Reklama

Anna Nicz: Pani pierwsze wspomnienie z dziadkiem to...?

Paulina Christa: - Pierwsza myśl to chyba moment, w którym z dziadka stał się przyjacielem. Moment po śmierci babci, kiedy okazało się, że dziadek nawet nie wie, jak i gdzie płacić rachunki. Jakby mu ktoś kazał za bułkę zapłacić sto złotych, toby to zrobił. Wtedy tak naprawdę zaczęłam go uczyć życia. Wciąż byłam jego Bajbusem, a on stał się Przystojniakiem (przez kilka lat prosił mnie o to, bym mówiła mu po imieniu, nie umiałam wtedy, stąd takie określenie).

Reklama

Jak wspomina pani dzieciństwo i czas spędzony z dziadkiem? Mieliście ulubione bajki, filmy, zabawy? Może ulubione miejsca?

- Dzieciństwo... było barwne, pełne przygód i niespodzianek. Uśmiechu i radości. Nie było w nim nudy czy monotonii. Cały czas coś się działo, a każda zabawa wydawała się inna. Graliśmy razem w gry na Nintendo, budowaliśmy rzeczy z klocków Lego, oglądaliśmy bajki Disney'a, spacerowaliśmy, żeglowaliśmy. Była tego niezliczona ilość.

Oprócz zabawy, znajdywaliście też przestrzeń na poważne rozmowy wnuczki i dziadka? O czym wtedy rozmawialiście?

- Właściwie o wszystkim. Czasem nawet zdarzało mi się iść na wagary właśnie do niego. Czułam się z nim swobodnie. Był moim przyjacielem i powiernikiem. Jemu zwierzałam się z pierwszych miłości, trosk czy kłopotów, z nim dzieliłam się też radościami. I zawsze spotykałam się ze zrozumieniem.

Czy dziadek wspominał kiedykolwiek, że tworząc postaci Kajko i Kokosza, wzorował się na prawdziwych postaciach? Pamięta może pani takie opowieści?

- Dziadek nie rozmawiał ze mną na temat swojej twórczości. Nie wiem dlaczego, ale taką zasadę przyjął (czego bardzo żałuję). Chyba chciał być w moich oczach dziadkiem, a nie autorem komiksów.

Jak teraz odbiera pani opowieści dziadka? Czy to odczytanie zmieniało się przez lata? Odkrywała pani w nich nowe znaczenia?

- Z perspektywy czasu wiem, że to był bardzo inteligentny człowiek. Żałuję jedynie, że nie opowiadał mi o swojej pracy. Skupiał się na tym, co było tu i teraz, nie skupiał się na przeszłości. Myślę też, że przez trzymanie mediów na dystans nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wielu ludziom ubarwił życie swoją twórczością. Oczywiście dostawał listy od fanów, a niektórzy, nieco bardziej odważni, dzwonili do niego, a nawet przychodzili poznać go osobiście. Jednak mimo wszystko jego powiedzonko "artyście wszystko wypada", było zwyczajnym dowcipem.

Co to za powiedzonko?

- Dziadek używał czasem sformułowania "artyście wszystko wypada", ale tak jak wspomniałam, był to swoisty żart używany czasami, na przykład, gdy babcia mówiła mu, że czegoś nie wypada. Janusz był człowiekiem szczerym i wykładał kawę na ławę. Często mówił to, co mu ślina na język przyniosła, a babcia była raczej powściągliwa w ocenach.

Pani dziadek, by dostać pracę rysownika w redakcji magazynu dla młodzieży "Przygoda", podał się za repatrianta ze Szwecji. Był jak widać bardzo zdeterminowany. Opowiadał pani o tym czasie? Mówił, kiedy i dlaczego zaczął rysować?

- Wiem jedynie, że rysował od zawsze. Mówił tylko, że lubił to robić, więc to robił i czasem w szkole obrywało mu się za to bazgrolenie. Jestem ciekawa, jaką minę mieli później nauczyciele, którzy go strofowali, gdy odniósł w końcu sukces.

Jak pani się wydaje, co najbardziej pociągało pani dziadka w procesie tworzenia komiksów?

- Myślę, że możliwość kreowania swojego świata. Dziadek miał niebywałą wyobraźnię. Co chwilę wpadał na nowe pomysły, robiąc różne dowcipy, czy wymyślając opowieści. Jego życie było jedną wielką przygodą. Rysowanie sprawiało mu frajdę, a poprzez pisanie mógł pokazać ogrom swojej wyobraźni.

W sierpniu 2015 roku razem z przyjaciółmi założyła pani Fundację Kreska im. Janusza Christy. Długo nosiła się pani z zamiarem powołania tej inicjatywy do życia?

- Fundację założyłam poniekąd z przypadku. Dziadek odszedł z dnia na dzień, a ja byłam "zielona" w temacie. Dość długo szukałam też swojego miejsca. Z pomocą przyszedł mój przyjaciel, kilkoro znajomych i odkryłam swój cel, którym jest promowanie twórczości Janusza. Wcześniej próbowałam działać na własną rękę, jednak dopiero Kreska dała mi ten motor i pomogła otworzyć drzwi.

W przyszłym roku minie 50 lat od pierwszego wydania "Kajko i Kokosza". Czy jako Fundacja planujecie szczególne uczczenie tych urodzin?

- Oczywiście! Chłopaki na to zasługują. Z pewnością odbędzie się duża komiksowa impreza z wieloma atrakcjami. Jesteśmy w trakcie realizacji kalendarza. Pojawi się znaczek pocztowy. Z pewnością będzie hucznie, głośno i radośnie.

Jak się pani wydaje, jak dziadek reagowałby na ten renesans popularności jego dzieł?

- Od samego początku, gdy zostałam jego reprezentantką, robię wszystko, by Janusz był zadowolony. Każdy mój krok jest poprzedzony myślą: "Co powiedziałby dziadek?". Myślę, że byłby szczęśliwy, tak jak szczęśliwa jestem ja i jak szczęśliwa jest rzesza fanów, której marzenia staramy się realizować.

W 2005 roku podjęto próbę przełożenia komiksów na język filmowy. Fanom nie spodobała się koncepcja studia filmowego i projekt ostatecznie nie doszedł do skutku. Za to udało się to Netfliksowi. Jak pani ocenia odbiór serialu? Jak pani go odbiera?

- Przy wcześniejszych próbach (poza Bielsko-Białą, która zapowiadała się bardzo fajnie - jednak nie doszło do realizacji projektu) faktycznie marka nie miała szczęścia. Jestem zdania, że serial Netfliksa wyszedł dobrze. Obejrzałam go z rodziną, świetnie się przy tym bawiąc. Zarówno studio, jak i cała ekipa zaangażowana w ten projekt dokłada wszelkich starań, by wyszło jak najlepiej, a ja jestem zdania, że to właściwi ludzie na właściwym miejscu.

Pani dzieci znają twórczość pradziadka? Jak ją odbierają?

- Starszy syn nie jest komiksowy - niestety. Może kiedyś do tego dorośnie. Młodszemu z pewnością dam komiksy pradziadka, jak tylko zacznie naukę czytania. Być może jego wciągnie świat Janusza Christy, tak jak wciągnął mnie.