Reklama

Polska kultura, przede wszystkim kino, jest trochę jak reprezentacja narodowa. Chcielibyśmy od niej zdecydowanie więcej. Po 1989 roku miewało problemy z opisem problemów Polaków, rozliczeniem z własnym sobą, światkiem artystycznym, tym bardziej impregnowane było na autokrytykę. Bareja znienawidzony za wyśmiewanie “środowiska" pod koniec lat 70. dziś też nie miałby szans. Czasem nasza elita filmowa mierzy się z własnymi słabościami oraz problemami w rozmaitych groteskach, ale zdecydowanie woli uproszczone pamflety na "tamtych" z politycznym podtekstem. Jest jeden wyjątek. Tym wyjątkiem jest temat nałogów i tego, jak niszczą człowieka. Gdybym miał z czystym sumieniem komuś polecić polskie kino, to poleciłbym je osobom walczącym z alkoholizmem lub narkomanią albo chcącym zrozumieć charakter tych nałogów.

Więcej niż kryminał

"Informacja zwrotna" mogłaby być w końcu zwykłym, trzeba przyznać dobrze napisanym i sprawnie zrealizowanym kryminałem, szczególnie jak na krajowy rynek. Dotyka ważnego społecznie tematu "kamienicznictwa". Elementy czarnego kryminału, takie jak chandlerowska narracja w pierwszej osobie, nie męczą, co niestety przydarzyło się choćby "Eryniom" na podstawie Marka Krajewskiego, serialowi, którego bohater nie może przestać w myślach do siebie i widza gadać nawet z plastrem na ustach lub będąc nieprzytomnym. Nawet jednak przy tych przewagach "Informacja..." byłaby przeciętnym, sprawnie zrealizowanym serialem.

Reklama

Jest jednak więcej. "Informacja zwrotna" poruszy każdego, kto z tematem miał trochę do czynienia, a i na tych, którzy nie mieli, zrobi wrażenie. To obraz alkoholika może momentami przerysowany, wielu zapewne stwierdzi: to nie ja, jeszcze trochę mi brakuje. Ale kino zawsze destyluje, przesadza. Poza tym, ta przesada wcale nie każdego będzie dotyczyć. Przede wszystkim serial jednak perfekcyjnie pokazuje wszystkie mechanizmy, które działają. Wyparcie, kłamstwa, manipulacje, przerzucanie winy, projekcje, samousprawiedliwienia. Do tego narastająca paranoja szukająca rozwiązań problemów wszędzie dookoła, byle tylko chronić ich realne źródło, z ktorego płynie upragniony płyn.

Do tego destrukcja. Własna, ale to najmniejszy problem. Całego otoczenia, układającego się w piekielne kręgi pokrzywdzonych. Najpierw najbliżsi, rozbici, zniszczeni, dysfunkcjonalni. Potem przyjaciele, znajomi. W końcu nawet przypadkowe osoby. Wiele z nich chce pomóc i z rozpaczy, że nie może sama popada w chorobę.

Korowód nałogowców

To zaskakujące, że akurat w tej dziedzinie, tej sprawie, polska kultura dokonała takiego skoku. Że w zalewie szybko sprzedawanej pulp fiction, często podrzędnej jakości, znowu mamy kilka mocnych pozycji, których twórcy sugestywnie mierzą się z demonami nałogu. Tak jest w "fGolemie" Marka Krajewskiego, kryminale napisanym już w czasach, kiedy wydawało się, że detektyw Eberhard Mock dawno co miał najciekawszego do zrobienia, to zrobił, a teraz jego główną funkcją jest zapewnianie kontynuacji i pisarskiego bytu swojemu ojcu. Mock mierzący się z nałogiem to wielki powrót i nowa odsłona. Właściwie od dawna można było przypuszczać, że ma problem i z tym, bo jakiegoż problemu on nie ma, ale tu mamy prawdziwy pojedynek z chorobą, a i medyczną wiwisekcję nałogu wedle wiedzy, jaką posiadano na jego temat i metod leczenia stosowanych sto lat temu.

Wracając do kina. Peerelowskie "kino moralnego niepokoju" świecące triumfy na międzynarodowych festiwalach upadło wraz z nadejściem nowej Polski. Miało zresztą efektowną śmierć, bo zabił je fikcyjny, ale najsłynniejszy esbek świata Franz Maurer w “Psach", które często już były odbierane jak pastisz, a nie rozliczenie z rzeczywistością. Potem było jeszcze gorzej, bo kolejne części “Psów" były odbierane po prostu jako pastisze poprzednich. Skończyły się wiwisekcje duszy robotników, ludzi wykorzenionych, intelektualistów, rozważania o zmienności losów zależnie od tego, czy ktoś zdąży na pociąg albo przypadkowo zostanie pobity przez ZOMO. Zaczęła się satyra pasąca rozmaite fobie i urazy, na biznesmenów, prowincję, policję, biznes, księży, zepsutych mieszczuchów. Każdy mógł w krzywym zwierciadle zmierzyć się ze swoją niechęcią wobec innych i znaleźć ich potwierdzenie.


Tylko alkoholicy i narkomani mogli zmierzyć się sami ze sobą w obrazach brutalnych, ale kręconych z wrażliwością. Ze świadomością, że oglądają dzieła ludzi widzących w nich innych ludzi, takich samych jak oni. Tak było w “Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Koterskiego, gdzie przygody Adasia Miauczyńskiego już zupełnie nie są śmieszne, a jego nałóg reprodukowalny, niszczycielski. Także w “Żółtym szaliku" według scenariusza Jerzego Pilcha, pisarza, który dość konsekwentnie mierzył się w twórczości ze swoim nałogiem, uderza empatia dla głównego bohatera, zdolnego biznesmena ze zniszczonym wódką życiem osobistym. Przecież to dobry człowiek, podobnie jak główny bohater "Informacji zwrotnej", "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", "Pod mocnym aniołem" Smarzowskiego i całego korowodu osób przedstawianych jako alkoholicy czy narkomani we współczesnych polskich serialach i filmach. Dobry człowiek, ale robi źle, bo zawładnął nim nałóg. Jego życie to podwójny dramat, bo wszyscy go mają dość i on sam ma dość siebie. A nawet gdy stara się, gdy robi wszystko co należy, potwór czyha za rogiem.

Duch Zagłoby

Dzisiejsza polska szkoła przedstawiania problemu nałogów nie ma jeszcze jakiejś nazwy, a powinna, bo kilka rzeczy ją wyróżnia. O ile jest empatyczna, ze zrozumieniem podchodzi do ludzi dotkniętych chorobą, to nie romantyzuje jej. I  to jej sukces.


Bo przecież kiedyś tak właśnie robiono. Od wieków. Co prawda wyznający mądrości stoickie Jan Kochanowski pisał, że “pijaństwo jest rzecz sprosna a nieprzystojna człowiekowi", ale u niewielu później miał posłuch. Przecież pan Zagłoba, stary opój, ale najmądrzejszy z całej kompanii, któremu wino podnosiło oleum do głowy. Tu i mistrz Sienkiewicz i mistrz Hoffman byli bardzo zgodni. To trochę taki sarmacki pierwowzór “Pijanego mistrza", klasycznego filmu kung-fu, gdzie bohater na najwyższy poziom sztuki walki mógł wspiąć się tylko w stanie upojenia.


Alkoholik to także tradycyjnie samotny twardziel, co było dość powszechne w kulturze naszej i masowej, światowej. Jak Churchill albo Hemingway. Jeśli nie twardziel to geniusz, choć tu częściej wchodzą w grę narkotyki. Elvis i czołówka twórców kultury lat 60. i 70. się zaćpała. Romantyzowanie nałogu, tworzenie z niego przymiotu buntownika było nieustannym elementem kultury i kontrkultury w okresie PRL. Tu też zapijali się twardziele, jak Broniewski i Hłasko, a chlali Grzesiuk, Tuwim, tabuny innych. Stachura i Wojaczek ćpali, pili patriotyczni Kaczmarski i Herbert. Większość prawdziwych i zmyślonych (kto je odróżni?) historyjek o Janie Himilsbachu i Zdzisławie Maklakiewiczu sprowadza się do tego, że komuś coś po pijaku powiedzieli. Obaj naprawdę się zapili.

Na poważnie Hłasko napisał najsłynniejsze opowiadanie doby PRL poruszające temat - "Pętlę", na podstawie której Wojciech Hass nakręcił film. Tu już pokazana jest walka alkoholika z rzeczywistością i choroba pełną gębą. Ale też nieco manierycznie. Jak to u Hłaski. "Kubuś" zresztą to alter ego Broniewskiego. Jego picie to bunt przeciwko mieszczańskiej nudzie. Jest niedostosowany. Jak Hłasko i poza Hłaski, która zawsze kroczyła przed nim, aż do ostatecznego i prawdziwego przedawkowania mieszanki leków i wódki.
Czy nie identycznie jest w arcydziele filmowym i muzycznym, czyli amerykańskim filmie "Leaving Las Vegas" z bodajże najlepszą życiową rolą Nicolasa Cage’a? To także buntownik. Tak wybrał, a okoliczności są dość ponure, ale jak najbardziej romantyczne.

W dzisiejszym polskim kinie tego wszystkiego często nie ma. Tak jak w “Informacji zwrotnej". Alkohol to problem. Współczucie i zrozumienie nie oznaczają ulegania pijackim opowieściom i pozom usprawiedliwiającym chlanie. Brutalnie rozprawiają się z chorobą, oszczędzając dotkniętego nią człowieka, który może wygrać lub nie. Dają w końcu, konsekwentnie, nadzieję. Promyk tego jest nawet w "Informacji...". Ta nadzieja to trzeźwość i uczciwość. Terapia pełną gębą.

Zadbani nałogowcy

W tej sprawie twórcy potrafią zmierzyć się nie z innymi, a z lustrem. Nie krytykować, a zrozumieć. Nie epatować brutalnością, by podkręcić emocje, a próbować przez nią dotrzeć do prawdy. Wytłumaczenie zagadki, dlaczego z tematem nałogów i uzależnień współczesne kino, seriale, a nawet jak widać kryminał, radzą sobie lepiej, wznoszą się ponad krajowy poziom, przerasta możliwości piszącego tego słowa. Ktoś powie, bo wielu z twórców to dotknęło. Ale miłość, seks, polityka, czasem nawet świat przestępczy, też ich dotknęły. Byli na prowincji, może nawet pod wschodnią granicą. Dlaczego akurat z demonami nałogów radzimy sobie dziś najlepiej? Jak dorośli ludzie? Z powagą, empatią, ciekawością i świadomością problemu? Nie wiem, ale na pewno warto ten sposób opowiadania świata przyłożyć i do innych spraw. Także dla dobra jakości naszej kultury.