Reklama

Tych wszystkich, którym wydawało się, że po przeczytaniu jego biografii i obejrzeniu najważniejszych filmów wiedzą sporo o Martinie Scorsese, niezwykły, pięcioodcinkowy dokument Rebeki Miller szybko wyprowadzi z błędu.

Chciałoby się powiedzieć: "Jaki bohater, taki film o nim", dlatego bodaj największy z żyjących reżyserów, doczekał się dokumentu równie fascynującego jak on sam. A mówiąc precyzyjniej - serialu dokumentalnego, bo "Pan Scorsese" to podzielona na części niemal pięciogodzinna opowieść o twórcy "Taksówkarza". Jeśli ktoś podejrzewa, że zbyt długa, będzie zaskoczony własnym żalem, gdy już dotrze do końca.

Reklama

Choć niebawem będzie obchodził 83. urodziny, Martin Scorsese wciąż odkrywa siebie - jako artysta i człowiek. Niezwykłość serialu znanej reżyserki Rebeki Miller - prywatnie córki dramaturga, Arthura Millera i żony Daniela Day-Lewisa, polega na tym, że dotychczasowe produkcje i książki o Scorsese pozbawione były wkładu i obecności samego artysty. Tutaj od początku do końca pozostaje jego współtwórcą.

Choć centralnym punktem filmu jest dialog samej Miller ze Scorsese, zamknięty w kilku wielogodzinnych wywiadach, do opowiedzenia historii swojego bohatera reżyserka zaprosiła też ważnych dla niego ludzi. Obok wyznań największych aktorów i reżyserów naszych czasów - poczynając od Roberta De Niro i Leonardo DiCaprio, aż po Stevena Spielberga czy Spike’a Lee, słuchamy także wspomnień najbliższych przyjaciół Marty'ego - kolegów z nowojorskich ulic. Te ostatnie znajomości datują się od czasów jego dzieciństwa, spędzonego we włosko-amerykańskiej enklawie w Coronie, w dzielnicy Queens, a potem na Dolnym Manhattanie.

Całości dopełnia przedstawiona z wielką miłością rodzina reżysera, choć film nie pozostawia złudzeń, że do momentu związania się z Helen Morris z którą jest do dziś (od 1999 roku), mężem i ojcem był raczej marnym. Jego dwie córki z poprzednich związków dość rzadko go widywały. Za to synem był wyjątkowym - z rodzicami, zwłaszcza z matką, łączyła go niezwykła więź. Stuprocentowy Włoch. Zmarła w 1997 roku Catherine Scorsese odegrała kluczową rolę w jego życiowych wyborach. Pamiętna scena "Chłopców z ferajny", w której przygotowuje słynne klopsiki, zaczerpnięta z rodzinnego życia reżysera, topi nasze serca, a przemoc i okrucieństwo, obecne w każdej scenie, na moment znikają z ekranu, ustępując miejsca zwykłemu życiu.

Już po kilku minutach oglądania orientujemy się zresztą, do jakiego stopnia filmy i prawdziwe życie Scorsese przenikają się nawzajem. Ilu bohaterów, którzy przeszli do historii kina, naprawdę znał, a niektórzy należeli do grona jego przyjaciół. Jak choćby pierwowzór postaci Charliego z jego pierwszego naprawdę osobistego filmu "Ulice nędzy", którego poznajemy w dokumencie. Towarzyszy temu cała historia opowiadana przez twórcę i jego bohatera.

W filmie aż roli się od podobnych zdarzeń, z których większość jest suto okraszona anegdotami. Oglądamy go z zapartym tchem.

"Dzięki Bogu za astmę"

Tak naprawdę recenzja filmu "Mr.Scorsese" (czy też próba jego streszczenia), by oddawała zakres tematów i wątków poruszanych w nim, powinna liczyć kilka rozdziałów. To jednak niemożliwe, dlatego autorowi pozostaje zasygnalizowanie najważniejszych z ogromu poruszanych tu kwestii i zachęcanie do sięgnięcia po całość.

"Jest tylko jeden taki reżyser na świecie, a jego filmy to kamień milowy dla tej gałęzi sztuki. Nie było i nie będzie nigdy nikogo takiego jak Martin Scorsese" - mówi Steven Spielberg. Bo Scorsese od pierwszych swoich filmów zadaje sobie i nam fundamentalne pytania: "Kim jesteśmy jako ludzie? A raczej jacy jesteśmy? Czy jesteśmy z natury dobrzy, czy też źli?". Odpowiedzi nie napawają optymizmem.

- W odpowiednich warunkach każdy okazuje się być zdolny do zła. Dostrzegałem to. Widziałem pragnienie władzy. Nawet rozumiem tę namiętność. To prawdziwa walka. Wciąż ją toczę - mówi już w pierwszej scenie filmu reżyser.

Pierwszy odcinek serialu opowiada historię jego dzieciństwa. Jako trzylatek zachorował na ciężką astmę i zmuszony był oglądać świat przez okna mieszkania. Stąd, jak twierdzi, jego zamiłowanie do ujęć robionych z góry. Nie mógł uprawiać sportów, bawić się z dziećmi, ale mógł chodzić z ojcem do lokalnych kin, które jako jedyne znane im klimatyzowane budynki, ratowały mu życie. "Dzięki Bogu za astmę Martina" - żartuje Spike Lee, bo to właśnie choroba ukształtowała światopogląd Scorsese. Nie tylko uczyniła go outsiderem, ale także nauczyła obserwować świat.

No i pchnęła w stronę kina.

Zakochany bez pamięci

Od pierwszych seansów w lokalnym kinie, mały Marty zakochał się w X Muzie bez pamięci. Zamknięty w mieszkaniu z inhalatorem godzinami rozrysowywał filmy, które obejrzał. Nie wiedział, że robi tak większość reżyserów, wykorzystując je jako tzw. storyboardy przy filmowaniu. Potem odkrył, że rysunki mogą się ruszać.

W wieku 12 lat z pudełek stworzył własny projektor i zaczął organizować "seanse". Pisał wówczas już własne historie, które rysował ołówkiem. Robi to do dziś. I ciekawostka - jedno ujęcie, które rozrysował jako 12-latek, wciąż powraca w jego filmach.

Z czasem emocje towarzyszące filmom stały się głównym tematem jego rozmów z ojcem. Jednym z pierwszych, które zobaczył, był obraz Sama Fullera "Zabiłem Jessego Jamesa", gdzie bohatera uśmierca przyjaciel. Zamiast spodziewanej chwały, czeka go odrzucenie i wyrzuty sumienia. "Ojciec po seansie mówił o lojalności i o zdradzie. To we mnie zapadło" - wspomina. Stąd zdrada jako jeden z najważniejszych tematów jego filmów. W "Ulicach nędzy", w "Kasynie", w "Chłopcach z ferajny", w "Infiltracji" bohaterowie ponoszą klęskę, bo dopuszczają się zdrady. I muszą ją odpokutować.

Dokładnie w tym czasie w życiu małego Martina zdarzyło się coś, co dziś nazywa "wygnaniem z raju". Życie w dzielnicy Queens to był czas dobrobytu i rzadkiego spokoju w rodzinie . Do czasu aż ojciec pokłócił się z właścicielem mieszkania. Na tyle poważnie, że doszło do rękoczynów, a w pamięci chłopca została latająca siekiera. Wiele lat później tę właśnie scenę pokazał we "Wściekłym byku", każąc Robertowi de Niro, grającemu boksera Jake’a  La Motę, ją zagrać.

Bijatyka skończyła się wyrzuceniem ich z mieszkania i powrotem do strasznego miejsca, w którym się urodził - do Małej Italii na nowojorskim Dolnym Manhattanie, nazywanej "przedsionkiem piekła".

Niedoszły ksiądz, święty grzesznik

"W świecie, w jakim żyłem, w tle czaiła się przemoc. Szedłem gdzieś i musiałem uważać, czy ktoś nie powiedział do kogoś czegoś nieodpowiedniego, bo zaraz wybuchało piekło. (...) Żyło się w ciągłym strachu przed ludźmi, którzy stali ponad prawem. Można się było wszystkiego spodziewać. Nie wolno było się odezwać. Nigdy nie wiedziałeś, kiedy zaatakują" - opowiada Scorsese.

Mała Italia była podzielona między pięć mafijnych rodzin, które z sobą rywalizowały. Trupy na ulicach były normalnym widokiem. Odnajdziemy ją we wszystkich kryminalnych opowieściach Scorsese. Miejsce, gdzie bójki i strzelaniny czyhały za każdym rogiem, a młodzieżowe gangi były początkiem mafijnej drogi. Pewnie trafiłby do któregoś, gdyby nie choroba. Pamięta jak kumpel włożył ołówek w dziurę w głowie zabitego mężczyzny, by sprawdzić, czy to ślad po kuli. Miał wtedy 10 lat. Stał z boku i patrzył.

"W Małej Italii miałeś dwie drogi kariery: mogłeś zostać albo gangsterem, albo księdzem" - wspomina. Świadomy tego znalazł ukojenie w Kościele katolickim i poważnie rozważał zostanie księdzem. Przez lata ministrant, zdecydował się na seminarium - jako formę izolacji przed światem. "Przez pierwsze miesiące radziłem sobie dobrze, ale potem coś się wydarzyło. Świat się zmieniał - pojawił się rock’n’roll, stary porządek odchodził. Zacząłem dostrzegać życie wokół siebie. Zakochiwanie się, zainteresowanie dziewczynami... Zrozumiałem, że to wszystko jest bardziej złożone" - wyznaje Scorsese.

Po wyrzuceniu z seminarium uznał, że jego filmowe próby - kręcone najpierw z dziecięcych rysunków, a potem z pomocą przyjaciół - to lepszy wybór niż sutanna. Już nie chciał chować się przed światem. Jeden z kolegów z dzieciństwa mówi: "Byłby z niego świetny ksiądz, ale za bardzo interesował się dziewczynami". Zresztą - pięć żon i liczne romanse potwierdzają tę teorię. A jednak po usunięciu go z seminarium "za złe zachowanie", za swojego życiowego mentora obrał duchownego - ojca Principe. To on wprowadził go w świat dzieł Dostojewskiego, Bułhakowa, Prousta, Joyce’a i zachęcił do rozwijania swojej pasji.

Od Boga i Kościoła Scorsese nigdy się nie odwrócił, choć jego wiara - co widzimy w filmach - zawsze była pełna wątpliwości i wewnętrznych zmagań. Kwestionował tradycyjne sposoby nauczania Kościoła, podkreślając ludzkie prawo do słabości. Wystarczy przypomnieć tak głośne tytuły jak będące obiektem wielkiego skandalu "Ostatnie kuszenie Chrystusa" czy "Milczenie". Temu pierwszemu "Mr. Scorsese" poświęca zresztą sporo miejsca, prezentując między innymi zaskakujące... zdjęcia zakonnic protestujących z pikietami przeciw filmowi.

Tak naprawdę wiara i zmagania z nią reżysera stanowią swego rodzaju motyw przewodni serialu Miller. I słusznie, bo nawet świeckie filmy Scorsese są zaangażowane w teologię, a bohaterowie zmagają się z cnotą i grzechem, z winą i potrzebą odkupienia. Na pytanie Rebeki Miller kim więc ostatecznie on sam się stał, świętym, czy grzesznikiem, odpowiada: "Jednym i drugim".

"Obcy na obcym lądzie"

Po skończeniu college'u rozpoczął studia filmowe na nowojorskim uniwersytecie. Filmoznawstwo. Dopiero po zrobieniu licencjatu, zdecydował się na reżyserię. Eksperymentował z amatorską kamerą, a jego krótkometrażówki - bezczelne historie, czerpiące z francuskiej Nowej Fali, budziły entuzjazm. Któryś z wykładowców nazwał go nawet "nowym Fellinim".

Pierwszą fabułą, jaką nakręcił, był mniej u nas znany film "Kto puka do moich drzwi" z Harveyem Keitelem w roli amerykańskiego Włocha, który stoi przed decyzjami dotyczącymi swojej kultury. Myśli o małżeństwie ze swoją dziewczyną, jednak gdy dowiaduje się, że została zgwałcona, widzi w niej nierządnicę. To przygnębiająca opowieść o złych wyborach, mówiąca o tym, co Scorsese kształtowało. Śmiano się z niego, że w dobie rewolucji seksualnej opowiada "o facecie, który nie kocha się ze swoją dziewczyną, bo... jest w niej zakochany". "Zwariowałeś?" - wrzeszczał jego agent. A on był wierny światu jaki znał. Sporo też wyjaśnia jego paradokument "Italianamerican" będący formą wywiadu reżysera z rodzicami - Charlesem i Catherine Scorsese.

Filmem z Keitelem zwrócił na siebie uwagę producentów, którzy zlecili mu nakręcenie "Wagonu towarowego Bertha", którego potem się wstydził. Szybko przekonał się, że kompletnie nie pasuje do Hollywood.  - Znów byłem outsiderem - podkreśla. Nie bez powodu tytuł odcinka serialu to "Obcy na obcym lądzie". Jak reżyser, którego czcił - John Cassavetes, wiedział już, że chce robić filmy na własnych warunkach. Niezależne. Późniejsza znajomość z Cassavetesem, który pochwalił  jego debiut i kazał iść tym tropem, okazała się dla niego przełomem. Odważył się nakręcić swój pierwszy film z autorskim stemplem - "Ulice nędzy". To był także pierwszy film, w którym rozpoczął współpracę z Robertem De Niro.

Żaden z nich nie mógł wiedzieć, że zaprowadzi ich ona na sam szczyt.

Taki duet się nie zdarza

Opowieść o pierwszym spotkaniu Scorsese z De Niro to jeden ze wspanialszych fragmentów serialu Miller.

Marty brylował na urządzonej  dla nich obu "zapoznawczej" imprezie, a milczący Bobby obserwował go z kąta pokoju. W końcu stanął przed nim i wypalił: "Znam cię. Wiem, z kim trzymałeś". Wymienił imiona. "Skąd to wiesz?" - spytał reżyser. Okazało się, że gdy miał 16 lat, należał do bandy z Hester Street, z którą Marty miał na pieńku. Bo De Niro przez lata mieszkał parę ulic od Scorsese w Małej Italii i chłopcy mijali się na ulicy! Mimo to się nie poznali.

W "Ulicach nędzy" Bob zagrał faceta, którego oboje ze Scorsese dobrze znali. Patrzymy, jak wraz z kumplami z dzieciństwa wspominają zdarzenia sprzed dekad, które my znamy z filmu. Część z nich pojawi się znacznie później w "Chłopcach z ferajny".

Równie niesamowitych historii jest w serialu mnóstwo. Któryś z amerykańskich krytyków napisał, że sednem dokumentu "Mr. Scorsese" są "ludzie inspirujący się nawzajem, aby stać się jeszcze  lepszymi". I to prawda, przy okazji  każdego wielkiego filmu tego reżysera. Ale na mnie największe wrażenie robi to, jak wielki Scorsese podnosi się po klęskach. Dramatyczny upadek, triumfalny powrót - taki cykl wydarzeń stał się dla niego wzorem, który się powtarzał. Kinomani będą zdumieni odkrywając, ile klęsk zaliczył kojarzony z wielkimi sukcesami reżyser.

Serial dokonuje chronologicznego przeglądu najważniejszych filmów Scorsese. Poczynając od "Ulic nędzy", przez mało znaną u nas feministyczną opowieść "Alicja już tu nie mieszka", dalej: "Taksówkarz", "Wściekły byk", "Król komedii", "Nowy Jork, Nowy Jork", "Wiek niewinności", "Gangi Nowego Jorku", "Kasyno" i wreszcie nagrodzona Oscarem, choć przecież nie najlepsza pośród wielkich obrazów tego reżysera "Infiltracja". Wszystkim towarzyszą niesamowite opowieści o kulisach powstawania, pełne anegdot. Okrucieństwem byłoby przytaczanie ich, i pozbawianie widza nie lada przyjemności. Trochę szkoda, że ostatnim filmom twórcy pozbawiono tak mało miejsca, bo "Wilk z Wall Street" i Irlandczyk" na pewno na to zasługują.

Najwięcej miejsca w serialu zajmuje "Taksówkarz", któremu towarzyszy dyskusja o pokazywaniu przemocy na ekranie. Nie trzeba chyba wyjaśniać widzowi, że Scorsese w przeciwieństwie do choćby Tarantino, nigdy się nią nie bawi. Ten film go bardzo wiele kosztował. Pytany o to, jak czuł się po skończeniu zdjęć, odpowiada: "Jak człowiek, który cudem przeżył".

Daniel Day-Lewis przyznaje, że od tego filmu zaczęła się jego fascynacja duetem Scosese-De Niro. "Od tego czasu jestem w niewoli. Na każdy ich film czekam rozgorączkowany" - przyznaje. I dodaje: "Marty to niesamowity talent. Jest sensualistą, ale pracuje jak górnik. I ma powołanie duchownego". On sam nominowany był do Oscara za rolę w "Gangach Nowego Jorku". Jego portret Scorsese - szalenie głęboki i pełen przemyśleń to prawdziwa perełka, którą reżyser zapewne docenił.

Czas mroku

Jeśli ktoś obawia się, że "Mr. Scorsese" to laurka dla bohatera wyczyszczona z niewygodnych wątków, uspokajam: wręcz przeciwnie. Martin Scorsese nie ukrywa swoich grzechów. Mówi wprost o nadużywaniu narkotyków, które prawie go zabiły i o tym, jak Robert De Niro wyciągnął go znad przepaści. Wspominając 1978 rok, wyznaje: "Pierwszego maja trafiłem do szpitala, na intensywną terapię. Byłem bliski śmierci".

Jak do tego doszło? Astma nasiliła się tak bardzo, że zmuszony był do trzymania butli z tlenem przy łóżku. Nieustanne używanie inhalatora przeszkadzało mu także w pracy. I tak kończąc pracę nad "Taksówkarzem", zaczął brać kokainę, by nie zwariować. Gdy trafił z filmem na festiwal do Cannes i skończyły mu się narkotyki, wysłał prywatny samolot do... Nowego Jorku po kokainę! Za obraz odebrał Złotą Palmę, by oscarową walkę przegrać z o niebo słabszym "Rockym". Narkotyki pomagały przetrwać. Trudno uwierzyć, że jedno z największych arcydzieł kina stało się przyczyną kompletnej zapaści artysty.

Do De Niro dotarła wiadomość, że lekarze nie dają mu szans na przeżycie. Biegnąc do szpitala, obmyślał plan. Wiedział, że musi dać przyjacielowi powód do życia. Scorsese od miesięcy powtarzał, że nie nakręci już żadnego filmu, a on trafił na świetny projekt. Zdecydował, że on musi go zrobić. Tym filmem był "Wściekły byk" - obok "Taksówkarza" bodaj najwybitniejszy wspólny projekt duetu, który De Niro przyniósł Oscara. I wyciągnął reżysera z nałogu.

Ale w Hollywood panuje zasada: "Jesteś tak dobry, jak twój ostatni film", a precyzyjniej - jak zyski, które przynosi. Trudno uwierzyć, że komercyjna porażka udanego, nagrodzonego Baftą "Króla komedii" z De Niro zmusiła Scorsese do opuszczenia na jakiś czas Hollywood. Powracając do kina niezależnego, wybił się znów na szczyt obrazem "Po godzinach". Z kolei skandal, jaki wybuchł po premierze fascynującego "Ostatniego kuszenia Chrystusa", przyczynił się do bojkotu filmu i do jego finansowej klęski. Trzy lata później pojawili się "Chłopcy z ferajny" - dla wielu najlepszy film o mafii w historii kina, wielki artystyczny i kasowy hit Scorsese.

Jak widać huśtawka miała tendencje do bujania się w górę i w dół, niezależnie od walorów i wartości filmów. Doskonale rozumie te uwarunkowania drugi obok Roberta De Niro z najważniejszych aktorów Scorsese - Leonardo DiCaprio. Ich współpraca dla obu panów była wejściem na nowy, nieznany poziom. "Wilk z Wall Street" to przecież prawdziwa petarda i trudno uwierzyć, że nakręcił go artysta po siedemdziesiątce.

- Praca z Martym to najlepsze co mnie spotkało w zawodzie - mówi Di Caprio, który nie raz ryzykował finansami, inwestując brakujące kwoty w filmy mistrza. Odbierał to sobie z nawiązka jako ich udziałowiec i gwiazda. - Marty jest mistrzem w pokazywaniu mrocznej strony człowieka. Tego faceta życie naprawdę boli, a my bezczelnie na tym korzystamy - dodaje.

Miłość artysty z temperamentem

Choć życie uczuciowe mistrza nie zajmuje wiele miejsca w serialu, opowieści o nim robią wrażenie szczerych. W 1965 roku, tuż po studiach, Scorsese poślubił Laraine Marie Brennan, i wkrótce urodziła się jego pierwsza córka - Cathy. Związek przetrwał sześć lat, a rozpadł się, gdy Marty miał szeroko komentowany romans z Lizą Minnelli podczas kręcenia filmu "Nowy Jork, Nowy Jork". W 1975 poślubił Julię Cameron - poetkę i dziennikarkę, ale było to krótkie małżeństwo. Jego owocem jest druga córka - Domenica Cameron-Scorsese. Obie córki są aktorkami, ale nie zdołały zaistnieć w kinie. Są w przyjaźni, o co bardzo dba ojciec, o którym mówią z wielkim szacunkiem i podziwem. Ale także z czułością.

Trzecią żoną reżysera była aktorka Isabelle Rossellini i dla odmiany to ona zostawiła go dla mężczyzny, którego poznała w trakcie kariery modelki w Europie. To ona w filmie mówi o nim najwięcej. Przyznaje, że Martin zawsze myślał o wielkich sprawach i cierpiał, nie znajdując odpowiedzi na dręczące go pytania. Śmiejąc się, tłumaczy: "Marty to święty grzesznik. Jest święty, bo stawia fundamentalne pytania, tak jak Bóg, jak Jezus". I jak człowiek grzeszy.

Opowieści o jego wybuchowym temperamencie mogą zaskakiwać. Rossellini opowiada, że kiedyś nie radził sobie ze stresem i gniewem. Ze zdumieniem oglądał potem nakręcone przez przyjaciela filmy, na których ten mały, drobny facet przewracał wielkie biurko, albo wyrzucał oknem krzesła. Długo nad sobą pracował.

Najmłodsza córka Francesca Scorsese, której matką jest obecna żona reżysera, Helen Morris, miała najwięcej szczęścia. Dla niej ojciec wyciągnął wnioski z błędów przeszłości. Spędzają razem sporo czasu. Za jej sprawą także zaczął kręcić nawet  kręci viralowe filmiki na TikToku, stając się jego gwiazdą.

Ale cieniem na odnalezionym rodzinnym szczęściu kładzie się ciężka choroba Helen. Żona reżysera od kilku lat cierpi na Alzheimera, co w poruszających ujęciach widzimy w filmie. Jak się okazuje ten przyzwyczajony do skaczących wokół niego kobiet artysta okazał się najwspanialszym opiekunem, jakiego można sobie wymarzyć. Choć wciąż przygotowuje kolejne projekty i mimo 83 lat ma mnóstwo planów, potrafi wszystko rzucić i gnać do domu, gdy coraz bardziej bezradna, ale potrafiąca kontaktować się z otoczeniem żona, go potrzebuje. Przyjaciele mówią, że nauczył się, iż może być samolubny jako artysta, ale jako mąż już nie. On sam przyznaje, że choroba Helen zmieniła go na lepsze. - Złagodziła charakter mężczyzny, który momentami był przerażająco bezkompromisowy - mówi przyjaciel rodziny.

"Mr. Scorsese" to historia niezwykłego życia, która sama w sobie mogłaby wybitnym, prawdziwie epickim filmem. Mam jednak graniczące z pewnością przeczucie, że uczynić z niej arcydzieło potrafiłby tylko Pan Scorsese.