. Chwilę później okazało się, że będziemy tam w zasadzie jedyne, jako obsługa ośrodka.
Właścicielka, rodowita Islandka, otrzymała hostel po swoich rodzicach.
- To był taki rodzinny biznes. Miejsce dosyć skromne, jeśli chodzi o standard to żadne luksusy. Było schludnie, prosto i to też było zaletą. Dostałyśmy swój pokoik, a nasza praca polegała na tym, że musiałyśmy w pewnym sensie zarządzać całym biznesem - przyjmować gości, sprzątać w pokojach, ogarniać teren. Był też taki mały bar i goście mogli zamówić sobie jakąś kawę, drinka, ciastko.
- Gdy się pojawiłyśmy, szefowa nas przywitała, opowiedziała nam wszystko, co i jak co mamy robić, jakie są nasze obowiązki i pojechała sobie, a mieszkała po drugiej stronie półwyspu, czyli dość daleko. Zaufała nam do tego stopnia, że cała praca w hostelu była na naszych barkach.
Dziewczyny wylądowały na Islandii w środku srogiej zimy. Wszystko było pokryte śniegiem. Już pierwszego wieczoru była wichura, śnieżyca, warunki - jak podkreśla Alka - dosyć "hardcorowe". Ale nie zrobiło to na nich jakiegoś większego wrażenia, nie przeraziło ich to. - Obydwie ze Sławką lubimy, kiedy jest zimno i lepiej się czujemy w takich chłodniejszych klimatach niż jakiś upalnych, tropikach. Sprawiło nam to przyjemność, że się przeniosłyśmy w taką mroźną krainę.
Do obowiązków należało między innymi ogarnianie terenu, czyli usuwanie masy śniegu, by można się było po ośrodku poruszać.
- Wyglądałyśmy za okno i nagle okazywało się, że całe wejście jest na pół metra albo metr zasypane śniegiem. Brałyśmy wtedy łopaty w dłoń i ubierałyśmy nieprzemakalne kombinezony, zaczynając dzień od odśnieżania całej drogi i wejścia, żeby goście mieli w miarę łatwy dostęp. A, co ciekawe, nie było to takie proste dla niektórych. Turyści z całego świata i ci, którzy przyjeżdżali z jakichś ciepłych krajów i mieli po raz pierwszy styczność z takimi warunkami pogodowymi, często potrzebowali pomocy np. przy wydostaniu się z zaśnieżonego parkingu. Wsiadałyśmy do ich aut i same nimi wyjeżdżałyśmy, bo niektórzy po prostu nie dawali sobie zupełnie z tym rady.
Siostry miały do użytku duży terenowy samochód, którym poruszały się po obiekcie, podziwiając widoki. Musiały też sprzątać domki i łatwiej im było do nich dojeżdżać, niż chodzić piechotą przedzierając się przez zaspy.
Szefowa co kilka dni odwiedzała hostel, ale przez większość czasu Alka i Sławka były na miejscu same. Na początku, ze względu na niski sezon, zdarzały się dni, kiedy nie było nawet gości, nikt nie przyjeżdżał. A potem, jeśli ktoś nocował, to zostawał na dwie/ trzy doby i jechał dalej. Hostel był tylko przystankiem. Ludzie przyjeżdżali wieczorami, byli zmęczeni, więc szybko znikali za drzwiami swoich sypialni.
- Trochę czułyśmy się jak w jakimś filmie i to takim np. typu "Lśnienie". Na wyobraźnię działa nie tylko surowa natura, ale i kilka groźnych pogodowych akcji. Miałyśmy sztormy, wichury, śnieżyce i deszcz - wszystko, co można sobie wyobrazić. Tym bardziej to nam się podobało, bo czułyśmy się trochę jak w jakimś nierealnym dziele.
- Nie bałyśmy się w ogóle. Oczywiście czasem wieczorami, jak już noc zapadała i słychać było świszczący wiatr czy morskie fale, to snułyśmy sobie wizje, co byśmy zrobiły, gdyby nagle ktoś się pojawił, zapukał do drzwi, ale raczej to nas bawiło, niż przerażało. Bardzo dobrze się tam czułyśmy.
Dwie dziewczyny pośrodku niczego. W przypadku takich historii zawsze pojawiają się pytania i wątpliwości, jak sobie poradzą, kto je obroni, kto pomoże. Alka i Sławka po raz kolejny udowadniają, że moc nie zależy od płci, a potrzeb, wizji życia i determinacji.
- Absolutnie nie czułyśmy potrzeby, żeby mieć na miejscu jakiegoś faceta. Zupełnie dawałyśmy we dwie sobie radę, wręcz było to dla nas frajdą, że mamy takie fizyczne zajęcia, że musimy czasem wypchnąć jakiś samochód z zaspy, komuś pomóc albo machać w śniegu łopatą. To był totalny kosmos i bardzo nam się podobało.
Z hostelu do najbliższego sklepu, czyli "cywilizacji", trzeba było jechać 30 minut samochodem. Zapasy robiło się raz na tydzień lub dwa.
- Na zakupy jeździłyśmy z naszą szefową. Zabierała nas do sklepu i wtedy kupowałyśmy wszystko, co było potrzebne dla gości i dla nas. Jadłyśmy tam dosyć zdrowo, bo kupowałyśmy dużo warzyw i ryby przede wszystkim. Gotowałyśmy w kuchni hostelowej i to też był fajny czas. Kupowałyśmy sobie też piwka i wieczorami, gdy po pracy miałyśmy czas wolny, to nawet jak była minusowa temperatura i śnieg po pas, to wychodziłyśmy na dwór, rozkładałyśmy krzesełka, otwierałyśmy puszki i gapiłyśmy się w niebo, oczywiście wyczekując zorzy polarnej, której nigdy wcześniej nie widziałyśmy.
- W końcu drugiego czy trzeciego dnia się pojawiła i rozłożyła nas na łopatki. Była "przekozacka". Po prostu stałyśmy jak wryte z otwartymi paszczami, gapiąc się w górę i nie mogłyśmy uwierzyć, że takie coś się dzieje na naszym świecie. Potem, jak widziałyśmy w prognozach, że zapowiadają takie atrakcje w środku nocy, to nastawiałyśmy budziki i się budziłyśmy specjalnie po to, żeby je oglądać. Dużo siedziałyśmy na różnego rodzaju portalach z prognozami lokalnymi i trochę nauczyłyśmy się czytać te prognozy z zorzy polarnej.
Goście hostelowi pytali o zorze, ale i pogodę następnego dnia, a ta na Islandii bywa bardzo zmienna.
- Wyzwaniem i jakąś nowością w stosunku do poprzednich podróży były warunki pogodowe. Pierwszy raz byłyśmy w takim miejscu, gdzie te warunki były tak srogie i zmieniające się kilka albo kilkanaście razy dziennie. Rano było słońce, a po dwóch godzinach nagle przychodziła jakaś burza śnieżna. Na Islandii bardzo płynny jest temat otwartych dróg - co chwilę jakaś jest nieprzejezdna, właśnie ze względu na problemy pogodowe. Jest taki portal islandzki, gdzie na bieżąco aktualnie pokazują, które drogi są przejezdne, a które nie. Nauczyłyśmy się tego i często informowałyśmy gości o takich sytuacjach.
Alka i Sławka na Islandzkim półwyspie przywitały wiosnę. W połowie ich pobytu, pod koniec marca śnieg zaczął się topić, pokazała się ziemia i pola lawowe, wcześniej ukryte głęboko pod białą warstwą.
- Dobrze, że wybrałyśmy sobie taki moment, który w sumie z jednej strony był wymagający pod kątem pogodowym, ale z drugiej strony był to fajny czas, żeby zaobserwować wiele różnych pór i zjawisk. Widziałyśmy ostrą zimę i przejście do wiosny. Czasem nawet pojawiało się lato - jak słońce świeciło i pokazywało się błękitne niebo. Polecam ten okres na zwiedzanie Islandii, jeżeli oczywiście nie ma się problemu z zimnem, bo zimno i wietrznie było praktycznie codziennie.
Jak stara prawda mówi, nie ma złej pogody, jest tylko zły ubiór. Nie ma się czego bać, tylko trzeba się dobrze przygotować do takiej wyprawy.
- Po dwóch miesiącach bardzo nam było smutno, ale w końcu nadszedł ten moment, kiedy musiałyśmy się pożegnać z naszą szefową i opuścić hostel. Ale to nie był jeszcze koniec naszej wycieczki. Tak zaplanowałyśmy sobie czas, żeby pod koniec pobytu na Islandii mieć jeszcze chwilę na zwiedzanie.
Dziewczyny wynajęły samochód i przez ponad tydzień jeździły po zachodzie i południu wyspy, bez obowiązków, dostosowując się do czasu, który tam płynął.
- Zobaczyłyśmy chyba większość kluczowych miejsc. Bardzo dużo przepięknych wodospadów, lodowiec, plaże z białym piaskiem, z czarnym piaskiem, wulkany, pola lawowe. Oczywiście jak najczęściej korzystałyśmy z dobrodziejstw Islandii, czyli gorących źródeł, które są przeważnie dzikie - nie ma żadnej infrastruktury dookoła. Po prostu parkuje się samochód, przebiera w kostium i biegnie po śniegu, by wskoczyć do gorącej wody. Kilka razy udało nam się zrobić tak, żeby siedzieć jeszcze pod gołym niebem wieczorem. Siedzieć w gorącym źródle i gapić się w niebo na gwiazdy.
Jeśli chodzi o logistykę, siostry wynajęły auto, co ciekawe z polskiej wypożyczalni, która jest przy Rejkiawiku. - Spokojnie mieściłyśmy się tam we dwie z bagażami i nocowałyśmy w tym samochodzie. Oczywiście miałyśmy ciepłe śpiwory i nie było nam jakoś super zimno, ale trzeba się do tego dobrze przygotować i lubić takie klimaty.
Alka zapytana, czy taką wyprawę by powtórzyła, nie ma wątpliwości.
- To był jeden z moich najlepszych takich wyjazdów. Jednak małe są szanse, że to się jeszcze wydarzy, przynajmniej na takich zasadach. Sławka mieszka obecnie na drugim końcu świata. Życie jest krótkie i trzeba z niego korzystać, a wiele jest jeszcze przygód do przeżycia i miejsc do zobaczenia. Kiedy będę miała czas i możliwości to raczej będę eksplorować jakieś nowe zakątki. Aczkolwiek nie byłabym smutna, gdyby los sprawił, że znowu tam wrócę nawet na chwilę.
- Jeśli chodzi o rady, to wydaje mi się, że miałyśmy dużo szczęścia z taką pracą, którą dostałyśmy w sezonie zimowym, bo faktycznie na pewno łatwiej jest na początku sezonu letniego i wiosennego. Oczywiście nie musiałyśmy tam zarabiać, ale pozwoliło nam to na pewno na powiększenie wakacyjnego budżetu i zostanie dłużej. Zainteresowani wyjazdem, muszą przygotować się na to, że tamta natura nie ma zasad i wyznacza każdą minutę dnia. Ktoś, kto nie lubi spędzać czasu w zimnie, powinien odpuścić, to nie jest dla niego, choć uważam, że islandzką naturę powinno się zobaczyć choć raz w życiu.
Towarzystwo jest ważne, jeśli ktoś nie jest samotnikiem.
- Byłam tam ze Sławką, moją siostrą, która jest moją najlepszą przyjaciółką. Spędziłyśmy niesamowity czas, same we dwie jako dorosłe kobiety, miałyśmy już po trzydzieści lat. To było też bardzo fajne doświadczenie i trochę też sobie nie wyobrażam, jakbym miała pojechać tam z kimś innym. Polecam to każdemu, takie odcięcie się od świata, żeby spróbować takiej przygody ze swoim przyjacielem albo rodzeństwem. Wspominamy to do dzisiaj. Co ciekawe, Sławka nie wie, że ten artykuł powstanie, więc pozdrawiam ją serdecznie, machając z drugiej strony globu.