Fisz Emade Tworzywo, jeden z najważniejszych zespołów na polskim rynku fonograficznym, powraca z nowym albumem. W nagranym 25 lat od debiutu zespołu - płyty "Polepione Dźwięki" albumie, bracia przyglądają się tym kolorowym, muzycznym latom, w których ugruntował się ich niepowtarzalny i charakterystyczny styl muzyczny. To lata pełne koncertów wraz ze składem Tworzywo, czasy związane z kulturą hip hop, czasy eksperymentowania i nowego otwarcia po sukcesie płyty "Mamut".
Piotr Witwicki, Interia: Świat zmierza w stronę coraz krótszych utworów, a wy nagrywacie... coraz dłuższe. Świadomie idziecie pod prąd czy po prostu tak wychodzi?
Bartosz "Fisz Waglewski: To nie jest zamierzenie. Natomiast nigdy nie patrzyłem radiowo na utwory.
Dziś mówi się nawet o długości tik-tokowej, a wy w "Zaćmieniu" macie trwającą trzy minuty solówkę gitarową.
Powiedzieliśmy Michałowi Sobolewskiemu, żeby po prostu grał. W ogóle forma solówki to jest coś, co długo było mi obce.
I mówi to syn człowieka, który gra najlepsze solówki w Polsce.
No i właśnie się za nimi stęskniłem. W muzyce popularnej znika nuta improwizacji, a my chcieliśmy pokazać, że nawet tradycyjna piosenka nie musi się śpieszyć. Michał w czasie tego grania rozgrzewał się przez minutę.
To przejście i wybuch, który trwa potem dwie minuty są niesamowite.
Nie było momentu ani potrzeby, żeby gdzieś to przyciąć. Jest tu coś takiego, co wciągnęło mnie kiedyś w jazzie. To, że można w ogóle się nie przejmować schematem narzuconym przez single.
Ten kawałek ma w sobie ducha waszych koncertów.
Każda płyta jest dla nas pretekstem, by przerobić te utwory na żywo z całym składem. Improwizujemy i potem okazuje się, że mija godzina, a my zagraliśmy pięć utworów.
Jak długo powstawała płyta "25"?
Ponad rok.
Zwykle tyle nagrywacie płyty?
Różnie, bo "Ballady i protesty" powstały bardzo szybko. Zresztą wcześniej była w tym regularność, bo płyty wydawaliśmy co dwa lata. Teraz minęły cztery. Wszystko dlatego, że mnóstwo czasu poświęciliśmy na koncerty. Mieliśmy głód grania, który ciągnął się od pandemii.
25 lat na scenie wystarczy, by poczuć się "meblem retro", o którym wspominasz na płycie?
W zeszłym roku mieliśmy serię koncertów festiwalowo-plenerowych i zorientowaliśmy się, że jesteśmy najstarszym zespołem. Stajesz na scenie i myślisz... "To już teraz?". Bo ja w ogóle nie czuję tego ćwierć wieku. Gdy zaczynaliśmy karierę, zespoły, które były 25 lat na scenie, kojarzyły się nam z dinozaurami, jakąś Budką Suflera. Teraz sam wchodzę na scenę i widzę, że tych młodych ludzi jest coraz mniej, co jest pewnie naturalne, bo każde pokolenie musi mieć swoją opowieść.
Zaskoczyło mnie z jaką łatwością przyznajesz się na płycie do tego, że zbliżasz się do 50. Żyjemy w czasach kultu młodości i takich tematów raczej się unika.
Dobrze się czuję w tym momencie, a granie sprawia mi przyjemność. My przez przypadek zostaliśmy na scenie dłużej. Ja miałem się zajmować grafiką, a Piotrek studiował wiele różnych kierunków, uciekając przed wojskiem. Dzięki samplerom i komputerom odkryliśmy świat, który pozwolił nam odciąć pępowinę.
Jak miałeś 20 lat to wyobrażałeś sobie, że goście przed 50 wyglądają tak, jak ty?
Zdecydowanie nie.
Na tej płycie mocno słychać pogodzenie się ze sobą. Stąd chyba tak dużo na niej przestrzeni. Wasze ostatnie płyty były mocno miejskie, a tu czasem czuje się jakbyśmy wyruszyli za miasto.
Może twoje skojarzenia wynikają z większego dystansu do wszystkiego. O tym mówi zresztą utwór "Spływacz". Pewnie jednak sampler i komputery sprawiają, że dalej jest to muzyka miejska. Przestrzeń może wynikać z tego, że mamy teraz świetny czas. W życiu nadszedł moment odpuszczenia. Nic nie trzeba. Żyjemy w czasie przebodźcowania, w którym z każdej strony wyskakują nam reklamy, ale dla mnie źródłem spokoju jest to, że istnieje świat poza tym wszystkim. To jest przestrzeń codziennych rytuałów - takich jak wyjście rano z psem, picia kawy czy spotykania z ludźmi, których lubisz i szanujesz. Nie zawsze tak bywało, dlatego utwór "Niemoc" otwiera całą płytę.
W wielu utworach czuć twoje spełnienie.
Bo to fajne odczucie, które zaczęło mi towarzyszyć.
Może dlatego, że przez te 25 lat nie odszedłeś od ideałów, które pojawiły się na pierwszych płytach. Nawiązujesz do nich wspominając o szerokich spodniach, tej samej żonie czy odwołując się do muzycznej klasyki.
Nigdy nie oszukiwaliśmy, nie kreowaliśmy się. Jesteśmy dwójką braci i raz było lepiej, a raz gorzej, o czym opowiada utwór "Dwa ognie". Jesteśmy innymi ludźmi, ale bardzo cenimy tę współpracę.
Nie planujesz już odstawiać brata i nagrywać takich płyt, jak kiedyś ta z Envee?
Postanowiliśmy, że nie robimy już takich rzeczy. A wracając do ideałów, to rzeczywiście one się nie zmieniały, ale mamy dzieci i obserwujemy, jak one sobie radzą z tym światem.
I tak, jak na pierwszych płytach, nie boisz się opowiadać o miłości. Dziś raczej rapuje się o seksie niż uczuciach.
To jest też o szanowaniu zasad i niechęci do chodzenia na pewne kompromisy. Trasa symfoniczna dała sporo pewności siebie. Pokazała, że nasz sposób opowiadania o świecie się broni.
Ta narracja jest spoiwem, która trzyma płytę na której tak dużo się dzieje. Nie wiem, czy "25" to nie jest najbardziej różnorodna polska płyta, jaką w ogóle słyszałem. Mamy tu klasyczne hip-hopowe kawałki, ale utwory, które brzmią, jak wyjęte z lat 80.
Jak dostaliśmy Paszport Polityki, to w uzasadnieniu napisano, że potrafimy wychodzić z gatunków i łączyć to, co trudne jest do połączenia. Uważam, że ktoś bardzo trafnie nas opisał. Piotrek, choć działa intuicyjnie, to potrafi wejść w brzmienie. Mówisz o latach 80. i pewnie chodzi o kawałek "Złe decyzje". Piotrek jest bardzo świadomy instrumentów z tamtych czasów. Zresztą potrafi godzinami słuchać Phila Collinsa, co mi wydawało się kiedyś bardzo dziwne.
A czy to "25" to nie jest takie podsumowanie, które jest nie tyle "Greatest Hits", tylko przelotem nad własną twórczością? Zamiast "Czerwonej sukienki" robisz w jej stronę ukłon w kawałku "Sedno", w "Zaćmieniu" słuchać echa tego, co działo się na "Radarze". To trochę jakby wariacja na temat tych 25 lat.
Trochę tak rzeczywiście jest. Zamysł na tę płytę był taki, by puścić oko do tych historii, które były dla nas istotne. Trochę tak, jak byśmy chcieli opowiedzieć, czym nasiąkaliśmy przez to ćwierć wieku. Nie należę do osób, które namiętnie słuchają swoich płyt, ale nasze koncerty symfoniczne były przeglądem tego, co zrobiliśmy do tej pory. Zacząłem się zastanawiać, czy jest coś, co łączy te wszystkie utwory i wydaje mi się, że jest w tym wszystkim jakaś spójna myśl. Może dlatego do dziś chętnie gramy utwór "Polepiony", z którym dalej mogę się identyfikować.
A czy koncepcja tej płyty nie jest trochę jak pomysł na playlistę?
Może to jest też odreagowanie "Ballad i protestów", które są bardzo spójną płytą. Wtedy, przez pierwszą falę COVID, tworzyliśmy korespondencyjnie. Ten album jest owocem spotkań. Rzeczywiście w trakcie jego nagrywania zacząłem się zastanawiać, jak to wszystko się ze sobą łączy. Dlatego też zdecydowaliśmy się na pozostanie przy roboczym tytule "25". Jestem człowiekiem środka, który nie lubi radykalizmów. Myślę, że taka jest też nasza muzyka. Drugą ważną rzeczą jest to, że jest ona kolorowa. Zarówno ta płyta, jak i 25 lat naszej kariery.
I stąd okładka z kolorowymi papugami?
Jedną z pierwszych myśli, które pojawiały się na tej płycie była sztuka latania, która jest w "Niemocy". Mimo tego, że mam ojca muzyka, to byliśmy naturszczykami. Te 25 lat, to był czas, gdy ciągle się czegoś uczyliśmy. A jeśli chodzi o same papugi, to jestem fanem ich barw i kolorów. Mam poczucie, że każdy ptak jest odrębnym dziełem sztuki.
Jest taka piosenka Pidżamy Porno, gdzie Grabaż śpiewa o tym, że "dalej kocha The Clash, ciągle lubi Ramones". Ty w roku 2025 jesteś w stanie powiedzieć, że wciąż kochasz Beastie Boys, a skład Iron Maiden ciągle znasz na pamięć?
Tak. Choć słucham bardzo różnej muzyki. Gdy szykowaliśmy się do audycji z ojcem, byliśmy przekonani, że to będzie taka muzyczna przepychanka. Ostatecznie otworzyłem się na muzykę, której wcześniej nie słuchałem, czyli klasykę czy bardziej awangardowy jazz. Są jednak style, których nie rozumiem do dziś, jak na przykład rock progresywny czy opera.
Jak zaczniecie rozwijać lot, który zaczęliście na "Zaćmieniu", to następna płyta może być rockiem progresywnym.
Może tak być. Natomiast często wracam do starych płyt. Muzyka nie kończy się na gatunkach, czego najlepszym przykładem jest twórczość zespołu, na którym się wychowałem, czyli Talking Heads, gdzie słychać i muzykę brazylijską, funkową, punkową czy post punkową, a jednocześnie ta grupa ma swój uniwersalny język. Takiej muzyki szukałem też na naszej scenie i dlatego słuchałem Armii, Kalibra 44 czy Lecha Janerki. Zawsze imponowało mi, że tę muzykę trudno zaszufladkować.
Trudno w tym gronie nie umieścić też Voo Voo.
Mogę nawet powiedzieć, że bywałem na ich koncertach. A wracając do twojego pytania, to ostatnio nabyłem "Check your head" Beastie Boys specjalne wydanie winyla na 30 lecie albumu.
Ja też! Niesamowita płyta. Może to pokoleniowe, ale to jedna z najważniejszych w moim życiu.
I dopiero po czasie słychać, co pozostaje w historii muzyki. Najczęściej są to rzeczy bardzo autorskie. Beastie Boys znaleźli swój odrębny język, choć na pierwszych płytach słychać było Ricka Rubina i Run D.M.C. Już "Paul’s Boutique" był odejściem od tej stylistyki.
I ich sporą porażką komercyjną. To, jak oni się podnieśli, wracając do gry w małych salach, improwizując i w końcu dochodząc właśnie do odważnej i brudnej "Check Your Head" jest jedną z najfajniejszych rzeczy historii w muzyki.
Bardzo tę płytę doceniłem po latach. Ta droga bardzo mi imponowała: bez względu na to, jak wieje wiatr budujesz swój język. Gdyby nie Woody Guthrie nie byłoby Boba Dylana, a bez niego Bruce Springsteena bez którego trudno sobie wyobrazić War on drugs. Te przepływy budują muzykę. Ty to nazwałeś playlistą, a ja to nazywam źródłami muzykowania. Warto znać korzenie zwłaszcza, że muzyka popularna ma sporo lat i nikt nie wymyśli kolejnej skali muzycznej.
Zmienia się za to percepcja muzyki, bo nie mamy już tyle czasu na jej staranne słuchanie. Ciągle nas coś rozprasza, a najczęściej smartfony. Widzisz to po sobie?
Ale jest też fajnie, bo masz cały czas masz pod ręką dyktafon. Wiele osób jedzie sobie samochodem i rozmawia z chatem GPT tak, jak nasz klawiszowiec Mariusz Obijalski. To są wszystko instrumenty, które nam pomagają, ale nie możemy też naiwnie zapominać o naszej historii. Wszystkim nam się wydawało, że powszechny dostęp do wiedzy będzie rewolucją, a kolejne załamania, przekłamania wyleczyły nas z utopijnych wizji. Tak też pewnie jest z samą muzyką skoro pojawia się tyle utworów.
Czytałem, że w dziś, każdego dnia wychodzi więcej muzyki niż w całym 1989 roku.
Nigdy nie pływaliśmy w takim gąszczu. Mamy zalew informacji.
A artyści zaczęli tworzyć pod algorytmy.
Zastanawiam się nad tym zjawiskiem. Żyjemy w strasznie skomercjalizowanych czasach. Kiedyś nie wiedzieliśmy, jakie utwory są słuchane na płycie. Sprawdzaliśmy to w trakcie koncertów. Dziś na wszystko jest statystyka. Wtedy wiedzieliśmy tylko, jakie są nakłady płyt, co dziś nie ma żadnego znaczenia.
Dziś Spotify daje ci dokładną wiedzę do których utworów najchętniej wracają ludzie. Są zaskoczenia?
Sporo, ale to są rzeczy, których nie rozumiem i może dobrze. Sam nigdy nie umiałem wybierać singli. To jednak, czy płyty zostaną zapamiętane, będziemy wiedzieć dopiero za 30 lat.
"25" to opowieść o swoich pierwszych zespołach i występach (utwór "Niemoc"), relacji braterskiej "na dobre i na złe" (utwór "Ogień i Woda"). Przez płytę przewija się temat upływającego czasu (utwór "Długie ręce" ), pogodzenia się ze swoim wiekiem (utwór "Spływacz" oraz "Śliski pic"), o szanowaniu czasu i docenianiu drobnych gestów i rzeczy ( utwory "Dobry dzień", "Wolno nam"). W związku z rocznicą premiery ich pierwszego albumu, na płycie "25" nie zabraknie również stylistycznych odniesień do debiutanckiej płyty z 2000 roku ( utwory "Sedno", "Śniadanie" oraz "Spływacz"). W nagraniu płyty gościnny udział wzięli: Natalia Przybysz, Shachar Elnatan oraz Inbar Elnatan. Premiera płyty 14 lutego 2025 r.