"Każdy z moich filmów jest osobisty - zwykł mawiać Steven Spielberg. - Nigdy nie kręcę obrazów, w których nie znajdziecie czegoś ze mnie".
I rzeczywiście, twórca "Listy Schindlera" spędził większość swojej ponad półwiecznej kariery reżyserskiej, eksplorując opowieść o własnej, rozbitej rodzinie. Zwykle pojawiała się ona jednak w filmach gatunkowych, takich jak "Bliskie spotkania trzeciego stopnia", jak jego ukochane "E.T." czy choćby "Indiana Jones i ostatnia krucjata", wtopiona w fikcyjne opowieści o wymyślonych bohaterach. Ponaglany przez oboje rodziców, ("Kiedy wreszcie nakręcisz ten film o nas?" - pytała matka, za każdym razem, gdy ogłaszał nowy projekt), wciąż zapewniał, że nad nim pracuje.
Początkowo, w końcu XX wieku, Spielberg zamierzał nakręcić autobiograficzny film zatytułowany "I'll Be Home" według scenariusza swojej siostry Anne Spielberg. Projekt wzbudzał jednak jego obawy. - Bardzo się boję, że mojej mamie i tacie film się nie spodoba - tłumaczył. - Pomyślą, że to zniewaga. Nie będą zgadzać się z moim pełnym miłości, ale też krytycznym punktem widzenia historii naszej rodziny". Ostatecznie projekt trafił do szuflady.
Dopiero w 2020 roku, (trzy lata po śmierci matki, która przeżyła 97 lat), ale jeszcze za życia ojca, uznał, że jest gotowy opowiedzieć tę historię już bez obcych statków kosmicznych i bez podróży po Arkę Przymierza. Minęły dwa lata i oto dostaliśmy najnowszy film maga kina "Fabelmanowie" -prawdziwą historię Stevena Spielberga, mimo że lekko fabularyzowaną, co sugeruje nam już tytuł. (Zmodyfikowane zgrabnie słowo fableman oznacza "człowieka-bajkę", który w liczbie mnogiej zmienia się w rodzinę Fabelmanów).
Jak wszystkie dobrze skonstruowane historie, "Fabelmanowie" opowiadają o kilku rzeczach naraz - o dojrzewaniu chłopca, a potem nastolatka, o niebezpieczeństwach związanych z byciem artystą, o poczuciu wyobcowania z uwagi na żydowskie pochodzenie oraz o udręce śledzenia rozpadu małżeństwa rodziców.
Nade wszystko jednak o zakochiwaniu się w kinie i o tym, jak rodziła się obsesja młodego Stevena na punkcie kręcenia filmów.
Urodzony w grudniu 1946 roku, w Cincinnati, w Ohio, Steven Spielberg jest najstarszym z czworga dzieci. Jego ojciec, Arnold, był utalentowanym inżynierem, niezwykle praktycznym człowiekiem, który chciał równie praktycznego zajęcia dla swojego syna. Matka, Leah, była utalentowaną pianistką, potem także malarką, która porzuciła twórcze poszukiwania, by wychować dzieci i przemieszczać się po kraju "za mężem". Jej artystyczna dusza uwięziona w mieszczańskim środowisku połowy XX wieku, nie zdołała jednak nigdy się z tym pogodzić, nękana ciągłym poczuciem niespełnienia.
Film Spielberga zaczyna się pewnej śnieżnej nocy w 1952 roku, kiedy Burt (Paul Dano), inżynier komputerowy, i Mitzi (Michelle Williams), obdarzona niezwykłą wyobraźnią matka czwórki dzieci, zabierają sześcioletniego Sammy'ego do kina. Ojciec tłumaczy mu, że kino to światło, projektor i taśma przewijająca dwadzieścia cztery klatki na sekundę. Matka za to obiecuje, że "kino to śniony w fotelu piękny sen". Dla Sammy’ego będzie to jednak przede wszystkim trauma. Pierwszym filmem chłopca okaże się bowiem "Największe widowisko świata" Cecila B. DeMille’a, zaś scena wykolejenia pociągu zostaje pod powiekami chłopca i zaczyna prześladować go w sennych koszmarach. I już wtedy myśli jak reżyser - prosi o zabawkę - zestaw pociągów, a gdy ją dostaje, bierze rodzinną kamerę filmową 8 mm i próbuje odtworzyć - a raczej sfilmować, wypadek. Gdy uwieczni na taśmie akt rozbicia pociągów, odzyska kontrolę nad zaburzonym porządkiem świata. Nie wie jeszcze, że w tej samej chwili przypieczętuje także swój los.
Najsłynniejszy reżyser naszych czasów odziedziczył cechy obojga rodziców - technologiczny talent ojca i wyobraźnię mamy-artystki, która wbrew praktycznemu mężowi, będzie wspierała go w filmowej pasji. Ojciec traktował ją wyłącznie jako hobby, oczekując, że syn pójdzie w jego ślady. Mama dała mu przyzwolenie na artystyczne ambicje, bo wiedziała, jak boli niemożność ich spełnienia.
Spielberg od początku wiedział, że obsadzi Williams w roli matki. To ona napędza ten film. Czterokrotnie nominowana do Oscara aktorka, (piątą nominację ma już w kieszeni, a może i statuetkę?), uchwyciła całą energię i ukryty smutek gospodyni domowej z przedmieść, która mogła zrobić karierę jako pianistka. Uwielbiana przez wszystkich dookoła, łączy entuzjazm do życia z lekkomyślnością i szaleństwem. Pakuje dzieci do samochodu i jedzie w kierunku tornada, bo wygląda ekscytująco. Dopiero później zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa i zaczyna uciekać. Jest przeciwieństwem cichego, odpowiedzialnego, choć może nieco nudnego Burta. Subtelny, wstrzemięźliwy występ Paula Dano pokazuje jednak jego głęboką uczciwość i przyzwoitość.
Bez wątpienią fanom reżysera największą frajdę sprawi śledzenie, jak wyglądały narodziny życiowej pasji i jego amatorskie początki. Już po pierwszych licealnych filmach było jasne, że mamy do czynienia z ponadprzeciętnym talentem. Jako nastolatek Sammy, (alter ego nastoletniego Spielberga gra świetny Gabriel LaBelle), nakręcił western z udziałem sióstr i kolegów, kombinując czym zastąpić braki w budżecie. Kiedy patrzy na nagranie strzelaniny, które nakręcił, jest zawiedziony, uznaje je za nieautentyczne. I nagle wpada na pomysł, aby zrobić... małe dziurki w rolkach filmu, co sprawia, że każdy wystrzał jest wstrząsającym, oślepiającym trzaskiem. "Efekt jest kinestetyczny; z jednym pozornie prymitywnym efektem wizualnym faktycznie wyprzedził mainstreamowe Hollywood, sprawił, że czujesz kule. To impuls, który za tym stoi, zaprowadził go tak daleko" - tłumaczy w "Variety" Janusz Kamiński, od lat autor zdjęć filmów Spielberga.
Najbardziej zapadająca w pamięć jedna z kluczowych scen filmu, mówi młodemu reżyserowi, że film może pokazać znacznie więcej, niż nam się wydaje. Oto w trakcie rodzinnej wyprawy kempingowej, z udziałem przyjaciela rodziny, "wujka" Benniego (Seth Rogan), mama tańczy wokół ogniska, w prześwitującej koszuli nocnej na tle świateł samochodów. Jej syn rejestruje wszystko kamerą: rozanielone twarze ojca oraz wujka, zawstydzenie młodszej siostry, która zakrywa "wujkowi" oczy i wreszcie wzrok tancerki, świadomej wrażenia, jakie robi na patrzących. To zarazem jedna z najpiękniejszych scen, w której magia kina przenika się z uczuciem smutku, że za moment światła zgasną i czar pryśnie. Ale dopiero montując film, Sammy odkrywa coś, co nieumyślnie również sfilmował: zaskakujące interakcje między mamą i Bennim, sugerujące wzajemne uczucie. Odkrycie, że film, może pokazać prawdę nawet dosadniej niż rzeczywistość, wstrząsa chłopcem nie mniej, niż jego efekt. Od tego momentu relacje matki i syna ulegają gwałtownemu pogorszeniu. Nim przyzna się, że zna jej tajemnicę, upłynie jednak sporo czasu.
W "Fabelmanach" reżyser oddaje hołd obojgu rodzicom, choć nie mamy wątpliwości, że to z matką łączyły go wyjątkowo bliskie relacje. - Kiedy moja mama i mój tata ogłosili, że się rozstają, jak pokazałem w "Fabelmanach", tata powiedział nam, że to on nalegał na rozwód. W rzeczywistości była to decyzja mamy, a ja przez lata obwiniałem za to jego - wyznaje Spielberg.
- Myślę, że jedną z najgorszych rzeczy, które mi się przydarzyły, był konflikt z ojcem. A potem najwspanialszą rzeczą było to, że ujrzałem światło i zdałem sobie sprawę, że muszę go kochać w taki sposób, żeby on mógł odwzajemnić moją miłość - mówił reżyser stacji CBS podczas pracy nad filmem.
Spielberg miał 19 lat, gdy rodzice się rozwiedli. Nie rozmawiał z ojcem prawie przez 15 lat. Ten okres wyobcowania, w połączeniu z poprzedzającymi go napięciami, głęboko go dotknął. Widać to w wielu jego filmach, w których rozwiedzeni rodzice i napięte relacje ojciec - syn są głównymi tematami. Tak dzieje się już w przypadku filmu "E.T.", który koncentruje się na rodzinie przeżywającej odejście ojca. Jak wspominał reżyser, o "E.T." zaczął myśleć w czasie, gdy pracował nad pomysłem scenariusza opowiadającego o rozwodzie rodziców. Mając już w tyle głowy kosmitów, zastanawiał się: "Co by było, gdyby mały Elliott, musiał po raz pierwszy w życiu stać się odpowiedzialny za formę życia, która wypełniłaby dziurę w jego sercu, po nieobecnym ojcu?".
Trop odległego ojca pojawia się w wielu jego filmach. W" Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia" Roy Neary ( Richard Dreyfuss ) ma obsesję na punkcie obserwacji UFO, przez co staje się coraz bardziej, wyobcowuje się ze swojej rodziny. W kulminacyjnym momencie filmu zostawia swoją rodzinę - i planetę - za sobą.
W "Hooku", w rewizjonistycznej kontynuacji Piotrusia Pana, chłopiec, który zapowiedział, że nigdy nie dorośnie, opuszcza Nibylandię, dorasta i ma własne dzieci. To jeden z nielicznych filmów Spielberga, który daje fikcyjnemu ojcu szansę odkupienia. Peter na nowo rozpala w sobie radość życia i ratuje swoje dzieci z uścisku Haka. Pod koniec kulminacyjnej bitwy, jeden z chłopców mówi Piotrowi: "Czy wiesz, czego pragnę? Chciałbym mieć tatę, takiego jak ty".
Arnold Spielberg odszedł, gdy syn wspólnie z Tonym Kushnerem, zdążył już napisać scenariusz "Fabelmanów". Dożył 103 lat. COViD zbierał śmiertelne żniwo na całym świecie, panował twardy lockdown, ojciec kontaktował się z synem i córkami tylko przez Zooma. Steven cieszył się, że znacznie wcześniej zdołał wyjaśnić wszystkie narosłe między nimi przez lata nieporozumienia.
Z powodu pracy ojca nawet w najlepszych czasach, rodzina musiała przenosić się kolejno z New Jersey do Arizony, a później do Kalifornii. Zdarzało się, że był jedynym żydowskim chłopcem w nowej szkole i z tego powodu był często zastraszany. W Arizonie sąsiedzi stali przed domem rodziny i skandowali: "Spielbergowie to brudni Żydzi". Później, w Kalifornii, zepsute dzieciaki z bogatych rodzin biły go i kopały w szkolnej szatni.
- Bycie Żydem oznaczało, że nie byłem normalny. Nie byłem jak wszyscy. A ja chciałem tylko zostać zaakceptowany. Nie za to, kim byłem. Chciałem być akceptowany takim, jakim byli wszyscy inni - opowiadał reżyser. Pewnie dlatego, gdy dorósł, miał okres w życiu, że wypierał się swoich korzeni. Czasami mówił ludziom, że jego nazwisko jest niemieckie, a nie żydowskie.
W "Fabelmanach" koledzy z klasy Sammy'ego szydzą z niego, nazywając "Bajgielmanem". Najbardziej dotkliwe są zaczepki Logana - antysemity, który dręczy i bije kolegę za żydowskie pochodzenie. Wszyscy jednak wiedzą już o jego reżyserskich zdolnościach. Dlatego też zostaje poproszony o nakręcenie filmu z wycieczki swojej klasy na plażę z okazji Dnia Wagarowicza. Wykorzysta to, by zemścić na Loganie. Rejestrując dowcipnie klasowe wygłupy, równolegle "lepi" osobny wątek, tak manipulując ujęciami, że przystojnego blondyna prezentuje niczym... aryjskiego półboga. Logan jest wredny, ale nie głupi. Gdy dochodzi do konfrontacji chłopców, czuje się nie tylko wyśmiany, ale i winny. Sammy odkrywa, że film ma również moc kreowania czegokolwiek/ kogokolwiek zgodnie z wizją świata reżysera. Może być zemstą, nagrodą, wyznaniem miłosnym albo kłamstwem.
W 1993 roku, czyli jakieś 30 lat później, Steven Spielberg nakręci dramat historyczny opowiadający historię Oskara Schindlera, niemieckiego przemysłowca, który podczas Holokaustu uratował ponad 1000 Żydów, sprowadzając ich do pracy w swoich fabrykach. "Lista Schindlera", która przyniosła mu dwa Oscary - za najlepszy film i reżyserię, nie jest jednak, w przeciwieństwie do "Fabelmanów", opowieścią autobiograficzną, mimo że Spielberg nazywa ją "głęboko osobistym filmem". Kilkunastu starszych krewnych reżysera zginęło bowiem podczas wojny z powodu swojego pochodzenia. "W dziwny sposób moje życie zawsze wracało do obrazów związanych z Holokaustem - opowiadał po premierze . - Holokaust był zawsze częścią mojego życia, mimo że istniejącą głównie za sprawą rozmów o nim rodziców".
Kiedy był małym chłopcem, jego babcia uczyła angielskiego ocalałych z Holokaustu. Jeden z nich, były więzień Auschwitz, z pomocą numerów wytatuowanych na ramieniu nauczył przyszłego filmowca cyfr. "Podwijał rękawy i mówił: »To jest czwórka, to jest siódemka, to jest dwójka«- wspominał Spielberg. Nie wszyscy wiedzą, że początkowo producenci reżyserowanie filmu zaproponowali Martinowi Scorsesemu, który jednak uznał, że to temat dla twórcy, którego Holocaust dotknął w sposób osobisty. Dopiero wtedy projekt trafił do Spielberga.
Reżysera wyznał wtedy, że choć antysemickie zastraszanie nie było "siłą dominującą" w jego życiu, wpłynęło na jego stosunek do judaizmu, który dopiero po nakręceniu "Listy Schindlera", stał się dla niego ważny. Los sprawił, że w tym samym czasie Spielberg spotkał i poślubił swoją drugą żonę, Kate Capshaw ,która przed ślubem przeszła na judaizm. Postanowili wtedy, że wychowają swoje dzieci w tym wyznaniu.
Opowieść Spielberga kończy się, gdy jego reżyserska kariera dopiero się zaczyna. Rodzice są już wtedy rozwiedzeni i ponownie w nowych związkach. Jak już wiemy, oboje żyli bardzo długo i ostatecznie przeżyli swoich partnerów. W późniejszych latach na powrót też zostali bliskimi przyjaciółmi. "Moje siostry i ja nieustannie zachwycamy się faktem, że choć niewiele dzieci odzyskuje rodziców po rozwodzie, nam się udało" - mówi Spielberg.
Jest w "Fabelmanach" prócz tych wymienionych, mnóstwo niezwykłych scen, które z pewnością przejdą do historii kina. Kto nie wie, kogo jako swojego mistrza czci Steven Spielberg, niech pilnie wypatruje genialnego w tej roli Davida Lyncha, który daje początkującemu reżyserowi zaskakująco prostą lekcję kina.
Na krótką chwilę, (ale jaką!), pojawia się też w roli ekscentrycznego stryjecznego dziadka, wspaniały Judd Hirsch - uświadamia chłopcu, że należy do świata sztuki, ale też ostrzega przed ceną, jaką będzie musiał za to zapłacić. On sam, jako były wodewilowiec i aktor niemego kina, tęskni za dawną sławą. Ale Sammy już rozumie i wie: nie należy poświęcać pasji "dla dobra rodziny", bo grozi to wyzbyciem się własnej tożsamości.
Kręcąc "Fabelmanów", Steven Spielberg napisał długi list miłosny do X Muzy, kto wie, czy nie najpiękniejszy od czasu "Cinema Paradiso" Giuseppe Tornatore. I trzeba uczciwie przyznać, że w przeciwieństwie do najnowszych autobiograficznych produkcji Alejandro Gonzáleza Iñárritu ("Bardo"), czy nawet Paula Sorrentino "Ręka Boga", to dzieło całkowicie pozbawione narcyzmu. Mimo że usiane przecież mnóstwem odniesień Spielberga do własnych dzieł. Kto obawiał się, że twórca "Szeregowca Ryana" postawi sobie tym filmem pomnik, będzie zdumiony.
Spielberg lubi podkreślać: "Moim zadaniem jako reżysera jest sprawić, byście przez dwie godziny czuli się kompletnie zagubieni, w nieznanym wam świecie i otrząsali się z niego dopiero po wyjściu z kina, gdy już światło słoneczne uderzy was w twarz".
Swój plan zrealizował z nawiązką. Spotkanie z "Fabelmanami", trudno bowiem zostawić za sobą jeszcze wiele godzin po seansie.